Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2012, 11:16   #30
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
cz. 1

Felipa obserwowała siedzibę Thousand Faces, całą procedurę wejścia i wyjścia driverów, rejestrowała wygląd firmowych uniformów, zachowanie pracowników, póbowała wyczuć atmosferę, w każdej robocie specyficzną. Detale to podstawa udanego planu.

Wszystko wydawało się względnie opanowane poza... identyfikatorami. Każdy z pracowników był w posiadaniu holograficznej platkietki, na której podstawie przekraczał pierwszą bramkę. Dalej był odczyt siatkówki i linii papilarnych.

Tu padre... Muszą załatwić zamienniki.

* * *

- Ciebie słonko policzę po kosztach - skwitował Javier gapiąc się na Felipę zza imponującego dębowego biurka. W swoim, zapewne kradzionym, skórzanym fotelu wyglądał zabawnie, jak żywa parodia korporacyjnego chłoptasia. Miał na sobie nieco przyciasny ale cholernie szykowny gajer a do tego wysokie wiązane buty, bandanę i skórzaną kurtkę z masą frędzli dramatycznie powiewających wzdłu rękawów przy najdrobniejszym ruchu. Javier miał specyficzne upodobania modowe ale co ważniejsze był dobry w swojej robocie dlatego nikt nie zarzucał mu wprost, że nie ma za grosz gusto bo Javier gotów był rabnął focha i olać nawet dobrze płatną trabajo.

Sto pięćdziesiąt eurodolców.Tyle ją skrobnął fałszerz Rustlersów za identyfikator na lipne dane pracownika wrzuconego do bazy Thousand Faces przez Remo.

- Ferric? - Felipa połączyła się z kobietą przez kom. - Musisz mi zrobić przelew z środków korpów. Ze swoich nie będę łożyć na załatwianie ich spraw. Ni hablar del peluquin.

Przybliżyła jej dokładny kosztorys. Stówę za identyfikator, pięć dych za nakładkę na kciuk i szkło kontaktowe. Żadnych konkretów na otwartej linii, jedynie luźno rzucane pojęcia i kwoty.

- Podeślę ci numer konta.

Kombinezon wynegocjowała gratis, po znajomości. Seniorita Ramirez, starsza latynoska, która szefowała w szwalni wujka, zajęła się tym osobiście. Normalnie podrabiali w tym miejscu odzież markowych firm. Szyli ciuchy od podstaw, wstawiali trefne metki, guziki czy klamry opatrzone nazwami znanych projektantów i domów mody. Seniorita Ramirez osobiście preparowała dla Felipy firmowe trapos chociaż nie kryła, że taki banał jest stanowczo poniżej jej zawodowej godności.
- Skoro już czekasz wybierz sobie jakąś łądną torebkę Felipo. Louis Vuitton? A może Gucci?

Poczciwa kobiecina, znała ich wszystkich od dziecka. Każdy młodociany Rustler zaczynał od przenoszenia przesyłek z punktu do punktu, i tak poznawał ludzi i lokalizacje nielegalnych interesów wujka, między innymi tego. Seniorita Ramirez potrafiła dać po łbie kiedy się coś zawaliło ale generalnie miała złote serce. Dawała im słodkie carmelos i limonada.

Podczas gdy seniorita szykowała kombinezon dla drivera i lekarski fartuch opatrzone w logo Thousand Faces sprzedawała jej najnowsze plotki z dzielnicy, o hombres, sentimientos i vida w ogóle.
- A ty i Mike? - rzuciła jej wymowne spojrzenie.
- A co ma być?
- Chciał dla was czegoś więcej Felipo, nie powinnaś go za to karać.
- Dla siebie chciał - skwitowała chłodno. - Mnie o swoich planach poinformował po fakcie.
Seniorita szybko porzuciła temat jako wybitnie drażliwy.

Gdy wszystko było gotowe de Jesus zgarnęła fanty, pożegnała się z gangerską familią i wróciła do motelu.

* * *

Gdyby ktoś zapytał Felpę jakie jest przeciwieństwo słowa "gaduła" bez wahania powiedziałaby "Wayland".
Znała go niemal całe życie ale chyba jeszcze nigdy nie wykazywał takiej dawki ekscytacji podczas pojedynczej rozmowy. Musiał dogrzebać się do czegoś naprawdę istotnego i najwyraźniej niebezpiecznego.
- Za dwie godziny, w "Toxin".
Zerwała połączenie.
Rzuciła niedopałek w najbliższą kałużę i postawiła wyżej kołnierz skórzanej kurtki.

* * *

Natsumi to była jedna z tych eleganckich knajp, do której nie wpuszczano motłochu z ulicy. Stylizowana na japońską pagodę już od pierwszego rzutu okiem sprawiała wrażenie kolebki snobów i megalomanów.

Felipa stała po przeciwnej stronie ulicy ukryta w kojącym mroku zaułka. Otworzyła spory motocyklowy schowek grzebiąc przez chwilę w babskim bałaganie. Nie ważąc na mijających ją ludzi zrzuciła z siebie jeansy i koszulkę naciągajac na grzbiet delikatną kieckę o długich rękawach i wysokiej stójce, które doskonale maskowały galerię gangerskich tatuaży. Sukienka nadrabiała skąpą długością, która ledwie zasłaniała tyłek eksponując niewiarygodnie długie nogi. Rozpuściła włosy i przeczesała je palcami, usta naznaczyła soczystą czerwienią a motocyklowe buciory zamieniła na wysokie szpilki z czarnej lakierowanej skóry.

Dwójka osiłków przy wejściowych drzwiach restauracji nie zadało jej ani jednego pytania, ewidentnie pożytkując tą chwilę na gapienie się na jej latynoskie kształty. Gajer warujący przed główną salą w pozie psa łańcuchowego nie był już tak pobłażliwy.
- Czy ma pani rezerwację?
Felipa wyminęła go przerzucając włosy na jedną połowę twarzy kobiecym, absorbującym ruchem.
- Przyszłam tylko na drinka.
- Obawiam się, że bez rezerwacji...
Rozejrzała się pośpiesznie po stolikach ustawionych w przestronnej sali. Wyłowiła niemłodego mężczyznę jedzącego w samotności co sugerowało, że nie spodziewa się dodatkowych gości.

- Z tamtym panem – wskazała dżentelmena. - Proszę go zapytać. Z nim jestem umówiona.
Porządkowy bullterier podreptał w kierunku wskazanego jegomościa bijąc głęboki pokłon a następnie pochylając się z pełną szacunku uległością. Wymienili kilka zdań i w okamgnieniu zaproszono Felipę na salę dostawiając dla niej krzesło.

Dosiadła się z miną tak pewną siebie jakby istotnie była z owym mężczyzną umówiona.
- Dobry wieczór – posłała mu jeden ze swoich urokliwszych uśmiechów przyjmując od kelnera holograficzne menu. Wybrała jakąś zakładkę i przed jej oczami zaczęły śmigać trójwymiarowe wizerunki dań w skali jeden do jednego. Podpisy w języku japońkim nic a nic jej nie mówiły totaż udając znudzenie już po trzeciej z kolei prezentacji wyłączaczyła panel. - W tej kwestii zdaję się ślepo na mojego towarzysza.

Felipa rozglądała się łapczywie po sali. Ta oprócz głównego, okazałego wnętrza zapewniała wiele dyskretnych wydzielonych pomieszczeń. Pani Suareaz nie dostrzegła nigdzie na widoku co nakazywało zakładać, że zaszyła się za którąś ze ścianek z ręcznie malowanego ryżowego papieru.

Mężczyzna przy stoliku był azjatą w okolicach pięćdziesiątki, chociaż u tej rasy wiek był często trudny do rozszyfrowania. Nie miał ani grama siwizny, tłuszczu także nie dostrzegła pod doskonale skrojonym, drogim garniturze. Na palcu nosił obrączkę, co wcale nie przeszkadzało mu patrzeć się na nogi Felipy, gdy ta podchodziła Nie wyglądał nawet na zdziwionego, gdy bez zerkania w menu zamówił.
- Dla pani małe Nigirizushi i najlepsze Choya.
Tutaj w przeciwieństwie do większości średniej jakości restauracji, wciąż pozostawali żywi kelnerzy. Jeden z nich skłonił się teraz i odszedł.
- Dobry wieczór - mówił z bardzo wyraźnym akcentem. - Wypada mi zapytać, co panią sprowadza do mojego stolika?
Uśmiechnął się rzędem równych zębów, na chwilę zaprzestając jedzenia, nie chcąc robić tego samemu.

- A co sprowadza słowika na tę a nie inną gałąź i nakazuje mu cieszyć ucho siedzącego w pobliżu słuchacza? Czy taki koncert jest siłą przypadku czy misterną intrygą losu? - Felipa wiedziała, że Azjaci uwielbiają porównania do natury, słowiki i kwitnące wiśnie ceniąc sobie szczególnie. Przestała się rozglądać skupiając spojrzenie na swoim towarzyszu. - Czasem zamiast "dlaczego" lepiej zapytać "jak". Wobec tego jak spędzimy ten wieczór panie...?

-...Han, panno? - Znów się uśmiechnął. Kimkolwiek był, nie obawiał się w żaden sposób nieznajomych pięknych kobiet, ewentualnie zupełnie nic po sobie nie dawał poznać. Podano wino, jasne i słodkie, typowe dla azjatów, ale za to najlepszej jakości, odpowiednio schłodzone.
- Planowałem nudne, samotne spożycie posiłku, a potem udanie się w bardziej swobodne miejsce - można było to interpretować na wiele sposobów, ale ten mężczyzna nie krępował się. - Dla pani mogę zmienić te miałkie plany, już teraz jest to tego warte.

- Sanchez. Ale Felipa w zupełności wystarczy - latynoska zamoczyła usta w trunku. Musiał być bajońsko drogi ale jak dla niej smakował jak... wino. Bez szału. W sumie wolała whiskey. Zmrużyła jednak oczy delektując się pozorną wyjątkowością smaku. - My latynoski uwielbiamy spontaniczność. Wieczór w pana towarzystwie panie Han osłodzi ten szary niejaki wieczór. Proszę jeść, ja wrócę jak tylko przypudruję nos.

Czmychnęła w kierunku łazienek. Z damskiej kopertówki wyciągnęła geekowskie okulary o rogowych oprawkach i sprawdziła czy przmocowana do nich mikrokamera nie rzuca się w oczy. Włączyła nagrywarkę i ruszyła na poszukiwanie pani Suarez.
Za pierwszymi przesuwnymi drzwiami z papieru odbywała się impreza samych skośnookich, sądząc po panującej atmosferze mogła to być stypa.

- O przepraszam – wyszczerzyła się Felipa przybierając minę zakłopotanej idiotki. - Pomyliłam pomieszczenia, wszystkie są takie... podobne.
Zasunęła ściankę i od razu ruszyła ku następnej. W dusznym, szarym od dymu pomieszczeniu znalazła dwóch mężczyzn w pozycji ewidentnie leżącej raczących się fajką wodną i swoim swobodnym towarzystwem. Latynoska nie wykrztusiła nawet słowa, złożyła dłonie jak do modlitwy i skłoniła się przepraszajaco. Starała się nie wyglądać na nawet odrobinę rozgarniętą.

Za trzecimi drzwiami znalazła to czego szukała. Panią Suarez w towarzystwie dwóch azjatów o posągowych sylwetkach i idealnie symetrycznych twarzach. Sądząc po bliskości całej trójki coś było na rzeczy. Jeszcze się nie macali ale intuicja podpowiadała Felipie, że to kwestia minut.

- O, padon, pomyliłam poko... – upadek na bambusową matę wyszedł bardzo naturalnie a z jej torebki wysypała się cała masa wizytówek.
Latynoska na kolanach i w pełnej desperacji zbierała tekturowe kartoniki przepraszając i przeklinając swoją niezdarność. Zwinne palce odlepiły mikrokamerę od oprawki okularów i podczepiły w okamgnieniu pod blat stolika. Widok powinien być z tego miejsca przedni. Zakładając, że pan Suarez wyznaje poligamię ale jedynie wobec swojej osoby, mógłby być zszokowany takim nagraniem. Felipa nad wyraz ceniła sobie kompromitujące materiały, które mogły stanowić podstawę pod szantaż. Nie zaszkodzi mieć to na pliku.

Do stolika wróciła po dziesięciu minutach, co trwało zdecydowanie dłużej niż pudrowanie nosa, ale przecież żaden dżentelmen nie zniży się do wypytywania co robiła tam tak długo, nawet jeśli by go to ciekawiło.
- Na czymskończyliśmy? - jej danie wyglądało efektownie, jak dzieło sztuki. Pominęła pałeczki i ujęła porcję w palce kosztując po kęsie, bez pośpiechu.

Han już skończył i teraz delektował się własnym trunkiem, przypatrując się, jak latynoska je... rybę z ryżem i jakimiś dodatkami, czyli sushi, które od wieków pozostawało takie samo.
- Na ciekawym wieczorze, Felipo. Ta nudna restauracja nie jest zbyt spontaniczna, może wolałabyś przejść się gdzieś indziej? Znam kilka miłych miejsc.
Trzeba przyznać, że próbował skorzystać z okazji, chociaż nie było wiadomo, kiedy ostatnio był na randce, zwłaszcza z piękną i pikantną kobietą. Felipa wiedziała, że wyzwalała u mężczyzn wiele emocji, jeśli tylko chciała.

- Prawdę mówiąc to miejsce szalenie mi się podoba - nie śpieszyła się z posiłkiem. Prawdę mówiąc postanowiła wydłużyć go maksymalnie w oczekiwaniu aż pani Suarez skończy... deser. - Powie mi pan coś o sobie panie Han?

Mężczyzna wyglądał na nieco rozczarowanego, ze swojego miejsca nie mógł się nawet przypatrzeć nogom latynoski. Ale rozmowa to też było coś, czego nie odmawiał.
- Nie ma za wiele do opowiadania. Jestem dyrektorem do spraw zarządzania w firmie "Houli Transport", jednej z większych...

Było to oczywiście bardzo nudne, ale przecież Felipa umiała słuchać i podejmować z pozoru nieciekawe wątki. Rozmowa to był jej żywioł, jej talent. Po dwudziestu minutach "dyrektor do spraw zarządzania" rzucał delikatne aluzje, które generalnie sprowadzały się do wyrażenia ochoty aby zawieźć Felipę do eleganckiego hotelu i wydupczył na wiele różnorakich, niekoniecznie grzecznych, sposobów.

To była najdłuższa godzina tego tygodnia. Felipa nagimnastykowała się i psychicznie spociła jak mysz przeciągając możliwie wyjście z restauracji. Szybko stało się oczywiste, że pan Han nie ma ochoty na rozmowy o pracy, rodzinie, nowinkach technicznych, motoryzacyjnych, sztuce, przestępczości, bieżącej sytuacji ekonomicznej ani wyborach w Big Apple. Ostatecznie aby go udobruchać Felipa zaczęła snuć opowieść o tym jak w wieku trzynastu lat straciła dziewictwo na tylnym siedzeniu kradzionego Mitsubishi Eclipse. Jej ściszony głos emanował zmysłowością a lewa stopa ocierała się rytmicznie o łydkę i kolano biznesmena. Już dawno zrozumiała, że w jej robocie świątobliwość wiele utrudnia.

Zaczynało brakować jej pomysłów jak jeszcze przedłużać tą farsę bez uszczerbku na własnej godności. Na ratunek przyszła jej sama Alice Suarez, która w towarzystwie dwóch absztyfikantów opuściła lokal.
- Łazienka – rzuciła latynoska w pośpiechu.
Wpadła do sali zajmowanej do niedawna przez uroczy trójkącik, zgarnęła pluskwę i marszowym krokiem udała się do damskiej toalety. Postanowiła ulotnić się przez okno. Prawdę mówiąc nie miała ani czasu ani ochoty aby tłumaczyć Hanowi, że ich magiczny wieczór właśnie pierdolnął o metę. Lepiej zostawić po sobie romantyczne, niespełnione wrażenie. Ucieczka latynoskiego Kopciuszka, de nada.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-09-2012 o 14:23.
liliel jest offline