Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2012, 13:14   #8
Seliar
 
Seliar's Avatar
 
Reputacja: 1 Seliar nie jest za bardzo znanySeliar nie jest za bardzo znanySeliar nie jest za bardzo znany
Dzisiejszy poranek w Topolinach nie różnił się zbytnio od tysięcy kolejnych, które witały wybudzających się po wieczornych libacjach wieśniaków i podróżników bawiących w osadzie. Gdy tylko Aessehiel wraz z Ilsą i Myroue osiodławszy wierzchowce opuścili posesję karczmarza Tomasza ich oczom ukazał się prześmiewczy widok. Na środku głównej drogi meandrującej między chałupami leżał łysiejący pijaczyna, a dookoła niego szwendał się dorodny prosiak obwąchujący nieruchomego niczym kłoda jegomościa. Zapewne prześmiardnięte łachmany, w które odziany był chłop przypominały zwierzęciu fetor obory. Po chwili jednak z krzaków wybiegła tuszą przypominająca wieprza rozwydrzona kobieta dzierżąca w potężnej łapie siekierę. Jednak to nie mąż, który miast względnie wygodnego legowiska w chałupie wybrał sen na środku wsi wprawił babę w tak podły nastrój. Rychło okazało się, iż winny był prosiak, który opuściwszy oborę postanowił pokrzyżować plany wieczornego świętowania narodzin wnuka kobiety próbując nie dopuścić do świniobicia. Może jednak dobroduszne zwierzę zechciało wybudzić ze snu dziadka chcąc przypomnieć mu, iż warto zmienić łachmany i zanurzyć wiadro w studni? Ta zagadka póki co jednak miała zostać nierozwiązana, chyży prosiak pomknął bowiem przez pole ku sąsiedniej wsi, szlak jego podróży zaś znaczyły ślady racic i olbrzymich buciorów należących do rosłej kobiety.



Gdy pozostawili za plecami ostatnie chałupy i młyn ich oczom ukazały się złociste połacie pól. Tu wieśniacy opuściwszy leża wraz z pianiem pierwszego kura pracowali ładując zboże na wozy lub żując trawę gapili się w niebo, czekając na błogosławieństwo ze strony niebios i lepszy los na stare lata. Gościniec zaś, o dziwo, był pusty. Mimo iż pora była wczesna, powinni co chwila mijać kupców transportujących na Północ swe towary, żołnierzy strzegących traktu lub chociażby zwykłych podróżników przemieszczających swe dupska z jednego miejsca do drugiego. Jednakże, droga świeciła pustkami, wokół zaś panowała cisza przerywana jedynie przez latające dookoła trójki jeźdźców muchy.

Niedługo dane im było podróżować. Rychło przed oczami wyrosła im kolejna wiocha i jak się okazało, dotarli do celu. Pomiędzy kilkoma nędznie wyglądającymi chatami znajdował się budynek znacznie okazalszy. Pokryty był nie strzechą, a dachem z drewna, również, co w tej okolicy było wyznacznikiem „bogactwa” posiadał drzwi, wieśniacy zaś zakrywali wejścia do swych chałup snopkami siana, co dawało wyraźny obraz nędzy jaka panowała w owej wsi. Nie musieli upewniać się czy oby obszerniejszy budynek faktycznie jest zamtuzem, którego szukali bowiem nad wejściem doń delikatnie kołysał się na wietrze szyld z wyrytym napisem „Trujący Bluszcz”. Gdy tylko zeskoczyli z wierzchowców drzwi otworzyły się na oścież, a w progu stanęła szczupła kobieta w średnim wieku, w ciemnych pończochach i prześwitującej koszuli ukazującej jej atuty. Uśmiechnęła się na widok gości i spytała zachrypniętym głosem:

- Witam, witam w naszych skromnych progach, w czym mogę służyć?

***

Imar von Kloniz, jako iż w hierarchii kościelnej od wiejskiego klechy wyżej był położony ruszył do świątyni chcąc zdobyć nieco informacji mogących pomóc odnaleźć zaginionego kupca. Budynek, który ujrzał trudno było nazwać świątynią, która to przecież kojarzy się z monumentalną konstrukcją swym kształtem i przepychem mającą przypominać o potędze Stwórcy. Znajdował się przed niewielkim kościółkiem z czerwonej cegły, o kształcie prostopadłościanu, z filigranową więc wieżyczką, zbyt wąską i nijak nie pasującą do pozostałej części budynku. Świątynię otaczał zaniedbany ogród porośnięty chwastami i nieprzystrzyżonymi krzewami pomiędzy którymi postawiono pomnik Herdona, legendarnego męczennika za wiarę, który oddał życie próbując szerzyć Słowo Boże wśród barbarzyńców ongiś zamieszkujących te tereny.

Drewniane drzwi prowadzące do wnętrza kościoła były zamknięte. Duchowny uderzył więc w nie kilkakrotnie, a po chwili jego oczom ukazał się szczupły mężczyzna o pociągłej twarzy posiekanej zmarszczkami. Szybko zlustrował mężczyznę swymi wybałuszonymi ślepiami i podrapał się w łysinkę. Jako iż ubrany był w brunatny habit, Imar bez trudu wywnioskował, iż trafił do celu.

- Czego? - klecha niezbyt grzecznym tonem odezwał się do gościa wykrzywiając gębę.



***

Kilka minut drogi od wsi, nad rzeką znajdowała się posesja owego konowała, o którym wspominał Teodor Berg. Chałupa nie różniła się zbytnio od tych należących do rolników, jedynie otaczający ją ogród przykuł uwagę Felishje. Już z daleka kobieta wyczuła aromatyczną woń ziół tudzież innych hodowanych przez dziada roślin począwszy od drobnych krzewów kończąc na okazałych drzewach, które zrodziwszy wyborne owoce znakomicie wkomponowały się w piękny krajobraz tworzony przez meandrującą rzeczkę oraz gaj. Od razu wypatrzyła tajemniczego jegomościa, kucał nad jedną z karłowatych roślin przycinając ją swego rodzaju nożycami. Natychmiast odwrócił głowę, gdy Felishje nadepnęła na suchą gałązkę leżącą w trawie. Zdjął kaptur i marszcząc siwe krzaczaste brwi spojrzał na swego gościa. Wytarł szarą szmatką haczykowaty nos i kaszlnął głośno, skuliwszy się i odłożywszy nożyce na pieniek.
- Witam, witam... - rozpoczął – Co sprowadza do mnie tak piękną damę?



***

Ścinacz z Verland szedł brzegiem rzeki kijem rozpychając wyrastające przed nim wodne pałki czy inne trawopodobne cholerstwo uprzykrzające drogę. Rzeka płynęła bardzo blisko wsi, atoli gęsta roślinność skutecznie utrudniała widoczność, a wiejski romantyk Artur miał przesiadywać gdzieś tutaj. Mężczyzna wolał upewnić się, iż natknie się na delikwenta, któremu być może wpadło do głowy rozmyślanie nad istotami zamieszkującymi glebę rzeczną, co uniemożliwiłoby ujrzenie go z gruntu nieporośniętego chaszczami. Jednakże, znalezienie ekscentrycznego wieśniaka okazało się być znacznie łatwiejszym zadaniem. Odziany w lnianą koszulę, podarte spodnie i liche łapcie młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach i ostrych rysach twarzy siedział na nadrzecznym pieńku wpatrując się w pływające w wodzie drobne ryby, co i raz ciskając weń kamyczkami. Gdy tylko ujrzał zbliżającego się doń człowieka przez twarz jego przeleciał cień strachu, atoli zgubił się gdzieś w tym jego bezdennym wzroku, który znów wpatrywał się w wodę.

- Nic nie powiem. Chyba, że sprowadzicie tu mą ukochaną Marikę.

 
Seliar jest offline