Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2012, 20:15   #12
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Garkthakk


Jego, a raczej ich przybycie, poprzedzone zostało nienaturalnym ożywieniem. Właściciel tawerny zaczął na szybko myć blat, kreśląc mokrą ścierą smugi na długo nieczyszczonym drewnie. Kurtyzany i tanie dziwki zaczęły stroszyć się i poprawiać wiszące luźno suknie, stojąc wzdłuż ściany niczym jakaś obsceniczna wystawa pod tytułem „Piękno i Brzydota”. Ci zaś, którzy siedzieli najbliżej drzwi, dość szybko zaczęli się od nich odsuwać, szurając krzesłami o podłogę, a nie raz przesuwając na bok całe stoliki.

Kiedy weszli, Garkthakk uśmiechnął się tylko nad swoim kubkiem, siedząc pośród tłumu. Było ich trzech. Jeden wysoki, szeroki w barach i o byczym karku, ubrany w ciężką zbroję z wielu warstw skóry. Drugi był szczupły i niewiele niższy od pierwszego, odziany w lekką przeszywanice, z łukiem na plecach. Trzeci zaś, był krasnoludem. Niewielu przedstawicieli tej rasy zapuszczało się z dala od Shajpur i zachodniego pasma Gór Piaskowych. Ten miał przy boku dwa młoty a na grzbiecie migdałową tarczę. Każdy z tej trójki, bez wyjątku, miał na sobie strój do podróży pustynnych.

Półork spokojnie dopił zawartość swojego kubka i wstał, kiedy to obecność pustynnych awanturników przestała być w centrum uwagi bywalców karczmy. Miało się to zaraz zmienić. Krasnolud był niski, a w Krevlodh często takowych niedoceniano. Niesłusznie. Nie zmieniało to faktu, że walka z twardym konusem byłaby ciężka, a sława z niej znikoma. Łucznik to już w ogóle. Zabicie łucznika w walce wręcz to jak zabranie dziecku ulubionej zabawki. Za to ten dryblas… Krzywy, oburęczny miecz, który miał na plecach zasmakował już pewnie wiele krwi.

I właśnie, dlatego Garkthakk ruszył właśnie do niego.

Walkę trzeba było jednak zainicjować w sposób właściwy. Najpierw zajęcie przestrzeni neutralnej, czyli jednego, pustego miejsca siedzącego pomiędzy grupą awanturników a pozostałymi gośćmi. Potem, jak gdyby nigdy nic, zamówienie czegoś do picia. W tym czasie najpewniej któryś z trójki powinien być już zainteresowany bezczelnym mieszańcem. I wedle przewidywań Gark’a, ową osobą był upatrzony przez półorka wielkolud.

Pustynny awanturnik spojrzał wrogo na Garkthakka i ręką odsunął ze swojej drogi krasnoluda, zbliżając się do niego. Ten zaś spokojnie odebrał od zaniepokojonego karczmarza kubek, i wychylił go do połowy. Pokryty pustynnym pyłem mężczyzna zmarszczył brwi.

-Guza szukasz, mieszańcu… ?

Garkthakk wzruszył tylko ramionami, na co reakcja zakapiora była oczywista. Półork nawet uśmiechnął się, kiedy ręka napastnika wystrzeliła do przodu, wytrącając mu kubek z dłoni. I w tym momencie mogła zacząć się zabawa. Krasnolud stojący przy barze westchnął tylko.

-Znowu się zaczyna…- a wtedy już obaj mężczyźni mieli już w dłoniach broń.

Dwa oburęczne ostrza świsnęły w powietrzu, zderzając się ze sobą w deszczu iskier. Przeciwnik Gark’a był może i ociężały umysłowo, ale na pewno znał się na wojennym rzemiośle. Mięśnie na ramionach półorka naprężyły się niczym cumy holownicze, kiedy jedną rękę położył na grzbiecie swojej broni i pchnął z całej siły, odrzucając przeciwnika do tyłu by uniknąć zwarcia.

Osiłek cofnął się o dwa kroki i uśmiechnął, wykonując bronią dwa szerokie młyńce. Nie zdążył zrobić wiele więcej. Ani rzucić jakiejś obelżywej uwagi o matce półorka, ani też obrazić go w inny sposób. Bo Garkthakk był już przy nim, szeroko tnąc swoim ostrzem.

Dryblas wytrzeszczył oczy i w ostatniej chwili ustawił miecz na drodze bułatu, ratując tym samym swoją głowę przed zdjęciem z barków. Ostrze bułatu ze zgrzytem starło się z ciężką, szeroką klingą, mijając szyję swojego celu o włos. Półork zaś niesiony siłą ciosu wykonał jeszcze dwa kroki, stając bokiem do przeciwnika.

Mężczyzna uśmiechnął się na ten widok, mocniej chwytając miecz i ostawiając go poziomo, do szerokiego cięcia. Ostrze z gwizdem przecięło powietrze, ścinając czubek turbanu Garkthakka, który w ostatniej chwili pochylił się i uniknął dekapitacji. Awanturnik szeroko otworzył oczy, widząc jak przeciwnik, któremu tak łatwo dał się sprowokować wykonuje krótki młyniec ostrzem, ostawiając je poziomo w stosunku do jego brzucha.

Sekundę później zgromadzeni w tawernie jęknęli jednocześnie. Zwalisty awanturnik zaś stał jeszcze chwilę, patrząc na wylewające się z brzucha wnętrzności i krew. Sekundę później padł już na podłogę, martwy.

Garkthakk zaś obrócił się na pięcie, kiedy ciszę, jaka nastała w karczmie, przerwało dość flegmatyczne klaskanie. Półork odwrócił się na pięcie, unosząc w górę bułat gotowy do przelewania kolejnej krwi. Klaszczący zaś stał spokojnie w progu zajazdu, uśmiechając się przy tym serdecznie. Miał na sobie żelazną zbroję oraz biało-czerwony turban, tradycyjnie barwiony krwią poległych przeciwników.


-Wspaniały pokaz. Zaprawdę, piękna walka. I jaki widowiskowy finał!- barbarzyński wojownik zmarszczył brwi, widząc jak nieznajomy zbliża się spokojnie, z dłonią wygodnie opartą na rękojeści wiszącego przy boku sejmitaru. Spiął się, kiedy wojownik uniósł dłoń i wskazał na stygnące truchło ostatniego przeciwnika półorka.- Nie zmienia to faktu że pozbawiłeś mnie jednego z moich ludzi, a był mi on potrzebny

Garkthakk zgarbił się, kiedy za jego plecami rozległ się charakterystyczny dźwięk broni drzewcowej wyjmowanej z pochwy. To krasnolud i łucznik wyjęli broń. Obcy zaś uśmiechnął się, ukazując białe zęby przetykane złotem.

-Nazywam się Fassir Nyugan.- spojrzał krótko na dwóch swoich podwładnych przy barze i uniósł dłoń.- Spokojnie panowie, spokojnie. Sądzę, że nasz mocarny przyjaciel chętnie napije się ze mną, porozmawia, i kto wie, może wysłucha mojej propozycji. Ach

Fassir zatrzymał się w połowie drogi do stolika i spojrzał na karczmarza.

-Niech jakiś pachołek uprzątnie tego biedaka z podłogi. Wiem co miał przy sobie, sam mu płaciłem. A teraz, prawem podboju, cały dobytek mojego dawnego kamrata należy do obecnego tutaj pana… ?

I spojrzał na Garkthakka, unosząc brew.

-No właśnie. Umknęło mi twoje imię, przyjacielu…


Tsuki


Łomot ciężkich butów żołnierzy świątynnych niósł się echem po opustoszałych i jakby wyludnionych ulicach Dzielnicy Szlacheckiej. W każdym mieście takie miejsca miały inną nazwę. Ulica Bogaczy, Wysoki Dystrykt, Nadmiasto… Wszystkie miały jednak takie same cechy wspólne. Ludzie tam mieszkający mieli więcej złota niż mogli przejść i przepić a życie nocne nie dotyczyło tych miejsc. To ludzie średnio zamożni i biedni wychodzili na ulicę i do karczmy by oddać się wieczornej rozrywce. Bogaci zaś rozrywki mieli we własnych rezydencjach.

Dlatego też nikt po za kotami i parobkami zamiatającymi ulice nie schodził grupie inkwizycyjnej z drogi. Tsuki zaś rozglądała się dookoła, szukając jakichkolwiek podobieństw do swojej ojczyzny. Bogacze na Jadeitowych Wyspach prawda, budowali sobie wystawne dwory a nawet pałace, ale wszystkie opierały się na tym samym wzorze architektonicznym, różniąc się tylko kolorem dachówek i cegieł. Tutaj zaś… Tutaj każdy dom był inny, jakby właściciele konkurowali ze sobą o to, który będzie zwracał większą uwagę przechodnia. Tylko nieliczni szlachcice w Lantis kierowali się dobrym smakiem, a nie przepychem, przez co ich domy były nawet miłe dla oka i nie wyglądały jak marzenia szalonego złotnika.

Niestety, rezydencje pod bramę której podszedł oddział w którym była młoda elfka, należała do tych ozdobnych aż do przesady. Dwóch stojących przed bramą strażników uniosło brwi na widok zbrojnych, żądających wpuszczenia na teren posesji. Obaj mieli na sobie błękitne tuniki, złocone półpancerze i paradne hełmy, nie chroniące nawet przed deszczem.

Galev wystąpił do przodu, wyjmując spod płaszcza jakieś urzędowe pismo, obarczone kilkoma pieczęciami i dziesiątką różnego rodzaju podpisów. Obaj strażnicy jakby pobladli.

-Z ramienia Inkwizycji Kościoła Św. Cuthberta, wzmocnionej prawem Rady Kupieckiej oraz Straży Miejskiej, żądam przepuszczenia nas w celu… STÓJ!

Starszy inkwizytor poderwał się i z niezwykłą jak na swój wiek szybkością złapał za rękę strażnika, która to zaczęła podnosić się i dyskretnie sięgać po sznur wiszącego przy bramie dzwonka. Drugi strażnik podskoczył, spojrzał to na towarzysza, to na inkwizytora i ruszył w stronę drugiego dzwonka, wyciągając przed siebie ręce.

Nie zdążył.

Stojąca obok inkwizytora dziewczyna poderwała się równocześnie ze swoim nowym zwierzchnikiem, dobywając miecza. Wąskie ostrze świsnęło w powietrzu, trąc o paradny półpancerz i dosięgając boku biegnącego pachołka. Mężczyzna jęknął, padł na ziemię i złapał się za bok, wijąc się z bólu od stosunkowo niegroźnej rany. Dwóch stojących za dziewczyną rycerzy podeszło do niego szybko, wpychając mu knebel do ust. Podobnie postąpiono ze strażnikiem unieruchomionym przez Galeva.

Minutę później kolumna szła już przez wspaniały ogród, otaczający rezydencję. Inkwizytor spojrzał na idącą w milczeniu dziewczynę.

-Dobrze się sprawiłaś. I dobrze, że nie zbiłaś go na miejscu. Najpewniej nie wiedzieli, co robią, wykonując tylko rozkazy pana domu. Chociaż kto wie. Przesłuchanie to wykaże…- mężczyzna zadarł głowę kiedy cała grupa stanęła przed rezydencją. Parter, dwa piętra i ozdobne wieżyczki w rogach, a to wszystko zdobione złotem i pirytem. Zaharad uniósł dłoń a towarzyszący mu rycerze rozbiegli się. Pięciu pobiegło na tył domu, do drzwi kuchennych. Dwóch stanęło przy klapie od piwnicy a kolejnych dziesięciu stanęło przed główny mi drzwiami. Ośmiu pozostałych stanęło dookoła budynku, obstawiając okna. Inkwizytor skinął głową.- Zaczynać

Jeden ze stojących pod bramą rycerzy skinął głową i uniósł w górę dłoń zaciśniętą w pięść. Tsuki od razu dostrzegła pierścień widoczny na jego palcu wskazujący. Dość popularny i przydatny przedmiot magiczny. Pierścień Tarana.

Kilka sekund później drzwi eksplodowały w chmurze drzazg i odłamków, a rycerze wlali się do środka w milczeniu. Podobna eksplozja miała miejsce za domem.

Tsuki uśmiechnęła się, kładąc dłoń na rękojeści miecza i robiąc dwa kroki w kierunku posiadłości. Nim jednak weszła do środka, poczuła na ramieniu silną dłoń, przytrzymującą ją w miejscu. Gdyby był to jakiś napastnik, nie Galev, jego ręka leżałaby już pewnie na ziemi, w kałuży krwi.

Elfka spojrzała na Inkwizytora. Ten pokręcił tylko głową.

-Nie masz jeszcze doświadczenia i oficjalnego glejtu. Wiem, pod bramą przydałaś się ale raniłaś człowieka, czego powinniśmy unikać. Zabrałem cię tutaj żebyś zobaczyła, w jaki sposób działamy. Jak palce u dłoni. Każda grupa działa w oparciu o działania pozostałych.- samurajka poniosła wzrok i zmrużyła oczy, obserwując widoczny przez okna ruch. Na parterze i pierwszym piętrze miało miejsce spore zamieszanie. Do uszu dziewczyny dobiegły gniewne wrzaski, krzyki i dźwięk tłuczonego szkła. Galev spojrzał na dwójkę pilnującą klapy do piwnicy. Rycerze skinęli głową i ruszyli wspomóc towarzyszy wewnątrz budynku. – W większości wypadku naszym celem nie jest zabijanie, a łapanie heretyków i poddawanie ich badaniom. Wielu z nich jest opętanych w brew własnej woli. Często też myślą że to zwykła orgia, a nie oddawanie czci demonom. Dlatego też staramy się selekcjonować ludzi którym można pomóc, od tych którzy to zepsucie szerzą na innych. Właśnie to jest powołaniem Cuthbertian, pomoc… CO?!

Inkwizytor przerwał wykład i wraz z Tsuki poderwał głowę, kiedy gdzieś na piętrze rozległ się charakterystyczny trzask z pistoletu skałkowego. Następnie drugi i trzeci. Potem krzyki. Mężczyzna zacisnął zęby.

-Co tam się dzieje… ?

Jakby w charakterze odpowiedzi, okno nad drzwiami wejściowymi eksplodowało w chmurze szklanych odłamków. Na dziedziniec pod rezydencją zaś spadło ciężko ciało jednego z rycerzy świątynnych. Młody mężczyzna leżał na ziemi z szeroko rozłożonymi rękoma i pustymi oczami. Z jego nosa i ust ciekła cienka stróżka krwi a w piersi miał dwie rany postrzałowe.

Nim ktokolwiek zdążył się do niego zbliżyć, przez wybite okno wyleciał mały, kulisty obiekt snujący za sobą dym od zapalonego lontu. Zahard rzucił się do tyłu, przy okazji pociągając za sobą Tsuki.



-PADNIJ!

Eksplozja która miała miejsce sekundę później zmiotła z nóg trzech rycerzy, resztę powalając podmuchem ognia. Tsuki, która jako jedna z nielicznych nie odniosła obrażeń usiadła z trudem a w uszach nadal jej dzwoniło. W kłębach dymu dostrzegła postać w czarnym płaszczu, która wybiegła przez główne drzwi, strzelając do wnętrza rezydencji z pistoletu skałkowego. Dziewczyna zamrugała, obserwując jak napastnik odrzuca bezużyteczną broń i puszcza się biegiem pomiędzy krzakami i drzewami porastającymi ogród. Powoli wstała, powoli zwalczając oszołomienie wybuchem.

Minęło ono całkowicie, kiedy kilkanaście metrów od niej rozległ się strzał, a kula świsnęła obok niej, powierzchownie muskając jej skórzany naramiennik. Oczy dziewczyny zogniskowały się na mężczyźnie, który zamiast uciekać próbował posłać w zaświaty jeszcze jedną osobę.

A to było już czymś, czego nawet złodzieje nie puściliby płazem.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 25-09-2012 o 22:26.
Makotto jest offline