Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2012, 21:40   #31
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Obóz nad jeziorem.

To stwarzało szansę dla przedsiębiorczych ludzi. Ludzi takich, jak GoGo.
Zabrał ze sobą to i owo. To i owo, za które niektórzy gotowi byli sporo zapłacić.

Towary luksusowe.

Gumki – takie zwykłe i takie z bajerkami, co je laseczki lubią. Wypustki, prążki. Wszystko dla „zwiększenia doznań”, jakby szesnastoletnim szmatławcom potrzebne były jakieś dodatkowe doznania. Cizie były łatwe, a kolesi w ich wieków... Cóż. Kolesi w ich wieku jarało nawet gumoleum.

Oprócz gumek miał też jointy. Sprytnie poukrywane w trudnych do znalezienia miejscach. I miał susz. Takie naprawdę czysty. Jak serce zakonnicy.

Był przygotowany. A to, że spalił odrobinę towaru jeszcze przed wejściem do autobusu i przekimał prawie całą drogę nad jezioro. Cóż.

Ponoć przespał jakiś wypadek. Istna masakra. Trudno. Jakoś bez oglądania trupów też życie piętnastoletniego Luthera miało sporo sensu.

Obóz był ... typowy. Baraki. Domki. Jezioro. Nuda. Nuda do potęgi n-tej. Taki luzik - wypadzik.

Pierwszy dzień spędził na obijaniu się i czytaniu. No, bo przecież opalać się nie będzie, no nie? I tak był czarny jak nubijski książę. Kto wie? Może jego korzenie sięgały Afrykańskich władców. Zulusów, o których słyszał, że byli wielkimi chojrakami. A może wyluzowanych Himba? Tak. Himba mu pasowały. Przynajmniej gumki mogłyby się przydać. Chociaż, sadząc po wzroście to GoGo miał przodków Pigmejów. Bo jakoś, cholera, nie bardzo rósł.

Starzy mówili – masz czas, jeszcze urośniesz jak baobab. Kurde. Jakby chciał mieć szeroką dupę, stołowałby się w jakimś Mac Donaldzie czy innym syfie.

A teraz, po dwóch dniach zbijania bąków młodociany GoGo stał w samym środku rzeźni.

Stał pomiędzy tłustym zabójcą z siekierą, który szlachtował baranów ze starszych klas no ... jak barany i pomiędzy walącą się sosną, która zmieni barak w drzazgi, z kawałkami mięsa tych, którzy mieliby niefart zostać w środku.

Wybór pomiędzy zarąbaniem a zmiażdżeniem kompletnie nie pasował GoGo. Bo GoGo, jak zawsze powtarzali zdziwieni opiekunowie, był ciemnoskórym geniuszem ze stypendium. I jako pieprzony geniusz, nadzieja czarnych na wszelkie możliwe nagrody, nie miał zamiaru tutaj, w tym miejscu na końcu świata, w jakiejś leśnej głuszy, kończyć swojego piętnastoletniego żywota.

Wybrał bramkę numer trzy.

Liczył na to, że mały wzrost teraz uratuje mu skórę. Skoczył w bok, w stronę okna, za którym jakiś czas temu znikła jakaś biała laska. Był drobny i w miarę zwinny, więc liczył na to, że wyminie ludków i wyskoczy na zewnątrz.

Jeśli by nie zdążył to – w myślach obliczył kąt padania drzewa. Był dobry w te klocki. Miał nadzieję położyć się tam, gdzie walnie nie konar, lecz gałęzie drzewa. Tam miał szansę przetrwać upadek drzewa.

Ale priorytetem było okno i wyrwanie się na zewnątrz. A potem ... potem pomyśli dalej.
 
Armiel jest offline