Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2012, 11:00   #35
Nadiana
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Nowy garniak ani jej ziębił ani grzał. Dużo ciekawsza była jego relacja z Felipą, a raczej reakcja tej drugiej na niego. Jack była gotowa postawić dziesięć baksów, że spali ze sobą. Ale to nie było ważne, ważniejszy był Roy i jego nowe problemy.

W Pubie pojawiła się tak szybko jak to było możliwe czując całkiem spory niepokój. Brat często potrzebował pomocy, ale rzadko brzmiał aż tak dramatycznie. Ucieszyła się, że Ann w porę wycofała się z podwózki, którą zaoferowała tuż przed telefonem.

- Co się dzieje?
Jak tylko go zauważyła przysiadła obok, uważnie lustrując jego stan fizyczny. Psychiczny jej za chwilę i tak sam wyłoży. Roy nie wyglądał źle, nawet można powiedzieć, że całkiem dobrze. W miarę porządne ubranie, brak siniaków i innych ran nie wskazywało na to, że brał udział w jakiejś akcji, która poszła całkiem źle. Nie był nawet zdenerwowany, to było co innego. Ekscytacja?
- Możemy tu swobodnie rozmawiać, nikt nie usłyszy? - wskazał wzrokiem na kamerę i potencjalne podsłuchy. - W co się wpakowałaś teraz, ostatnio byłaś przecież grzeczną lekareczką?
- Podsłuchują jak wszędzie, ale Tom nie ma zwyczaju wtrącać się w cudze sprawy -
wzruszyła lekko ramionami. W tych czasach ciężko było uniknąć wszędobylskiej inwigilacji - Ale jak masz tak super hiper tajną sprawę możemy się przenieść. Akurat dzisiaj byłam w klubie, który słynie z bycia “czystym”. Ale muzyka naprawdę fatalna.
Skrzywiła się lekko na wspomnienie Pink Gloom.
- I w nic się nie wpakowałam, ja ciężko pracuje braciszku. W imię szczęścia i dobra korporacji.
- Porąbało cię ostro z tą korporacją, wiesz o tym? - uśmiechnął się nerwowo, jakby nie mógł się doczekać aż jej powie co i jak. - Wcześniej też dla nich pracowałaś a potem wrzucili cię w nagrodę do zapchlonej placówki. Byłem tam dziś, to niby ma być korporacyjny szpital?
Prychnął, dopił piwo, które sączył w chwili, gdy tu weszła i wstał.
- Daleko jechać nie mam ochoty, ale to do twoich uszu a nie do innych, możemy się przejść. Tu na ulicy bezpieczniej pogadać, nawet jeśli głównie kolorowi łażą. Chyba, że Tommy ma miejsce, gdzie muzyka wszystko zagłusza.
Zawsze dużo bawił się w konspirację, raz lepiej, raz gorzej, ale mimo tego wciąż żył.
- Na Bronxie jest klub z dobrą muzą, ale to tez kawałek. Chodź, przejdziemy się paranoiku. Moje zasoby czasowe są chwilowo ograniczone, tak przez tą wredną korporację, która ma to do siebie, że płaci dobrze i w terminie. Zapłać Tomowi za piwo, nie chcesz mieć u niego długu.

Zapłacił i wyszli, przez chwilę idąc w milczeniu. Bardziej prowadził Roy niż ona, kierując się ku tym mniej oświetlonym miejscom.
- Sprawę mam, bo wreszcie jest szansa coś ugrać przeciwko tym pieprzonym korporacjom, które rzucają kaskę i już wszyscy latają jak im zagrać - nie mógł się obyć bez przytyku. - Skontaktował się ze mną dziś ciekawy człowiek, który twierdzi, że jest szansa coś zmienić. Przywrócić silny rząd, umocnić jedność kraju, przywrócić dawny stan. Normalnie to bym nie uwierzył w takie bajki - uśmiechnął się pod nosem - ale gościu nie wyglądał na idiotę lub frajera. Poważny Azjata, że tak to ujmę. Wiesz, mówił, że wybory wygra osoba, po której nikt się obecnie tego nie spodziewa. Wtedy uwierzę. A jeśli chodzi o ich zasoby, to ponoć mam sprawdzić jakiś patent, co się nazywa M-LIQUIR-03 i jest określany przez niego "kondensatorem przestrzennym".
Wszystko to mówił szybko, cicho i prawie do ucha Jack.

Lekarka słuchała mężczyzny dość sceptycznie, fakt zawsze miał fioła na przeszkodzeniu korporacjom, ale z reguły był plus minus realistą.
- Kondensator przestrzenny? A co to za cudo? Chociaż po haśle “określanym przez niego” zgaduje, że sam nie wiesz. Dobra skontaktował się z tobą wygadany żółty i namieszał ci coś o wyborach i chce cię zaangażować do roboty nad czymś, co na dobra sprawę nie wiesz czym jest? Dobrze mówię?
Pokręcił głową.
- Nie do końca. Chce, abym mu udowodnił, że jestem przydatny. Że mogę się przydać w grupie, którą tworzy. On mi pokazuje co mogą zrobić, ja muszę mu także coś pokazać.
Rozejrzał się teraz uważnie wokół, zwalniając kroku.
- Dlatego odezwałem się do ciebie, sam nie dam rady. Chodzi o to, żeby zwinąć coś korporacji. Wiesz, jakiś bajer, wszczep, plany cokolwiek, co będzie miało oznaczenie korporacyjne. Pomyśl jak może zmienić się świat, jak im się uda!
- Roy - zatrzymała się nagle i odwróciła się do niego - Pomagam ci do cholery od zawsze, łatam ciebie i twoich kumpli, daje kasę jak potrzebujesz. Ale kurwa nie proś mnie o kradzież! I to korporacji! Wiesz, że nie przepadam za tymi mendami, ale nie widzi mi się podpierdalanie im sprzętu!
- Wciąż nic nie rozumiesz - mówił spokojnie, wyłuszczając jej swoje racje, które obecnie były trochę odmienne od wcześniejszych. - To nie jest mała grupa awanturników. Nie będziemy nic wysadzać, ale zrozum, oni mają środki, aby coś zmienić. Jak kiedyś, silny kraj, naród, licząca się pozycja na świecie. A nie marionetki korporacyjne!
Machnął ręką i znów trochę przyspieszył. Odeszli już spory kawałek od baru, a wieczór sprawiał, że ruch na ulicach był duży. Dlatego przez chwilę milczał, odzywając się dopiero jak zrobiło się “czysto”.
- Nie musisz nic kraść. Wystarczy kopia jakiegoś nowego patentu, planów wszczepu. Nikt się nawet nie skapnie. Masz dostęp! A teraz jeszcze jakaś robota, to i z innymi kontakt. To nawet nie musi być zabawka tych twoich - wzruszył ramionami, ściszając głos do ledwie słyszalnego w ulicznym ruchu szeptu. - Jeśli im się uda, a mają do tego środki, to każdy będzie musiał wybrać jak sądzę.
Evans podniosła ręce ni to w geście irytacji ni to poddania się. Gdyby jeszcze w głębi duszy miała wyjebane na te idee! Ale kurna rozumiała go.
- Jak coś mi wpadnie samo w ręce. Tylko wtedy. Nie będę dla ciebie aż tak narażać skóry. Na kiedy masz to dostarczyć?
- Wybory mają pokazać co i jak. Więc wtedy też chcą, bym pokazał, że będę przydatny. Że nie jestem tylko głupim anarchistą, który wtopi akcję w razie czego.
Teraz już mówił całkiem normalnie. Jako biali przyciągali tu trochę spojrzeń, ale nikt się nie przysłuchiwał.
- I ten patent. Może masz kogoś, kto to sprawdzi? Fajnie byłoby wiedzieć chociaż o wycinku tego, czym dysponują.
- Mogę popytać - mruknęła bez specjalnego entuzjazmu. Jej nowi kompani byli raczej kompetentni, ale nie ufała im jeszcze na tyle - Pięć dni. Postaram się coś skołować. Jak coś dam ci znać. Czemu w ogóle sam sobie nie podprowadzisz czegoś, co? Haksiorze jeden?
- Bo to nie chodzi o to, żeby zdobyć cokolwiek, Jackie - zachowywał się jakby poważniej i odpowiedzialnej. - Muszę pokazać, że jestem przydatny. Zdobyć coś, za co beknąłby każdy z korporacji, gdyby to podprowadził. Ale nie bój, sam także pokombinuję. Słyszałem już, że korpo biegają po mieście i czegoś szukają - zaśmiał się beztrosko, ciesząc się zamieszaniem.
- W to się nie mieszaj, głupku. to moja brocha właśnie. Chyba, że jesteś w stanie mi pomóc, ale pytanie czy twa niezłomna moralność pozwoliła by ci choć raz pomoc kochanej siostrze nawet jeśli pomogło by to korporacji?
Lekko złośliwy uśmiech pojawił się na twarzy dziewczyny.
- A czego szukasz? Ja słyszałem, że pytają frajerzy o jakieś patenty i ludzi z nimi związanymi. Sieroty, że tak się to rozniosło - znów się roześmiał. - Mogę popytać, o coś konkretnego? Mam tu jeszcze trochę kontaktów. A ty mi skopiujesz jakiś nowiutki wszczepik i wszyscy szczęśliwi.
- Cosik im zginęło. Nie masz pewnie kontaktów wśród analityków kryminalnych na Manhattanie, co? - mruknęła cicho w odpowiedzi zastanawiając się ile może mu powiedzieć. Z jednej strony był jej bratem, z drugiej miał lekko fanatyczne skłonności w prowadzeniu swej antykorporacyjnej krucjaty - Buchnęli paczuszkę w Queens, w jakiś sposób zagłuszyli wszystkie kamery. Nawet satelity nie pomagają.
Wzruszył ramionami, wyraźnie nie wiedząc nic na ten temat.
- Sporo im ostatnio rzeczy poginęło, co? Jestem pewien, że to sprawka tych z Miracle... - nagle speszył się. - Cholera, mam za długi jęzor z tobą. Nie powtarzaj nikomu tej nazwy.
- Nie powtórzę -
pokiwała głową z lekkim uśmiechem - Jak tylko rozwiniesz temat. Bo jak nie rozwiniesz to widzisz sama będę musiała szukać. A wiesz jak słabo się maskuje w sieci...
- Nie strasz. Nic nie powiem więcej bo i nie wiem, przecież przed chwilą o tym gadałem
- westchnął.
- Ale co to za jedni, ci z Mi... - zaciela się specjalnie, dając mu czas na wejście w słowo i rozwinięcie tematu. Lepiej żeby miał zrobić to sam niż ona miała by wypytywać chłopaków.
- Kobieto, uspokój się! Ta robota chyba ci mózg zlasowała! - wkurzył się lekko, kręcąc głową. - To nie jest żadna zastrzeżona nazwa, ale przecież nie będą się wystawiać, że to niby oni za tym wszystkim stoją. Może zresztą i korpo to już wiedzą. Mówiłem ci co chcą i co pokazują, więcej to ja nie wiem - nawet jeśli wiedział, to mówić najwyraźniej nie zamierzał. - A jak twój szefunio się dowie, że grzebiesz i szukasz o nich, to ciekawe jak długo jeszcze popracujesz dla swoich ukochanych gogusiów - teraz on uśmiechnął się szyderczo.
- O moją robotę się nie martw. Ciągle ty masz większe szanse, że dostaniesz kulkę w jakiejś ciemnym zaułku. Dobra, koniec tej słodkiej rozmowy, muszę znikać. W przeciwieństwie do niektórych ja mam pracę.
Wyszczerzyła szeroko zęby.
- Dam ci znać jak coś będę miała. Jak mówiłam jednak, nic nie obiecuje.
Rozstali się jak zwykle, przybijając dziecinnego żółwia, którego podpatrzyli dawno, dawno temu w jednym z filmów o czarnoskórych raperach. Patrząc jak mężczyzna odchodzi Jack wykonała jeden telefon. Rozmowa z Remo była krótka, koleś był zajęty, to było logiczne, ale miał sprawdzić Miracle i ten cały kondensator przestrzenny. Sprawę prywatną obiecał przemyśleć, dobre i to.

Dobra, czas wrócić do siebie i trochę odpocząć. Jutro zapowiadał się ciekawy dzień.
 
Nadiana jest offline