Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2012, 12:27   #73
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
-Nie jestem człowiekiem –tym razem mówi to na głos. W nocnej ciszy słowa brzmią zbyt długo i wyraźnie. Więc jakiś czas leży z zamkniętymi oczami sprawdzając, czy któryś z chłopców nie usłyszał tego wyznania. Kobiet tu nie ma. Shalyitki w swej nieskończonej mądrości przydzieliły im oddzielne dormitoria.

Chłopcy nie słyszą. Albo mają tyle rozsądku, żeby tego, że usłyszeli po sobie nie pokazać. Ścierwiec w końcu wstaje, jest jeszcze ciemno, przez małe okienko u szczytu ściany wpada tylko lekka poświata z oddalonej latarni, dlatego zapala niewielką lampkę. Po pokoju rozchodzi się zapach oliwy. Pomieszczenie jest duże, ale znajdują się w nim tylko trzy łóżka, ława i stolik z naczyniami do mycia. Na podłodze leży wyrzeźbiony w jasnym drzewie konik. Mężczyzna zdejmuje koszulę, prostuje się, przeciąga z głośnym ziewnięciem, spogląda na swoje ramiona, brzuch, nogi, robi kilka wymachów, obraca się w jedną, drugą stronę, wygina, odkopuje zabawkę pod najbliższe łóżko i opada na ziemię. Bez śladów zmęczenia, starannie, w równym rytmie robi dwadzieścia pompek. Liczy je głośno. Słychać głuche uderzenia dziobu o podłogę. Potem podnosi się i wrzeszczy:
-Wstawać lenie! Czas na modlitwę!

To ich czwarta noc tutaj. Zna już rytm wydarzeń i budzi się zawczasu. Dziś kapłanka Anna nie zagląda, żeby go poprosić o ciszę. Wygląda zdziwiony na pusty korytarz. Zaaranżowano im pokoje w suterenie, obok pralni i spiżarni. Na górze, na dwóch piętrach, jest szpital. Kapłanki od pierwszego dnia nie zamykają drzwi. Kusi go, żeby sprawdzić jak daleko sięga ta wolność, czy ustanowiły jej granice? Widują właściwie tylko dwie shalyitki. Kapłanki, które modlą się z nimi w świątyni rano, kiedy słońce zaczyna dopiero wschodzić i w nocy, gdy na kilka godzin przybytek zamyka wrota przed wiernymi. Młodsza z kobiet, ładna, unika go od pierwszego dnia, kiedy dostrzegł w wielkich błękitnych oczach litość i kłapnął dziobem tuż obok jej policzka. Ale Anna, z siateczką zmarszczek w kącikach oczu, drugą wokół ust i wygiętymi w pałąk plecami, nie boi się mężczyzn, nie ocenia, jest łagodna i cierpliwa. Nie jestem mężczyzną – tym razem Ścierwiec napomina siebie bezgłośnie.

Na dnie żelaznej miski jest trochę wody. Mutant opłukuje nią szpetną twarz.
Przybył tu dla dachu nad głową. Dla nocy, w które można zasnąć bez strachu, dla pełnego kaszy brzucha dzień po dniu, dla nafty w lampce i łóżka z siennikiem. Chciał odpocząć. Tymczasem to w niczym nie przypomina odpoczynku. Nawet, jeśli widują tylko dwie kapłanki, cały czas docierają do nich odgłosy tętniącego życiem miasta. Nagle znowu trzeba mierzyć się ze wspomnieniami. Ale najgorszym wrogiem jest nadzieja. Przegrał już pierwszego dnia. Kiedy główna kapłanka zaprowadziła ich przed posąg Shalyi, zapaliła świecie i zaintonowała pieśń. Jak na zawołanie sfrunęła wtedy spod stropu popielata synogarlica, żeby skubnąć leżący na tacy chleb. A on pomyślał, że gdyby się udało, to wypiłby kufel ale w Srebrnym Potoku, takiego z gęstą pianą, usiadałby na stołku przy ladzie i wodził wzrokiem za cycatymi córkami Gerdy, teraz już pewnie wszystkimi w jedną, mężatkami.

Odtąd każda godzina jest torturą, każde spojrzenie kapłanek obelgą. A modlitwy kpiną. Więc powtarza sobie w kółko, żeby nie nabrać wątpliwości, żeby nie pragnąć niczego, żeby nie mieć snów nie-Ścierwca: Nie jestem człowiekiem.

Powinien stąd odejść. Zatruwa serce Żaby nienawiścią, straszy chłopczyka i ładną kapłankę. Tafla każdego ranka wita go z tak serdecznym uśmiechem, że musi się powstrzymywać, żeby nie wetrzeć go jej z powrotem w twarz. A za mimowolny podziw, który budzą w nim swą dobrocią shalyitki każdą z nich mógłby udusić gołymi rękami.

Przegrał już z pierwszą modlitwy starej baby. Co mu teraz z tych słów powtarzanych bez przerwy. Tak. Nie jest człowiekiem. Co więcej nigdy nim już nie będzie. Ale znowu o tym marzy.

***

Van Eymerich zjawił się w świątyni przed świtem. Przyjechał w otoczeniu zbrojnych, ale zostawił hufiec przed świątynią. Marlena źle spała tej nocy, więc już od godziny modliła się u stóp bogini. Sigmaryjczyk nieprzyjemnie ją zaskoczył. Poza arcykapłanką w przybytku była tylko herborystka - Anna. Przychodziła tu zawsze zanim poszła do sutereny po podopiecznych i modliła się sama, w bocznej nawie, przy niewielkim mosiężnym posągu bogini, który pochodził podobno z Bretonii i był starszy niż sama świątynia. Posążek był ośniedziały, rysy twarzy Shalyi zatarte, ale nawet Marlena przyznawała, że nieśmiały uśmiech tego wizerunku zawsze potrafi przynieść pocieszenie.

Inkwizytor wypytywał ją o wydarzenia sprzed paru tygodni, o członków starej rady i o skład nowej, o kupieckie rodziny, żywych i zmarłych, o przebieg walki w magazynach. Z typową dla sigmaryjczyków prostolinijnością. Był uprzejmy, wręcz serdeczny, na sposób osoby żyjącej w całkowitym przekonaniu o swojej nieomylności. Miał bardzo ładną twarz, idealnie regularne rysy, nawet tonsura łysiny nie zmieniała faktu, że był nieprzeciętnie przystojny. Kiedy patrzył jej w oczy miała wrażenie, że szuka w nich swojego odbicia. Potem wyrzucała sobie, że uległa pozorom, pod maską próżności nie dostrzegła dociekliwego umysłu. Nie odesłała Anny, co w kącie cicho szeptała modlitwę o oczyszczenie.

Wreszcie wyszedł, ale nie zdążyła odetchnąć z ulgą. Wrócił po niespełna minucie z hufcem, mówiąc, że rozejrzy się trochę. Oznajmiał, nie pytał. Jej wypowiedziany twardo protest, zignorował. Rzadko się zdarzało, że ktoś nie uląkł się mówiącej takim tonem Marleny. Zbrojni przeszli przez świątynię na dziedziniec, kierując się do szpitala. Ona i Anna tylko krok przed nimi.

I wtedy pojawił się Ścierwiec.

***

W końcu zniecierpliwił się. Narzucił na głowę kaptur, przykazał rozbudzonym chłopakom zostać w pokoju i wyszedł się rozejrzeć. Szpital nie ciekawił go zbytnio. Już się w życiu naoglądał mord wykrzywionych bólem i ciał w różnym stopniu rozkładu, nawdychał zapachów potu, ziół i moczu. Najchętniej to by poszedł popatrzeć na tancerki w dobrym altdorfskim lokalu, ale tu miał wybór między szpitalem, świątynią i niewielkim budynkiem zamieszkanym przez kapłanki. No to wrzaśnie sobie: Aniu, dzieweczko czemuś jeszcze do nas nie przyszła - i wywoła popłoch w domu dziewic. Może przynajmniej zobaczy trochę rozpuszczonych włosów. Zaklekotał rozbawiony minimalizmem swoich oczekiwań. Potrafił się śmiać po ludzku, z gardła, ale przecież nie był człowiekiem.

I wtedy usłyszał żelazo.

Mur łączący kilka shalyiańskich budynków miał najwyżej dwa metry wysokości. Bez trudu, siłą ramion podniósł się do góry. Zbrojni sigmaryjczycy wchodzili do świątyni.

Ścierwiec zastygł bez ruchu. Słyszał jak szli przez świątynię. Z tej pozycji widział uliczkę gdzie był właz kanału, którym przyprowadziła ich Siwa. Na podwórze pierwsze weszły kapłanki, ale zbrojni ponaglani przez dowódcę, już je wyprzedzali. Szli w kierunku szpitala. Nawet słabe światło latarni starczyło żeby widział źle ukryty strach na twarzy przygarbionej Anny. Zdjął kaptur, dźwignął się do góry. Zaklekotał. Wszystkie głowy obróciły się ku niemu.
- No co blaszaki? –ryknął – kilku sigmartów wzdrygnęło się. Ludzie nie lubili, gdy z potwornej paszczy wydobywał się normalny głos. – To już pomodlić się nie wolno?

I zaczęło się.
Może zdążyłby dopaść klapy w zaułku nim wysypali się wszyscy za nim. Ale kapłanki potrzebowały więcej czasu. Spróbuje go im dać.

***

Sylwię w świątyni przyjęły herborystka i nowicjuszka. Miały na twarzach smutne uśmiechy. Opowiadały o nocnych wydarzeniach jedna przez drugą, jakby obie czuły ulgę, że mogą z kimś o tym pogadać. Van Eymerich ganiał za Ścierwcem dostatecznie długo. Kiedy wrócił kontynuował przeszukanie, ale niczego, ani nikogo nie znalazł.
- To dobry człowiek –powiedziała starsza mając na myśli Ścierwca – Poświęcił się dla rodziny.
- Nie są jego rodziną – siwowłosa zaprotestowała odruchowo.
-Są, dziecko –Anna pogłaskała Sylwię po głowie matczynym gestem.- Są.
Marleny Rubenstern Syliwa nie spotkała. Arcykapłanka poszła do Świątyni Sigmara wypomnieć Van Eymerichowi, że naruszył starożytne prawo shalyickiego azylu.

Siwowłosa wyszła ze świątyni po dłuższej modlitwie. Klęczała przed uśmiechniętą statuetką i szantażowała boginię, że jeśli nie ocali Ścierwca, ona zabije Goertina.

***

Franz tak jak obiecał czekał na nią w Złotym Pstrągu. Siwowłosa zaczęła płakać, gdy tylko wyszedł jej na spotkanie. Objął ją nieporadnie jakby to robił pierwszy raz.
- Nic mi się nie udaje. Nic. Nic. Nic. Boję się iść do inkwizytora. Nie dam rady się włamać do lochów świątynnych. To wielki budynek. Twierdza. Nie dam rady. Złapią mnie i spalą. Nie chcę. Nie umiem tak nakłamać żeby mnie do niego wpuścili. Ktoś mnie rozpozna. Nie chcę być przesłuchiwana. Nawet go nie lubię. Nie wiem, co robić.
Płakała powtarzając to bez przerwy: Nie, nic, niczego. W końcu oddech jej się uspokoił i mężczyzna słyszał tylko ciąganie nosem.
-Ja chyba muszę się przespać -powiedziała patrząc na niego i na jednym wdechu jakby nie zmieniała tematu - Znasz kogoś, kto celnie strzela i dobrze się ukrywa?
Franz przytaknął.
- Żeby nie umierał w płomieniach.
Mężczyzna pokiwał głową jeszcze raz. Sylwia przytrzymała jego rękę.
- Ale nie idź jeszcze –poprosiła cicho –tylko mnie przytul.

Słońce dopiero wstawało nad horyzontem.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline