Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2012, 16:22   #142
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Głód... był coraz silniejszy. Szarpał trzewia mącił myśli. Corella z trudem stawiała kolejne kroki, próbując opanować drżenie ciała.
Ile jeszcze wytrzyma? Godzinę? Dwie? A może pół godziny?
Z każdą chwilą było coraz gorzej. Już przy drowie ledwo się pohamowała. Co też ten arogancki mag szukał?
Albo czego?
Teraz paladynka nie potrafiła się skupić na tym pytaniu. Obecność drowa była faktem mającym coraz mniej znaczenia w obliczu zapachu krwi.
Był on coraz silniejszy w miejscu którym zostawiła Evelyn. Coraz bardziej nęcący.

A ona spała nieprzytomna i chora... Bezbronna. Jej strażnika nie było przy niej. Była taka żywa. A w jej żyłach płynęła życiodajna krew. Spróbować... choć odrobinkę, poczuć smak, poczuć tą rozkosz.
Corella podchodziła bliżej i bliżej do nieprzytomnej przyzywaczki.
Jeszcze... trochę i..
Usta paladynki otwierały się szerzej odsłaniając długie krwi.
Jeszcze trochę i zaspokoi głód. Już była przy niej, gdy... Gdy coś na zewnątrz przyciągnęło jej uwagę.
Krzyki.
-Heeej! Jest tu kto?! Heeej!- ludzkie krzyki przyciągnęły ją do okna.
Zobaczyła na dziedzińcu mężczyznę. Żołnierza z oznaczeniami ciężkiej piechoty Cormyru.


Twarz tego mężczyzny była jej znana. To był jeden z ludzi Lionela. Nie zaginął przypadkiem dwa dni temu?
Trupem nie był, to było pewne. Był żywy... i pełen krwi.


Filzaer wykazał się inicjatywą i nie powstrzymywany przez nikogo szedł powoli przez szlam wypalając sobie drogę pochodnią.
Choć i szedł było słowem na wyrost. Człapał bardziej, patrząc jak zielony śluz pod wpływem ognia skwierczy i rozpada się. Drow szedł krok za krokiem, droga którą wyciął powoli wypełniała się na nowo szlamem. Dowód na to, że jedna pochodnia nie wystarczy. Trzeba użyć większego ognia by oczyścić sobie drogę.
Był już przy wejściu, gdy odrobina śluzu ciągnięta silą grawitacji spadła mu na bark. I Filzaer zawył z bólu. Szlam przeżerał w szybkim tempie ubranie, parzył skórę, wyżerał ciało. Zdesperowany drow przyłożył do barku pochodnię. Ogień zapłonął zadając mu kolejny ból, ale też i niszcząc szlam.
A Filzaer wiedział, że nie było innego sposobu.
Rana jaką zadał mu szlam była ciężka, poparzenia od ognia bolały. Niemniej drow wyszedł z jaskini na powierzchnię. I nie ujrzał słońca.


A kłębowisko szarych oparów mgielnych, z których sączyły się na dół kropelki wody. Czyżby kapłani Lolth kłamali na temat oślepiającej kuli ognia, nazywanej słońcem?
Filzaer rozejrzał się dookoła. Uciekiniera już nie było w polu widzenia. Podobnie jak wezwanej osy. Za to doskonale widział posępne szare mury i dachy domostw. Miasto.
Jaskinia znajdowała się w pobliżu warownego miasta. Więc czemu nie słyszał trąbki alarmowej? Przecież był doskonale widoczny.Niemniej na murach nie dostrzegł nikogo. Nikt nie pilnował tego miasta. Czemu ?

Inni nie ruszyli jego śladem.
Czy to był błąd? Może...
Maelstar jednak nie zmuszała krzykami nikogo, by wzorem owego drowa ruszył przez szlam.
Była jednak wściekła i widać było, że szuka kozła ofiarnego na którym mogłaby wyładować swój gniew.
Gdyby byli jeszcze w mieście, zapewne nie przejmowałaby się pozorami i po prostu wzięła kogoś na tortury. Ale nie byli i taki przykład bezmyślnej agresji wpłynąłby niekorzystnie na morale drużyny.
A na to Maelstar nie mogła sobie pozwolić. Wszak powodzenie tej misji było dla niej ważne.
Nie mogła sobie pozwolić na porażkę. Zarządziła więc ponowne rozbicie obozu i przygotowanie posiłku.
I wszystko obserwowała próbując znaleźć choć jedno uchybienie wymagające ukarania.
Nic więc dziwnego, że Ishil wraz z Trogsem starali się jak mogli, a i Zeshan był pomocny.
Kapłan musiał wszak szczególnie uważać. Odkąd uciekł więzień, Virtdh stawał się dyżurnym chłopcem do bicia Maelstar.


Na ognisko zużyto, tak cenne wszak w Podmroku, drewno. Na powierzchni wszak łatwo było o nie.
Obie kapłanki przy posiłku rozmawiały ze sobą, odprawiwszy resztę samców (pomijając Trogsa) do pilnowania korytarza, którym cała ekipa tu przyszła. Dawało to męskiej populacji szansę na “potajemne” rozmowy. Z drugiej jednak strony, któryś z nich mógł donieść kapłankom co ciekawsze szczegóły tego wartowania.
Nikt z drowów jeszcze nie zauważył, że cienie się dziwnie... wydłużały.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline