Ucieczka ... znowu! Myśli, potok znowu potok myśli .. adres ... zapamiętać ...
Znowu osaczony.
- Tunia biegniemy! Krzyknął do dziewczyny w momencie gdy ich wzrok się spotkał i ruszył przez gruz leżący na podłodze. Trudno było biec gdy co drobniejsze kawałki betonu rozłaziły się pod stopami i utrudniały utrzymanie równowagi. Przez jedne i kolejne drzwi - rozwalone dziury które po nich zostały.Czy Tunia zdąży za nim- pomyślał, obejrzał się, podał rękę żeby ułatwić przeskoczenie przez jakiś stos gruzu. Znał Park Praski i okolicę, od razu przyszła mu jedna myśl – żeby uciec do ogrodu zoologicznego. „Arka Noego” tak nazywano to miejsce bo właściciel, były dyrektor Zoo- Żabiński, człowiek podziemia udzielał pomocy i schronienia partyzantom i Żydom. Teraz była tam tuczarnia świń. Tam ich poprowadzi i będą bezpieczni, tam dostaną pomoc, tylko żeby zdążyć, nie może zawieść Tuni … myśli pędziły po głowie a jednocześnie wyobrażenia którędy biec.
Wydostali się na zewnątrz, Tunia spisywała się dzielnie, pędząc ścieżką którą prowadził Doktorek. Jak wybiegli z ruin budynku obmył ich rzęsisty deszcz, i pomimo że było prawie południe zrobiło się ciemno, to wielka, czarna, burzowa chmura która zawisła nad nimi spowiła park i okolicę dręczącym cieniem …
To continuum źle rokującego poranka, pomyślał, zerkał na dziewczynę … Pędzili po ścieżce wzdłuż której rósł szpaler drzew i zarośli na szczęście. Tunia coraz ciężej oddychała, w biegu lekko uchylone usta zdradzały wyczerpujące się zasoby sił … Ile jeszcze da rady? … A jeszcze spory kawałek przed nimi …
- Halt! Halt! dało się słyszeć w szumie deszczu ... seria z karabinu ... jedna, druga ... o Boże! tylko wyszeptał pod nosem, miał nadzieję że to nie do nich strzelają, nie oglądał się za siebie ... Ścieżka skręcała, zaraz za zakrętem wyszarpnął parasol Tuni i rzucił go najdalej jak potrafił wzdłuż ścieżki, ją chwycił za rękę i pociągnął za sobą w lewo miedzy zarośla. Mokre liście i drobne gałęzie nieprzyjemnie zbiczowały ich twarze niejako karząc za schronienie które im wyszarpują. Doktorek poślizgnął się na błocie ...
-Leć! krzyknął.
-Tamtędy. Podniósł się błyskawicznie i dogonił Tunię, miał nadzieję że choć na chwilę zgubią pościg.... Już blisko, miał zamiar poprowadzić ich przez znaną mu dziurę w płocie. Jakież rozczarowanie ich spotkało gdy okazała się "załatana". Trzeba było kolejnej mobilizacji i wysiłku musieli przejść górą ... Dała radę ....
Ogrodzenie pokonali w północnej części ogrodu, tutaj było więcej krzaków i drzew. Nienaturalnie przygnębiająco prezentowały się puste klatki, szare i brudne … Minęli zagrodę ze świniami, ich odgłosy wydawały się niczym z wymyślonej historii … Te czarne umorusane świnie, ryjące błocko w klatkach wydawały się być spokojne, w przeciwieństwie do Tuni i Doktorka którzy byli ścigani, niczym dzikie zwierzęta! Zatrzymali się, za dużym głazem już na terenie ogrodu. Tunia pochyliła się podpierając rękoma o kolana i przerywanymi słowami powiedziała
– Nie dam … rady. – Już niedaleko, dasz .. damy radę tylko musimy dalej iść. Odpowiedział Doktorek.
Wtedy nie wiadomo skąd pojawił się człowiek, ubrany w długi brudny fartuch, w ciemnym przeciwdeszczowym płaszczu.
– Tamtędy - wskazał małą wydeptaną ścieżkę pomiędzy klatkami
– Pospieszcie się ! Sam odwrócił się sięgnął po stojące obok wiadro i otworzył drzwi jednej z klatek wypuszczając zwierzęta i goniąc je w przeciwnym kierunku …