Magdalene Colt
Obóz szkolny miał być miłą i jakże przyjemną odskocznią od szarej szkolnej codzienności i w zamyśle dyrektora nagrodą za rzetelną pracę w całym semestrze. To oczywiście gwarantowało, że na obóz pojadą tylko osoby, które na to zasługiwały. Porządne, grzeczne i dobrze uczące się.
Jednak już od samego początku nie wszystko szło tak, jak to sobie Magdalene wyobrażała. Najpierw potworny wypadek na autostradzie, później koszmarna opowieść przy ognisku, a teraz to...
Sama nie wiedziała, jak to nazwać. Koszmar się urzeczywistnił. Gdyby nie krzyki pozostałych, pewnie pomyślałaby, że to sen.
Dwójka z uczniów opuściła samowolnie obóz, a reszta czekała grzecznie na ich powrót pod opieką pani Morgan. Wszystko przebiegało w typowy nudny i przewidywalny sposób. Do czasu, gdy ktoś nie krzyknął i nie podbiegł do okna.
Magdalene także wyjrzała na zewnątrz i to co ujrzała wcale się jej nie spodobało. Jakiś gość ścinał drzew, które lada moment miało spaść na dach świetlicy.
Krzyk i chaos, jaki powstał w jednej sekundzie był nie do opisania. Ludzie niczym stado baranów ruszyło do drzwi. Tylko co bystrzejsi rzucili się do okien.
Maddie stała przez chwilę sparaliżowana strachem. Gdy się w końcu ocknęła usłyszała nad sobą trzask łamanych gałęzi. Stała blisko okna i wystarczyło jej otworzyć, by znaleźć się na zewnątrz. Już chwyciła ramę i zaczęła ją unosić do góry, gdy usłyszała czyjeś błaganie:
- Pomóż mi, proszę.
To była pani Morgan, która leżała na podłodze z rozbitym czołem. Najwyraźniej także próbowała uciec, ale potknęła się i upadła. Teraz Maddie stała przed trudnym wyborem, co zrobić.
__________________ "Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman |