| Nuid szybkim ruchem, niedbałym, jakby od niechcenia, przeciął kajdany i uwolnił dziewczę. Zrobił młynek potężnym ostrzem oczekując kolejnych przeciwników. Syk przecinanego powietrza i furkot, jaki wydała broń stał się upiorną muzyką, która to będzie prowadzić ich w ostatnią podróż… Był tego pewien.
W Sali pozostało sześciu uczestników czarnej mszy, w tym jeden, gdzieś w rogu, skowyczący z bólu po spotkaniu z potężnym kopnięciem. Zbliżali się niepewnie, próbując otoczyć anioła. Nuid był pewien, że część z nich rozważa ucieczkę, jednak pięciu, uzbrojonych, w pełni sił mężczyzn, nawet dla niego może okazać się wyzwaniem. Nie myślał jednak o tym. W walce istotne jest by dać ponieść się wyuczonym odruchom. Nie myśleć, a raczej wiedzieć i czuć. Uderzyć w najsłabszy punkt. Dostrzegł strach w oczach dwóch kultystów- jednego z pochodnią i drugiego z krótkim mieczem i wielką blizną na policzku. Więcej nie było mu trzeba. Biegiem ruszył do ataku. Nie przebiegł nawet dwóch kroków, a ten z pochodnią nie wytrzymał napięcia. Wypuszczając pochodnie z ręki zaczął biec w stronę wyjścia. Jeden z uczestników mszy zaczął wrzeszczeć na niego, potem na resztę. O dziwo, zgodnie ruszyli do szybkiego ataku. Nie dość szybkiego jednak by ocalić człowieka z blizną. Nuid w biegu uniósł miecz ponad głowę, by sparować jego cios, kolanem uderzył w kroczę nieszczęśnika i ciął z góry w prawy obojczyk. Trzeci trup padł ciężko na kamienną posadzkę. Szybko obrócił się przez plecy. Sparował jeden cios, drugi i jednocześnie uchylił się przed trzecim. Przeturlał się po ziemi z dala od wściekłych napastników i wtedy poczuł straszny smród. Przypalane mięso. To trup jednego z poległych zajął się od ognia pochodni. W ferworze walki przewróciło się też kilka świec, zapalając płótno na ołtarzu. Jeszcze trochę, a płomienie dotrą do dziewczyny. Z obserwacji wyrwał go cios. W ostatnim momencie usunął swoje ciało z linii pchnięcia, choć gdyby nie zbroja, pewnie zostałby raniony kantem broni. Wymienił serię uderzeń z dwoma przeciwnikami. Ranił jednego, dość poważnie w rękę, w której dzierżył topór. Katem oka zauważył jak trzeci, rezygnując z walki, sięga po coś na stoliku nieopodal ołtarzu i wylewa na dziewczynę. Ciecz miała konsystencje oliwy. Jedną ręką trzymając swój dwuręczny miecz Nuid zmienił kierunek kolejnego cięcia, a drugą chwycił jakiś drewniany mebel i rzucił przed siebie, powalając dwóch mężczyzn z którymi walczył. Rozwinął skrzydła i z pełną szybkością wpadł w płomienie na ołtarzu. Strącił dziewczynę i całym pędem wpadł w podpalacza. Wdał się z nim w krótką szarpaninę. Gdy już z nim skończył, poczuł krew spływającą mu po ramieniu, ale nie to martwiło go najbardziej.
W komnacie zrobiło się strasznie gorąco. Ogień był już wszędzie. Widział jak płoną kamienie. Słyszał gdzieś w oddali jakieś głosy.
- Samael? Samael, Rafał? To ty? Co się dzieje?
- Nuid! Wyłaź stamtąd! Dom płonie! –To był głos Samaela. Bardzo charakterystyczny. Trochę jakby kilka osób mówiło naraz. Według biblijnego opisu tak właśnie powinien wybrzmiewać głos anioła.
W głowie Nuida zakłębiły się tysiące myśli. Tysiące pytań. Sięgnął do pasa by wyciągnąć swojego dżina. Zmaterializował się w zupełnie innym pomieszczeniu. Ściany były oszklone, jednak niewiele dało się przez nie zobaczyć. Mimo, że pożar zaczął się stosunkowo niedawno, całe były osmolone, niektóre popękały z gorąca. Wszystkie drewniane elementy płonęły. Kilka kroków od Nuida spadł jakiś ciężki zwęglony przedmiot. Nuid wybiegł ze szklanego pomieszczenia i znalazł się w kolejnym, również ogarniętym pożogą. Gryzący dym wdierał się w jego nozdrza, uniemożliwiając normalne oddychanie. Zaczął się dusić i kaszleć.
- Tutaj! – usłyszał gdzieś na lewo od siebie.
Z trudem przebijając załzawionym wzrokiem zadymiony pokój zobaczył Samaela, próbującego wyciągnąć Rafała spod czegoś wielkiego i płonącego. Podbiegł i wspólnymi siłami uwolnili przyjaciela. Wzięli go pod ramię. Nuid z prawej, Samael z lewej i wylecieli na swych skrzydłach przez najbliższe duże okno. Na szczęście otwarte, choć na pewno wcześniej przyczyniło się do szybszego rozwoju pożaru.
Przelecieli jeszcze dwadzieścia metrów, zostawiając za sobą płonący budynek i ciężko wylądowali na ziemi pokrytej trawą. Delikatnie ułożyli Rafała i obaj przyklęknęli przy przyjacielu.
- Masz dżina przy sobie?- zapytał Samael- O! Właśnie…- Uruchomił elektroniczne cudo. Dżin zeskanował Rafała i postanowił teleportować go do ośrodka medycznego. Chwilę później ich przyjaciel znajdował się już w rękach medyków. Samael i Nuid spojrzeli na palący się dom. Czerwona łuna oświetlała wieczorne niebo. Dom Samaela, podobnie jak dom Nuida był zbudowany w większości z drewna. Był o wiele większy, przy czym słowo „był” w tym zdaniu jest jak najbardziej na miejscu.
- Kur**! Co to było? Widziałeś kiedy, żeby coś zarajało się tak szybko?- Samael patrzył z niedowierzaniem, jak z jego domu pozostają jedynie zgliszcza.
- Co tam się stało?
- Kuź*a, nie wiem. Akurat wyszedłem do łazienki. Jak wróciłem cały pokój był już w ogniu, a Rafał nieprzytomny. -odparł i znów przeklnął siarczyście.
W ciszy patrzyli jak przybyły strażackie lotniki i zaczęły gasić ogień oraz zapisywać wizję dla stróżów prawa. Właściwie nie było już czego ratować. Chodziło tylko o to, by pożar się nie rozprzestrzenił. W końcu milczenie przerwał Nuid.
- Wstawaj. Lecimy do mnie. Nie ma co tu siedzieć. Czterdzieści minut później:
- Herbaty? – Zaproponował Nuid. W pełnym oświetleniu widać było, że jego skrzydła tak naprawdę nie są czarne. Były raczej szarawe. Wszystko zależało od światła. Z pewnością nie były jednak białe, jak te Samaela, choć teraz mocno przybrudzone i lekko nadpalone. Nuid był mężczyzną średniego wzrostu, o nienagannej sylwetce. Włosy miał ciemne, długie, sięgające poza barki. Zdjął już zbroję, którą miał na sobie wcześniej. Teraz ubrany był w brązowe lniane szaty, które przepasał skórzanym paskiem. Chodził boso. W rękach trzymał dzbanek z herbatą i dwa kubki. Jego lewe ramię było przewiązane bandażami. On i jego przyjaciel znajdowali się właśnie w jego mieszkaniu. Domek ten był przytulny i funkcjonalny. Miał jedno piętro, gdzie była biblioteczka i sypialnia. Na parterze, gdzie właśnie siedzieli serdeczni przyjaciele był salon kuchnia i łazienka. Wszędzie było sporo roślin.
Z kieszeni Samael’a dało się słyszeć ciche dzwonienie.
- Z chęcią… - spojrzał na wyświetlony tekst dżina- Wiadomość, ze szpitala. Nic mu nie będzie, ale musi tam zostać przez 4 miesiące.
- Cztery miesiące?!
- No wiesz… kolejki… A tak w ogóle to to twój dżin, trzymaj.
– Połóż go gdzieś. -Nuid przysiadł się do stołu w kuchni i nalał herbaty do kubków, po czym podsunął do Samaela cukiernicę. –Możesz zostać tutaj, tak długo jak będzie trzeba. Ewelin może za tobą nie przepada, ale w tej sytuacji musi się zgodzić- Obaj uśmiechnęli się na wspomnienie ostatniego spotkania Samaela z Ewelin. –Zresztą, jestem pewien że jak cię bliżej pozna, zmieni zdanie. Wiesz jaka ona jest dziwna pod względem zmian w wyglądzie. Uprzedziła się i tyle.
- Dzięki. W miarę możliwości postaram się mówić pojedynczym głosem i nie świecić do niej oczami. – uśmiechnął się lekko, rozbawiony dwuznacznością swojej wypowiedzi, a jego głos faktycznie wydał się jakby… hmm… mniej liczny.
- Jak cię przyłapię na świeceniu oczkami to ci je wydłubię, rozumiesz? – łyknął herbaty- Wpadniemy jutro do biednego Rafałka?
- Jasne, może nam powie co tam się u diabła stało.
Ostatnio edytowane przez Rewik : 03-11-2012 o 12:26.
|