Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2012, 15:47   #1
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Upadek

„I właśnie temu Paul chciałby położyć kres?- Zapytała Ishatr, wskazując w stronę chmurnej dali.
Kobietę trudno było określić mianem człowieka. Od super rozciągniętego ciała, rozłożonego teraz w pozycji lotosu na lewitującym dysku, przez wąską twarz, do złotych oczu i srebrnych, dwumetrowej długości włosów przetykanych klejnotami w pawi ogon jej wygląd krzyczał o pozaziemskim pochodzeniu. Jednak jej DNA było równie ludzkie jak kobiety stojącej tuż obok.
Sheida Ghorbani liczyła sobie prawie trzysta lat, lecz wyglądała, jakby właśnie przekroczyła dwudziestkę. Jej skóra miała witalność młodości, a jej tycjanowskie włosy choć ciasno związane, błyszczały naturalnym blaskiem zdrowia. Wokół jej karku, wpleciona między włosy, spoczywała dwumetrowej długości skrzydlata jaszczurka o tęczowej skórze przypominającej miliony błyszczących klejnotów.
W przeciwieństwie do swojej towarzyszki- nagiej, jeśli nie liczyć skromnej przepaski biodrowej ze złota- Sheida miała na sobie prosty kombinezon z badwabiu. Łatwo można było wziąć ją za uczennicę. Do czasu, aż nie spojrzało by się w jej oczy.
Sheida westchnęła, zerkając nad górskim jeziorem i głaszcząc jaszczurkę. Woda w stawie była tak błękitna i nieruchoma, że zdawało się, jakby do namalowania go sam Bóg użyczył kropli królewskiego błękitu. Z trzech stron tafle otaczały przykryte śniegiem góry stromo opadające do wody. Z czwartej strony jezioro przechodziło w dwustustopowy wodospad kończący się w szerokiej dolinie. Do idyllicznego nastroju sceny doskonale pasował przypominający grecką świątynię potężny budynek o wielu kolumnach. Kobiety zatrzymały się u szczytu schodów, patrząc w stronę wody.
Kobieta oparła się o jedną z kolumn i skinęła głową, podbródkiem wskazując na przyjaciółkę.
- Cóż, nie wydaje mi się, żeby planował zniszczenie jeziora- powiedziała, chichocząc.- Ale skończył by pewnie z przeważającą większością te3go wszystkiego, przynajmniej dla większości ludzi. Chce, żeby ludzie z powrotem nauczyli się używać swoich własnych nóg. Nauczyli się znów być silni. I znów być ludźmi.
- Masz na myśli człekokształtność- Poprawiła Ishatr.- Człowiek kryje się w umyśle i duszy, nie postaci.- Filozofia Tzumaiyamy w tym zakresie nie pozostawiała dyskusji. Ale przypuszczam, że jest ekstremalnym konserwatystą- dodała sucho.
- Uważaj, co mówisz- odparła Sheida.- Żeby zdefiniować Paula, musisz się zagłębić w danych tak starych, że praktycznie zapomnianych. Czy zdaje sobie sprawę z tego czy nie, tak naprawdę jest faszystą. Przypuszczam, że sam nazwałby się socjalistą, jednak wcale nim nie jest.
- Czym?- Zapytała Ishatr. Zamrugała kilka razy, podłączając się do danych , potem kiwnęła głową.- Ach. Rozumiem co masz na myśli. To rzeczywiście antyki. Ale pasuje to do jego osobowości.
- Chciałby wykorzystać władzę Rady nad dystrybucją energii jako narzędzie do kontroli ludzi- dodała Sheida.- Dlatego właśnie zwołał to spotkanie.
- Jesteś tego pewna?- Mnie nic nie powiedział.
- Wydaje mi się, ze uważa, że się z nim zgadzam, ponieważ nie poddałam się Przemianie.
- Naprawdę?- zdziwiła się Ishatr.- Ale faktycznie, znam Cię przynajmniej od stu lat i jeśli nie liczyć okazjonalnych zmian koloru włosów i oczu, nigdy nie widziałam u Ciebie Przemiany.
- Dobra Przemiana wymaga składnika genetycznego- odrzekła wskazując na formę Ishatr.- Sama wiesz, czym Daneh zarabia na życie.
- Ależ z pewnością wyszliśmy już poza ten etap- uznała Ishatr.- Nie zdarzają się już takie błędy.
- Może tak, może nie- odpowiedziała Sheida.- Ja jednak postanowiłam zachować własną postać. Jest dostatecznie dobra.
- A więc on uważa, że będziesz głosować za nim?- zapytała Ishatr.
- Prawdopodobnie. Przynajmniej sądząc na podstawie rzucanych przez niego sugestii. A ja nie dałam mu powodu w nie wątpić, równocześnie nie deklarując się tak naprawdę. Wydaje mi się też, że czekał aż do Rady zostanie wybrany Chansa.
- Chansa jest…. Dziwny- mruknęła Ishatr.- Słyszałam pewne brzydkie plotki o jego życiu osobistym.
- Dziwny, lecz genialny- odpowiedziała Sheida.- Podobnie jak reszta frakcji Paula. Tak błyskotliwi, a zarazem tak brakuje im… mądrości. Wydaje się, że to cecha, której nie byliśmy w stanie rozwinąc w ludziach. Odporność, zdolności obliczeniowe, piękno.- Westchnęła i potrząsnęła głową.- Ale nie mądrość. Są tak bardzo, bardzo sprytni, a zarazem tak głupi wobec wszystkich tych faktycznie istniejących problemów.
- Ale rzeczywiście się z nim nie zgadzasz?- spytała Ishatr, marszcząc lekko brwi.
- Och, oczywiście.- Sheida potwierdziła lekkim skinieniem głowy.- Mają racje o tyle, że naprawdę mamy problem. Jednak nie oznacza to, że ich rozwiązania są optymalne lub choćby poprawne. Ale zastanawiam się, co zrobi, kiedy się o tym przekona?
- Powiedziałabym, że chętnie bym się temu wszystkiemu przyjrzała- z uśmiechem dodała Ishtar.- Ale, niestety, ja również znajduję się w samym środku tej dyskusji.
- Przemiana to nieunikniony owoc naszej techniki.- Sheida westchnęła, wzruszając ramionami.- Nanity i replika tory zapewniają nam opiekę medyczną. A ta sama technologia umożliwia ludziom stanie się….- zerknęła na swoją towarzyszkę i uśmiechnęła się- czymkolwiek, co możemy sobie wyobrazić.
Ishtar roześmiała się na dwuznaczność zakończenia i wzruszyła szczupłymi ramionami.
- Może Paul chce po prostu skończyć z wszelką techniką medyczną? Może to również jest „niepotrzebne”?
- W takim wypadku musiałby mieć do czynienia z moją siostrą.

John Ringo „Tam Będą Smoki”.
***

Acarkan
Na trakcie zmaterializował się koń z jeźdźcem.
Trakt to szumne słowo. W zasadzie była to jedna z wielu ścieżek, jakie kiedyś były drogami, a teraz pamiętało o nich niewiele osób. Przemieszczało się nimi jeszcze mniej. Jednak z jakiegoś powodu, jakieś programy dbały o to, aby trasa nie zarosła, aby w dalszym ciągu była przejezdna nie tylko dla konnego, ale również dla wozu. Miejscami nawet na szerokość dwóch wozów.
Koń prychnął niezadowolony. Było to zwierze z krwi i kości, nie jakaś tam namiastka napisana przez domorosłego programistę. Zwierze, które potrafiło za siebie myśleć, która potrafiło dać jeźdźcowi do zrozumienia, ze nie bardzo przepada za teleportacją. Że jest głodne, że pogoda mu nie odpowiada, że trawa nieopodal wygląda nader interesująco i w końcu, że zamiar przejażdżki ma w głębokim poważaniu.
Ściągnąłeś uzdę, co spowodowało dyskomfort zwierzęcia. Wędzidło mocno wcisnęło się w pysk zwierzęcia, a to bezbłędnie wyczuwając nastrój swego pasażera uspokoiło się w mgnieniu oka. Jedynym podsumowaniem były jabłka nawozu jakie zaczęły spadać za stojącym zwierzęciem.
Teleportacja zawsze źle wpływała na żołądek.
Rozejrzałeś się wokoło. Żywego ducha. Cóż… w zasadzie normalne. Czasy zatłoczonych traktów i tłumów przemieszczających się z jednego ośrodka miejskiego do innego dawno minęły. Teleportacja była doskonałym wynalazkiem i teraz w zasadzie każdy kto chciał gdzieś dotrzeć wołał Dżina i po prostu się tam znajdował. Rzadko kiedy teraz ktoś z własnej nie przymuszonej wody decydował się na podróż w starym stylu… dla zabawy. Ale z drugiej strony czy w dzisiejszych czasach robiło się coś nie dla zabawy?
Spojrzałeś na to co znajdowało się przy tobie. Zbroja okalała Twoje Ciało. Nałożył ją program oszczędzając ci tej całej masy zapinania sprzączek i dociskania pasków, obok przytroczony do siodła znajdował się miecz, za Tobą zrolowany koc w raz z racjami żywnościowymi. Trochę wędzonego mięsa, trochę kukurydzy. Nic wyszukanego… od to, co dla wędrowca z epoki było wszystkim czego potrzebował. Tarcza wraz zwisała przy drugim udzie, a noże zasunięte były za bogato zdobionym pasem.
Miałeś wszystko. Onegdaj zdarzało się, że przy teleportacji jakieś przedmioty „gubiły” się, materializując w losowym punkcie na terenie planety. Czasy te na całe szczęście były krótkie i się skończyły… tym niemniej sprawdzenie, czy masz wszystko przy sobie leżało w twej naturze i było czymś co uważałeś za profesjonalne.
Delikatnym ruchem pięt zachęciłeś zwierze do podjęcia wędrówki. Miałeś czas i możliwość obejrzenia tego, co ludzkość od długich wieków starała się osiągnąć. Program rewitalizacji naturalnych zasobów ziemi był z jednej strony koszmarnym wydatkiem dla planety, z drugiej jednak dawał możliwość oglądania dzikiej przyrody w czasach, gdzie w zasadzie mogły by tu być jedynie pustynie po atomowych wojnach… pustynie które tak na dobrą sprawę wiele wieków temu zalewały prawie całą planetę.
Odtrąciłeś tę ponurą i prawie prehistoryczną myśl od siebie delektując się świeżym powietrzem, graniem cykad przeplatanym przez okazjonalne plaśnięcia jabłek nawozu….

UlfBjork
- Kochanie… podniosłeś wzrok znad książki, automatycznie poprawiając okulary na nosie. Brunhilda, cycata blondynka uczesana w dwa warkocze i pokazująca na prawo i lewo to, czym bóg obdarzył ją nader szczodrze prezentowała swe Rubensowskie kształty w drzwiach do pokoju.
Homunkolus, spoglądał na Ciebie oczami starej dobrej przyjaciółki, która spędziła w Twym towarzystwie wiele czasu, która znała na wylot Twoje upodobania, która je rozumiała i akceptowała takimi, jakie faktycznie były. Ideał. Już dawno zdecydowałeś się na takie towarzystwo w miejscu tradycyjnego dżina. Owszem była od pierwszego odrobinę wolniejsza, jednak posiadała całą masę inszych… walorów, o których standardowa aplikacja dżina mogła jedynie zamarzyć.
- Zbliża się do nas konny. Stwierdziła uśmiechając się zalotnie. - Jego ekwipunek uniemożliwia mi identyfikację gościa… lub napastnika. Wyczekała chwilę nie reagując początkowo na twe pytające spojrzenie. Kokietując i drażniąc odrobinę. - Zdaje się nie mieć groźnych zamiarów. Jest albo bardzo pewny swego, albo bardzo głupi. Jedzie wprost do głównego wejścia…
Ech te programy. Zawsze starały się wykryć zagrożenie i ostrzec przed nim swego właściciela. Z początku taką funkcje pełniły palmtpy z zainstalowaną aplikacją S.I. potocznie zwane „Buckley’ami”. Miały one tendencję do panikowania w każdym możliwym momencie, wszędzie węsząc spisek i zagrożenie… cóż z biegiem czasu ewoluowały nabierając pewnych dodatkowych… walorów.
Mimochodem przeleciałeś wzrokiem o tychże, czując przebiegający dreszcz w krzyżach. Potem zdjąłeś jeden z posiadanych toporów ze ściany, zwarzyłeś go w ręku, kiwnąłeś twierdząco do siebie i wyszedłeś na powietrze.
Wieczór był ciepły. Cykady grały, świetliki świeciły, gdzieś nieopodal w otaczającym domek lesie usłyszałeś dzika nieomylnie ryjącego w poszukiwaniu żołędzi. Zignorowałeś to, ponieważ do Twych uszu dotarło miarowe i regularne uderzanie kopyt o trakt. Po zaledwie kilku chwilach, które były wystarczające, aby przygotować się do walki i uruchomić wszystkie systemy obronne Twym oczom ukazał się jeździec.
Siedział na jabłkowitej klaczy, która najwyraźniej była szalenie niezadowolona. Ciężko było się jej dziwić. Dźwigała dorosłego męża, jego zbroję oraz pełny ekwipunek. I najwyraźniej miała już dość drogi na ten dzień….

Acarkan
Oczom Twym wyłonił się widok niemalże utopijny. Otóż w głębi lasu, w niemalże nieprzebytej puszczy, która nagle wyrastała nieopodal traktu, stał sobie drewniany domek. W jego oknach paliło się światło. Jakieś sto metrów od niego znajdowało się jezioro. Na niewielkim mostku przytroczone było czółno. Wokoło panowała z jednej strony dzika przyroda, z drugiej jednak wszystko było uporządkowane, jak w ogrodzie doskonałego architekta.
W drzwiach domostwa stał natomiast wielki mężczyzna, o długiej brodzie, która łączyła się z wąsami, spływała kaskadą włosów łącząc się z warkoczami i okalając całą postać mniej więcej do wysokości barków. Spod tej burzy włosów spoglądały czujne i doświadczone oczy. Co jeszcze charakteryzowało tegoż męża? Cóż… nie sposób było nie zauważyć, pięknie wykonanego topora opartego o odrzwia. Brań niby niepozornie informowała o swej obecności. Była jednak w takiej odległości, iż w czasie jednego uderzenia serca mogła znaleźć się w rękach swego właściciela, a następnie nieść śmierć i zniszczenie.

Nuid
Wszedłeś do dużego pomieszczenia. Jego ściany, były murowane przez mistrzów kamieniarskich. Równo ułożone cegły spływały półkolem łącząc się w przeciwległym punkcie sali. Tamże znajdował się również ołtarz wraz z otaczającym go rzędem świec. Ten składał się z linii prostych i zakoli, które nieomylnie składały się na figurę pentagramu. Wokoło kilku osobników, ubranych w ciemne, okalające cale ciała płaszcze, przechadzało się pilnując aby świece nie zgasły. W środku natomiast, na samym ołtarzu leżała niewiasta ubrana w białą szatę. Zdawała się być nieprzytomna. Nad jej ciałem nachylała się kolejna postać. W jej dłoni znajdował się bogato zdobiony i opalizujący w zielonkawym kolorze sztylet. Mistrz ceremonii najwyraźniej wyczuł Twoją obecność. Zresztą zdawać by się mogło nie było to trudne. Ty czułeś go od samego początku tego levelu. Mistrz ceremonii podniósł na Ciebie spojrzenie.
Browsing deviantART
Wzrok zdawał się świdrować, wgryzać się w Twój umysł, mamiąc Cię i starając się osłabić Twą koncentrację. Jakże by jednak było to możliwe?
Postąpiłeś krok do przodu. Łuski Twojej zbroi zagrały metalicznie dostosowując się do zmiany w ułożeniu ciała. Jeden stopień, potem drugi. Twój przeciwnik zdawał się początkowo bagatelizować Twoja obecność. Zdawał się nie doceniać Twych umiejętności, nie pojmować kogo ma przed sobą. Ty jednak wyszedłeś z mroku i stanąłeś w pełni oświetlony blaskiem świec.
Oczy, które przed kilkoma chwilami wierciły i niemalże szydziły, naraz stały się pełne strachu. Zrozumiał, pomyślałeś.
Chrapliwym, pełnym paniki głosem w języku którego nie rozumiałeś zawezwał swe sługi. Te zrzuciły kaptury z głów i dopiero teraz Cię dostrzegły. Naraz rzuciło się w Twym kierunku kilkunastu mężczyzn uzbrojonych w miecze, topory i to co akurat zdołali zebrać. Jeden z nich miał pochodnie, którą groźnie wymachiwał.
Dobyłeś broni. Dwuręczny miecz, wykonany przez mistrzów kowalskich zabłysł odbijając refleksy świec. Stanąłeś wyczekując nadejścia przeciwników, oczekując walki, oczekując wypełnienia swego przeznaczenia. Gdy wrogowie byli już na wyciągnięcie ręki, gdy ich ostrza już prawie, prawie Cię dosięgały ugiąłeś mocniej kolana i wybiłeś się do skoku. Ten byłby beznadziejną próbą ucieczki z sytuacji. Nie miałeś dostatecznej siły w nogach, aby przeskoczyć napastników. Widziałeś już, że Twój główny przeciwnik zamierzał złożyć dziewczynę w ofierze. Ostrze jego sztyletu było już uniesione do pchnięcia, gdy skoczyłeś.
Wybijając się do góry kopnąłeś pierwszego z napastników. Okuty but trafił w kości twarzy gruchocząc je z przeraźliwym, mrożącym krew w żyłach chrupnięciem. Potem kontynuując lot, pociągnąłeś mieczem po ciele kolejnego parując jednocześnie cięcia dwóch kolejnych. Dwuręczne ostrze, ciężkie i nieporęczne zdawało się w twych rękach szaleć niczym brzozowa witka. Skok, który winien się skończyć po zaledwie ułamku sekundy trwał nadał. Trwał za sprawą, rozpostartych, czarnych skrzydeł, którymi się wsparłeś. Podlatując pod sklepienie pomieszczenia, które niestety było zaledwie trzy metry nad posadzką, runąłeś na Mistrza Ceremonii. Ciąłeś szybko, bez zastanowienia. Cięcie weszło gładko rozłupując bark i powodując , iż przed Twymi oczyma roztrysnęła fontanna czerwieni. Krople posoki spadały dokoła mocząc wszystko. Biała suknia kobiety stała się ubarwioną w krwawe, makabryczne i chaotyczne wzory, krople spadały brudząc Ciebie, twoją zbroję i sklejając pióra Twoich skrzydeł. Ty nie bacząc jednak to wszystko obróciłeś się stając przeciw pozostałym przeciwnikom.
Szybkim ruchem, nie dbałym, jakby od niechcenia, przeciąłeś kajdany i uwolniłeś dziewczę. Zamłunkowałeś potężnym ostrzem oczekując kolejnych przeciwników. Syk przecinanego powietrza i furkot, jaki wydała broń stał się upiorną muzyką, która to będzie ich prowadzić w ich ostatnią podróż… Byłeś tego pewien.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 28-09-2012 o 09:40.
hollyorc jest offline  
Stary 25-09-2012, 19:27   #2
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Spławik po raz kolejny drgnął odczekał moment, po czym zanurkował w czarną toń rzeki. Naturalny szum wody oraz cichy szczebiot ptaków z pobliskich drzew zagłuszył niemą walkę pstrąga wijącego się na kotwicy.
- No i tak można sobie żyć – Mruknął olbrzymi blondas okutany od dołu do góry w skóry( z bok w bok również…). Na widok zdobyczy aż uśmiechnął się pod swym imponującym zarostem. Sprawnym ruchem wypiął zdobycz, złapał za oskrzela, po czym zarzucił na plecy i skierował się do niedużego domku rozłożonego w dębowym zagajniku.



Na oko tak z minut parę spokojnym spacerkiem. W końcu Ragnar miał już swoje lata. Tak około 300 licząc standardowe lata. Teraz w świecie kontrolowanym przez Matkę był to wynik całkiem normalny. Pomimo że miał dostęp (jak każdy) do nanitów i całej tej cudownej magii nie korzystał z tego aktywnie. No może kiedyś nie teraz parę razy się zdarzyło…

Szybko sprawił pokaźną rybę i nabił na żerdź, powiesił nad ogniskiem. Obiad zaczął się delikatnie przypiekać, w ślad za tym nie wiadomo skąd zmaterializował się bukłak z winem. UlfBjork położył się na skórach przy ognisku i popijać wino zaczął ostrzyć jeden z toporów, jakie miał wszędzie po rozkładane. Ogólnie obejście wyglądało na zadbane. Zdecydowane skromne i ukierunkowane na ergonometrię. Fakt ten mógł walidować, że tuż obok był otwarty warsztat stolarski, suszarnia pod dachem a całkiem nie daleko trak. Napędzany był pasami transmisyjnymi z pobliskiej tamy.

Widok rzeczywiście był miły dla każdego, nie tylko rekreacjonisty.
Późnym wieczorem Ulfbjorn zasiadł do kominka w swoim domu. Jednym z nawyków, jakie nie mógł odrzucić a powinien ze względu na odtwarzanie życia w średniowieczu było czytanie. Miał całkiem pojemną biblioteczkę. Mieściła ona przekrój przez literaturę chyba wszystkich gatunków. Dziś postanowił, że dokończy cykl Pre_fundacji Assimova. Wyciągając książkę wyleciała fotografia papierowa…

Podniósł ją, przejrzał,




Po czym zgniótł I wrzucił w ogień kominka.
Tamte czasy nie wrócą, nie powinny. - Jego imię UlfBjork było ostatnim echem tego, co robił w Anarchii…

Na szczęście szybko mu przeszło, Brunhilda zawsze wiedziała jak go udobruchać..




Chwil kilka później..
- Zbliża się do nas konny. Stwierdziła uśmiechając się zalotnie. - Jego ekwipunek uniemożliwia mi identyfikację gościa… lub napastnika.
Acha i jedzie wprost do głównego wejścia…
- Dziękuję za ostrzeżenie. To może ty się idź i podmyj znaczy się przygotuj jakąś wieczerze a ja pójdę gościa powitać

Ragnar dobrał solidną księżycówę z wieszaka i poszedł był witać gościa. W końcu tak głupio z pustymi rękoma…
Gościa czekając nie mógł się oprzeć świadomości że musi załatwić sprawę z cykadami. Toż to czytając przed chwilą razy kilka je spotkał. Dla niego było to za dużo..
Gdy nieznajomy był w zasięgu wzroku Ragnar się odezwał jako pan na domu
- Ustatkować mógłbyś się w końcu, zobacz co zrobiłeś tej szkapie..
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.
Vireless jest offline  
Stary 28-09-2012, 12:41   #3
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Nuid szybkim ruchem, niedbałym, jakby od niechcenia, przeciął kajdany i uwolnił dziewczę. Zrobił młynek potężnym ostrzem oczekując kolejnych przeciwników. Syk przecinanego powietrza i furkot, jaki wydała broń stał się upiorną muzyką, która to będzie prowadzić ich w ostatnią podróż… Był tego pewien.

W Sali pozostało sześciu uczestników czarnej mszy, w tym jeden, gdzieś w rogu, skowyczący z bólu po spotkaniu z potężnym kopnięciem. Zbliżali się niepewnie, próbując otoczyć anioła. Nuid był pewien, że część z nich rozważa ucieczkę, jednak pięciu, uzbrojonych, w pełni sił mężczyzn, nawet dla niego może okazać się wyzwaniem. Nie myślał jednak o tym. W walce istotne jest by dać ponieść się wyuczonym odruchom. Nie myśleć, a raczej wiedzieć i czuć. Uderzyć w najsłabszy punkt. Dostrzegł strach w oczach dwóch kultystów- jednego z pochodnią i drugiego z krótkim mieczem i wielką blizną na policzku. Więcej nie było mu trzeba. Biegiem ruszył do ataku. Nie przebiegł nawet dwóch kroków, a ten z pochodnią nie wytrzymał napięcia. Wypuszczając pochodnie z ręki zaczął biec w stronę wyjścia. Jeden z uczestników mszy zaczął wrzeszczeć na niego, potem na resztę. O dziwo, zgodnie ruszyli do szybkiego ataku. Nie dość szybkiego jednak by ocalić człowieka z blizną. Nuid w biegu uniósł miecz ponad głowę, by sparować jego cios, kolanem uderzył w kroczę nieszczęśnika i ciął z góry w prawy obojczyk. Trzeci trup padł ciężko na kamienną posadzkę. Szybko obrócił się przez plecy. Sparował jeden cios, drugi i jednocześnie uchylił się przed trzecim. Przeturlał się po ziemi z dala od wściekłych napastników i wtedy poczuł straszny smród. Przypalane mięso. To trup jednego z poległych zajął się od ognia pochodni. W ferworze walki przewróciło się też kilka świec, zapalając płótno na ołtarzu. Jeszcze trochę, a płomienie dotrą do dziewczyny. Z obserwacji wyrwał go cios. W ostatnim momencie usunął swoje ciało z linii pchnięcia, choć gdyby nie zbroja, pewnie zostałby raniony kantem broni. Wymienił serię uderzeń z dwoma przeciwnikami. Ranił jednego, dość poważnie w rękę, w której dzierżył topór. Katem oka zauważył jak trzeci, rezygnując z walki, sięga po coś na stoliku nieopodal ołtarzu i wylewa na dziewczynę. Ciecz miała konsystencje oliwy. Jedną ręką trzymając swój dwuręczny miecz Nuid zmienił kierunek kolejnego cięcia, a drugą chwycił jakiś drewniany mebel i rzucił przed siebie, powalając dwóch mężczyzn z którymi walczył. Rozwinął skrzydła i z pełną szybkością wpadł w płomienie na ołtarzu. Strącił dziewczynę i całym pędem wpadł w podpalacza. Wdał się z nim w krótką szarpaninę. Gdy już z nim skończył, poczuł krew spływającą mu po ramieniu, ale nie to martwiło go najbardziej.

W komnacie zrobiło się strasznie gorąco. Ogień był już wszędzie. Widział jak płoną kamienie. Słyszał gdzieś w oddali jakieś głosy.
- Samael? Samael, Rafał? To ty? Co się dzieje?
- Nuid! Wyłaź stamtąd! Dom płonie! –To był głos Samaela. Bardzo charakterystyczny. Trochę jakby kilka osób mówiło naraz. Według biblijnego opisu tak właśnie powinien wybrzmiewać głos anioła.

W głowie Nuida zakłębiły się tysiące myśli. Tysiące pytań. Sięgnął do pasa by wyciągnąć swojego dżina. Zmaterializował się w zupełnie innym pomieszczeniu. Ściany były oszklone, jednak niewiele dało się przez nie zobaczyć. Mimo, że pożar zaczął się stosunkowo niedawno, całe były osmolone, niektóre popękały z gorąca. Wszystkie drewniane elementy płonęły. Kilka kroków od Nuida spadł jakiś ciężki zwęglony przedmiot. Nuid wybiegł ze szklanego pomieszczenia i znalazł się w kolejnym, również ogarniętym pożogą. Gryzący dym wdierał się w jego nozdrza, uniemożliwiając normalne oddychanie. Zaczął się dusić i kaszleć.
- Tutaj! – usłyszał gdzieś na lewo od siebie.
Z trudem przebijając załzawionym wzrokiem zadymiony pokój zobaczył Samaela, próbującego wyciągnąć Rafała spod czegoś wielkiego i płonącego. Podbiegł i wspólnymi siłami uwolnili przyjaciela. Wzięli go pod ramię. Nuid z prawej, Samael z lewej i wylecieli na swych skrzydłach przez najbliższe duże okno. Na szczęście otwarte, choć na pewno wcześniej przyczyniło się do szybszego rozwoju pożaru.

Przelecieli jeszcze dwadzieścia metrów, zostawiając za sobą płonący budynek i ciężko wylądowali na ziemi pokrytej trawą. Delikatnie ułożyli Rafała i obaj przyklęknęli przy przyjacielu.
- Masz dżina przy sobie?- zapytał Samael- O! Właśnie…- Uruchomił elektroniczne cudo. Dżin zeskanował Rafała i postanowił teleportować go do ośrodka medycznego. Chwilę później ich przyjaciel znajdował się już w rękach medyków. Samael i Nuid spojrzeli na palący się dom. Czerwona łuna oświetlała wieczorne niebo. Dom Samaela, podobnie jak dom Nuida był zbudowany w większości z drewna. Był o wiele większy, przy czym słowo „był” w tym zdaniu jest jak najbardziej na miejscu.
- Kur**! Co to było? Widziałeś kiedy, żeby coś zarajało się tak szybko?- Samael patrzył z niedowierzaniem, jak z jego domu pozostają jedynie zgliszcza.
- Co tam się stało?
- Kuź*a, nie wiem. Akurat wyszedłem do łazienki. Jak wróciłem cały pokój był już w ogniu, a Rafał nieprzytomny. -odparł i znów przeklnął siarczyście.
W ciszy patrzyli jak przybyły strażackie lotniki i zaczęły gasić ogień oraz zapisywać wizję dla stróżów prawa. Właściwie nie było już czego ratować. Chodziło tylko o to, by pożar się nie rozprzestrzenił. W końcu milczenie przerwał Nuid.
- Wstawaj. Lecimy do mnie. Nie ma co tu siedzieć.

Czterdzieści minut później:

- Herbaty? – Zaproponował Nuid. W pełnym oświetleniu widać było, że jego skrzydła tak naprawdę nie są czarne. Były raczej szarawe. Wszystko zależało od światła. Z pewnością nie były jednak białe, jak te Samaela, choć teraz mocno przybrudzone i lekko nadpalone. Nuid był mężczyzną średniego wzrostu, o nienagannej sylwetce. Włosy miał ciemne, długie, sięgające poza barki. Zdjął już zbroję, którą miał na sobie wcześniej. Teraz ubrany był w brązowe lniane szaty, które przepasał skórzanym paskiem. Chodził boso. W rękach trzymał dzbanek z herbatą i dwa kubki. Jego lewe ramię było przewiązane bandażami. On i jego przyjaciel znajdowali się właśnie w jego mieszkaniu. Domek ten był przytulny i funkcjonalny. Miał jedno piętro, gdzie była biblioteczka i sypialnia. Na parterze, gdzie właśnie siedzieli serdeczni przyjaciele był salon kuchnia i łazienka. Wszędzie było sporo roślin.
Z kieszeni Samael’a dało się słyszeć ciche dzwonienie.
- Z chęcią… - spojrzał na wyświetlony tekst dżina- Wiadomość, ze szpitala. Nic mu nie będzie, ale musi tam zostać przez 4 miesiące.
- Cztery miesiące?!
- No wiesz… kolejki… A tak w ogóle to to twój dżin, trzymaj.
Połóż go gdzieś. -Nuid przysiadł się do stołu w kuchni i nalał herbaty do kubków, po czym podsunął do Samaela cukiernicę. –Możesz zostać tutaj, tak długo jak będzie trzeba. Ewelin może za tobą nie przepada, ale w tej sytuacji musi się zgodzić- Obaj uśmiechnęli się na wspomnienie ostatniego spotkania Samaela z Ewelin. –Zresztą, jestem pewien że jak cię bliżej pozna, zmieni zdanie. Wiesz jaka ona jest dziwna pod względem zmian w wyglądzie. Uprzedziła się i tyle.
- Dzięki. W miarę możliwości postaram się mówić pojedynczym głosem i nie świecić do niej oczami. – uśmiechnął się lekko, rozbawiony dwuznacznością swojej wypowiedzi, a jego głos faktycznie wydał się jakby… hmm… mniej liczny.
- Jak cię przyłapię na świeceniu oczkami to ci je wydłubię, rozumiesz? – łyknął herbaty- Wpadniemy jutro do biednego Rafałka?
- Jasne, może nam powie co tam się u diabła stało.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 03-11-2012 o 13:26.
Rewik jest offline  
Stary 01-10-2012, 10:57   #4
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Termen
Gregorian - the moment of peace - YouTube
Kapliczka była niewielkich rozmiarów. Ot zaledwie niewielki ołtarzyk, na nim płonąca, zawsze płonąca świeca. Było to dziwne w tej okolicy, w samym centrum skalistych wyniesień, gdzie wiatr dął w zasadzie zawsze, a zimno i wilgoć wchodziły razem z nim. Jednak program był właśnie tak napisany. Na Twoje specjalne zamówienie. Bez względu na to jakie warunki by nie panowały wieczny ogień przy ołtarzu palił się zawsze. Na samym ołtarzu niewielki obrazek wraz z relikwiami, obok jakieś świeże kwiaty. Niby nic nadzwyczajnego… a jednak bardzo rzadkiego w tych czasach. Czemu można by zapytać? Po co wierzyć w Boga, jeśli samemu można robić w zasadzie wszystko? To był powód, dla którego tak wielu ludzi odstąpiło od wiary. Ty jednak tego nie zrobiłeś. Trwałeś w niej, trwałeś wierząc mocno, a żar twej wiary i modlitwy, jaką było twoje życie ogrzewał Ci serce i serca wszystkich tych, którzy mieli szczęście przebywać w Twej okolicy.
Uśmiechnąłeś się do siebie. Ktoś mógł by się zastanowić, czy bardziej ogrzewał Cię żar serca, czy żar z paleniska kuźni stojącej zaledwie kilka metrów od ołtarzyka. Kuźni, która zazwyczaj płonęła również. Jej ogień nie był jednak symboliczny i wiecznie podtrzymywany przez protokoły. Tu piece rozgrzewałeś samemu. Samemu dokładałeś węgla i dąłeś w miechy. Samemu w końcu formowałeś metal naginając go do swojej woli… Lub woli Twoich klientów. Tak zarabiałeś na życie. Lub może inaczej. Tak zarabiał byś na życie gdyby była taka potrzeba. Takowej nie było, zatem kowalstwo, umiejętności szermiercze, czy podstawowe umiejętności zielarskie były na obecne standardy powszechnie uważane za hobby. To dawało jakieś wynagrodzenie, za które mogłeś cieszyć się pewnymi nadwyżkami w walucie twardej. Zajęcia nie były jednak hobby w Twojej ocenie. Była to Twoja ojcowizna. To wszystko co zostało Ci przekazane przez Twoich rodziców. Ci, pokładali wiarę w Panu tak samo mocno. Między innymi dla tego właśnie przekazali Ci wychowanie i dali Ci tyle serca i… tego wszystkie go co kiedyś należało określić dzieciństwem i co było powszechne. Teraz w dobie replika torów, sztucznych nianiek i programów kontrolujących każdy krok… to co od nich dostałeś zasługiwało na miano nie tylko poświęcenia, ale i losu na loterii. W dobie, gdy macierzyństwo, czy obowiązki ojcowskie uznawane były za coś przykrego, ty odebrałeś pełne wychowanie płynące właśnie od nich… od kogoś, kogo mogłeś określić mianem Mamy i Taty… kogoś, kogo mogłeś określić nie tylko w ten sposób dlatego, że oddał do stworzenia Ciebie materiał genetyczny… ale dlatego, że włożył krew, pot i łzy w twoje wychowanie.
Kontemplowałeś właśnie nad tym, nad własnymi rodzicami i tym jakie miałeś szczęście. Usta Twe mimowolnie składały się do psalmu:
Imię Pana jest Twierdzą
Warowną Twierdzą
Skałą Zbawienia
Wspomnieniem Mym.
Naraz do uszu Twych doszedł dźwięk powiadomienia. Dostałeś paczkę.
Podniosłeś się z klęczek i zawinąłeś wokoło siebie gruby, wełniany płaszcz. Ten miał kolor zgniłej zieleni i okrywał całe Twoje ciało. Głęboki kaptur zasunięty głęboko na twarz chronił doskonale przed wiatrem i pozwalał człowiekowi ukryć twarz. Genialnie tez wyglądał.
Wszedłeś do kuźni i spojrzałeś na stół. Na nim leżała paczka dość pokaźnych rozmiarów. Mniej więcej dwa metry szerokości, cztery długości i dwadzieścia centymetrów wysokości. Opakowana w dobrze wyglądające drewno. Nie byłeś pewien czy to buk, czy coś innego, jednak nie miało to teraz większego znaczenia. Przy otwarciu znalazłeś pieczęć odciśniętą w wosku i już wiedziałeś od kogo to było. Twój przyjaciel, karzeł Ulli zdecydował Ci się w końcu przesłać metal. Otworzyłeś wieko i gwizdnąłeś. W środku znalazłeś nie jakieś tam zwykłe sztaby żelaza… Te połyskiwały dużo wyraźniej, mocniej. Mieniły się w odcieniach zieleni i błękitu sprawiając, że ciężko było od nich oderwać wzrok. Obok znajdował się krótki liścik:
Z przeproszeniami, za zwłokę w dostarczeniu materiału, przesyłam Ci moje najnowsze odkrycie. Uważaj z tym, formuje się ciężko i wymaga dużych temperatur, jednak gdy już przybierze swą formę jest dużo wytrzymalsze i lżejsze od zwykłego żelaza… no i lepiej wygląda.
Kreślę się zamaszyście i pozdrawiam,
Ulli syn Waldorfa.
Ująłeś w dłoń sztabkę i szybko zrozumiałeś co karzeł miał na myśli. Metal faktycznie był lżejszy od klasycznego. Tylko co ty z niego teraz zrobisz? Przecież wywiązałeś się ze wszystkich zamówień…

Nuid
Pożar domu, szybka zeń ewakuacja i wszystko co działo się na przestrzeni kilku godzin było, aż nadto dla Ciebie. Adrenalina i konieczność tak szybkiej reakcji, oraz tak dużej ilości latania szybko Cie zmęczyły… i wywołały głód. Z wdzięcznością przyjąłeś propozycję przyjaciela, aby u niego odpocząć. Po opróżnieniu zapasów w jego lodówce, poczułeś względny spokój. Położyłeś się na jednej z leżanek i szybko odpłynąłeś w objęcia Morfeusza… Jak się okazało bawić się w rozszerzonej rzeczywistości było dużo łatwiej niż naprawdę uciekać przed płomieniami, czy ratować kompana.
Gdy po pewnym czasie się obudziłeś zmierzchało, a Ty doszedłeś do wniosku, że Można by wrócić do domu.
Teleportacja była czymś wspaniałym. Ot stwierdzenie "Dżinie! Dom!" i już cieszyłeś się swym ukochanym fotelem, a cała ta sprawa z pożarem u kumpla była Ci całkiem obca. Rozejrzałeś się wokoło i począłeś się zastanawiać, co mógłbyś ze sobą zrobić. Może by tak surfing na energetycznych nartach? Może by tak zwiedzić Słońce i przejść się po jego powierzchni? A może by tak sprawić sobie nowy majcher? Aby zrealizować to ostatnie potrzebowałeś kogoś więcej niż tylko Dżina. Kowala… mianowicie. Jeden z Twoich przyjaciół, polecił Ci gościa o imieniu Thermen Azardil. Ponoć był dziwny i oddany jakimś starym praktykom okultystycznym, ale przecież kto w dzisiejszych czasach był normalny? Trzeba go będzie odwiedzić.

UlfBjork, Acarkan
Po początkowej wymianie uprzejmości połączonych z odrobiną złośliwości weszliście do domostwa. Brunchilda krzątała się wokoło Was jak prawdziwa Pani domu. Nic zresztą dziwnego. Tak był napisany jej program. Na waszych nakryciach pojawiło się pieczyste roznosząc piękną woń pieczonego mięsa i wetkniętych weń śliwek. Obok talerzy natomiast stanęły litrowej wielkości gliniane kufle wypełnione pienistym piwem.
Pojedliście, popiliście wspominając i plotkując na tematy wszelakie.
Naraz to w drzwiach pojawiła się wspomniana wyżej gospodyni. Uśmiech z jej twarzy nie znikał .
- Może byście zaczerpnęli świeżego powietrza, zapalili sobie fajkę i dali mi posprzątać? Postawiłam antałek przed wejściem.
Wyszliście podziwiając piękno otaczającej Was przyrody, gdy naraz jednemu z Was przypomniało się. Przecież nieopodal odbywa się Jarmark. Może by tam podskoczyć?
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 04-10-2012 o 20:55. Powód: Orty i mała errata do posta
hollyorc jest offline  
Stary 08-10-2012, 20:44   #5
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Wysoko, w niedostępnych górach, wśród przykrytych białym puchem szczytów wiatr dął niemiłosiernie. Matka natura - tak rzadko wspominana przez wysoce rozwiniętą technologicznie ludzkość - tutaj górowała swą potęgą nad wszystkim innym. Śpiew ptaków, błysk czystego źródlanego strumienia bijącego wprost ze skały i otaczający wszystko chłód. Piękno... Budowle otoczone takim widokiem wcale nie przypominały wielkich biurowców, hoteli czy nawet rezydencji. Z zewnątrz były drewniane i surowe. Nie rywalizowały z Matką, a starały się współgrać z tym co zostało przez nią stworzone...

W jednym z tych budynków - najmniejszym acz cały czas solidnym - panowała cisza i spokój. Cisza tak wielka, że każdy silniejszy powiew wydawał się potężnym rykiem. Ołtarz stojący na środku był skąpany w świetle słonecznym wpadającym przez małe okienko. Na ołtarzu stały zdobiona ikona, wiecznie płonąca świeca oraz porcelanowy dzban z kwiatami. Te swą wonią ogarniały całe pomieszczenie. Patrząc z góry można by nie dostrzec nikogo poza jednym pozostającym w bezruchu człowiekiem. Od paru minut zastygłym niczym posąg. Ze złożonymi rękami, na kolanach.

Jeślim obraził, jeślim Cię zasmucił,
Jeśli niebacznie odbiegłem od Ciebie,
Wyciągnij dłoń Swą, ażebym się wrócił, Ojcze mój w niebie!
Dziecko ja Twoje! Choć słabe, niekarne,
Choć się z Twej ścieżki odbiję w bezdroże,
Ku Tobie wołam, ku Tobie się garnę, Przebacz mi, Boże!

Thermen Azardil. Podobnie jak jego przodkowie wierzył ponad wszystko, że za wszystkim stoi Pan. We wszystkim jest głęboko ukryty, jedynie jemu znany cel. Wszystko dzieje się zgodnie z planem jego. I chociaż okropna część ludzi utraciła wiarę i siły do walki on nie myśli o niczym innym. Wie, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy sporządzi ostatni rachunek sumienia. I nie chciałbym aby w tym dniu musiał czegoś żałować...

***

Metal był piękny. Mienił się w świetle słonecznym żywymi kolorami. Thermen ująwszy w ręce jedną ze sztab pokiwał ze zdumieniem głową. Ulliemu należały się sowite podziękowania. Tylko co Azardil z tym zrobi? Wszystkie zlecenia wykonane, a nie wypada aby taki porządny kruszec leżakował w kuźni...

Warsztat kowala był drugim z czterech budynków znajdujących się w okolicy. W kuźni panował niesamowity porządek. Z wyposażenia były widoczne trzy kowadła, palenisko, stojak na broń oraz sporo miejsca pomocniczego. Wielkie dysze podsycające ogień paleniska były zdolne rozniecić go do temperatury sięgającej 1500 stopni. Temperatury wystarczająco wysokiej, aby stopić stal. Teraz i tutaj brakowało życia, ale niedługo miało to się zmienić...

***

Mężczyzna siedział przy wielkim blacie, na którym leżał stos papieru. Na jednej ze stron właśnie zaczął pojawiać się rysunek. Rysunek miecza. Thermen zaczął od otwartej rękojeści. Okrągła głowica, wygodny trzon i potężny jelec chroniący palce szermierza zajęły mu nieco czasu. Druga ze stron poszła na szkic głowni. Ta była prosta i obosieczna jak w każdym porządnym mieczu okresu Średniowiecza. Kowal nie spieszył się. Odwzorowywał najmniejsze detale niczego nie zostawiając przypadkowi. Od taszki, poprzez zastawę, płaz i ostrze przeszedł do sztychu, zbrocza aż po sam czubek klingi. Trzecią ze stron poświęcił na pochwę. Jej okucie i trzewik były proste, ale nie brakowało im charakteru...

Każdy miecz miał swoją historię. Tak samo jak człowiek zależny był od Pana, tak samo miecz zależny był od człowieka. Mężczyzny, który zajmie się jego wykuciem i późniejszą pielęgnacją. A wykuć miecz nie było rzeczą łatwą. Każdy młodzik zaczynał od czegoś zdecydowanie prostszego. Klamry do spodni czy chociażby grotu strzały. Oczywiście na początku były to jedynie karykatury tego co chciało się osiągnąć. Później jednak szło coraz lepiej. Zaczynało kuć się pierwsze miecze, podkuwać konie, aż nie wiadomo kiedy ściany kuźni wypełniały się różnoraką bronią. Mieczami, młotami, toporami... Miecz towarzyszył człowiekowi niemal zawsze. W Średniowieczu był symbolem stanu rycerskiego. Powstał kult miecza - ze zwykłego, prostego narzędzia stał się sacrum. Wierność przysięgano na miecz. Nierzadko miecz otrzymywał własne imię. Klingi nosili również władcy. Jako symbol władzy i sprawiedliwości. Miecz był niezbędny przy koronacji czy też mianowaniu na rycerza. W czasie pogrzebu ostatniego z mężczyzn pradawnego rodu łamano miecz...

Miecze były z ludźmi od zawsze. W historii znane były miecze Świętego Piotra, księcia Dowmunda, miecz króla Artura - sławny Excalibur - czy chociaż dwa nagie grunwaldzkie miecze. W literaturze ludzie również nadali mieczom imiona. Tak samo jak każdy inny miecz i ten kiedyś będzie miał swoją historię. Miejmy nadzieję, że dobrą i wartą zapamiętania...

***

Niewielka osada tego dnia tętniła życiem. Zjechali się do niej nie tylko mieszkający w okolicy ludzie, ale i przyjezdni. Część z nich chciała wziąć udział w turnieju łuczniczym, który miał wyłonić najlepszego strzelca. Wielu zebrało się na placu, gdzie za godzinę miał zacząć się ceremoniał otwarcia. Pomiędzy chatami biegały małe urwisy bawiące się drewnianymi mieczami i małymi tarczami. Staruszkowie siedzieli na ganku wyglądając kolejnych osobistości. Krasnoludy, gnomy, ludzie a nawet olbrzymy w ten dzień bawili się jak równi sobie.

Bo byli. Przed Panem każdy jest równy. I w dniu ostatecznym będzie oceniany po czynach jego. Wokół osady, gdzie tylko okiem sięgnąć nieprzebrany las. Na palisadach straż, u drzwi karczmy proszące do środka wszystkim młode urodziwe Panie. Zza rozwartych drzwi dało się słyszeć śpiewy i grę na instrumentach. Woń piwa, ciepłej pieczeni i pieczywa unosił się wszędzie wewnątrz przybytku. Thermen jednak od razu pojechał na miejsce turnieju. Nie chciał się spóźnić...

***


- Piękny strzał, przyjacielu. - powiedział do Korima mężczyzna wyciągając kolejną strzałę.

- Założę się, że mnie przebijesz. - odpowiedział przybysz z lekko spiczastymi uszami.

- Nie zakładam się o takie rzeczy. Nie ukrywam jednak, że jest to możliwe... Strzelam w końcu od niemal 300 lat. - rzekł Thermen posyłając strzałę w kierunku tarczy.

Grot zatopił się w stogu siana oddalonym od strzelców o jakieś 50 metrów. Niby nie daleko, ale celny strzał w kółko o średnicy trzech centymetrów był bardzo trudny. W 10 namalowaną na kawałku papieru węglem. Zgromadzeni na drewnianej trybunie wiwatowali głośno na widok celnego strzału. Azardil uśmiechnął się po czym skinął przeciwnikowi głową. Wygrał z potężnym rywalem, ale… Został jeszcze jeden etap…
 
Lechu jest offline  
Stary 22-10-2012, 08:20   #6
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Ragnar stał na ganku swego domu czekając gościa.
Gdy nieznajomy był w zasięgu wzroku Ragnar się odezwał, jako pan na domu
- Ustatkować mógłbyś się w końcu, zobacz, co zrobiłeś tej szkapie..

Śniady mężczyzna zmusił mało delikatnie konia do równego, defiladowego kroku. Widać było, że jest świetnym jeźdźcem, ale o zwierzę dba tylko tyle by te nie padło. Gdy zatrzymał się przed gospodarzem zeskoczył z gracją zeskoczył na ziemię. Jego zarośnięta twarz, która dawno nie widziała brzytwy a nigdy gmerania w genach, zmieniła wyraz, już nie wyglądała jakby jej właściciel zjadł coś kwaśnego, rozciągnęła się w uśmiechu. Uśmiech ten był upiorny, zęby, co prawda były białe jak u każdego w tych czasach, ale dwóch czy trzech brakowało.
- Witaj bracie.
Gość rozejrzał się po gospodarstwie, dawno go tu nie było, ale za wiele na pierwszy rzut oka się nie zmieniło.
- Szkapa... Szkapa to szkapa, ma mnie zawieźć na miejsce. A ustatkowanie się... Wiesz dobrze, że dla mnie to ucieczka. Siedzenie na dupie, pierdzenie w stołek i udawanie, że żyje się tak jak ileś tam wieków temu.
Tak, język Acarkana stanowczo się zmienił, nie był już gęsto przesiany przekleństwami i nie składał się tylko z ubogiego słownictwa, jakie nabył w slumsach i na arenach. W końcu na dworze Króla Anarchii musiał się zmienić, nabyć ogłady, jednak jego dobrzy znajomi wiedzieli, że zmiana ta jest tylko powierzchowna. Tak naprawdę ciągle był tym samym krwiożerczym zabójcą.*

Ragnar uśmiechnął się od ucha do ucha śnieżnobiałym uśmiechem. Kiwnął głową i przywitał się ściskając przedramię przyjaciela ze starych czasów.
Ależ nie imputuję niczego innego. Na pewno nadal jesteś tym samym świrem i pojebem, który byłeś kiedyś. Co najwyżej na starość zaczęły Ci doskwierać hemoroidy od wiecznej jazdy na “SZKAPIE”.
Popatrz na mnie nadal w Sile i nadal mam wszystkie zęby..

- Ha! Tego straciłem w wieku szesnastu lat, gdy w jakimś zaułku napadł mnie jeden osiłek, złamał mi ten nos. Dwa pozostałe to arena... Nie pamiętam, która. Dostałem rękojeścią w twarz. Korciło mnie by wstawić stalowe. A jak tam u Ciebie bracie? Ustatkowałeś się? Jak Hans? Przytył z dobre dwadzieścia kilo a ja ciągle pamiętam jak z mieczem i tarczą rzucaliśmy się na... Na każdego, kto nie chciał zaakceptować Karola.
Acarkan klepnął się z uciechą w udo.
- Pamiętasz jak w karczmie piliśmy i jakieś wsioki obraziły Karola? Wbiłeś jednemu zęby do gardła!
Śniady wojownik wyszczerzył zęby jakby przypomniał mu się dobry żart.

- ciężko to zapomnieć, kiedyś robiłem dużo dziwnych rzeczy. A swoją drogą Talbott już nie chce by go nazywać KRÓLEM zawsze i wszędzie. To, co działo się wtedy to już zamknięta księga. Dla mnie również...

Chodź do domku nie będziemy tu stali cały wieczór. Szerokim gestem zaprosił gościa na pokoje. Oczywiście upewnił się, że gest wykonuje pustą ręką, ta, która dzierżyła topór chwilowo miała wolne.

Izba dość obszerna i wykończona drewnem. Kominek solidny budowany z rzecznych płuczaków(czy jak one się tam nazywają). Na ścianach kolekcja skór oraz broni. W przeważnej części topory i młoty. Przed kominkiem przygotowane już dwa fotele z okrąglaków, ale z dużą ilością skór. Ogień wesoło skaczący po polanach oświetlał przygotowaną wałówę. Solidny zapas gorzałki cudownie unosił się ponad miechęm i warzywami.
– To wszystko prawdziwe, swojskie lub też wyhandlowane od znajomych. W wolnych chwilach dłubię trochę w drewnie to i mam, czym tam pohandlować..
A mówiłeś, że czym się teraz zajmujesz?
– Doskonale zdawał sobie sprawę, że Arckanus był nie zdolny do spokojnej pracy, w której inni nie chcieli cię zabić za to, że tylko istniejesz. Wiedza ta nie przeszkadzała w zwykłej pogawędce o niczym i o wszystkim. Na konkrety przyjdzie później, gdy sobie popiją bardziej.

Acarkan z uśmiechem rozejrzał się po domu. Przejechał dłonią po skórze jakiegoś zwierzęcia, chyba wilka a potem po obuchu młota.
- Ładnie, znacznie bardziej niż u Hansa, jedyne, co miał dobrego w tym swoim wypasionym domu to wieeeelka wanna. A tak! Czym się zajmuje... Przeżyciem w Anarchii dla mnie to wciąż otwarta księga. Walki na arenach, czasem zaciągam się, jako najemnik a czasem żyje z dobroci ludzi, którzy pamiętają mnie z czasów spokoju.
W ostatnich słowach wojownika było słychać szyderstwo.

- Twoje szyderstwo nie napełni Ci brzucha, a ja i owszem.. I nie dam się wkurwić. Nie tak łatwo i nie na Ciebie...
Frau Brunhilda pojawiła się z dwoma Kuflami ciemnego, Ale. Coś burknęła o tym, że jest do dyspozycji oraz że rozpaliła na wodę. Bania będzie gotowa za około godzinę. Mrugnęła Okiem na Acarkana, co dziwne drugie oko zrobiło to samo względem Ragnara.
- Prawda jest taka, że jestem niebezpieczny dla otoczenia, gdy znów mi odbije tak sobie i tu siedzę spokojnie. Zbieram zapasy, gdy się zjawisz… Albo ktoś inny z naszych.
Muszę przyznać, że ostatnio miałem sporo gości, głównie awatary ludzi, o których nigdy nie miałem dobrego zdania. Całkiem jakby ktoś sobie przypomniał, że kiedyś był ze mnie kawał „takiego syna”. Albo gdyby komuś była potrzebna moja ciesiołka. Swoją drogą nie pochwaliłeś mojego rękodzieła…
- Zbudowałeś sam dom? Świetna robota, ale kto u Ciebie był? Ktoś, kto chce kopnąć się do Anarchii i zaprowadzić tam lad?
- W sumie to głównie ŚMIECI, jakimi pomiataliśmy kiedyś w Anarchii. Ale te śmieci, które mają w kij kredytów do spożytkowania. Interesowały ich na przykład łodzie. I to wszystkie, od małych dłubanek na połowy siecią po barki na zboże czy “czajki zaporożców” tak by można nimi było pływać i po morzach i po większych rzekach. Gdybym chciał to mógłby brać zlecenia w ciemno. Ale nie chce. Pracuję tylko dla znajomych. Taki szeptany marketing jest bardzo przekonujący dla nowych klientów...
- Jak widzisz ja sobie całą politykę aktualnie odpuściłem, nawet nie wiem, kto Tam teraz rządzi
- Zresztą swoją drogą Król Edmund też sobie odpuścił już To, co się tam dzieje.
- Nie wiem, dlaczego ale mam wrażenie, że jesteś tam jakąś personą aktualnie, lub komuś poważnie wpierniczyłeś??

- Jestem na tropie kolesia, który chce Karola zastąpić, to ten sam, który zabił jego brata. Wstaw sobie ze chciał mnie skaptować, zgadnij, co zrobiłem z jego ludźmi...


Wejście Brunhildy było bardzo przekonujące..
- Może byście zaczerpnęli świeżego powietrza, zapalili sobie fajkę i dali mi posprzątać? Postawiłam antałek przed wejściem.
Ragnar, kiwnął głową i bez słowa sprzeciwu podniósł swą dupę sprzed kominka.
- Yes, Milady
- Don’t call me Milady
- Yes, Milady

Długowłosy dość szybko ulotnił się z zasięgu Brunhildy, gdy ta wrzasnęła na niego coś w przedziwnym języku..
Śniady wojownik patrzył się chwile w "oczy" kobiety, te ważniejsze. W końcu się odezwał.
- Jasne. Znając Ciebie to antałek spirytus. Chodźmy się uchlać...


… Zdecydowanie później, po wspólnej podróży z Acarkanem, ale bez Brunhildy


Na „ Jarmark” zbierali się Rekreacjoniści , czyli Ci, którzy uważali, że w 40-tym wieku można żyć normalnie bez potrzeby wykrzykiwania „Dżinie” by się napić czy coś zjeść. W sumie tu można było znaleźć i kupić absolutnie większość rzeczy potrzebnych do życia, przeżycia i pożycia w alternatywnym świecie. Tyczyło się to również i Ragnara. Dysponował funduszami, które mogłyby go sytuować wśród zamożniejszych w mrocznych czasach średniowiecza. Więc funkcja zbierania kapitału była jemu obca. Ale co innego z wyzwaniami. Sam był dość wziętym stolarzem, cieślą oraz szkutnikiem z zamiłowania. A w tym nudnym czasie, w jakim przyszło mu żyć starał się łapać każdą dawkę adrealiny jak tylko potrafił.
W swoim czasie w Anarchii u boku Króla Edmunda miał adrealiny, krwi i emocji pod dostatkiem. Teraz uciekając od swojego starego życia oraz klątwy, która nad nim ciążyła zaszywał się w swojej samotni z heblem, dłutem lub tarnikiem. Potrafił tak zapamiętać się, że Brunhilda musiała siłą go odciągać od projektu. To było jego katharsis.
Na Jarmarku liczył na zdobycie jakiegoś ciekawego zlecenia. W sumie, czemu by nie, choć wątpił czy by mu się udało ze względu na Acarkana. Coś mu mówiło, że właśnie się zaczynają Ciekawe Czasy…
Korzystając z okazji, że tutejszy Kowal miał niezgorszą opinię Ragnar skierował się od razu do niego. W końcu przydałoby się trochę doposażyć jego warsztat.

\


Ponieważ przed lokalem kolejka była całkiem spora Ragnar postanowił ją przeczekać przed karczmą, która pewnie całkiem przypadkiem była na przeciwko. Tak, więc zamówił solidne, Ale i kontemplował w ciszy atmosferę Cywilizacji..
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.
Vireless jest offline  
Stary 03-11-2012, 13:17   #7
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Nuid i Samael dopijali właśnie herbatkę, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Pełni przerażenia spojrzeli po sobie. Pierwszy odezwał się Nuid:
- To na pewno Ewel…- dalszy dźwięk imienia dziewczyny Nuid’a zagłuszył grzmot pioruna. Daliby głowę, że tak było chociaż na zewnątrz nawet nie padało. Poprzysięgliby też że błysnęło złowrogo. Samael przełknął głośno ślinę po czym obaj wybuchnęli śmiechem.
- Zachowuj się- upomniał Nuid przyjaciela i poszedł otworzyć drzwi. Gdy to zrobił faktycznie jego oczom ukazała się jego ukochana.

- Witaj Aniołku- ucałowała go w policzek- Znowu zapomniałam kluczy. Powinniśmy wreszcie kupić sobie takie na odciski palców.
- Aniołku? - powiedziało jakieś pięć osób naraz. Ewelin dopiero teraz zauważyła Samaela. Stał oparty o ścianę.
- Co on tu robi?! Mówiłam ci, że nie chcę go więcej widzieć! Ale nie, zapraszasz go do domu, tak? Mało nam krwi napsuł? Przecież…- do niewielu mężczyzn dociera co jest dalej. W takich momentach warto pomyśleć na przykład co zje się jutro na śniadanie. Nuid myślał długo i stwierdził że najlepsze będą zapiekane tosty z kiełbaską i sosem słodko-kwaśnym, na deser miodowe naleśniki z bananem i czekoladą. Zostało trochę tej polewy co Ewelin robiła do ciasta, będzie jak znalazł.- … Tego ochlapusa! Pijaka! Dziwkarza!... –właśnie... wypiłby kakao, ale hmm… chyba mleko się skończyło- … Nie wrócę póki on tu będzie! - trzasnęła drzwiami. Obraz na ścianie zakołysał się i spadł na ziemię. Przez chwilę zapanowała dobitna cisza, którą przerwał przyjaciel Nuida.
- Chyba dobrze wypadłem, co? -wyszczerzył zęby w przepraszającym uśmiechu – Może lepiej pójdę do jakiegoś hotelu?
- Daj spokój, to ona zachowała się jak dziecko.
- Jak uważasz… W każdym bądź razie ja idę spać.
- Racja. To był męczący dzień.


Następnego dnia:

Nuid miał chwilę do zastanowienia i uznał, że najlepiej będzie jak da Ewelin trochę czasu na ochłonięcie. Powinna zrozumieć. W końcu nie codziennie płonie przyjacielowi dom. Wstał dosyć wcześnie toteż zanim obudził Samaela umył się, wyczyścił dokładnie od sadzy pióra, zrobił zapiekane tościki z kiełbaską, a później miodowe naleśniki z bananem i czekoladą. Razem zjedli co mieli i chwilę potem gotowi do wyjścia teleportowali się do ośrodka medycznego, w którym leżał Rafał.

Tam niestety dowiedzieli się, że odwiedziny nie będą możliwe. Powodu nikt nie podał. Dowiedzieli się jedynie, że jest utrzymywany w stanie śpiączki.
- Szkoda. Ciekawe czy coś wie, co się stało. –ni to powiedział nie to spytał Samael, stojąc przy wejściu do szpitalu. - No nic, to ja będę leciał. Muszę zajść na policję. Może oni mi coś powiedzą. Potem poszukam jakiegoś mieszkania zastępczego. Naprawdę dzięki za przenocowanie.
- Naprawdę możesz dłużej zostać.
- Nie, i tak źle bym się tam czuł.
- Wybacz, nie wiem co ona taka cięta na ciebie. Tak swoją drogą, nie mamy mieczy
-Nuid uśmiechnał się szeroko. Zarówno Samael jak i Nuid mieli małego fioła na punkcie swoich anielskich mieczy, toteż nic dziwnego że w tym całym zamieszaniu o nich nie zapomnieli. - Jeśli nie rozpłynęły się w ogniu całkowicie to na pewno mieczy już nie przypominają.
- Słyszałem, że nijaki Jermen… albo Thermen… tak, Thermen Azardil. Podobno świetny z niego kowal. Całkiem prawdopodobne, że będzie gdzieś na tym całym jarmarku. Mieszka gdzieś w górach, ale na pobliski jarmark raczej zawita. W końcu kiedyś swoje wyroby musi pokazać, a nawet jeśli nie, to z pewnością znajdziesz tam kogoś innego. Jakbyś miał chwilę czasu mógłbyś tam wpaść. Poszedłbym z tobą, ale najpierw muszę ogarnąć tą przeklętą pożogę.
- Dobra. Jak będzie coś wartego uwagi, prześlę ci iluzję.
- Amen. Do zobaczenia
- Samael wypowiadając te słowa znikał powoli w wyniku teleportacji. Chwilę potem Nuid został sam. Rozwinął swoje skrzydła i wzbił się w powietrze. Nie lubił nadużywać teleportacji. Miał po niej mdłości. Jeszcze go mdliło po przenosinach do szpitalu. Przemknęła mu myśl, że kiełbaski to nie był jednak dobry pomysł.

Na jarmark nie było daleko ze szpitalu. Zwłaszcza w linii prostej. Raptem piętnaście minut lotu. Gdy już wylądował na miejscu wyciągnął jakiś flakonik i wziął dwa porządne łyki. Był to wysokoenergetyczny płyn. Latanie zużywało ogromne pokłady energii. Teraz pozostało już tylko znaleźć tego kowala, o którym mówił Samael. Nuid szedł zatłoczoną uliczką zastanawiając się gdzie on może być. Myślał też o Ewelin. -"Będę musiał w końcu z nią porozmawiać. Nie powinno być źle. Samael w hotelu. Zresztą nie dajmy się zwariować, przecież to tylko mój kumpel. Owszem, ma powody by go nie lubić, ale i tak ewidentnie przesadza. Może kupię te zamki na odciski palców? Nie zaszkodzi…”- takie myśli kłębiły się mu w głowie, gdy wtem ktoś zakrzyknął:
- Kolego! Ty to na proszek do prania do tych skrzydeł to musisz fortunę wydawać!
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 22-01-2013 o 20:43.
Rewik jest offline  
Stary 08-11-2012, 09:07   #8
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Cz. 1 Trochę o świecie no i spotkanie w Karczmie

//Post zbiorczy, zadanie ma opanować ten mały chaos, jaki powstał

/ Krótki wtręt sytuacyjny

W czasach, gdy wszystko było dostępne za pomocą „Dżina”, bardzo, bardzo mało ludzi chciało robić cokolwiek produktywnego. Dla większej części populacji życie było zredukowane do niekończącego się pasma zabaw, imprez, eventów i nieustanego chillu. Oczywiście zdarzały się jednostki, które działały dla dobra publicznego. Dajmy na to lekarze, psycholodzy czy naukowcy wysokich energii. Pamiętajmy ze w tym wypadku motorem ich działań było dobro innych.
Byli jeszcze i tacy, dla których katalizatorem działań była władza. I to przez duże „W”. Do tego grona można zaliczać wszystkich posiadaczy „Kluczy”. Jako Klucze rozumiemy, że byli umocowani do wydawania rozkazów „Matce” – niemożliwie wielkiej Si, która sterowała zużyciem energii w 40 wieku? Matka dbała by każda miał zapewnione możliwości bezstresowego życia. Była również na tyle silna by przy pomocy Nanitów terraformować ziemię na nowo. Tu sztandarowym projektem było stworzenie Mahakamu na życzenie grupy krasnoludów. Spory czas temu grupa zapaleńców, która za dużo czytała o Gotreku Gurninsonie postanowiła zmienić się dwarfy i zamieszkać w swojej krainie… Matka oczywiście zrobiła to.
No i pozostają jeszcze Rekreacjoniści. Dla nich liczyło się odgrywania czy raczej przeżywanie swego nieokreślonego życia według zasad epoki. Od wczesnego Egiptu aż do Europy przed-przemysłowej. Mieszanka stylów wykreowała się dzięki temu, kto potrafił do poszczególnej ery przyciągnąć więcej nowych ludzi. A takie miejsca jak ten Jarmark propagowały taki styl życia. Dzięki obostrzeniom protokołów Matki, wszyscy mogli osiągnąć ten sam rozwój cywilizacyjny. Ponieważ, SI sterowała redystrybucją energii oraz miała wbudowane odpowiednie protokoły anty-wojenne miała do dyspozycji masę nanitów potrafiących wyssać każdą skoncentrowaną energię powyżej pewnego poziomu. Nie było mowy o broni palnej, silniach spalinowych czy parowych o dużej sprawności. Odpadały materiały wybuchowe własnej roboty. Odpalenie takiego ładunku powodowało małe puff oraz duże komplikacje ze strony protokołów Matki. Kara była szybka..
Było jeszcze królestwo Anarchii miejsce, gdzie nadal obowiązywały protokoły Matki, ale poza tym nie obowiązywały zwykłe prawa śmiertelników. Miejsce upodobnione do zwichrowanych snów fanatyków Światów Fantasy. Tu skupiały się jednostki, które chciały poczuć dreszczyk emocji w prawdziwych walkach na broń biało i gdzie można było zginąć. Lub kogoś zabić… Dla większości zwykłych userów to miejsce było owiane legendą, może wcale go nie było. Natomiast dla sporej części rekreacjonistów było to miejsce, w którym zdobywali doświadczenie, blizny, przyjaciół lub wrogów. Niektórzy również musieli uciekać przed tym, co tam zrobili. Łatwo było ich poznać po tym jak zachowywali się w normalnym świecie. Zawsze czujni, zawsze ubezpieczający się. Oni wiedzieli, że życie można naprawdę stracić. Natomiast dla wszystkich było to nie do pomyślenia. Każdy miał w sobie tyle nanitów, że mógł palić popularne, popijać ropę, smarować się najgorszym samoopalaczem i zagryzać to wszystko czystą słoniną. I tak dożyje 500-tki.

/ No dobra powrót do normalnego świata
Jarmark był rozrzucony pośród budynków, które większość czasu były puste. W tej osadzie stałe były w zasadzie karczma, kowal, wiatrak oraz kilka farm nie daleko od zabudowań. Reszta była wznoszona czy też odbudowywana na czas większych spędów. Teraz był taki czas. Wszędzie kręciły się tłumy ludzi, quasi elfów, dwarfów ale nie tylko można było zobaczyć przeróżne mutacje znane z powieści Sci-fi oraz fantasy. Nie wątpliwą atrakcją był całkiem spory Chubacca.
Ragnar po przybyciu na jarmark, doszedł do wniosku, że musi się napić. W końcu wiking nie wielbłąd pić musi…
Ragnar siedział przed oberża i popijał sobie ciężkie Ale. Acarkan chwilo się ulotnił, więc nie mając do kodu mordy otworzyć obcinał ludzi na ulicy przed nim. W sumie zawsze był z przyjacielskiego usposobienia a pogadać czy wypić też lubił, więc szukał barana jakiegoś (tfu chciałem powiedzieć że kompana nowego) do inteligentnej dysputy. Jego zaciekawienie wzbudził Anioł? Niechybnie właściciel za dużo swym czasie musiał się naczytać o tym i tamtym, bo teraz szedł/ leciał poprzez lekko błotne ulice.

Większość userów teraz szeptałaby by “MATKO” a cóż to za świr. Ragnar w dużym poważaniu miał MATKĘ jak i całą resztę sieci, przeto zakrzyknął jeno.
- Kolego ty to na proszek do prania do tych skrzydeł to musisz fortunę wydawać! Zrobił to z uśmiechem szerokim wzmocnionym jeszcze pianą z piwa jaka została na jego brodzie i wąsach. I wiecie co, pasowało tu jemu!

Skrzydlaty zatrzymał się w miejscu. Posłyszane słowa wyrwały go z zamyślenia. Nie był pewien kto do niego przemawiał i czy na pewno do niego. W tym miejscu było sporo osobliwych typków, ale jak szybko stwierdził chyba tylko on miał tu skrzydła, o których była mowa. Rzucił okiem w stronę, skąd dobiegło go wołanie. Była tam tawerna. Strasznie zatłoczona, co dało się zauważyć przez otwarte na oścież drzwi. Na ganku też przebywało sporo osób, jednak tylko jedna z nich uśmiechała się jak jakiś kretyn. Nie miał jednak pewności czy to na pewno on przemówił, bo wiele par oczu patrzyło się w jego stronę. Zakrzyknął więc, niby w niebiosa, niby do niego:
- Panie, czy to ty mnie wołasz?- właściwie nie miał ochoty z nikim rozmawiać, szukał kowala imieniem Termen Azadil czy jakoś tak, ale nie bardzo wiedział gdzie może go znaleźć. Skoro więc i tak miał się kogoś o to spytać to mógł też zapytać się o to i brodatego obdartusa.

Widząc jak brodacz przytakuje głową i zaprasza go szerokim łukiem, rozlewając przy tym hektolitry piwa, "anioł" podszedł bliżej i uśmiechnął się ledwie zauważalnie, poznał, bowiem, że ten obdartus to najwyraźniej jakiś nordycki przebieraniec-barbarzyńca. Zaraz potem odrzekł na wcześniejsze zapytanie:
- Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie. Deus te benedicat. Witaj
Nie przestawał się uśmiechać, Skrzydlaty wyjechał z grubej rury… Łaciną. Choć może nie miał złych zamiarów, po prostu tak mówił, na co dzień, więc nie było, co się wściekać…
- ad mensam invito – a szczerze mówiąc wołał już dziewkę karczemną. Gdzież jej tam było do Brunhildy, ale cóż piwo mogło przynieść. Do tego się pewnie nadawały.
- Już dawno nie słyszałem łaciny, ty tak na co dzień? Bo jak widzę kryjesz w sobie same talenty, prócz zaawansowanego prania jeszcze i poliglota. Się napijesz mam nadzieję, bo właśnie zamawiam małe co nieco…?
- Zaprawdę nie ważne kto ile ma talentów, lecz to czy je pomnaża.
- Gościu albo był nienormalny albo w jakiś pokrętny sposób dobrze się przy takim gadaniu bawił, czyli... był nienormalny- Owszem, napiję się... - Tak, to co powiedział dalej było pewne, wisiało w powietrzu od samego początku, dokładnie kondensowało się, aż wreszcie trafiło na chłodniejsze miejsce i zrobiło "kap!"- Znajdzie się czerwone wino? - Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Powiedział to wszystko tonem, jakim posługują się osoby pytające: “co u ciebie?”. Gdy jednak zobaczył minę Regnara jego oczy w końcu zdradziły pewne rozbawienie, a policzki napięły się od powstrzymywania śmiechu. - Spokojnie, heh, piwem nie pogardzę, a tak przy okazji...-zrobił krótką przerwę by przysiąść nieopodal Ragnara- Znasz może nijakiego Termena Azadila? Podobno kowal niezrównany.

- I owszem, choć raczej z opowiadań…, Nie wiem gdzie mieszka, ale możemy zajść do tutejszego kocmołucha może coś podpowie. Tam jest jego Chata – wskazał palcem spore zbiorowisko ludzi, wozów, koni i innych różnych ras. Wszyscy oni stali w mniej więcej w drodze do kuźni, której zabudowania było można się domyślać po słupie dymu, jaki szedł w powietrze oraz zabudowaniach rozrzuconych pośród drzew jakieś paręset metrów stąd.
- Ja też czekam, ale postanowiłem, że przeczekam trochę tłum. Jakoś mi nie po drodze z tłuszczą. Jeszcze ktoś się skaleczy… po czym wskazał księżycówe rozmiarów japońskiej gejszy. Obydwa ostrza połyskiwały srebrnym blaskiem, takim tępym blaskiem.
- Póki, co to przepijmy to, co mamy a potem pójdziemy do Kowala. Wzniósł swój kufel w górę, cofnął go gwałtownie odlał trochę i pod nosem burknął coś dużą ilość spółgłosek oraz umlałtów a następnie w stronę skrzydlatego wykonał salut.
- Ragnar Johannson, UlfBjork dla znajomych. Miło Cię poznać!
- Nuid Grodski. -Anioł stuknął z głuchym łoskotem otrzymanym wcześniej drewnianym kuflem w kufel UlfBjork’a- Musimy kiedyś spróbować się w walce. - wziął kilka porządnych łyków ale i po klasycznym odsapnięciu zapytał: - Co cię sprowadza do kowala? [...]

Gdy obaj mężczyźni kończyli piwo koło nich rozsiadł się trzeci. Postawił na stole dzban z piwem i kufel, którego opróżnił do połowy jednym łykiem.
- Hej Ragnar! Potrzebujesz pierzu do poduszki?
Wyszczerzył się do anioła ukazując drobne braki w uzębieniu. Uśmiech trochę łagodził zaczepny charakter słów. Trochę...

- Ciebie też miło widzieć, już myślałem, że tutejsze burdele zwiedzasz. Chyba, że już byłeś, ale tak szybko skończyłeś! W sumie dopił już to co miał a nie za bardzo chciał urżnąć przed 13-tą. No i jeszcze mieli skoczyć do kowala.
– Swoją drogą, Acarkan to jest Nuid. Nuid to jest Acarkan.- Nuid pomachał na boki prawym skrzydłem w geście pozdrowienia- A teraz jeżeli nie macie w planie urżnąć się przed południem to chodźmy może do kowala. Zobaczymy co ma tam ciekawego…
‘Przed wyjściem Ragnar skombinował jeszcze ze dwa antałki z mocną przepalanką, a do torby wpakował chleb, ser, mięso i jakieś słoiki z chrzanem. Słowem wyglądał jak okrutny Wiking z Wielkim Toporem, który idzie na targ sprzedać to i owo..
- Ej! Chciałem urżnąć się, potem przerżnąć jakąś dziwkę a na koniec kogoś zarżnąć... Ale na to zawsze znajdzie się czas.
W sumie patrząc na śniadego nie było wiadomo czy żartuje czy nie. Chociaż morderstwa czy nawet śmierć na skutek przypadku praktycznie się nie zdarzały... Tak czy siak wojownik podniósł prostą, ale solidną tarczę a w drugą rękę chwycił dzban z piwem nie przejmując się kuflem.
- Prowadźcie. Nuid... Twoje imię coś oznacza?
- Co? A tak... Znaczy nie...- Nuid został właśnie wyrwany z fascynujących, zainspirowanych wypowiedzią Acarkana rozmyślań nad mnogością znaczeń słów nazwijmy to ”z rodziny rżnących”. Zastanawiał się też, patrząc na miecz Acarkana, w jakie towarzystwo się wplątał- ...Nuid to zwykły zlepek liter. Chodźmy, faktycznie kolejka już nie taka straszna -wstał od stołu, ruszyli zgodnie w kierunku kuźni.
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.
Vireless jest offline  
Stary 08-11-2012, 09:31   #9
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Cz. 2 W poszukiwaniu kowala straconego...

… drodze do kuźni...

Skąd się znacie?
Acarkan chwilę milczał w końcu wyszczerzył się po raz kolejny.
[-] Z dworu.[/i]
Nuid przetrawił tą informację dokładnie, jednak jakoś nie mógł znaleźć logicznego wytłumaczenia skąd tacy jak oni znaleźli się na królewskim dworze.
- Masz na myśli podwórko, tak?- upewnił się.
- Bardziej pole bitwy.
- A... ja miałem raczej spokojne dzieciństwo. - Nuid wypowiadając ostatnie słowo, grzecznie, jak na anioła przystało ustawił się w kolejce do kowala.

… Kuźnia …


Kolejka jest rzeczą przydatną, zapewniającą równość wszystkich, gwarantujące pewne fair play. Ale dla Acarkana takie pojęcia jak równość i fair play nie istnieją. Mimo, że przed kuźnią czy tam sklepem stało tylko parę osób a on sam nie miał sprawy w środku wszedł na pałe. Co raz było słychać charakterystyczny dźwięk pola ochronnego gdy tarcza gladiator stykała się z nim. Sam Acarkan nic sobie z tego nie robił wprawnie wchodząc do środka.
- Ej! Co robisz?! -z niedowierzaniem zakrzyknął za nim Nuid- Tu się zaczyna kolejka - wyciągnął szyję by zbadać losy Acarkana, lecz ten zniknął już z pola widzenia. Nie wiedząc co o tym myśleć poszukał wzrokiem Ragnar’a. Nie mogąc odnaleźć i jego wzruszył ramionami i czekał aż kolejka posunie się dalej.
Ragnar w tym czasie uśmiechnął się pod nosem, oczywiście ruszył za prowodyrem. Czasami dobrze mieć w drużynie takiego kogoś. On sam był wycofany jeżeli chodzi o walkę ale nie oznaczało to że nie potrafił dać w mordę albo znów wpaść w jeden ze swoich morderczych szałów.

Kowal, który przez wielu był przedstawiany poszukującej go trójce jako mistrz w swym fachu musiał być lekko przereklamowany. Acarkan, który pierwszy pojawił się w pomieszczeniu przekonał się o tym pierwszy. Nie wysoki, gruby, z trzema włosami zaczesanymi w tupecik gość miał w tym miejscu całkiem pokaźną wystawę broni. O ile można było to tak nazwać. Dziesiątki kling, młotów, toporów, noży, maczet, sztyletów, szabli, rapierów i wielu innych broni. Można by tak wymieniać jeszcze długo. Mimo iż towarów była taka mnogość ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. I pierwsza - mniej kurtuazyjna - dwójka awanturników wiedziała to już na wejściu. Ot, zwykły kowal wyrabiający broń na masę. Jeden z ludzi, który akurat wchodził do środka spojrzał zrezygnowany po wystawce.

- Co to, kurwa. Ty te miecze na czas kujesz czy jaki chuj?! Mówili, że w okolicy znajdę jakiegoś mistrza rzemieślnika a tu proszę... Do wprawnego ucznia Ci daleko!

- Jak coś Panu nie pasuje nie zmuszam do kupna. Broń jest tania a po odpowiednim przygotowaniu zapewniam, że zadowoli nawet wybrednego szermierza.

- Na pewno nie mnie!
- odpowiedział patrząc na jedną z kling niezgrabnie wmieszaną w kolekcję rzemieślnika. - A to co? Sam to wykonałeś? - zapytał podchodząc i wyciągając łapy w kierunku miecza.

Miecz lśnił niczym po wielogodzinnym polerowaniu. Jego długa, solidna rękojeść i ostrze świadczyły o możliwości władania nim zarówno jedną jak i dwoma rękami. Starannie zdobiona okrągła głowica i płaski, iście pancerny jelec wcale nie nadawały broni charakteru cukierkowości, który obrzydzał Acarkana za każdym razem, gdy patrzył na te pedalskie szabelki szlachty. Wielu oceniało miecz po płazie, inni po zbroczu, a bywali i tacy co zwracali uwagę głównie na czubek. Tutaj wszystko było wykonane starannie. Kunszt wykonania stał na takim poziomie, że broń umieszczona pomiędzy dziesiątkami innych odznaczała się niczym grudka złota wśród stosu węgla kamiennego.

- Niestety nie... Wykuł to dla mnie Thermen Azardil. - odpowiedział kowal dumny ściągając miecz i pokazując go klientowi.

- Czegoś takiego mi trzeba! Gdzie znajdę tego Azardila? - zapytał sprawdzając z zaskoczeniem wyważenie broni.

- Mieszka w górach daleko od naszej mieściny. Jakieś 2 dni drogi dla sprawnego wędrowca. Jest tam jednak niebezpieczne i sam na pewno bym się tam nie wybrał. Masz jednak szczęście... Dzisiaj Azardila widziano jak jechał na turniej strzelecki odbywający się w nowo postawionej arenie. Szukaj wysokiego, umięśnionego gościa z łamaczem mieczy i młotem bojowym u pasa. Nie lubię takich cwaniaków jak ty, ale dam Ci radę. Zwracaj się do niego z szacunkiem, bo nie tylko stracisz mozliwość skorzystania z jego usług, ale i w okolicy niewielu miecz Ci sprzeda. Przy okazji podróz go od Olafa. - powiedział zabierając miecz i zwracając się do Acarkana. - Witam Pana. W czym mogę pomóc?

Awanturnik spojrzał na broń. Odstawił na bok dzban z piwem i ujął w rękę rapier. Mało wprawnie, widać że nie był nawykły do tego rodzaju broni.
- Pogrzebacza szukałem. Ale znalazłem ciekawy rożen. W sam raz by królika usmażyć.
Acarkan odłożyl rapier na miejsce i ponownie ujął dzban z ktorego solidnie pociągnął. Następnie odwrócił się do wikinga i skrzydlatego, który to w wyniku czekania w kolejce dopiero co wszedł do przybytku.
- Niech zgadnę... Idziemy na turniej szukać tego mistrza kowalstwa z przerostem ego?*
- Nie wiem o kim mówisz, ale ja mogę iść. Tutaj raczej niczego nie znajdę
-powiedział Nuid i na chwilę zawiesił oko na chyba jedynym godnym uwagi mieczu, uznał jednak że nie pasowałby do jego stylu walki. Później spojrzał na kupującego jakieś narzędzia Regnara.

A w tym czasie Ragnar zajęty rozmową z którymś z czeladników kończył swój deal. Lista z zakupami była uzgodniona, cena również jak i czas realizacji oraz dostawy. Dla niego sprawa była już wstępnie załatwiona. Zapas gwoździ, haków, wkrętów, sumików i innych dupereli był zapewniony można było poszukać coś dla Siebie. W sumie swoją księżycówę uważał za wystarczającą ale nigdy nic nie wiadomo. Tak jak teraz w czasie pokoju jabłka w sadzie sąsiada były bardziej dojrzałe. Natomiast gdyby był na wojnie pewnie nic by nie zmieniał.

… turniej łuczniczy …

Ekipa zawinęła się sprawnie i niebawem przybyli na turniej łuczniczy. Lokalizacja całkiem przyjemna, spory kawałek równiutkiej laki pod lasem. całość ogrodzona niskim płotkiem, całkiem jak do wypasu owiec. Od strony miasta niewielkie trybuny zbudowane z okrąglaków i desek haniebnie heblowanych. ich największym plusem było to ze można było sobie odpocząć.
-...Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. ...- podśpiewywał pod nosem Nuid, obserwując okolicę.- ...Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć...-ciężko było stwierdzić na ile poważnie to robi, ale gdy zdał sobie sprawę, że jego towarzysze go słyszą urwał nagle.

W zasadzie wśród strzelających ostały się chyba jedynie dwie osoby. Jeden wysoki gość ubrany w skóry z długim łukiem i drugi, nieco niższy, ale zdecydowanie szerszy z pokaźną brodą i kuszą. Jak widać w turnieju nie było wymogów jeżeli chodzi o rodzaj oręża. W miarę zbliżania się trójka dostrzegała coraz więcej szczegółów. Jasnym również stało się, że wśród tej dwójki był Atari. Miał bowiem u pasa pokaźny młot bojowy oraz zębatą klingę przez znawców tematu zwaną łamaczem mieczy. Bronie były - o ile to jeszcze możliwe - lepiej wykonane niż miecz w kuźni miejscowego rzemieślnika. Azardil właśnie szykował się do strzału a w drugiej z prowizorycznych drewnianych tarcz tkwił bełt. Dokładniej w samym jej środku...
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.
Vireless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172