Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2012, 22:26   #20
shaggy
 
shaggy's Avatar
 
Reputacja: 1 shaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwu
-Panie! Moje delirium, moja sprawa. Da pan jeszcze jedno piwo... - Marlin wskazał na wielkoluda i wyłożył na ladę kilka sztuk miedzianych lintarów i puszczyków -...dla tego jegomościa.

Barman spojrzał to na Marlina, to na miedziaki a na końcu na wielkoluda, rozmawiającego obecnie z jakimś przerażonym młodzianem, marzącym najpewniej o morskich przygodach.

-Jak tam chcesz, ale żeby zrobić dobre wrażenie na Kosmatym, musiałbyś mu zaoferować beczkę.- mimo wszystko na ladzie wylądowały dwa wysokie kubki piwa, odpowiednio spienionego i chlupoczącego w naczyniach.

-Nie mam zielonego pojęcia, co ty tym piwem zamierzasz osiągnąć? - ozwało się delirium.

-Widziałeś mnie kiedyś, żebym podszedł do kogokolwiek bezinteresownie? - odpowiedział szeptem młody pirat.

-No... niekoniecznie.

Tu rozmowa z przewidzeniem się urwała. Gołowąs który rozmawiał z brodaczem wstał i wyszedł lekko speszony z karczmy. Właściwie to prawie wybiegł cały czerwony na twarzy. Kogo to dziś wiatry próbują wyrzucić na pełne morze...

-Witam drogiego jegomościa. Nie będziesz miał mi za złe jeśli się przysiądę? Nie mam z kim piwa pić, moich kamratów nigdzie nie ma. Napijesz się ze mną? Pić samemu to nałóg, lepiej uważać. - zagadał i postawił przed nim kufel. - To pewnie dla ciebie nic, ale niestety mnie nie stać. - usiadł ciągnąc dalej. - Potrzebowałbym jakiejś roboty... - dokończył jakby od niechcenia z kuflem przy ustach.

Kosmaty Bill zmierzył naczynie wzrokiem, chwycił je i wychylił jednym pociągnięciem. Dla niego były to niecałe dwa łyki. Następnie wytarł usta wierzchem ogromnej dłoni i przyjrzał się Marlinowi z uwagą. Po chwili prychnął.

-Pływać umisz? Na żagloch się znosz? Strachliwyś?

-Panie pan, ja się na morzu urodziłem. Dosłownie!
- uśmiechnął się w duchu, doskonale znał akcent którym mówił Bill. Akcent wislewskich stepów, język sam w sobie będący niesamowicie szeleszczącą mową. Jak żywe stanęły mu przed oczami obrazy kiedy matka układała wulgarne wiązanki na temat niewywiązującej się z rozkazów załogi i mimo tego, że nie każdy znał ten język, to każdy rozumiał co się do niego mówi. Nie to co delikatny język A'loues, gdzie nie wiesz czy do ciebie mówią czy śpiewają, albo co gorsza twardy język z Middenlandu w którym pozdrowienia brzmią jak nazwa jakiejś wymyślnej machiny oblężniczej. Marlin nawet nie zawracał sobie głowy poznaniem tych języków, zresztą na tym akwenie nigdy nie używano jednego wybranego języka. Wszystkie się ze sobą łączyły i przeplatały we wymyślne zdania i dialekty.

-No i dobrze. Byleby cię nie trza w morzu było chować.- Bill zmarszczył brwi i obejrzał rozmówcę od stóp do głów.- Lekkiś. To też dobrze. Bo widzisz, chopoczku, ja tu mam robótkę i to dość delikatną, jeśli wisz co mam na myśli. Z tym że chodzi o to że morda w kubeł strażnikom... Rozumisz?

-Matko jedyna! Przepraszam! Czy ktoś na sali wie co znaczy ostatnie zdanie?!
- wykrzyknęło widziadło na ramieniu.

-Mniej więcej... - powiedział korsarz ignorując, tylko dla siebie słyszalny, krzyk i lekko się uśmiechając. Podobała mu się ta propozycja.

-Dobra, to weź co ci potrzebne, nie pij wincy i bądź gotów za godzinę pod karczmą. Mój kolega, co to miał mojemu kapitanowi dostarczyć kilka lewych paczuszek, został zdybany przez straż. On sam w pierdlu będzie siedział jeszcze trochę czasu, ale powiedział mi gdzie ukrył tobołek. To parszywe miejsce, ale nie poślę cie tam samego. No, ruchy, bom się spieszę!

-Będę gotowy.
- entuzjastycznie odparł pirat.

***

W niecałą godzinę stał, oparty pod szyldem tawerny. Zdążył w tym czasie wyczyścić i załadować pistolet, odwiedzić portową kurtyzanę w wiadomym celu, założyć pancerz, jakkolwiek beznadziejny by nie był i przyodziać bandoliery, teraz pozostało mu tylko czekać.

-Ufasz mu?

-Nie do końca, przecież go nie znam.

-To dlaczego tu jesteś?

-A jak mam się inaczej przekonać? Hm...?

***

Tymczasem dwie ulice dalej, Jednonogi Larry za namową własnego delirium, wszedł do tawerny "Esomijska Ladacznica".

- Hej panowie, kto tak jak ja był dzisiaj w A'loues sześć razy? - krzyknął wchodząc, a gdy wszyscy na niego spojrzeli wykonał sugestywny ruch biodrami.

Ten jeden gest wywołał fale entuzjazmu wśród zgromadzonych, którzy zaczęli się przechwalać swoimi erotycznymi podbojami i przygodami. Jedne były prawdziwe, inne upiększone, a inne zaś zupełnie zmyślone. Kiedy jednak nikt nie zwyciężył w tej dziwnej grze, w ruch poszły kufle z alkoholem. Tu także nikt nie zwyciężył, każdy osunął się w pijacki sen. I tylko fantasmagorie stad białych myszek, różowych słoni i pół nagich dziewic skakały w szalonej zabawie pośród śniących.
 
__________________
Oj tam, źle od razu, raz mi tylko zrobił z ryja galaretkę.
shaggy jest offline