Beckett z niekrytym zadowoleniem przyjął wiadomość, iż został przydzielony do innego zadania. Działania w terenie, szczególnie bez jakiejkolwiek pomocy i z niewieloma informacjami, nie były jego mocną stroną. Aż trudno uwierzyć, iż w czasach, gdy sieć jest równie powszechna jak dwie pary oczu, wciąż trzeba spotykać się z ludźmi i wypytywać ich by czegokolwiek się dowiedzieć. Nie był do tego stworzony. Owszem, radził sobie z tego typu śledztwami jeśli tylko miał na czym oprzeć swoje działanie, ale teraz? Równie dobrze mógł szukać igły w stogu siana.
Madsen szybko wprowadził go w temat, mówił prędko, zwięźle i na temat, nie zdawał się być przy tym zbytnio zadowolony z przeniesienia. To już jednak nie interesowało Malcolma, grunt, że on już nie musiał tułać się po Queens. Tak czy siak z marszu zajął się zapoznawaniem się z informacjami od Madsena, podczas gdy kierowca podstawiony przez kierowcę wiózł go na miejsce.
Ed Walters – nigdy o nim nie słyszał, podobnie było z Evans. Ann już kojarzył, wiele swego czasu słyszał o jej ojcu, który był wojskową szychą w korporacji C-T. Z Remo miał chyba nawet okazję minąć się gdzieś w pracy, facet był specem od komputerów i całej tej czarnej magii związanej z siecią. Był chyba jakimś guru, lecz Malcolm nigdy zbytnio nie interesował się jego działalnością. Beckett w ogóle się na tym nie znał i na wszystkich hakerów patrzył jak na dziwaków, z którymi nie miał żadnych wspólnych tematów. W końcu przyszła kolej na niejaką Felipę. Beckett zrobił zdziwioną minę, lecz po chwili na jego twarzy zagościł nieznaczny uśmiech. Nie sądził, że pyskata latynoska jeszcze kiedyś pojawi się w jego życiu. Mały jest ten świat.
Nie długo później zjawił się w norze zwanej Super 8 Motel, jeśli chcieli gadać w miejscu, w którym nikt nie zwróci na nich uwagi, to musiał przyznać, że wybrali do tego idealną dziurę. Po krótkiej rozmowie z Ann zdołał dostać się do wynajmowanego przez nich pokoju.
Nie trudno było zauważyć, że Beckett nie jest typowym przedstawicielem korporacji , w żaden sposób nie przypominał ludzi-klonów w tych swoich identycznych, świetnie skrojonych garniturach z równo ułożonymi włoskami i znajomością etykiety co najmniej na poziomie brytyjskiej szlachty. Zamiast tego w drzwiach stawił się facet z potarganymi włosami w luźnej, szarej kurtce, czarnej, zasuwanej bluzie, zwyczajnych spodniach i sportowym obuwiu. Był dość wysoki, trochę po trzydziestce, patrzył na zgromadzonych, lecz nie obserwował ich jakoś bacznie. Zdawał się po prostu rejestrować ich obecność i nawet obdarzenia nieco dłuższym spojrzeniem Eda czy Felipy nie można było uznać za gapienie się. Z jego twarzy nie schodził lekki, przyjazny uśmiech.
- Cześć - rzucił krótko Beckett, w tym momencie Ed machnął na niego dłonią i zniknął gdzieś w aneksie kuchennym by po chwili wrócić z butelką piwa -
Malcolm Beckett, zastępuję... – detektyw wahał się przez chwilę jakby nie był pewien -
Mad... sena. Tak, Madsena - spojrzał na latynoskę -
Felipa, kazał przekazać Ci pozdrowienia. Liczę, że będzie nam się dobrze współpracowało. Część z was kojarzę z C-T, pozostałych chętnie poznam. W każdym razie do rzeczy, wiem o Spiridionie i Suarezie. Macie już jakiś plan? - No – odparł Remo nawet nie obdarzając go spojrzeniem, siedział na swoim tronie i gapił się w wyświetlacz na ścianie co kilka sekund zmieniając jedynie program.
- Ann Ferrick – przedstawiła się tymczasem saperka, którą Mal kojarzył.
-
Jack Evans, lekarka ale to pewnie już wiesz od korpo. – Spojrzał na nią na chwilę, faktycznie, to już wiedział.
Gorzej było jednak z dowiedzeniem się czegokolwiek na temat samego planu, bo najwyraźniej nikt nie kwapił się by wprowadzić Becketta. Nic dziwnego, był na ich podwórku, obwąchiwał ich i sprawę, którą się zajmowali, a w dodatku miał jeszcze trzymać za smycz, gdyby mieli zamiar przesadzić. To był moment, w którym awansował na wroga numer jeden. Powoli zaczynał się irytować ciszą, ale nie dawał tego po sobie poznać.
Zerknął na Felipę, wiedział, że go poznała, widział to w jej oczach. Tym bardziej zaskoczony był jej zachowaniem, przez cały ten czas nawet się nie odezwała, w żaden sposób nie skomentowała jego zaczepki. Zdawała się teraz zapadać w fotelu i choć usilnie starał się dojrzeć jej minę, to ona skutecznie zasłaniała się jakąś małą, haftowaną poduszką. Swoją drogą wyglądało to dla Becketta dość komicznie, choć postanowił trzymać język za zębami.
- No cóż – Ann chrząknęła zwracając na siebie uwagę detektywa, Beckett spojrzał na nią jak bezradny nauczyciel, który nagle odnajduje w klasie ucznia, który nie tylko go słuchał, ale może również znać poprawną odpowiedź na pytanie -
hmm... w zasadzie mamy pomysł jak dostać się do domu podejrzanego, ale sam plan wymaga dopracowania szczegółów i kilku spraw do załatwienia. Po za tym trzeba sprawdzić co Suarez oddał do depozytu na posterunku. Może znasz kogoś kto zrobi to w miarę tanio?
- Nie, nikt nie przychodzi mi do głowy - odparł Malcolm po czym dodał jeszcze -
Korporacja nie chce mieć żadnych kłopotów, więc sprawę Suareza trzeba dobrze rozegrać. Chcecie zrobić jakieś hokus pokus z jego domowym kompem czy coś w tym stylu?
- Taaa… - rzekła jedynie Ann zerkając w kierunku hakera, lecz ten nie zdecydował się nic powiedzieć –
coś w tym stylu.
- Ok, przyda się wszystko co można na niego znaleźć. Podjęliście już jakieś kroki? Powinienem o czymś wiedzieć? - Mamy podpięty GPS do jego samochodu. Do jutrzejszej akcji musimy sobie „pożyczyć” samochód pewnej firmy zajmującej się chirurgią plastyczną. – Ann kontynuowała opisując Beckettowi pokrótce plan oraz to, co udało im się już ustalić. Z jakiegoś powodu zostawiła jednak dla siebie sprawę Newt, choć Malcolm doskonale wiedział od Madsena, iż tym również postanowili się zająć, nie skomentował tego jednak, a jedynie wysłuchał jej uważnie.
- Aha – powiedział jedynie, kiedy kobieta już skończyła -
Dałoby się też włamać na komunikator Suareza, sprawdzić z kim gadał? Może w ten sposób dowiedzielibyśmy się czegoś o tym drugim gościu. - Wy to myślicie, że takie „włamać”, to kurwa prosta sprawa, jak pstryknięcie palcem. Się spróbuj włamać do drogiego sklepu z łomem w ręce, zobaczymy jaki z ciebie kozak – wtrącił się nagle do rozmowy wyraźnie poirytowany Remo -
To co mogłem, to zrobiłem. Gościu ma po swojej stronie zajebistą technikę, niektórych murów łomem nie rozpieprzysz. - W takim razie będziemy musieli skorzystać z innych opcji. - Beckett spojrzał na Remo, miał już powiedzieć, że widocznie reputacja przerastała hakera, lecz ugryzł się w język. Wyraźnie nie był tu mile widziany i po raz pierwszy zaczął nawet żałować, że już nie biega za informacjami po Queens. Nie był jeszcze gotowy by włączyć się do akcji, wolał to spokojnie przemyśleć i to najlepiej w jakimś spokojnym miejscu, gdzie nikt nie patrzyłby na niego spode łba. -
Teraz znikam, ale wkrótce do was dołączę. W razie potrzeby dzwońcie na mój komunikator.
Nagle Felipa poderwała się na równe nogi, chwyciła plecak i kask by po chwili ruszyć szybko w stronę drzwi. -
¡Hasta mañana! - rzuciła sztywno -
Ja idę, mam w pizdu trabajo...
Nie zatrzymywany przez nikogo Beckett przez moment się zawahał po czym wyszedł tuż za nią.
Przyjemniaczki – pomyślał –
Nie będzie to łatwa robota. Zerknął w stronę powoli oddalającej się latynoski, nie sprawiała wrażenia jakby chciała z nim rozmawiać, choć zapewne z innych powodów niż pozostali.
- Kopę lat, Felipa - powiedział po chwili -
Nie piszesz, nie dzwonisz, a tu nagle cie spotykam. - A, siiii! - Zatrzymała się z dłonią zaciśniętą na klamce, przekrzywiła także głowę, tak że przez moment Malcolm sądził, iż spojrzy mu w oczy. Zatrzymała się jednak w połowie dzięki czemu Beckett mógł dokładnie widzieć jej profil z coraz widoczniej malującym się zakłopotaniem.
- Miałam się odezwać, ale wiesz jak jest... Życie pędzi do przodu a my staramy się dotrzymać mu kroku. – Dopiero teraz na niego spojrzała z całą udawaną niewinnością na jaką było ją stać. -
Nie wiedziałam, że jesteś korporacyjnym pieskiem Beckett – dodała po chwili tonem, który doskonale pamiętał.
- Skąd ja znam to spojrzenie? - Uśmiechnął się lekko.
- Nie poznaje Cię, stoimy tu już 5 minut, a ty słowem nie wspomniałaś o pieniądzach. - Zaśmiał się.
- Przekonaj Dirkuera, że musimy zwiększyć budżet operacyjny. Jedziemy na finansowych oparach a nie jesteśmy jeszcze w połowie roboty. – Mówiła szybko i chyba nawet była nieco rozbawiona własnymi słowami.
- Chyba, że uszczkniemy coś z twoich prywatnych środków? Rączka Corp-Techu pewnie dobrze cię nagradza za... negocjacje z kontrahentami - jej ton balansował na granicy dowcipu i prowokacji.
- Stara dobra, Felipa - odparł -
Nawet miło Cię widzieć. – W tym momencie przy ulicy pojawił się samochód, prawdopodobnie przysłany przez korporację, bo Beckett minął kobietę i ruszył wolno w jego stronę. Odwrócił się jednak, gdy dzieliło go od celu już tylko kilka kroków i spojrzał na nią. -
Bzyknęliśmy się chociaż wtedy? - spytał zaciekawiony.
- Niestety - wzruszyła ramionami z pozornym zawodem. -
Ale nie miej do siebie pretensji. Po prostu kiepsko reagujesz na Paxium. - Sporo straciłaś - rzucił zadziornie -
ale nie licz na następny raz - dodał pospiesznie -
ten pociąg już odjechał. - Powoli zaczął odchodzić. -
Tym razem bądź grzeczna, Felipa.
W odpowiedzi uśmiechnęła się jedynie w ten charakterystyczny, trudny do rozszyfrowania sposób. Wskoczyła na motocykl i puściła mu jeszcze oczko nim twarz zupełnie przysłoniła jej przyciemniana szyba kasku. -
Nie chcesz przypadkiem kupić pałki do bejsbola? Żeby wyładować frustrację... – Silnik zaryczał i po chwili Felipa zniknęła.
- Ta, nic się nie zmieniła. ***
Mieszkanie Becketta wyglądało jak żywcem wyjęte z dawnych lat, kiedy nikt jeszcze nie słyszał o cyberwszczepach, przestępstwa w sieci nie były tak popularne, a muzyka była świetna, choć przez wielu uważana za obciachową. Zaraz po wejściu trafiało się do sporego salonu, w którego centrum stała duża kanapa i niewielki stolik, który zapewne służył jedynie za podnóżek. Tuż obok znajdował się rozkładany fotel, jeden z ulubionych mebli Becketta, swego czasu nie szczędził grosza by kupić idealną replikę tego, na którym siadali Chandler i Joey z Przyjaciół. Nieco dalej stał… Rowdy. Wypchany golden retriver szczerzył się radośnie do drzwi, a na jego grzebiecie znajdowała się tacka z niedopitym drinkiem.
Na jednej ze ścian biblioteczka, na drugiej gablotka z różnymi sportowymi trofeami, jakiś krążek hokejowy, podpisana piłka, zdjęcia z autografem – Beckett wyraźnie lubił zapychać swój dom takimi rzeczami. Niestety, kilku okazów brakowało już od pewnego czasu i Mal nie miał jak uzupełnić ich braku. Nie mogło oczywiście zabraknąć również porozrzucanych ubrań, jakichś pustych butelek po piwie i na wpół zjedzonej pizzy leżącej gdzieś z tyłu. I jedynie wyświetlacz zamiast dawnego telewizora przypominał, który był rok. W całym salonie nie dało się znaleźć innych technologicznych cudeniek, bajerów i popierdółek. To był właśnie raj Becketta, tutaj przenosił się do świata nieskażonego w tak ogromnym stopniu całą tą cybertechniką, o której detektyw nie miał pojęcia. Mal poświęcił wiele czasu i pieniędzy by zrobić z tego miejsca dom dla siebie i nigdy tego nie żałował.
Rzucił swoją przemoczoną kurtkę na wieszak, w kącie znalazły się buty, a spodnie cisnął na kanapę. Sam wylądował zaś na fotelu, ubrany jedynie w bokserki i koszulkę. Przez chwilę wiercił się na siedlisku nim wreszcie postanowił odpiąć kabury, na Rowdym wylądował wielki rewolwer, zaś tuż obok niego nieco mniejszy pistolet.
- Tęskniłeś za mną? – spytał i poklepał wypchanego zwierzaka po pysku –
Dobry piesek!
Beckett rozłożył swój fotel, tak że teraz wygodnie na nim leżał. Pokój rozświetlił się, gdy wyświetlacz zaczął działać ukazując jakiegoś prezentera w studiu, który właśnie omawiał nadchodzący mecz.
- Rok 2012, Giganci z Nowego Jorku kontra Patrioci New England, MVP został Eli Manning – powiedział sam do siebie –
Jeśli od jutra mam wziąć się do roboty, to dzisiaj chcę spędzić czas przed meczem Super Bowl i wiesz co, Rowdy? Nie wiem czy na jednym się skończy.