Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-09-2012, 12:25   #31
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
cz. 2

Muza

"Toxin" był dużym i głośnym klubem na obrzeżach Bronxu. Było już tam czuć swąd znajomych śmieci ale też dość elegancko i bezpiecznie aby upodobały go sobie bogaci szczyle z Manhattanu. Rejon należał już do wujka Li a sama Felipa często spędzała tam całe nocki łącząc rozrywkę z biznesem.

Powitała kelnera oszczędnym gestem i wybrała dla siebie dyskretną lożę nieopodal parkietu. Impreza już zaczynała się rozkręcać. Bramkaż surowym okiem łypał na sznureczek gównażerii ustawionej pod wejściem, łaknącej zwykłych prymitywnych rozrywek znanych ludzkości od wieku kamienia łupanego. Sex, dugs and rock&roll.
Zamówiła mojito i ze zniecierpliwieniem wypatrywała hakera.

Wayland się spóźniał. Być może dojechanie na miejsce zabrało mu więcej czasu a może powód był zupełnie inny. W końcu go zauważyła, jak wchodzi, staje na środku i rozgląda się bezradnie. Nienawidził takich miejsc, przynajmniej na trzeźwo. Dostrzegł ją także, siadając szybko na jej stoliku. Zagapił się na jej twarz, robiąc przy tym dziwną minę.
- To głupota, powinienem o tym zapomnieć.

Ledwo go dosłyszała w tym hałasie, a on wcale nie sprecyzował o co mu chodzi.
Felipa skinęla na znak aby poszedł za nią. Zgarnęła ze stolika swojego drinka i udała się na zaplecze knajpy. Znajomy barman przepuścił ich bez słowa i po chwili znaleźli się w ciasnej cuarto dla personelu pełnym wiader, mopów i chemii gospodarczej w kolorach tęczy.

- Ok, po kolei. O czym powinieneś zapomnieć? - na wszelki wypadek zniżyła głos do szeptu.
Wayland rozejrzał się dookoła, wyraźnie speszony dziwacznym spotkaniem. Nigdy w tajniaka to on się nie bawił. Sięgnął pod ubranie i wydobył wydrukowane zdjęcie zbliżenia na twarz drugiego z ludzi biorących udział w akcji zwinięcia przesyłki.
- O tym. Do cholery, powinienem przepuścić to przez zwykłą bazę i odesłać, że nic nie znalazło. Ale nie, kurwa, musiałem drążyć!
Przełknął ślinę, uświadamiając sobie, że odezwał się za głośno.
- Ten fagas to według mojego komputera synalek jednego z członków pieprzonego zarządu CT. Tfu!

- Puta de mierda - zaklęła Felipa wyrywając mu z zdjęcie z ręki. Przyjrzała się dokładnie twarzy drugiego sprawcy po czym złożyła wpół i schowała do wewnętrznej kieszeni. - Podejrzewaliśmy, że Suarez musi mieć wtykę w CT. Ta robota wyglądała na nagraną, ktoś miał dokładny namiar na kuriera. Mówiłeś o tym komuś?

Zdjęcie nie było dokładne, bez sprzętu za diabła nie dało się powiedzieć kto to jest, chociaż użyto przed jego wydrukowaniem najlepszej technologii do polepszenia jakości.
- W życiu! - włożył ręce do kieszeni, ale i tak widziała jak mu drżą. - Nie rób głupstw, co? Jak oni się dowiedzą to zgarną nas wszystkich. Taki Remo to w pięć sekund sprawdzi od kogo to wyszło. Mówię ci, kulka w łeb, jeśli będziemy mieli szczęście.

- Przestań idealizować Remo, dobra? - Felipie udzieliła się nerwowość a fakt, że Wayland stał tak blisko, że prawie ocierała się o niego cyckami wcale nie pomagał trzeźwo myśleć. - Jesteś zajebistym hakerem i mógłbyś zajść tak daleko jak zechcesz, no comprende? Ale po chuja się związałeś z korporacją? Wykorzystują cię jak niewolnika a kiedy tylko stajesz się niewygodny są skłonni wpakować ci kulkę w łeb. Nie widzisz carino, że nie tędy droga? To nie jest nasz świat! Zostaw tą wątpliwą fuchę, wujek przyjmie cię z otwartymi ramionami. Będzie jak dawniej... - po ostatnim zdaniu otarła się nosem o jego policzek. Hijo de puto, ile to już? Dwa miesiące?

Mężczyzna wykonał ruch, jakby jednocześnie chciał głowę wycofać jak i zbliżyć do Felipy, ostatecznie pozostał w tej samej pozycji.
- Remo nie Remo, mają tam też wielu innych. Myślisz, że u nas byłoby inaczej, gdybym się takiej rzeczy dowiedział?
Nerwy zupełnie go nie opuszczały, a gdy go dotknęła to tylko pogorszyła sytuację.
- Tam mam możliwości, sprzęt! Chciałem się pokazać, wiesz... nie im, znaczy nie tylko... - zaczął się plątać. - Skąd miałem wiedzieć, że wdepnę w jakiejś gówno? Ja nie chcę się już bawić w ukrywanie handlu prochami, rozumiesz?

Felipa ze świstem wypuściła z płuc powietrze i wykonała krok w tył.
- Rozumiem, zasługujesz na coś więcej niż ta dzielnica, jej szemrane interesy i gówno warci vecindario - zaplotła ramiona na piersi. - Jeśli taki Remo szybko doszedłby, że to ty grzebałeś w tej sprawie to do kurwy nędzy, zmyl te tropy, zamieszaj, tam coś wymarz tu dodaj. Desinformación, si? Zresztą, co ja będę ojca uczyć dzieci robić. Zabezpiecz się, a później daj nogę z C-T. Jeśli już koniecznie chcesz robić dla korpów to znajdziesz coś innego, stamtąd się zwiń jeśli istnieje choć cień szansy, że możesz przez tą sprawę beknąć. Figurujesz w bazach Corp-Techu pod prawdziwymi danymi i adresem? Kim w ogóle, se me llevan los demonios, jest Remo, że tak sie jarasz jego osobą? Jest jakimś guru jajogłowych muchachos?

Kręcił głową, nie chcąc słuchać jej wywodów i oskarżeń.
- Tobie zawsze było łatwo. Ot, trochę gadki, zarzucić tyłkiem... i jeszcze wszystko ci się udawało. Łatwo ci rzucić coś i zacząć w innym miejscu od nowa? Mi nie!
Chyba zdał sobie sprawę, że zabrzmiało to nieco żałośnie.
- Umiem się zabezpieczać, to dlatego jeszcze mnie nie znaleźli. Ale ten system w CT, to właśnie dzieło Remo, gdy już go złapali. Ponoć ma wielowymiarową przestrzeń, odkłada backupy równolegle i od razu, zapisując logi w jakimś tajnym miejscu. Oczywiście, że pracuję tam pod swoim imieniem i nazwiskiem, oni każdego dokładnie prześwietlają. Ja... - wzruszył ramionami - ...nawet nie wiem jak miałbym od nowa zaczynać. Ale ten Remo, to jego system. On mógłby usunąć wszelkie ślady.

Korporacja wypaczała każdego, tak mówiono. Być może to właśnie działo się z Waylandem, który musiał stracić sporo pewności siebie, skoro tak się zachowywał.
Miała ochotę strzelić go w pysk ale zrobiła coś zgoła innego.
- Załatwię to - poklepała go po policzku. Niby nic nieznaczący gest, ale on wiedział. Zrozumiał. Miała taką manierę, kiedy wchodziła w interes albo do czegoś się zobowiązywała. Dwa, trzy delikatne klepnięcia w policzek. Wobec klientów albo kumpli. Nigdy wcześniej wobec niego. Nigdy. Bo przecież cokolwiek było między nimi, przez pierdolone dwie dekady, to było wszystko tylko nie interes. Chciał to spierdolić? Salud carino!

- Pogadam z Remo, każdy ma jakąś cenę - nie patrzyła mu w oczy tylko na czubek jego wąskiego wymiętego krawata. - A teraz mów, kim jest gringo, który współpracuje z Suarezem. Kto jest jego wpływowym padre. Gdzie mieszka, czym się zajmuje, z kim się pieprzy, do czego ma słabość... Oboje wiemy, że uwielbiasz grzebać za detalami więc dawaj mi co masz.

Westchnął, odwracając wzrok. Być może nie chciał zrozumieć, dopuścić do siebie. Cokolwiek siedziało w jego głowie nie zamierzał wyciągać tego na wierzch.
- Kenton Alexander, 24 lata. W zarządzie jego matka, Hanne Alexander, lat 53. Mieszkają w miasteczku korporacyjnym w New Jersey City. Nie ma żony, nie ma dzieci, nic konkretnego w bazie nie było. A gdy tylko się zorientowałem kto to, to zarzuciłem dalsze próby. I tak nie wiem, czy grzebanie w jego profilu nie uruchomiło jakiegoś alarmu.
Tym razem krótkie, zwięzłe słowa bez spoglądania na Felipę.

- Jesteś absolutnie pewny, że to on zorganizował akcję z Suarezem? Rozumiem, że dotarłeś do dokładnego ujęcia z jakiejś kamery i babrałeś sie żeby polepszyć jakość nagrania? Czy doszedłeś do tego inną drogą?
- Kamera, system rozpoznawania i dopasowywania twarzy, wszystko automatyczne. Pełne potwierdzenie, 100%, sprawdzałem 3 razy. Ale inne źródła? Ja się już przy tym o mało nie posr... no wiesz.

- Idź do domu, wyśpij się. Ja się tym zajmę - Felipa przetarła dłońmi twarz. Już była wykończona, na nogach przeszło dwadzieścia cztery godziny a jak na złość szykowała się pracowita noc. - Jeszcze jedno. To ty mi nagrałeś tą robotę? - chciała się upewnić. Luki w informacjach lubią się później na człowieku odbijać.
Skinął tylko głową.
- Zawsze potrzebujesz kasy.

Jeżeli to był przytyk to latynoska go nie pojęła albo zwyczajnie puściła mimo uszu. Wayland miał wyjątkowo strutą minę kiedy żegnali się już na ulicy. Stali naprzeciwko siebie zakłopotani jak nastolatki nie będąc pewnym czy ograniczyć się do słów w stylu „dobrej nocy”, uściśnięcia sobie dłoni czy czegoś zgoła innego. W końcu, zupełnie bez słowa każde poszło w swoją stronę. Nie chciała dać mu tej satysfakcji i obejrzeć się przez ramię. Ale to zrobiła. Odwróciła głowę brzydząc się buzującym w niej uczuciem straty. Zamiast widoku jego pleców napotkała oczy.
Me cago en la hostia! Dwie dekady nie rozpłyną się w niebycie z dnia na dzień. Felipa zapragnęła rzucić w pizdu tą robotę, wrócić do domu, łyknąć parę piguł i zapić je gorzałą.

* * *

Felipa poprosiła Remo o spotkanie w cztery oczy upewniając się, że nikt, choćby przypadkiem, nie będzie świadkiem rozmowy. Od progu "Super 8 Motel" latynoska wydawała się tajemnicze i ewidentnie spięta.
- Kye Remo... - wymówiła jego imię niby smakując każdą sylabę. - Potrzebuję przysługi.
Po tym wymownym stwierdzeniu zrobiła krótką pauzę na odpalenie papierosa.

- Podobno jesteś twórcą całego systemu zarządzającego C-T. Masz wgląd we wszystko co dzieje się w ich sieci, bazach danych... Chciałabym abyś ją dla mnie minimalnie zmodyfikował. Wymazał pewne zdarzenia, które miały miejsce. Słyszałam mniej więcej jak to działa. Że system ma wielowymiarową przestrzeń, odkłada backupy równolegle i od razu, zapisując logi w jakimś tajnym miejscu - wyrecytowała jakby z pamięci. - Ktoś grzebał w pewnych plikach Corp-Techu i chciałabym abyś wyczyścił po tym wszelkie ślady. Uprzedzając twoje pytania, korporacja nie poniosła przy tym żadnego uszczerbku i owszem, ma to związek z naszą sprawą. Sprawą Suareza. To cena za poznanie nazwiska jego współpracownika. Drugiego z nagrania.

- Twórca całego systemu? Wgląd we wszystko? Ahhhh... - mężczyzn odchylił się w fotelu i rozmarzył się, patrząc przy tym na Felipę, nie wiadomo co myśląc.
- Przestań tyle myśleć. - mruknął do siebie i potrząsnął mocno głową, a potem klepnął się w nią dłońmi, przecierając twarz i zmuszając łeb do ponownego działania.
- Czy oni właśnie tego nie mieli zrobić? - miał już zadać kolejne pytanie, ale powstrzymał się. - Dobra, nieważne. Działa to prosto, przysługa za przysługę. System będzie czysty, ale kiedyś mogę ciebie albo jego, wasz wybór, poprosić o jakąś małą sprawę. Skoro o to prosisz to musiał się wpieprzyć tam, gdzie nie powinien.

- W porządku - zgodziła się dziwnie szybko. - Przysługa. Ode mnie. Dowolna, w granicach wykonalności. Mój przyjaciel grzebał za Suarezem w moim interesie wobec czego ciężar tej favor biorę na siebie, jego w to nie mieszajmy. Poza tym to haker. Sam twierdzi, że jesteś bogiem i nie mógłby zrobić niczego, czemu ty sam byś nie podołał. Możesz to zmodyfikować od razu? Chcę mieć pewność.

- Musisz go lubić - Remo poprawił się nieco w fotelu, a przed nim zamigotał holograficzny ekran. - Wystarczy trochę zabaw w przeszłości i już mają cię za boga. A ludzie się dziwią, dlaczego nie lubię się z nimi spotykać. Większości mam ochotę w trakcie dać po mordzie.
Wskazał jej miejsce naprzeciwko.
- Skoro chcesz pewności, musisz poczekać. Pół godziny, tyle około to zajmie, w zależności jak mocno grzebał. Musi być dobry, ale nie na tyle dobry, aby zatrzeć ślady. Imię i nazwisko, login w CT? Podania tego nie unikniesz.

- Mówił, że zacierał ślady. W systemie powinno być aktualnie czysto ale do backupów się ponoć dobrać nie da, zresztą - machnęła ręką - sam zobacz jak to wygląda. Michael Wayland, pracuje w C-T jako... - uderzył ją fakt, że w zasadzie to nigdy nie pytała co on tak dokładnie robi, omijała ten temat szerokim łukiem. - Próbował ustalić tożsamość współpracownika Suareza. I ustalił. To syn jednej z osób z zarządu. Dlatego teraz Wayland popadł w paranoję, zapewne słuszną, że jeśli powiążą go z tą sprawą to z miejsca odstrzelą. To się tyczy również nas. Nie może pójść wyżej informacja, kto nagrał Suarezowi kradzież przesyłki.

- Synuś? - Remo nie był poruszony. - Ja bym się nie pieprzył, dał to do systemu ogólnodostępnego całego CT. Nie będę wam życia zatruwał, takie zabawy to w samotności.
Zaczął poruszać palcami w zawrotnym tempie, wyglądało jakby nawet nie patrzył zbyt uważnie na wyświetlacz.
- Zarząd i ich rodziny, a także sporo innych ludzi nie jest dostępnych dla standardowych wyrobników, pewnie stąd paranoja. Pan Wayland. Tak, Po to robiłem ten system, aby nie dało się zatrzeć śladów z tego samego miejsca, z którego robiło się włam.

Przez całe pół godziny Felipa wisiała nad hakerem niby złe fatum i oglądała bacznie jak kasuje kolejne wpisy. Chociaż jedna sprawa wydawała się pchnięta do przodu.
- Gracias Remo. Jestem... naprawdę wdzięczna. Nie wiem jak lojalny jesteś wobec korporacji, nie mogę ci także nic nakazać, ale... dla bezpieczeństwa swojego i nas wszystkich zachowajmy nazwisko maminsynka dla siebie, niech to nie dojdzie do Dirkuera ani nikogo z zarządu C-T. Jeśli będą chcieli zatuszować wybryk rozwydrzonego szczyla mogą nas wszystkich kropnąć, dla pewności. Tobie może się umyje, ale pozostałym...

Przechyliła duszkiem zimną już niemal kawę.

- Jeszcze jedna prośba, skoro i tak już grzebiesz w tych danych. Wyciągnij nam tyle ile możesz na temat tego Kentona Aleksandra i jego madre. Czy gringo mieszka sam, adres, czym się zajmuje w C-T... Podstawy na których będziemy mogli podziałać. Jeden z nich, Suareaz albo Kenton jest w posiadaniu przesyłki. Poza tym jestem zdania, że panowie muszą w jakiś dyskretny sposób się porozumiewać. Przepływ informacji musi być utajniony, ja na ich miejscu unikałabym spotkań a solas. Możesz nad tym popracować Remo? Wiadomości tekstowe, fałszywe skrzynki w chmurze, chat roomy... Uczęszczane przez oboje miejsca. Muszą mieć jakiś kanał a my powinniśmy mieć w niego wgląd gdyby padły tam informacje o przesyłce, kupcu, jakiś zaplanowanych ruchach. Jeżeli wejdziemy na chatę Suarezowi mogłabym zgrać z jego domowego kompa wszystko co zdołam, ewentualnie przełączyć zdalnie ciebie. Pomyśl nad tym.

* * *

Felipa ubrała się w podrobiony kombinezon kosmetycznego koncernu, włosy ukryła pod wysłużoną baseballówką i swobodnym krokiem ruszyła w stronę parkingu. Remo podał jej dane pojazdu ale nie dogrzebał się do dokładnej lokalizacji. Trudno. Nie można mieć wszystkiego.

- Andante amigos, nawet jeśli jest tam setka wozów to jakoś odszukam właściwy - przy okazji sprawdziła, czy komunikatory działają bez zarzutu. Po głosie latynoski można było wnioskować, że jest oazą spokoju.

Przyłożyła do czytnika lewy identyfikator i skrzypnęła elektroniczna bramka przepuszczając ją do środka. Strażnicy zaszczycili ją co prawda spojrzeniem ale nie zrobili nic ponadto.
Trzeba było przyznać, że jak na gówniany parking nieźle się zabezpieczali. Dalsze przeszkody stanowił czytnik linii papilarnych i siatkówki.
Poszło gładko, według planu i już wkrótce Felipa znalazła się na podziemnym i dość rozległym postoju. Rzędy niemal identycznych wozów łypały na nią w milczeniu, trochę drwiąco. "Hola princesa, który z nas jest właściwy?"

- Panowie, jestem w środku - szepnęła informująco do mikromikrofonu przy ramieniu. - Teraz szukam wózka. Remo, jeśli mógłbyś go zdalnie otworzyć to by wiele ułatwiło. Błysk albo pisk zapodałby mi chociaż direccion.

Musiała jak najszybciej znaleźć vana i się stąd wynosić. Dwa skrzyżowania stąd zamieni się z driverem Waltersa, tamten ruszy w trasę a Felipa będzie mogła rzucić się na pierwsze cama w zasięgu wzroku i wreszcie odespać.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-09-2012 o 12:45.
liliel jest offline  
Stary 29-09-2012, 00:46   #32
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
- Le roi est mort, vive le roi. - Ann skwitowała informację o niespodziewanej roszadzie w ich grupie. Czy nie wpadli z deszczu pod rynnę. okazać się miało w najbliższym czasie. Pierwszym wejściem, nowy nadzorca z C-T, nie zrobił oszałamiającego wrażenia.
Gdyby Ann nie zlitowała się w końcu nad nim, pewnie nikt nie wydusił by z siebie wielu słów. O ile reakcja większości w tej sytuacji jej nie zaskoczyła, Felipa zachowała się dosyć dziwnie. Jak Ann zdążyła się zorientować latynoska lubiła mówić i była w tym naprawdę dobra, a jednak od momentu pojawienia się Malcolma Becketta w motelowym pokoju, z kiepskim skutkiem próbowała wtopić się w otoczenie, którym w jej przypadku był niezbyt wygodny i równie mało obszerny fotel.
Gdy wybiegła w ślad za znikającym mężczyzną doszła do wniosku, ze chyba musieli się już wcześniej poznać.

***


Jedyną osobą, która jechała w kierunku siedziby C-T była Jack. Zaoferowała się podwieźć dziewczynę, ale kiedy ta dowiedziała się że lekarka porusza się na motorze zrezygnowała z takiej przejażdżki. Jak na jeden dzień miała dosyć wody wlewającej się za kołnierz kurtki.
Zamówiona automatyczna taksówka zjawiła się w ciągu kilku minut.
- Wracam do siedziby C-T. Jesteś jeszcze w pracy?
- Właśnie miałem wychodzić, ale w takim razie poczekam na ciebie.
- Muszę jeszcze coś odebrać, ale formalności nie powinny zając wiele czasu.
- Nie ma problemu mam co robić.
- Ok. Postaram się pośpieszyć.
- Ann rozłączyła się i oparła głowę o oparcie samochodu.
Miała chwile by spokojnie porozmyślać o wydarzeniach dnia. Jazda z autopilotem miała tę zaletę, że nikt obcy nie zadawał jej nic nie znaczących albo wręcz wścibskich pytań i nie próbował zagaić rozmowy.

***

Po odebraniu komunikatorów i pluskiew od Alana wjechała kilkanaście pięter w górę na siedemdziesiąte drugie piętro. Doskonale znała drogę do gabinetu. Biurko sekretarki było puste. Weszła do środka bez pukania. Ojciec oderwał wzrok od monitora i popatrzył na w jej kierunku.
- No, jesteś wreszcie - holograficzny komputer zniknął szybko, a mężczyzna podniósł się z krzesła. - Mam już całkiem dosyć tego dnia.
Uśmiechnęła się:
- Jeśli o mnie chodzi było całkiem interesująco.
- Wpychacie kij w mrowisko, takie moje zdanie. Bardzo rozbiegane mrowisko. Pogadamy po drodze.
- Muszę jeszcze podrzucić trochę sprzętu do motelu na Broadway.


Zjechali windą bezpośrednio do parkingu, wyjeżdżając z Manhattanu.
Na początku utknęli w wieczornym korku, przez który każdy musiał się przebić.
- Nie wiem za wiele, ale oni chcą wykorzystać wojsko. Nie wiem co strzeliło tym na górze do łbów, wątpię jednak, że to coś błahego. Muszą wiedzieć czym to się skończy.
- Do czego potrzebne im wojsko?

Pokręcił głową.
- Nie wiem i raczej mi nie powiedzą przed tym, jak coś się zacznie. Mówię ci, połowę ludzi wysłali w miasto. Szukają złodziei planów, chyba zniknęło im coś cholernie ważnego. I jeszcze te wybory blisko, wasza sprawa to także nie jest pikuś, przynajmniej kilka osób z zarządu co chwilę zamęcza Dirkauera.
- Główny podejrzany to analityk policyjny. Myślisz, że rząd może mieć coś wspólnego z tą kradzieżą?
- Każdy może mieć. Powiem ci jedno
- zerknął na nią na chwilę, na jego twarzy pojawił się mars, który zwykle towarzyszy głębokim myślom bądź niepokojowi. - Ci, którzy obecnie działają w Nowym Jorku są zorganizowani, bogaci i wyposażeni we wszystko co najlepsze. Z tego co udało się nam zorientować, pozostałe główne korporacje także są zaniepokojone. Ale tylko C-T ma tu główną siedzibę.
- Myślisz, że w grze pojawił się nowy gracz i próbuje zgarnąć całość tortu? - Tym razem na twarzy Ann pojawiło się zaniepokojenie.

Kiwnął głową.
- Być może. Albo to któryś ze starych graczy robi drugi front. Ale powiem ci jedno: do czasu wyborów może się jeszcze zupełnie wszystko zmienić.
- No cóż... pozostaje tylko uważnie rozglądać się dookoła.
- Wzruszyła ramionami. - Na pewno jednak najbliższe dni będą wypełnione ciekawymi wyzwaniami. - Opowiedziała mu o poszukiwaniu porwanej hakerki.

Przez jakiś czas jechali w ciszy. Ann patrzyła jak samochód pokonuje most łączący Brooklyn ze Staten Island. Deszcz ciągle padał. Wycieraczki rytmicznie ścierały wodę z przedniej szyby.

- Słyszałeś coś o Malcolmie Becketcie? - Spytała niespodziewanie.
Nathan pokręcił głową:
- Z pamięci to nie wiem, jeśli to wojskowy to może coś jest w aktach.
- Odwołali Madsena, co akurat było dobrym posunięciem, bo facet był dziwny. Był nakręcony i rozkojarzony jakby brał. Na jego miejsce przydzielili tego Becketta.
- Wzruszyła ramionami - Jak na razie nie sprawia wrażenia, że będzie robić coś więcej po za kontrolą.
- Mogę sprawdzić jak dojedziemy do domu, jest problem z dobrymi ludźmi. Wszyscy poza centralą.
- Tak mówiłeś
- uśmiechnęła się - „wzmożony ruch na ulicach”. Sprawdź go jeśli możesz. Chyba znają się z De Jesus, ale niekoniecznie lubią wzajemnie. Wolałabym wiedzieć co jest grane na wypadek gdyby miało to zaważyć na misji.
Mężczyzna skinął głową.

Zjechali za stanówki i wjechali na drogę do West Brighton. Deszcz przestał padać. Mijali starannie utrzymane tereny pól golfowych Silver Lake. Zatrzymali się przed wjazdem na Griswold Garden. Otaczał je wysoki, naszpikowany technologia mur. Nie łatwo było się przedostać w miejsce zamieszkania lepiej sytuowanych pracowników C-T. ~Zupełnie jak do Inner City~ Ann uśmiechnęła się do siebie na tę myśl.
- Dobry wieczór pułkowniku – przysadzisty strażnik nachylił się nad samochodem i skinął Ann – Miss Ann.
- Jak tam zdrowie twojej żony, Willis?
- Nathan popatrzył na mężczyznę.
- Dziękuję za pamięć, już znacznie lepiej. Proszę podziękować pani Ferrick za wszczep. Nigdy nie byłoby nas na niego stać po normalnej cenie.
- To nie był żaden problem. Na pewno się cieszy, że mogła pomóc.


Ruszyli w kierunku domu.
- Mama znowu pracuje po godzinach? - Dziewczyna pokręciła głową gdy ojciec tylko się uśmiechnął – Mogłabym jeszcze zrozumieć gdyby robiła to dla pieniędzy, ale ta cała dobroczynność...
- Czasami ludzka wdzięczność znaczy więcej niż pieniądze. Może kiedyś do tego dojrzejesz Ann.

Wzruszyła ramionami.
Podjechali pod nowoczesny dom ze szkła i betonu rozświetlony ciepłym światłem lamp heliogenowych.



Nathan ustawił pojazd na podnośniku i z panelu na samochodzie uruchomił przełącznik. Powoli opuścili się w dół do podziemnej części domu.

***

Ann poszła prosto do kuchni. Uświadomiła sobie, że od wizyty we włoskim barze, gdzie zjadła niewielką porcję krabowych ciasteczek przez cały dzień nic nie jadła.
Nowoczesne, sterylnie czyste wnętrze w niczym nie przypominało pomieszczenia, w którym kiedyś przygotowywano posiłki. Nie było tu widocznych żadnych urządzeń. Jedynie gładki, pokryty chromem blat zakończony sześcienna kostką z sensorycznymi przyciskami.
Dziewczyna wpisała kod jednej ze swoich ulubionych potraw i usiadła na wysokim barowym krześle.
- Obiecałaś że zgrasz ze mną dzisiaj w tę nową grę, którą dostałem, a wróciłaś tak późno! – rozczarowany chłopięcy głos wytrącił ją z zamyślenia.
- Przepraszam Davi. - uśmiechnęła się do rozczochranego trzynastolatka, który wkroczył do pomieszczenia - Mam coś pilnego do zrobienia. Pewnie w ciągu najbliższych dni będę trochę zajęta, ale kiedy tylko znajdę chwilkę obiecuję że zagramy.
Usiadł obok. Ciągle wyglądał na nieco naburmuszonego.
- Co robisz?
- Nie mogę powiedzieć
– Ann uśmiechnęła się. Nie ma lepszej formy odwrócenia uwagi niż rzucenie komuś pod nogi nitki do tajemniczej sprawy.
- Tajna misja? – ciemne oczy chłopca zalśniły zainteresowanie.
- Super hiper tajna – pokręciła palcami przy ustach imitując zamykanie ich na kluczyk.
- Nie możesz mi nic powiedzieć? – pochylił się w jej kierunku patrząc błagalnie w oczy.
- Nnmm – pokręciła głową przecząco zabawnie zaciskając usta.
- Prooooszę...
Roześmiała się i poczochrała mu włosy jeszcze bardziej. W panelu przy stole zaświeciła się dioda. Niewidoczne do tej pory drzwiczki rozsunęły się, a ukryty za nimi podnośnik, przesunął na taśmę wbudowaną w blat stołu, talerz z piętrowym hamburgerem. Danie podjechało pod nos Ann, która z rozkoszą wciągnęła w nozdrza zapach idealnie ugrilowanego mięsa.
- Jak możesz jeść takie świństwo? - David zmarszczył się zdegustowany.
- Spokojnie – siostra uśmiechnęła się do niego wesoło – Moda na zdrową żywność przechodzi człowiekowi z wiekiem.
Zatopiła zęby w bułce, a kiedy tłuszcz spłynął jej z kącika ust, westchnęła z rozkoszy:
- Kcesz sruować? - Powiedziała z pełnymi ustami i wyciągnęła rękę w jego kierunku.
Pokręcił głową zdegustowany:
- Czasami zachowujesz się okropnie! - Wybiegł z kuchni i nie słyszał już wesołego śmiechu siostry.

***


Wcisnęła kilkunastocyfrowy kod i ściana sejfu otwarła się bezgłośnie. Ze względu na obecność w domu wścibskiego dzieciaka musiała stosować najlepsze zabezpieczenia. Wolała nie myśleć co brat mógłby zrobić gdyby zawartość jej skrytki wpadła mu w ręce.
Postanowiła zabrać ze sobą zestaw podstawowy i kilka ciekawszych zabawek. Przed wszystkim Tai Pim. Mógł się przydać w czasie przeszukiwania domu Suareza. Poza tym chciała go zabrać do Newt.
Otworzyła kulo i wodoodporną obudowę za pomocą kolejnego szyfru.
Sprawdziła czy wszystko jest na swoim miejscu oraz czy robot działa bez problemu. Potem schowała przygotowany rynsztunek z powrotem do sejfu. Kochała brata, ale zbyt dobrze go znała. Mając okazję, nie oparłby się pokusie. Była dokładnie taka sama w jego wieku.
W sumie jeśli się nad tym zastanowić... uśmiechnęła się do siebie. Nie zmieniła się znowu tak bardzo od tamtego czasu.

***


Bezszelestne zasunięcie się ścian sejfu zapaliło w umyśle Ann kilka niewielkich lampek. Mogła zdecydowanie lepiej przygotować się na jutrzejsze spotkanie. Nie zastanawiając się długo wybrała na holophonie jeden z przypisanych numerów. Już po pierwszym sygnale zobaczyła uśmiechniętą twarz Knetha:
- Ann słonko, dawno się nie odzywałaś.
- Nie przesadzaj „słonko”
- rozmawialiśmy trzy dni temu.
- Godzina bez Ciebie to wieczność.
- Świetnie w takim razie pewnie się ucieszysz, że pomieszkam w twoim mieszkaniu przez kilka dni.
- Oooo...
- Na twarzy przyjaciela dostrzegła błysk.
- Mam robotę w centrum NY i codzienne jeżdżenie na State Island może być uciążliwe. Potrzebuje bazy gdzieś bliżej i pomyślałam o tobie – wyrzuciła z siebie szybko. Zanim doszedł do fałszywych wniosków.
Szybko pokrył rozczarowanie uśmiechem:
- Wiesz, że zawsze jesteś mile widziana.
- Będę za godzinę to porozmawiamy.


Zapakowanie sprzętu do Morgana nie zajęło jej wiele czasu.
O tej porze drogi były już prawie puste, więc bez problemu dotarła do budynku w Queens przy 75th Rd, na terenie, gdzie przed wydarzeniami z 2016r. znajdowało się żydowskie seminarium duchowne. Lokum Kevina zajmowało połowę czwartego piętro nadbudowanego, dawnego akademika. Otwarte mieszkanie w formie studio często stanowiło miejsce spotkań w czasach studiów Ann. Nie raz też nocowała tutaj ze względu na dogodną lokalizację i dobry dojazd do uczelni. Zaparkowała w podziemnym garażu i wjechała winda na górę. Kevin czekał na nią w otwartych drzwiach. Zmierzył spojrzeniem walizy które targała i przewieszony przez ramię plecak:
- Jesteś pewna że to tylko na kilka dni? - Zapytał z szerokim uśmiechem podchodząc by pomóc jej go wnieść. - Mogłaś powiedzieć ile taszczysz, pomógłbym ci z tym wjechać na górę.
- Torby nie są ciężkie, tylko robią takie wrażenie. - Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi.

- Nie mogę wgłębiać się w szczegóły, ale potrzebna mi twoja pomoc. - powiedziała gdy zamknęły się za nią drzwi na korytarz.
- Chciałabym dotrzeć do planów pewnego domu w Inner City.
- To nie powinien być problem. Sama dałabyś sobie z tym radę.
- Kevin wzruszył ramionami - Takie informacje nie należą do zastrzeżonych i każdy może je uzyskać
- Haczyk polega na tym, by nikt nie powiązał zainteresowania tymi planami z naszymi osobami, a to już nie jest dla mnie takie proste.
- Rozumiem
– Chłopak pokiwał głową i podszedł do pulpitu. - Zobaczmy na początek kiedy wybudowano budynek. Będziemy wiedzieli w jakich miejscach szukać. Znasz numer domu?
Podała mu adres przekazany im przez Alice Suarez:
- Przy okazji obejrzę sobie mapę satelitarną całego osiedla – powiedziała zaglądając mu przez ramię i zapamiętując wszystkie drogi dojazdu od bramy pod wskazany numer.
- Ten budynek wybudowano jakieś dziesięć lat temu, a więc spróbujmy w archiwum urzędu stanowego.
Szczupłe palce wprawnie przebiegały po impulsach sieci. Przedzierając się przez gigabajty informacji.

Dla Ann jak zwykle była to całkowicie czarna magia.
Wyglądało na to, że nikt nie uznał zastrzegania informacji na temat planów budynków w Inner City za istotne, jednak stworzenie wiarygodnej tożsamości dla osoby zainteresowanej planami, jej zaszyfrowanie, prowadzenie do sieci i próba uzyskania samych danych zajmowały sporo czasu. Ann postanowiła więc skorzystać z okazji i przespać się choć trochę by nie padać z nóg na drugi dzień. Jej umysł musiał być całkowicie sprawny w czasie akcji.

Obudził ją lekki dotyk na policzku, w pierwszej chwili zdezorientowana rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Chciałaś wstać przed szóstą – usłyszała głos Kevina.
Spojrzała na elektroniczny wyświetlacz: 5:45. Przeciągnęła się i ziewnęła:
- Udało ci się coś znaleźć?
Skinął głową:
- Mam dla Ciebie te plany. Idź się odświeżyć, a ja zrobię ci kawę i tosta. Potem je sobie obejrzysz. Wydruk jest na stole.

Chrupiąc tosta popatrzyła na rozłożone rysunki uważnie zapamiętując wszystkie szczegóły.
- To oczywiście standardowe, pierwotne rozwiązanie. Nie wiadomo jakie wprowadzili w międzyczasie zmiany – zastrzegł Kevin.
- Oczywiście. Rozumiem, ale teraz będzie mi łatwiej dostrzec wszystkie niezgodności i ewentualne przebudowy. Tutaj niewiele jest miejsc, w których można by coś ukryć. Zakładam więc, że jeśli coś tajnego mają w samym domu, znajduje się to raczej pod budynkiem.
Cmoknęła chłopaka w policzek:
- Dziękuję Kevin.

Najpierw pojechała do motelu i zostawiła tam sprzęt który miała zabrać ze sobą na akcję w Inner City oraz pustą torbę, która mogła się przydać do spakowania sprzętu, zorganizowanego przez Waltersa. Torby nie były oznakowane, ale wyglądały jak typowe walizki używane do przechowywania kosztownego oprzyrządowania.
Morgana zaparkowała w strzeżonym garażu podziemnym, znajdującym się tylko pięć minut na piechotę od motelu. Wolała nie ryzykować pozostawienia pojazdu bez solidnego zabezpieczenia bezpośrednio na ulicy.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 21-02-2014 o 20:55.
Eleanor jest offline  
Stary 29-09-2012, 00:50   #33
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
A miało być tak pięknie. Poleżeć na kanapie i pogapić się na debilne media, może wreszcie tylko przysnąć, jeśli Suarez będzie grzeczny. Wszystko mu spieprzyli, czy to dziwne, że był delikatnie podkurwiony? Wparował do motelu zastępca Madsena, ale co z tego, że wyglądał niemal normalnie, jeśli pierwszymi słowami rozwiał wszelkie nadzieje i wątpliwości? Remo przez chwilę go ignorował, potem nie wytrzymał. Nawet zdobył się na to, aby odwrócić się i przyjrzeć gościowi, który wyraźnie znał latynoskę.
Z tego nic dobrego wyniknąć nie mogło. Haker zwlókł się z fotela i wyjrzał przez okno. Przyglądał się przez dłuższą, a potem odezwał do tych, co jeszcze zostali w pokoju.
- Jutro musimy zmienić kwaterę, rano jeszcze powinna przejść, ale jak ktoś się nami zainteresuje to po sprawie. Ten pajac każe pod siebie podjeżdżać wozom z płytami Corp Techu i wozić jak cipa.
Dla niego to było wystarczające podsumowanie jego kompetencji. To i że wylazł sobie po tym, jak zebrał informacje. Nieprzydatny wrzód na dupie, miły dodatek do roboty korporacyjnej. Jak to słodko, że nie ufają jemu czy Ferrick.
Wrzucił do wyszukiwania jego imię i nazwisko i przez kolejne chwile oglądał wyniki.

Corbin był grzeczny tylko przez chwilę, do czasu powrotu do domu. Samochód niedługo potem znów ruszył i Kye rozesłał tą informację, wraz z jego aktualnym położeniem, wszystkim zainteresowanym. Śledzenie go nie było już jego sprawą, za niego robił to automatyczny nadajnik pobierający dane i utrwalający je w pamięci w celu późniejszego ewentualnego przejrzenia. Niestety tym się nie wywinął, bo Walters wymyślił plan rąbnięcia furgonu, który opierał się w głównej mierze na robocie dla Remo, który delikatnie mówiąc nie był tym ucieszony. Doskonale zdawał sobie sprawę, że taka akcja to cholerne ryzyko, mimo, że wykonana zgodnie z tym planem ma największe szanse pozostać niezauważona przez jakiś czas.
Kye mógł wymyślić coś innego, tylko nie bardzo wiedział co.
Albo to było coś innego, murzyn za bardzo lubił takie zabawy i ostatecznie nie mógł odmówić, nawet jak robić mu się nie chciało.
- Ewentualne niepowodzenie w całości zawczasu zwalam na pomysłodawcę.
Nie powiedział tego w pełni poważnie, ale nawet z jakąś energią. Lubił działać. Tylko, żeby nie był przy okazji cholernie zmęczony, to byłoby znacznie przyjemniej. I jeszcze deszcz na zewnątrz. Zanim tam wyszedł zaczął opracowywać plan, bo to co zaproponował Ed to był szkic sieciowego amatora. Do zrobienia takiej akcji będzie potrzeba znacznie poważniejszych środków.

***

W motelu zrobił tylko jedną rzecz. Z jednego z rozpoznawalnych w sieci nicków rozesłał krótkie zapytanie na forum, na które pozytywna odpowiedź przekierowywała na standardową stronę osób, które siedzą w tym świecie.
”Będzie potrzebna pomoc, tej nocy. Cel: firma robiąca dla korporacji.”
Te dodatkowe słówka zawsze zachęcały maniaków i anarchistów. Remo uważał ich za idiotów, ale przecież nie musiał wyrażać tego głośno, a każda pomoc mogła się przydać. Atak planował w najprostszy sposób, takie zawsze są najlepsze. Najpierw jednak poczekał aż się ściemni i wyszedł z motelu, wsiadając do swojego wozu.
Młodzi często zapominali o tradycyjnym wywiadzie, wszystko tylko próbowali zdalnie. Kye lubił część starych metod, często działały lepiej, głównie ze względu na fakt, że większość zabezpieczała się właśnie przed typowym atakiem z chmury i tak miało najmocniejsze firewalle.
Podpięcie się do wewnętrznej sieci nigdy nie szkodziło, nawet jak groziło wykryciem.

W czasach sieci bezprzewodowej bliskość wciąż była niezbędna dla sieci ograniczonych, ale nie wymagana była bezpośrednia. Mały nadajnik przechwytujący i szukający połączeń, otwartych portów, wszystkiego, do czego można było się podłączyć. Wcześniej tego dnia użył metody brutal force, tutaj niestety pozwolić sobie na nią nie mógł. Podjechał samochodem dość blisko zakładów, zatrzymując się na ulicy przy parku, za “plecami” największego z budynków. Znał już kilka słabych punktów tutejszej sieci, teraz wystarczyło w nie uderzyć, wpuszczając rój botów o przeróżnych funkcjach. Część była jego własna, inne wziął z chmury. Okazało się to dość proste, ludziom z Thousand Faces daleko było do paranoi w Inner City. Przy czym paranoja mogła go zatrzymać, to tutaj nie do końca. Powoli spływały dane. Mniejszy ruch miał taką zaletę, że nie było komu zauważyć dziurawych punktów, ale miał i wadę - same dane zbierane były powoli, budując strukturę baz, sieci i przekazując Remo informacje. Wyłuskał z nich odpowiedni furgon, nie zamierzał jednak sięgać głębiej. Wszystko co do tej pory robił było całkowicie pasywne i tak miało zostać. Inaczej alarm podnieśliby zdecydowanie za szybko.

Zbieranie pełnych danych trwało kilka dobrych godzin i było nudne. W międzyczasie odebrał holo od Jack, która chciała jakiejś prywaty i... informacji o dwóch ciekawych sprawach. To go zainteresowało, ale i tak zbył lekko kobietę, mając inne rzeczy do roboty. I musząc przemyśleć kilka spraw zanim odeśle jakąkolwiek odpowiedź. Odłożył to na później, biorąc się za przygotowanie fałszywych danych. Znalazł odpowiednią osobę na jakimś portalu społecznościowym, wciąż aktualnej kopalni wiedzy, do której ciągle pchali się nowi idioci. Wyciągnął wszystko, podłożył fałszywe odciski palców i siatkówkę oka, akurat na czas. Boty zbudowały już kompletną strukturę bazy Thousand Faces, więc Remo mógł spokojnie przygotować odpowiednią paczkę danych, którą podzielił na kilka fragmentów, a potem “wstrzyknął” poprzez tę samą dziurę. Było to zdecydowanie mniej bezpieczne niż tylko pobieranie małych fragmentów danych, ale nie zawierało wirusów, skryptów czy programów, więc nie uruchamiało dodatkowych alarmów, a tylko dokładało klocki.
Nowy pracownik od tej chwili właśnie zaczął pracę w prężnej firmie.
Kye zostawił sobie tę furtkę do wewnętrznej sieci, ale tu już robić co nie miał. Ochrona była zbyt mocna, aby nawet próbował przejmować kontrolę nad monitoringiem czy systemami kontaktu z pracownikami. To należało zrobić od dupy strony, więc spokojnie mógł wrócić do motelu.

***

Rozwalony na kanapie podłączył się do swojego domowego sprzętu, wstrzymując jego dotychczasowe działania. Miał już kilka wyników, ale wciąż za mało, aby zupełnie przerwać te czynności. Najbardziej obiecująca była informacja na temat zajęcia Newt tuż przed zniknięciem. W jednym miejscu pozostała informacja z jej pytaniem na temat niejakiej Lindy Lee, mieszkającej na 30th street. Być może było to ostatnie jej zlecenie i to właśnie załatwiło dziewczynie nagłe zniknięcie. Przesłał to info do pozostałych członków grupy poszukiwawczej, wyłączając z tego Becketta. Ann mu nic nie powiedziała o Weavers, więc on tym bardziej nie zamierzał. Zanim zdążył coś zrobić, jak choćby orzeźwić się jakoś, do pokoju wpadła Felipa z naglącą potrzebą.
Miał wrażenie, że bez niego nie mogli poradzić sobie zupełnie z niczym. W przeciwieństwie do Jack, ta tutaj faktycznie miała coś związanego z ich zadaniem, więc zrobił co mógł. Pozostawił sobie w systemie zabezpieczeń wystarczająco furtek, by zrobić to w miarę szybko. Gdy wysłuchał ostatnich słów kobiety, uśmiechnął się nawet.
- Wyglądam aż tak źle, że myślisz, że to upublicznię? Przecież obiecałem, nie zrobię tego. Dotrzymuję słowa. - tu spojrzał w jej oczy poważnie. - A co do chłoptasia, to zapomnij. Nie teraz, nie przed akcją w Inner. Jestem tylko jednym starym i czarnym facetem. W bazie Corp-Techu i tak nic nie ma, prócz tych podstawowych, nieistotnych informacji. A śledzenie go to nie igraszka jak z Corbinem, choć i ten cholernie dobrze zabezpieczony. Ann ma zabawki, dostaniemy się do sprzętu Suareza. Po nitce do kłębka, ale nie zaczynajmy od jadowitych ząbków tylko miękkiej pupki. Lepiej zmykaj zarąbać furę. Chcę się trochę przespać jeszcze tej nocy. Pamiętaj, kamery przestaną działać, ale nie mogę zrobić dla ciebie wiele więcej. Na holo masz numer i rejestrację tego wozu.
Nie powiedział już nic, gdy wychodziła. Nie żegna się z ludźmi w takich chwilach, a życzyć powodzenia nikomu nie zamierzał. W końcu powodzenie to można mieć u lasek, a nie w akcji. W akcji liczyły się umiejętności. Kto liczył na szczęście był już trupem. Podłączył się do głównego komputera, którego moc była teraz konieczna. Na stworzonym przed chwilą chacie czekało już mnóstwo ludzi.
- Dobra dzieciaki, Wujek ogłasza początek zabawy. Macie otwarte kilka furtek, macie ich wyłączyć. Jak się wygaszą to nawet lepiej. Miłej zabawy.
Ataki DDoS w erze bezprzewodowych, wszędobylskich sieci nabrały zupełnie nowych rumieńców. Koniec z nudnym wyłączaniem stronek. Nie trzeba było podłączać się kabelkami. Tylko siła rażenia była potrzebna znacznie większa.
A sława Remo była wystarczająca, chwilę przed tym, jak Felipa podeszła pod wejście do Thousand Faces, systemy zewnętrzne i niektóre wewnętrzne zostały zarzucone taką ilością danych, że przesył natychmiast się zatkał. Niektórych poniosła fantazja i prócz zwykłego natłoku informacji bezpośrednio zaatakowali biedaków. Informatycy tej firmy będą mieli ciężką noc.
Brutal force w cudownej formie.
Niestety uniemożliwiający usunięcie furgonu i pracownika z bazy, tamci w końcu zmuszeni zostali do odłączenia się. Trudno. Poczekał na koniec całej sprawy, a potem poszedł spać, licząc na te kilka godzin odpoczynku przed porannym spotkaniem. Przynajmniej nie musiał dojeżdżać na miejsce.
 
Widz jest offline  
Stary 29-09-2012, 10:16   #34
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Niebo płakało cały dzień. Krople spływały po twarzy Eda, kiedy nie spiesząc się odpalił motor. Ruszył powoli. Nie miał po co się spieszyć. Jakby nie miał dokąd jechać. Jakby nie miał celu. Jakby wszystko było jedną, wielką bańką mydlaną. Pełną niczego. Unoszącą się w ujęciach powietrza. Całe New York. Cały ten syf. I ci ludzie. I te maszyny. I on sam. W oparach smrodu, brudu, blasku neonów i krzemu. Korporacja zakłada krawaty zaciśnięte jak pętlę na szyi. A czasami nawet wbija się w skórzaną kurtkę. Politycy są jak małe dzieci w teatrzyku grające dorosłych. A policja? To taka sama pomyłka jak błędny numer telefonu. Czasami jest po drugiej stronie i zazwyczaj jest przykro, że masz pecha. Gdyby wszystkie ludzkie pragnienia dały się zamknąć w jednym słowie, z braku lepszego, Ed zamknąłby je w anarchii. Nie takiej głupiej i naiwnej jak pierwsza miłość nastolatka w chmurze, nie też takiej co błąka się na bruku na smyczy wysuniętej z gabinetu cienia i na pewno nie takiej, która prawdziwą treść obdziera ze słów a prawdziwe słowa z treści. Jeszcze kilka piw i kilka mil, może spisałby złote myśli do pamiętnika. Tymczasem dojechał pod knajpę. Kiedy podszedł do drzwi załomotał donośnie pięścią. Deszcz zmył z twarzy zmęczenie wraz z pogardą. Odźwierny wpuścił uśmiechniętego zawadiacko Waltersa uchylając drzwi. Jak nie byłeś Aniołem, nie miałeś szans na wejście. Byłeś wannabie bez patrona lub przygodnym cywilem, stanie pod drzwiami było stratą czasu. Przekonało sie o tym zwłaszcza wielu łepków, może przyjezdnych, a może tylko niekumatych. Od czasu do czasu, trafiali się tacy ignoranci, namiętnie domagając się wejścia. Dostać w pierdol było bardzo łatwo w NYC. Ale żeby się o to tak nachalnie prosić?




***





- Cipa z irokezem?
- Check.
- Cipa przedszkolanki?
- Check.
- Cipa afro?
- Yup.
- Ruda cipa?
- Check.
- Suty.
- Yep.
- Truskawkowe suty?
- Yup.
- Wkładka analna?
- Check.
- Hm... Nie zaraz... to nie.
- Okay. Wkładka docipna mulit-G-point?
- Check.
- Zestaw cycek A,B,C,D? I... Hm... D,D ?
- Double D? – podniósł wzrok znad rozłożonych wszczepów.
- Double D. – przytaknął młody.
- Yep.
- Cycki uniwersalne?
- Check.
- Pazurki, kinolki i ślepka?
- Check.
- Głupi jaś?
- Yup.
- Dobra, to tyle.
- Stary, ale to... Chyba nie dla Twojej...
- Ocipiałeś? Fuche mam.
- Ciekawa robota. Dla którego pimpa?

- Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz. – mruknął pod nosem Ed do Prospecta.
- A może sam w pimpa sie bawisz teraz? – zaśmiał się Junior, który do tej pory z rozbawiona gębą przyglądał się pakowaniu fantów.
- Jasne. Szukasz roboty? Masz już dupę zamiast jadaczki, nie trzeba nic przeszczepiać. – odciął się Ed obracając w palcach sztuczną pochwę.
- Durny ty – młodszy Jorgensten trzepnął Prospecta w tył głowy, kiedy tamten, zapomniawszy się z zainteresowaniem przykładał goły cycek do policzka. – Zostaw, bo zepsujesz.
Młody pokornie odłożył wszczep na miejsce.
- No co? – spojrzał po gangsterach z nieśmiałym uśmiechem.
- Będziesz teraz wiedział jak Ci się prawdziwy cycek trafi w życiu. – siląc sięna powagę zauważył mentorsko Walters.
- No właśnie. – zgodził się Junior i wybuchli wszyscy śmiechem.
Na koniec wziął takie narzędzia i maszynki jakie były. Nie wybrzydzał.



***




Gdby mnie teraz kto ze znajomych zobaczył, to chyba musiałbym go na miejscu zastrzelić. – pomyślał Ed zakładając na głowę fikuśną siatkę, którą kilka godzin wcześniej kupił od pasera. Zabawka wirtualnego seksu. Przypiął wszystkie przystawki i zsynchronizował się z komputerem. Działa. Nałożył na głowę motocyklowy kask i nacisnął przycisk. Natychmiast, jego twarz znikła przykryta czarną szybką osłony hełmu. Musiał wyglądać komicznie, zwłaszcza, że zaraz miał być w towarzystwie gotowej na wszystko kobiety. Wzruszył ramionami. Czego to nie robią zboczone prawiczki w sieci, czego on by teraz nie robił?

Po skasowaniu E$50.00 cierpliwie czekał na połączenie.

~ Wybierz dziewczynę ~

Z kilku do wyboru, zatwierdził Shannon.

~ Wybierz scenerię ~

Wziął pierwszą z brzegu: Basen.

Znalazł się w ogrodzie, gdzie soczysta zieleń strzyżonych w labirynty krzewów, lazur nieba i aż do przesady niebieska woda z owalnego basenu, uderzyły go swoją intensywnością barw. Po chwili dostroił się do wizji i dostrzegł ją na czerwonym leżaku, który stał na marmurowym tarasie. Chodnik przechodził w schodki, po obu stronach antycznych rzeźb amorów ściskających w rączkach łuki. W zastygłej pozie, na jednej nodze, wodziły wzrokiem jak za wypuszczoną przed momentem strzałą, ponad francuski ogród, który rozpościerał się przed nimi. Dookoła ćwierkały ptaki.

- Witaj nieznajomy, jestem Shanon, na co masz ochotę? – ponętnym głosem odezwała się seksowna właścicielka długich nóg.
- Miewam się dobrze, dziękuję. – odrzekł Ed obracając się na boki. Nigdy nie mógł sie przyzwyczaić do modulatora głosu. – A ty? – ruszył w jej stronę.
- Chcesz zobaczyć moje piersi? – zmrużyła oczy ujmując w dłonie idealnie krągłe kształty uwięzione w białym, plażowym staniku.
- Czemu nie? – Ed przysiadł się na stojącym obok takim samym leżaku.
Nie szczypali się za bardzo z grą wstępną w internecie.
Po chwili materiał osunął się powoli ukazując faktycznie perfekcyjne piersi. Zbyt identyczne by mogły być prawdziwe. Dziewczyna wyglądała tak jak Newt Weawers. Podobieństwo było wstrząsające. Była jednak blondynką.
- Przypominasz mi znajomą. – zagaił Ed.
Dziewczyna powoli wstała i bez słowa ustawiła się przy rozłożonym na leżaku w ubraniu i kasku Edzie, po czym z niewinną miną wsuwając sobie rękę wzdłuż płaskiego brzucha w dół, pod bikini, patrzyła na niego z góry. Zasłoniła głową z jasnymi, rozpuszczonymi włosami, sztuczne słońce.
- Newt. - powiedział uważnie przyglądając się jej reakcji. – Collins.
Dziewczyna drgnęła, lekko uginając kolana pod dotykiem masujących łono jej palców. Obojętna na słowa Waltersa.
- Na co masz ochotę? - zapytała jakby w jej głowie dialog toczył się zupełnie innym torem.
Nie wyglądała na ćpunkę, ale wyglądała jak naćpana. Sztuczna jak android. Ciekawe, kto był po drugiej stronie, pomyślał Ed mając nadzieję, że nie gada do podłączonego do maszyny, spasionego do granic możliwości pedała.
- Usiądź. – powiedział podając jej rękę.
Podniosła wysmukłe udo i po chwili zgrabna łydka zakończona białymi, sznurowanymi butami na kilku calowym obcasie, przełożona ponad nim wylądowała na drugiej stronie leżaka. Wciąż trzymana przez Eda za rękę, nie spiesząc się, usiadła na nim okrakiem. Skończyło się ponętne kręcenie bioder w powietrzu, lecz bynajmniej w ogóle. Teraz wyprężając zgrabne pośladki, ocierała się posuwiście łonem o jego ciało.
Dotyk dłoni Shannon był miękki, gdy dotknęła jego rąk. Dziwny. Ani ciepły, ani zimny. Sztuczny.
- Mam cię rozebrać? – zapytała przygryzając wargę białymi ząbkami.
- Nie. – Ed przyjrzał się dokładnie z bliska piersiom młodej kobiety.
Pod dotykiem jego dłoni całe jej ciało zadrżało. Ciekawe, czy płacą im za aktorstwo bonusy... Tak, piesi były zdecydowanie sztuczne. Starał się pod palcami znaleźć dowody oczywistych wszczepów. Partacko zrobionych lub przestarzałych. Żadnych blizn ani znaków szczególnych na tułowiu, ramionach, szyi i twarzy.
- Weavers. Newt Weavers. – tak się nazywała powiedział z naciskiem na powtórzone imię i nazwisko. – Może to twoja siostra? – spróbował. - Jak masz na nazwisko?
Shannon ujęła końcówki sznureczków u kokardek upiętych na biodrach.
- Zdjąć majteczki? - uniosła brew filuternie.
- Jasne.
Rozwiązane supełki sprawiły, że dół stroju kąpielowego najpierw osunął się a potem za jednym ruchem ręki, majtki wysunęły się spomiędzy jej ud i poleciały gdzieś do tyłu.

Ed musiałby być eunuchem, żeby to wszystko na niego nie działało. Jego nabrzmiałą męskość musiała też wyczuć kurtyzana, bo bardziej przylgnęła do niego nagą cipką. Walters wyciągnął rękę i ujmując ją za szyję, podciągnął delikatnie, ale stanowczo ku sobie. Przytuliła się opierając głowę na jego ramieniu jakby nieobecna. Ed ostrożnie zanurzył palce we włosy rudej dziewczyny. A więc jednak. Najpierw wyczuł, a potem zobaczył, delikatnie je odgarniając, dosyć świeże blizny na skórze głowy. Musiała przejść niedawno operację. A co jeśli to jest avatar prawdziwej, zaćpanej Newt? Lub kogoś, kto używa jej ciało do prostytucji zaszczepiając AI? Ed zesztywniał lekko. Na samą myśl, że dziewczyna może nie być już sobą a tylko warzywem, zrobiło mu się przykro. Cholernie przykro. Dobrze jej z oczu patrzyło na zdjęciach. Wydawała się być taka pełna życia. Graniczyło to jednak z absurdem, by renomowana agencja towarzyska porywała ludzi w NYC zmuszając do nierządu... Z drugiej jednak strony, dlaczego nie? Podobno w Corp-Tech zgodnie z zapewnieniem wtyki Jorgenstena eksperymenty nad sztuczną inteligencją idą pełną parą. Na pewno nie jest to dążenie tylko jednej korporacji, zasępił się. Co takiego znalazłaś, zapytał ja w myślał, patrząc na drobne, delikatne plecy wirtualnej kobiety. Kim jesteś? Kimkolwiek była nie kontaktowała jak normalny człowiek, mimo zapewnień reklamy, że wszystkie dziewczyny to stuprocentowe kobiety... Przyłapał się, że w zamyśleniu przytulił sztuczną blondynkę jak siostrę.



***




W umówionym miejscu czekał na auto Thousand Faces, które miała mu przywieźć Felipa de Jesus. Motor latynoski był kawałkiem całkiem porządnej maszyny ocenił z uznaniem. Podwiozła go i zaparkowała dwie przecznice przed centralą firmy, sama udając się po vana. Była już na parkingu. W komunikatorze usłyszał jej prośbę do Remo o pomoc w zlokalizowaniu pojazdu. Wśród kilkudziesięciu pojazdów mimo znajomej sylwetki auta i wiedzy o numerze floty, tudzież tablicy rejestracyjnej, aby nie wzbudzić podejrzeń, musiała samochód znaleźć szybko, aby wzbudzać podejrzeń.

- Idź powoli, jak trzeba zgadaj z kimś o niczym, zawiąż buta, albo zatrzymaj się i udaj, że nawijasz przez telefon. Daj mu chwilę. Może poszedł do kibla. – ostatnie słowa powiedział spokojnie a nawet może beztrosko, aby nie osłabiać pewności siebie, tej odważnej dziewczyny.

Jak przywiezie samochód, Ed miał zawieźć je do garażu przy trasie, na stacji gazowej, na której warsztat mechaniczny miał pewien associate Aniołów. Po przeinstalowaniu modułu nadajnika z komputera pokładowego oraz radia, John, bo tak nazywał się wynajęty przez Eda fachowiec od takich przekrętów samochodowych, miał razem z tymi technikaliami firmy Thousand faces, jechać w trasę swoim autem. Czysty od GPSu van kosmetyczny, Walters planował podrzucić dla teamu, który szykował się do akcji w Inner City. Powie wtedy latynosce:

"Felipa, zagajona o wszczepy, kitu nie posuwaj jak wczoraj przez telefon. Daj nawiajać naszej pani doktor w sprawach technicznych. Nigdy nie wiadomo, kto co wie. Będę na nasłuchu i jak sufler podpowiem, co powiedzieć, jak nie będziesz miała jak się mignąć od odpowiedzi."




***




Na Bronxie mieszkało zdecydowanie za dużo rasistów. Nie było tam za wielu białych, jeśli byli w ogóle, to jako procentowe, śladowe ilości w genach kolorowych... Odpuścił sobie wizytę w tej miłej dzielnicy, skąd z dachu wieżowca chciał obserwować okolicę, informując o zbliżającej się ochronie, kierunku ewentualnego pościgu i nadjeżdżających służb porządkowych, policyjnych. Ponoć kto pisze czarne scenariusze, ten zawsze odnosi mały sukces lub mniejszą porażkę.

Pojedzie na motorze w okolicę Inner City podsłuchując przebieg wydarzeń u Suareza.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 29-09-2012 o 10:40.
Campo Viejo jest offline  
Stary 29-09-2012, 11:00   #35
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Nowy garniak ani jej ziębił ani grzał. Dużo ciekawsza była jego relacja z Felipą, a raczej reakcja tej drugiej na niego. Jack była gotowa postawić dziesięć baksów, że spali ze sobą. Ale to nie było ważne, ważniejszy był Roy i jego nowe problemy.

W Pubie pojawiła się tak szybko jak to było możliwe czując całkiem spory niepokój. Brat często potrzebował pomocy, ale rzadko brzmiał aż tak dramatycznie. Ucieszyła się, że Ann w porę wycofała się z podwózki, którą zaoferowała tuż przed telefonem.

- Co się dzieje?
Jak tylko go zauważyła przysiadła obok, uważnie lustrując jego stan fizyczny. Psychiczny jej za chwilę i tak sam wyłoży. Roy nie wyglądał źle, nawet można powiedzieć, że całkiem dobrze. W miarę porządne ubranie, brak siniaków i innych ran nie wskazywało na to, że brał udział w jakiejś akcji, która poszła całkiem źle. Nie był nawet zdenerwowany, to było co innego. Ekscytacja?
- Możemy tu swobodnie rozmawiać, nikt nie usłyszy? - wskazał wzrokiem na kamerę i potencjalne podsłuchy. - W co się wpakowałaś teraz, ostatnio byłaś przecież grzeczną lekareczką?
- Podsłuchują jak wszędzie, ale Tom nie ma zwyczaju wtrącać się w cudze sprawy -
wzruszyła lekko ramionami. W tych czasach ciężko było uniknąć wszędobylskiej inwigilacji - Ale jak masz tak super hiper tajną sprawę możemy się przenieść. Akurat dzisiaj byłam w klubie, który słynie z bycia “czystym”. Ale muzyka naprawdę fatalna.
Skrzywiła się lekko na wspomnienie Pink Gloom.
- I w nic się nie wpakowałam, ja ciężko pracuje braciszku. W imię szczęścia i dobra korporacji.
- Porąbało cię ostro z tą korporacją, wiesz o tym? - uśmiechnął się nerwowo, jakby nie mógł się doczekać aż jej powie co i jak. - Wcześniej też dla nich pracowałaś a potem wrzucili cię w nagrodę do zapchlonej placówki. Byłem tam dziś, to niby ma być korporacyjny szpital?
Prychnął, dopił piwo, które sączył w chwili, gdy tu weszła i wstał.
- Daleko jechać nie mam ochoty, ale to do twoich uszu a nie do innych, możemy się przejść. Tu na ulicy bezpieczniej pogadać, nawet jeśli głównie kolorowi łażą. Chyba, że Tommy ma miejsce, gdzie muzyka wszystko zagłusza.
Zawsze dużo bawił się w konspirację, raz lepiej, raz gorzej, ale mimo tego wciąż żył.
- Na Bronxie jest klub z dobrą muzą, ale to tez kawałek. Chodź, przejdziemy się paranoiku. Moje zasoby czasowe są chwilowo ograniczone, tak przez tą wredną korporację, która ma to do siebie, że płaci dobrze i w terminie. Zapłać Tomowi za piwo, nie chcesz mieć u niego długu.

Zapłacił i wyszli, przez chwilę idąc w milczeniu. Bardziej prowadził Roy niż ona, kierując się ku tym mniej oświetlonym miejscom.
- Sprawę mam, bo wreszcie jest szansa coś ugrać przeciwko tym pieprzonym korporacjom, które rzucają kaskę i już wszyscy latają jak im zagrać - nie mógł się obyć bez przytyku. - Skontaktował się ze mną dziś ciekawy człowiek, który twierdzi, że jest szansa coś zmienić. Przywrócić silny rząd, umocnić jedność kraju, przywrócić dawny stan. Normalnie to bym nie uwierzył w takie bajki - uśmiechnął się pod nosem - ale gościu nie wyglądał na idiotę lub frajera. Poważny Azjata, że tak to ujmę. Wiesz, mówił, że wybory wygra osoba, po której nikt się obecnie tego nie spodziewa. Wtedy uwierzę. A jeśli chodzi o ich zasoby, to ponoć mam sprawdzić jakiś patent, co się nazywa M-LIQUIR-03 i jest określany przez niego "kondensatorem przestrzennym".
Wszystko to mówił szybko, cicho i prawie do ucha Jack.

Lekarka słuchała mężczyzny dość sceptycznie, fakt zawsze miał fioła na przeszkodzeniu korporacjom, ale z reguły był plus minus realistą.
- Kondensator przestrzenny? A co to za cudo? Chociaż po haśle “określanym przez niego” zgaduje, że sam nie wiesz. Dobra skontaktował się z tobą wygadany żółty i namieszał ci coś o wyborach i chce cię zaangażować do roboty nad czymś, co na dobra sprawę nie wiesz czym jest? Dobrze mówię?
Pokręcił głową.
- Nie do końca. Chce, abym mu udowodnił, że jestem przydatny. Że mogę się przydać w grupie, którą tworzy. On mi pokazuje co mogą zrobić, ja muszę mu także coś pokazać.
Rozejrzał się teraz uważnie wokół, zwalniając kroku.
- Dlatego odezwałem się do ciebie, sam nie dam rady. Chodzi o to, żeby zwinąć coś korporacji. Wiesz, jakiś bajer, wszczep, plany cokolwiek, co będzie miało oznaczenie korporacyjne. Pomyśl jak może zmienić się świat, jak im się uda!
- Roy - zatrzymała się nagle i odwróciła się do niego - Pomagam ci do cholery od zawsze, łatam ciebie i twoich kumpli, daje kasę jak potrzebujesz. Ale kurwa nie proś mnie o kradzież! I to korporacji! Wiesz, że nie przepadam za tymi mendami, ale nie widzi mi się podpierdalanie im sprzętu!
- Wciąż nic nie rozumiesz - mówił spokojnie, wyłuszczając jej swoje racje, które obecnie były trochę odmienne od wcześniejszych. - To nie jest mała grupa awanturników. Nie będziemy nic wysadzać, ale zrozum, oni mają środki, aby coś zmienić. Jak kiedyś, silny kraj, naród, licząca się pozycja na świecie. A nie marionetki korporacyjne!
Machnął ręką i znów trochę przyspieszył. Odeszli już spory kawałek od baru, a wieczór sprawiał, że ruch na ulicach był duży. Dlatego przez chwilę milczał, odzywając się dopiero jak zrobiło się “czysto”.
- Nie musisz nic kraść. Wystarczy kopia jakiegoś nowego patentu, planów wszczepu. Nikt się nawet nie skapnie. Masz dostęp! A teraz jeszcze jakaś robota, to i z innymi kontakt. To nawet nie musi być zabawka tych twoich - wzruszył ramionami, ściszając głos do ledwie słyszalnego w ulicznym ruchu szeptu. - Jeśli im się uda, a mają do tego środki, to każdy będzie musiał wybrać jak sądzę.
Evans podniosła ręce ni to w geście irytacji ni to poddania się. Gdyby jeszcze w głębi duszy miała wyjebane na te idee! Ale kurna rozumiała go.
- Jak coś mi wpadnie samo w ręce. Tylko wtedy. Nie będę dla ciebie aż tak narażać skóry. Na kiedy masz to dostarczyć?
- Wybory mają pokazać co i jak. Więc wtedy też chcą, bym pokazał, że będę przydatny. Że nie jestem tylko głupim anarchistą, który wtopi akcję w razie czego.
Teraz już mówił całkiem normalnie. Jako biali przyciągali tu trochę spojrzeń, ale nikt się nie przysłuchiwał.
- I ten patent. Może masz kogoś, kto to sprawdzi? Fajnie byłoby wiedzieć chociaż o wycinku tego, czym dysponują.
- Mogę popytać - mruknęła bez specjalnego entuzjazmu. Jej nowi kompani byli raczej kompetentni, ale nie ufała im jeszcze na tyle - Pięć dni. Postaram się coś skołować. Jak coś dam ci znać. Czemu w ogóle sam sobie nie podprowadzisz czegoś, co? Haksiorze jeden?
- Bo to nie chodzi o to, żeby zdobyć cokolwiek, Jackie - zachowywał się jakby poważniej i odpowiedzialnej. - Muszę pokazać, że jestem przydatny. Zdobyć coś, za co beknąłby każdy z korporacji, gdyby to podprowadził. Ale nie bój, sam także pokombinuję. Słyszałem już, że korpo biegają po mieście i czegoś szukają - zaśmiał się beztrosko, ciesząc się zamieszaniem.
- W to się nie mieszaj, głupku. to moja brocha właśnie. Chyba, że jesteś w stanie mi pomóc, ale pytanie czy twa niezłomna moralność pozwoliła by ci choć raz pomoc kochanej siostrze nawet jeśli pomogło by to korporacji?
Lekko złośliwy uśmiech pojawił się na twarzy dziewczyny.
- A czego szukasz? Ja słyszałem, że pytają frajerzy o jakieś patenty i ludzi z nimi związanymi. Sieroty, że tak się to rozniosło - znów się roześmiał. - Mogę popytać, o coś konkretnego? Mam tu jeszcze trochę kontaktów. A ty mi skopiujesz jakiś nowiutki wszczepik i wszyscy szczęśliwi.
- Cosik im zginęło. Nie masz pewnie kontaktów wśród analityków kryminalnych na Manhattanie, co? - mruknęła cicho w odpowiedzi zastanawiając się ile może mu powiedzieć. Z jednej strony był jej bratem, z drugiej miał lekko fanatyczne skłonności w prowadzeniu swej antykorporacyjnej krucjaty - Buchnęli paczuszkę w Queens, w jakiś sposób zagłuszyli wszystkie kamery. Nawet satelity nie pomagają.
Wzruszył ramionami, wyraźnie nie wiedząc nic na ten temat.
- Sporo im ostatnio rzeczy poginęło, co? Jestem pewien, że to sprawka tych z Miracle... - nagle speszył się. - Cholera, mam za długi jęzor z tobą. Nie powtarzaj nikomu tej nazwy.
- Nie powtórzę -
pokiwała głową z lekkim uśmiechem - Jak tylko rozwiniesz temat. Bo jak nie rozwiniesz to widzisz sama będę musiała szukać. A wiesz jak słabo się maskuje w sieci...
- Nie strasz. Nic nie powiem więcej bo i nie wiem, przecież przed chwilą o tym gadałem
- westchnął.
- Ale co to za jedni, ci z Mi... - zaciela się specjalnie, dając mu czas na wejście w słowo i rozwinięcie tematu. Lepiej żeby miał zrobić to sam niż ona miała by wypytywać chłopaków.
- Kobieto, uspokój się! Ta robota chyba ci mózg zlasowała! - wkurzył się lekko, kręcąc głową. - To nie jest żadna zastrzeżona nazwa, ale przecież nie będą się wystawiać, że to niby oni za tym wszystkim stoją. Może zresztą i korpo to już wiedzą. Mówiłem ci co chcą i co pokazują, więcej to ja nie wiem - nawet jeśli wiedział, to mówić najwyraźniej nie zamierzał. - A jak twój szefunio się dowie, że grzebiesz i szukasz o nich, to ciekawe jak długo jeszcze popracujesz dla swoich ukochanych gogusiów - teraz on uśmiechnął się szyderczo.
- O moją robotę się nie martw. Ciągle ty masz większe szanse, że dostaniesz kulkę w jakiejś ciemnym zaułku. Dobra, koniec tej słodkiej rozmowy, muszę znikać. W przeciwieństwie do niektórych ja mam pracę.
Wyszczerzyła szeroko zęby.
- Dam ci znać jak coś będę miała. Jak mówiłam jednak, nic nie obiecuje.
Rozstali się jak zwykle, przybijając dziecinnego żółwia, którego podpatrzyli dawno, dawno temu w jednym z filmów o czarnoskórych raperach. Patrząc jak mężczyzna odchodzi Jack wykonała jeden telefon. Rozmowa z Remo była krótka, koleś był zajęty, to było logiczne, ale miał sprawdzić Miracle i ten cały kondensator przestrzenny. Sprawę prywatną obiecał przemyśleć, dobre i to.

Dobra, czas wrócić do siebie i trochę odpocząć. Jutro zapowiadał się ciekawy dzień.
 
Nadiana jest offline  
Stary 02-10-2012, 00:11   #36
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
1

Godzina 9:35, czwartek, 3 wrzesień 2048
Inner City, New York City
5 dni do wyborów, 41 godzin do wyczerpania się akumulatora



Thousand Faces

“Erika Sanchez” weszła swobodnym krokiem, przechodząc przez bramki. Kontrola mimo wszystko nie dziwiła, każdy zabezpieczał się jak mógł - inaczej anarchia panująca w okolicy szybko pochłonęłaby ich w całości. Im sprytniejsi byli złodzieje, tym lepsze musiały być zabezpieczenia. Większości nie interesowało zabranie czegoś, jeśli nie byli w stanie tego sobie zatrzymać albo sprzedać bez większych problemów, a kradzież z takiego miejsca jak to była skomplikowana.
Prawdopodobnie nawet nie sądzili, że ktoś może być tak bezczelny. Nigdy tak się nie sądzi, aż do pierwszego razu.
Felipa od razu skierowała się do furgonetek. Stały wszystkie w jednym miejscu, niewiele miejsc na ich postoju było pustych, co dawało niewiele terenu parkingu do przejścia. O tej porze nie było tu praktycznie nikogo prócz straży i może nocnej zmiany w magazynach czy innych pomieszczeniach wewnątrz budynków, ale i tak teren rozjaśniały światła. Byłaby doskonale widoczna i łatwa do zapamiętania, gdyby kamery nie wysiadły bądź zwariowały. Część z nich poruszała się w górę i w dół z maksymalną szybkością. Remo musiał użyć poważnych środków.
Przy okazji zajmowało to także ochronę, prócz tych przy samym wejściu nikt inny się nie zainteresował samotnym pracownikiem Thousand Faces.

Gdy dotarła do samochodów, wyszła pierwsza luka w całym planie. Kye wyłączył co prawda wszystkie systemy tej placówki firmy, ale jednocześnie odciął wszelkie dostępy także dla siebie. Nie odnalezienie samochodu stało jednakże na przeszkodzie, a otwarcie go. Drzwi na noc zamykano, a piloty znajdowały się w dyspozytorni, musiała się więc wrócić, wpadając tam na niezbyt chudego nocnego pracownika, którego obudziła albo ona, albo panujące wokół zamieszanie - więc na szczęście to także nie okazało się problemem. Wystarczyło się ładnie uśmiechnąć i podać numer furgonetki. Tyle tylko, że ten tutaj mógł zapamiętać jej twarz.
Z drugiej strony i tak nie zamierzała tu nigdy wracać.
Wyjeżdżając z terenu firmy czuła tylko ulgę, że nic więcej się nie posypało. Szybko przekazała samochód, który pojechał do prowizorycznego warsztatu na szybką wymianę części. Pewni ludzie działali zaskakująco szybko.
Miejsce jednak będzie musiało być czyste, gdy zgłoszona zostanie kradzież i ktoś będzie w stanie przeanalizować trasę z GPS-a, zapisywaną być może także po stronie komputerów Thousand Faces. Remo bowiem chwilowo nie był w stanie dobić się do bazy, jego fani i znajomi, a częściowo zwykli hakerzy i w ogromnej większości - pseudohakerzy, trochę za bardzo wzięli sobie do serca dokopanie tej firmie.
Dobrymi wiadomościami z tego wszystkiego były fakty: mieli furgonetkę do akcji, a informatycy TF będą potrzebowali nawet z kilka dni, aby zorientować się, czy cokolwiek zginęło.


Ferrick

Bezszelestne zasunięcie się ścian sejfu zapaliło w umyśle Ann kilka niewielkich lampek. Mogła zdecydowanie lepiej przygotować się na jutrzejsze spotkanie. Nie zastanawiając się długo wybrała na holophonie jeden z przypisanych numerów. Już po pierwszym sygnale zobaczyła uśmiechniętą twarz Kevina:
- Ann słonko, dawno się nie odzywałaś.
- Nie przesadzaj „słonko” - rozmawialiśmy trzy dni temu.
- Godzina bez Ciebie to wieczność.
- Świetnie w takim razie pewnie się ucieszysz, że pomieszkam w twoim mieszkaniu przez kilka dni.
- Oooo... - Na twarzy przyjaciela dostrzegła błysk.
- Mam robotę w centrum NY i codzienne jeżdżenie na State Island może być uciążliwe. Potrzebuje bazy gdzieś bliżej i pomyślałam o tobie – wyrzuciła z siebie szybko. Zanim doszedł do fałszywych wniosków.
Szybko pokrył rozczarowanie uśmiechem:
- Wiesz, że zawsze jesteś mile widziana.
- Będę za godzinę to porozmawiamy.
Zapakowanie sprzętu do Morgana nie zajęło jej wiele czasu.
O tej porze drogi były już prawie puste, więc bez problemu dotarła do budynku w Queens przy 75th Rd, na terenie, gdzie przed wydarzeniami z 2016r. Znajdowało się żydowskie seminarium duchowne. Lokum Kevina zajmowało połowę czwartego piętro nadbudowanego, dawnego akademika. Otwarte mieszkanie w formie studio często stanowiło miejsce spotkań w czasach studiów Ann. Nie raz też nocowała tutaj ze względu na dogodną lokalizację i dobry dojazd do uczelni. Zaparkowała w podziemnym garażu i wjechała winda na górę. Kevin czekał na nią w otwartych drzwiach. Zmierzył spojrzeniem walizy które targała i przewieszony przez ramię plecak:
- Jesteś pewna że to tylko na kilka dni? - Zapytał z szerokim uśmiechem podchodząc by pomóc jej go wnieść. - Mogłaś powiedzieć ile taszczysz, pomógłbym ci z tym wjechać na górę.
- Torby nie są ciężkie, tylko robią takie wrażenie. - Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi.

- Nie mogę wgłębiać się w szczegóły, ale potrzebna mi twoja pomoc. - powiedziała gdy zamknęły się za nią drzwi na korytarz.
- Chciałabym dotrzeć do planów pewnego domu w Inner City.
- To nie powinien być problem. Sama dałabyś sobie z tym radę. - Kevin wzruszył ramionami - Takie informacje nie należą do zastrzeżonych i każdy może je uzyskać
- Haczyk polega na tym, by nikt nie powiązał zainteresowania tymi planami z naszymi osobami, a to już nie jest dla mnie takie proste.
- Rozumiem – Chłopak pokiwał głową i podszedł do pulpitu. - Zobaczmy na początek kiedy wybudowano budynek. Będziemy wiedzieli w jakich miejscach szukać. Znasz numer domu?
Podała mu adres przekazany im przez Alice Suarez:
- Przy okazji obejrzę sobie mapę satelitarną całego osiedla – powiedziała zaglądając mu przez ramię i zapamiętując wszystkie drogi dojazdu od bramy pod wskazany numer.
- Ten budynek wybudowano jakieś dziesięć lat temu, a więc spróbujmy w archiwum urzędu stanowego.
Szczupłe palce wprawnie przebiegały po impulsach sieci. Przedzierając się przez pektabajty informacji.
Dla Ann jak zwykle była to całkowicie czarna magia.
Wyglądało na to, że nikt nie uznał zastrzegania informacji na temat planów budynków w Inner City za istotne, jednak stworzenie wiarygodnej tożsamości dla osoby zainteresowanej planami, jej zaszyfrowanie, prowadzenie do sieci i próba uzyskania samych danych zajmowały sporo czasu. Ann postanowiła więc skorzystać z okazji i przespać się choć trochę by nie padać z nóg na drugi dzień. Jej umysł musiał być całkowicie sprawny w czasie akcji.

Obudził ją lekki dotyk na policzku, w pierwszej chwili zdezorientowana rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Chciałaś wstać przed szóstą – usłyszała głos Kevina.
Spojrzała na elektroniczny wyświetlacz: 5:45. Przeciągnęła się i ziewnęła:
- Udało ci się coś znaleźć?
Skinął głową:
- Mam dla Ciebie te plany. Idź się odświeżyć, a ja zrobię ci kawę i tosta. Potem je sobie obejrzysz. Wydruk jest na stole.
Chrupiąc tosta popatrzyła na rozłożone rysunki uważnie zapamiętując wszystkie szczegóły.
- To oczywiście standardowe, pierwotne rozwiązanie. Nie wiadomo jakie wprowadzili w międzyczasie zmiany – zastrzegł Kevin.
- Oczywiście. Rozumiem, ale teraz będzie mi łatwiej dostrzec wszystkie niezgodności i ewentualne przebudowy. Tutaj niewiele jest miejsc, w których można by coś ukryć. Zakładam więc, że jeśli coś tajnego mają w samym domu , znajduje się to raczej pod budynkiem.
Cmoknęła chłopaka w policzek:
- Dziękuję Kevin.
Najpierw pojechała do motelu i zostawiła tam sprzęt który miała zabrać ze sobą na akcję w Inner City oraz pustą torbę, która mogła się przydać do spakowania sprzętu, zorganizowanego przez Waltersa. Torby nie były oznakowane, ale wyglądały jak typowe walizki używane do przechowywania kosztownego oprzyrządowania.
Morgana zaparkowała w strzeżonym garażu podziemnym, znajdującym się tylko pięć minut na piechotę od motelu. Wolała nie ryzykować pozostawienia pojazdu bez solidnego zabezpieczenia bezpośrednio na ulicy.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 02-10-2012 o 00:18.
Sekal jest offline  
Stary 02-10-2012, 00:22   #37
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
2


Walters


W klubie było jak na środek tygodnia całkiem sporo ludzi. Ed stanął przy szynkwasie i odpalił papierosa. Audrey z uśmiechem przysunęła czystą popielniczkę ze szkła i wróciła do krzątania się za barem. Obok siedziało trzech kumpli zanosząc się śmiechem. Byli już nieźle zaprawieni jak na całkiem wczesną godzinę. Z nimi siedział nieznajomy Waltersowi facet. Może krewniak, któregoś ze znajomków, może tylko snujący się za gangiem od niedawna jak smród po gaciach wannabie... Ed widział go chyba pierwszy raz. Z rozmowy jednak wyszło, że gość był z Chicago, po prostu z innego chapterhouse Aniołów. Teraz już skojarzył. Vice mówił, że na drodze jest posłaniec od Mileny Markovic. Obcy nie miał na sobie kurtki gangu, był brudny i trochę zalatywało od niego. Musiał być prosto z trasy. Co się Walters zauważył od razu, to, że gość łypał pożądliwym okiem na Audrey. Ed westchnął. W kilku dolatujących do jego uszu słowach, wiedział co się zanosiło. Nomad był już nieźle zalany. Jeszcze kilka browców i pewnie osunie się ze stołka, pomyślał Ed przyglądając się mu od niecenia w lustrze, na ścianie z trunkami, za barem.

Kiedy barmanka wychodziła na salę niosąc w jednym ręku za szyjki trzy butelkowe, a w drugim pełny pitcher, musiał przejść obok jego kupli. „Fatso” poklepał po plecach obcego rechocząc mu nad uchem. Tamten podpuszczony złapał Audrey za pośladek brudną łapą.
- Piękna pupka, niezła robota!
– wyszczerzył się w komplemencie.
Zaskoczona barmanka wylała połowę piwa z dzbana na podłogę. Po jej minie widać było, że się do takich obleśnych gestów zdążyła przyzwyczaić, a właściwie może do czegoś innego. Zamiast jednak zareagować na pijanego przybysza, swój rozeźlony wzrok przeniosła na trójkę stałych bywalców. Z oczu ciskały jej się gromy.
- Nie pękaj mała... Jak praaaawdziwie naturalna dupcia! – pokiwał głową ubawiony, brodaty motocyklista z Chicago.
Nie zdążyła mu odpowiedzieć. Ed podchodząc rozepchnął się między kumpli barkiem i zakręcił obrotowym stołkiem nomada. Kiedy tamten znalazł się tyłem do niego a twarzą do baru, rąbnął z całej siły jego twarzą o szynkwas, chwyciwszy ga za brudne, przetłuszczone kudły. Facet zwiotczał a po chwili jęknął jakby przez sen. Nim się osunął w salwach śmiechu złapali go kumple Eda.
- Za pierwszy, drugim, nawet trzecim razem to było nawet śmieszne. – warknął Walters do Lowella i reszty podpuszczaczy.
Dla nich jednak było to zabawne chyba za każdym razem. Rechotali w najlepsze. Audrey posłała mu takie samo wściekle spojrzenie jak wcześniej pijanym prowokatorom, ale nic nie powiedziała. Odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę stolików.
Ed westchnął mając nadzieję, że nie złamał facetowi nosa. Odgrywanie zazdrosnego narzeczonego było irytujące już od dawna. Jednak jedno było pewne. Nie można kłaść łap, na zajętych przez członków gangu „Old Ladies”.

Walters przeleciał wzrokiem po knajpie. Zobaczył go jak siedział pochylony nad do połowy pełną szklaneczką.
- Jim, słuchaj potrzebuję coś z twojego gniazdka. – zagadał przysiadając się do stolika.
Starszy facet obejrzał się przez ramię do tyłu i na boki.
- O co chodzi?
Ed wysłał mu wiadomość.
Cytat:
Zdjęcie depozytu Suareza z tej środy.
Facet przeczytał bez zmrużenia okiem.
- Kilka stówek. Może z pięć.
- Bez przesady.
- Może z dwie.
- Już lepiej.

Ed wstał i poklepał glinę po ramieniu na odchodne, nie patrząc już na informatora.
Przy barze u jednej z barmanek zamówił butelkę whisky i posłał ją na stół McNeila.


Super 8 Motel

”(...)Witamy w programie “Mark & Mirk”, jak zwykle o szóstej trzydzieści! Wiadomością dnia jest oczywiście wycofanie się Nazira Ahadżiego, popieranego przez OI-TEK, które odmówiło komentarza na ten temat. Cóż było przyczyną tej nagłej rezygnacji? Zapraszamy do dyskusji! A tymczasem mamy wywiad z panią Tauri Mallis, kandydatką nigdy nie słabnącej ekologicznej strony naszego społeczeństwa. Łączymy się z naszym korespondentem.
- Halo halo Marku!
- Halo halo Mirku! Oddaję ci głos.
- Halo halo Marku! Dziękuję! A więc, pani Tauri, jakie są najważniejsze pani plany, gdy tylko uda się wygrać?
- Zieleń! Zdecydowanie więcej zieleni i oddechu dla zwykłych ludzi. Okropne są to wielkie budynki, przecież ludzie nie mają słońca. Nie może tak być. Widział pan, jak ostatnio słabo wygląda Central Park, nasza chluba? Wszystko przez te wielkie budynki i te podniebne autostrady, co nad nim puścili! Zamiast samochodów, mogą być tam piękne ogrody, miejsce dla zakochanych, spokojne i ciche...
- Jak słyszymy, pani Tauri nie jest faworytką, zwłaszcza u tych, którzy mieszkają powyżej dwudziestego piętra he he he... (...)”


Do spotkania doszło bez przeszkód, Remo pozostający w motelu przez większą część nocy nie zanotował żadnych problemów większych od głośnej kobiety piętro niżej i niewielkiej kłótni przed parkingiem, która wyrwała go ze snu trochę przed świtem. Słońce nie wyłoniło się zza ciężkiej warstwy chmur, ale nie pasało, wręcz można było mieć nadzieję na lekkie rozjaśnienie na czas ich akcji. Spotkali się zaplanować ją w przewidywalnych szczegółach i tym razem poszło im szybko. Furgonetka, prowadzona przez Ann, miała zabrać czwórkę z nich. Beckett wkraczał więc od razu do akcji, której nawet w najmniejszym stopniu nie opracowywał, nikt też nie znał jego możliwości. Co najwyżej można mu było przykleić plakietkę “Corp-Tech Poleca”.

Po nocnych eskapadach, mieli teraz trochę więcej danych i szczegółów, którymi dzielili się z pozostałymi. Plany budynku, przyniesione przez Ferrick, były łatwe do zapamiętania. Dom nie był wielką willą i choć w epoce małych klitek wyróżniał się bardzo, to już w samym Inner City mógł być nawet jednym z najmniejszych.
Walters otrzymał to, za co zapłacił dwieście eurodolarów. Trzy zdjęcia były ułożone “od najstarszego”, wszystkie przechowywane były jako “dowody” w różnych śledztwach.. Pierwszym okazał się pistolet, nowoczesny, najwyraźniej z opcją modyfikacji amunicji; nic czego Ed wcześniej by nie widział. Drugie było rozczarowaniem. Niewielkie pudełko, nieprzezroczyste i zamknięte. Według gliny nie było wynoszone od dawna, ale nie gwarantowało to, że pozostało nie otwierane. Trzecie ze zdjęć było najbardziej interesujące. Znajdował się na nim przedmiot, przypominający ogniwo jakiejś dużej aparatury, chociaż Ferrick od razu skojarzyło się raczej z jakimś rodzajem nowoczesnego ładunku wybuchowego.Rozmiarem dorównywał trzydziestokilowemu hantlowi, glina bowiem umieszczał każdy z nich na krześle, aby łatwo było porównać ich wielkości. Pudełko było za małe, więc pewnym było, że Suarez nie trzymał zabranego C-T przedmiotu w policyjnym depozycie.
Felipa swoimi kanałami zdołała potwierdzić wygląd Alice Suarez, tę właśnie kobietę spotkała w “Natsumi”. Zdjęcia drugiej żony nie było w sieci, przynajmniej nie pod tym nazwiskiem i mieniem.
Te wszystkie informacje nie zmieniły ich planu.


Inner City

Do Inner City prowadziła czteropasmówka, która rozwidlała się w kilku miejscach, co chwilę także mijali zjazdy na Bronx, który majaczył po lewej stronie, naszpikowany ciężkimi, ciemnymi bryłami stali i betonu, zamieszkałych przez ogromną liczbę ludzi, głównie “kolorowych”, stanowiąc prawdopodobnie najbardziej zaludnioną dzielnicę Nowego Jorku. I najmniej bezpieczną, dla większości tych, którzy właśnie udawali się w stronę osiedla jakże odmiennego od tego getta, do którego patrole policyjne zapuszczały się tylko w opancerzonych wozach, po kilka zresztą na raz.

Cel podróży z zewnątrz bardziej przypominał bunkier, albo i lepiej - luksusowe więzienie. Wysoki, sześciometrowy mur wyglądał na barierę nie do przebycia, wyposażony w drut pod prądem na górze, a także lekko wycofanymi kamerami, dokładnie sondującymi każdy centymetr przestrzeni, umieszczonymi tak w celu uniknięcia ich zniszczenia. I nie zmieniało wiele, że wszystko było obrośnięte ładną, miłą dla oka zielenią.
Pierwsze bloki Bronxu znajdowały się już kilometr od tego miejsca. Rozrastająca się dzielnica zbliżała się do tego miejsca, ale nie na tyle, aby przeszkodzić tutejszym mieszkańcom. Prócz widocznych zabezpieczeń były na pewno inne, a sama brama, do której podjeżdżali, natychmiast zniechęcała do wszelkich prób siłowego jej sforsowania. Wycięta w murze i poszerzona po bokach zawierała posterunki ochrony, której kilku członków stało na widoku, sprawdzając wszystkie przejeżdżające pojazdy. Większość tylko przejeżdżała, musząc mieć wbudowane jakieś systemy identyfikacyjne. Ludzie w środku na pewno również doskonale znani byli chroniącym ich, uzbrojonym i czujnym ochroniarzom. Blokująca przejazd bramka wsuwała się z ziemię, nie będąc jednakże jedynym środkiem ochrony. Tylko jedynym doskonale widocznym. Zbliżającej się do niej Ann rzuciły się w oczy tylko niemal niewidoczne, prostokątne odbarwienia na oczyszczonym pasie obok bramy, najprawdopodobniej kryjąc pojazdy. Niczym jednostka szybkiego reagowania.
Osoby złapane tu na kradzieży lub czymś jeszcze gorszym, miały zwyczajnie przesrane.

Podjechali po bramę, jawnie wyróżniając się od reszty samochodów. Furgonetka była pomalowana jednoznacznie i profesjonalnie, więc nikt nie miał powodów nic podejrzewać. Zatrzymał ich jeden z ochroniarzy, podchodząc do okna kierowcy. W przeciwieństwie do pozostałych widocznych strażników nie miał na głowie hełmu, a na ustach pojawił mu się przyjazny uśmiech, gdy ujrzał siedzące w kabinie kobiety.
- Dzień dobry. Panie do...?
- Pani Suarez, jesteśmy umówieni na godzinę 9.30.
- Rozumiem, że mogę się skontaktować z państwem Suarez i potwierdzić te odwiedziny?

Gdy przytaknęli, skinął na jednego z ludzi, który zniknął w stróżówce znajdującej się w przylegającej do muru i wykonanej również analogicznie do bunkra przybudówce. Wyszedł z niej dwie czy trzy minuty później. Jeden musiał słyszeć drugiego, bowiem wysoki, przystojny mężczyzna przy ich furgonetce znów się uśmiechnął.
- Wszystko w porządku. Czy mógłbym zajrzeć na tył? Względy bezpieczeństwa.
Przepraszająco rozłożył ręce. Felipa szybko wzięła to w swoje ręce, nie mieli tam nic do ukrycia, prócz tragarza, również ubranego w kombinezon. Otworzyła nawet jedną z toreb, pokazując medyczny sprzęt. Nie wyglądał na podejrzliwego, a widok sztucznego sutka sprawił, że mężczyzna machnął ręką.
- Możecie jechać, miłego dnia.
Bramka otworzyła się, przepuszczając ich. Cokolwiek powiedziała im pani Suarez, musiało sprawić, że nie mieli żadnych intencji, aby ich zatrzymać.

Dalej szło już zupełnie gładko. Osiedlowe uliczki były puste, po doskonale utrzymanych chodnikach, z równymi rzędami rosnących po bokach drzew, spacerowały młode mamy i biegały nieliczne dzieciaki. Minęli jakąś wyglądającą na bardzo drogą restaurację i Ann skręciła w prawo zgodnie planem zapamiętanym z satelitarnej mapy. Posesje były tu ogromne, po bokach wyrastały zarówno wielkie wille jak i wyglądające zwyczajnie domki jednorodzinne, zbudowane w przeróżnych stylach i technologiach, mające ze sobą tylko jedną wspólną cechę - ogromne place, zwykle trawniki z kwiatami i całorocznymi klombami czy żywopłotami. Niewiele było tu ogrodzeń, za to wiele kamer. Na każdym skrzyżowaniu znajdował się cały system kontroli i monitoringu, ustawiony tak, aby obejmować całość ulic i chodników, ale nie posesji. Te miały osobne zestawy kamer i czujników, których większość niewątpliwie była ukryta i bardzo nowoczesna.
Dom Suarezów nie wyróżniał się zbytnio z tłumu. Jednopiętrowy, wyposażony w dużą ilość daszków i konwencjonalnie wyglądający garaż wraz z podjazdem, był jednym z mniej rzucających się w oczy w najbliższej w okolicy.
Ann skręciła, wjeżdżając na podjazd, a drzwi domu rozsunęły się, ukazując postać, którą Felipa podświadomie spodziewała się ujrzeć. Dziewczyna zdecydowanie nie była Alice, ale jej wygląd wcale nie wskazywał na osiemnastolatkę. Mocny, ciemny makijaż, smoliste, krótkie włosy w pozornym nieładzie. Czarno-czerwone ubranie, na które składały się buty na wysokim obcasie, połyskujące lekko spodnie z nowoczesnego materiału, rękawiczki i bluzka bez ramiączek, błyskawicznie ujawniająca praktyczny brak piersi u Meg - nią musiała bowiem być czekająca na nich kobieta. Mimo stonowanych barw na zewnątrz, za plecami pani Suarez dostrzegli wnętrze utrzymane w barwach jej stroju i makijażu.
Anioły na zewnątrz, diabły wewnątrz.
Ferrick zatrzymała furgonetkę i wyłączyła elektryczny silnik.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 02-10-2012 o 00:39.
Sekal jest offline  
Stary 04-10-2012, 06:02   #38
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ed jeździł z muzyką sączącą się w słuchawkach hełmu.
Inner City na Bronxie. W Nowym Jorku biednych, wszyscy izolowali się w swoich grupach jak więźniowie w kiciu. Biali trzymali się razem. Spiki ze spikami. Czarni bracia bratali się ze sobą, czyli generalnie z brązowymi. Chinkie z żółtymi i tak dalej. Do tego dorzuć jeszcze wewnętrzne podziały i wychodziło na to, że kimkolwiek nie byłeś, to miałeś mniej lub bardziej przesrane u innych jak przyszło co do czego. Spiki dzieliły się na meksyków, puertoryków i innych kurdupli. Negros strzelali do każdego obcego co kilka przecznic, zwłaszcza do siebie nawzajem. Skośnych nacji było tyle, że ciężko się połapać, całkiem tak samo jak w ich językach... A biali... Cóż, biali dzielili się głównie na bogatych i biednych. Jedno ich wszystkich łączyło w gettach. Bieda. Ona rzucała na wszystko cień braku przyszłości. A takie Inner City przekreślało wszystkie naturalne podziały dżungli, mając jeden tylko, wspólny mianownik. Kasa. Z nią równały się idące rączka w rączkę władza i, lub, sława. Nie ważny kolor skóry, język, akcent, urodzenie, wykształcenie i sposób zarabiania. Liczyło się tylko tu i teraz oraz ile byłeś w nich warty. Taki raj na ziemi do wynajęcia.

Krążył powoli brudnymi ulicami w okolicy Inner City. W czarnej szybie kasku odbijał szare, betonowe oczy smutnego miasta. Głodne. Chleba i dragów. Pracy i kredytów. Zemsty i sprawiedliwości. Życia i śmierci. Ze zgaszoną nadzieją na powyższe i przyszłość. Liczyło się tu i teraz. Ile mogłeś złapać dla siebie, ukraść, oszukać. Nie ważne było jak to zrobiłeś, kogo zabiłeś, kogo z domu wyrzuciłeś czy kim byłeś zanim zostałeś nikim. Miasto toczyło chorobę od lat. Ludzie żyli jak karaluchy. Tak samo się rozmnażały, tak samo zjadały nawzajem, żerując na wyplutych, korporacyjnych ochłapach bogaczy, rzuconych na pożarcie resztkach z zysków, jałmużnie za niekiedy ciężką pracę tych nielicznych co ją mieli zaszczyt posiadać na stałe lub choćby raz na jakiś czas. Czy to sie kiedyś zmieni? Czy zmieni to ktoś? Brudne i stare budynki Bronxu gryzły się z białym murem okraszonym zielenią prawdziwej roślinności. Enklawa, w której mieszkała rodzina Suareza, jak koszula w dupie, człowiek w tłumie zombie czy też miłość na wysypisku, zdawała się być całkiem nie na miejscu. Tak. To było Inner City na Bronxie. Czerwona wisienka na kupie gówna.

Walters nie mógł pozbyć się powracającego obrazu Shannon. Jej oczy widział w wyuzdanych ruchach ulicznej prostytutki na chodniku, szalonych gestach zdziwaczałego bezdomnego przy kubłach na śmieci, naćpanego chłopięcia w ramionach obleśnego faceta z bródką za szyba kafejki. W każdym innym przypadku Shannon byłaby śmieciem, nad którym nie pochyliłby się nikt, nawet on. Więc co takiego go poruszyło? Jej twarz do złudzenia przypominająca Newt Weaver? Ich wspólna nieobecność?

Czy zależało mu na przesyłce Korpu? Raczej nie. A właściwie to raczej tak. Odkąd się dowiedział od Felipy, że w sprawę zamieszany był zarząd CT, to chyba jeszcze mniej i bardziej zarazem. Latynoska miała nie tylko fajne cycki. Nie była głupia. Nie byłoby mu przykro, gdyby dla Korpu powinęła się łapa. Może nawet będzie mógł w tym pomóc, gdyby sam miał przez to nie ucierpieć. A Newt była z krwi i kości. I musiała wiedzieć coś cholernie ważnego. Tylko dlaczego ją porwali? Kto się dziś przejmuje zabójstwem na śmietniku? W sumie co za różnica... Kogo dzisiaj policja szuka? Tych, których się opłaca w gotówce lub nie opłaca się nie szukać w ogóle. Czy jemu zależało na kasie? Jasne, że tak. Jak każdemu, lecz nie za wszelką cenę.

Zatrzymał się na robotycznym drive thru McMickey’s i zamówił syntetyczny Filet-o-Fish. Głodny był jak cholera. Kanapkę co lepiej pachniała jak smakowała spłukał diet coke. W międzyczasie odezwał się Remo. Ed nie wiedział jaki kontakt miała emigrantka w CT, ale pewne było, że albo z tego Remo był przereklamowany mit bez pokrycia, albo facet nie mówił im połowy z tego co powinni wiedzieć i mniej niż połowę tego, co sam wiedział. Walters nie zamierzał wyprowadzać go z błędu. Na dodatek ciągłymi uśmieszkami w tekstach podpuszczał Eda, czego Walters nie lubił. Kolorowi mieli od pokoleń wrodzone predyspozycje nie tylko do bycia zagorzałymi rasistami ale i mieli odwieczny kompleks nie bycia białymi. Był przekonany, że albo go podpuszczał, albo prowokował, co na jedno wychodziło. Bo w wylewną serdeczność nie wierzył. Zgodnie z sugestią Remo skupił się na Michelle. Michelle Collins. Hm.. No tak... Zdawało się, że tak musiała się naprawdę nazywać Newt Weaver. A jak się zwała poważniejsza laska z kosmetycznej firmy? Z tej "Mark & Clint"? Sprawdził. "Mark & Clark". Może tam dziewczyna oficjalnie pracowała? Z rekordem kryminalnym ciężko znaleźć dobrą pracę. Mogła zmienić tożsamość. Nieee... Netrunnerka na uczciwym etacie? A może to była jej matka lub siostra? Musiał to sprawdzić.

Tymczasem dziewczyny wraz z nowym milczącym aniołem stróżem z CT, Beckettem, który został spontanicznie ochrzczony "Dickiem", zajmowały się urabianiem Alice Suarez. Ed skupił się na podsłuchu wtulony w zaułek ciemnej uliczki pod zawieszoną nad budynkami kolejką. W końcu, kiedy paniusia dostała głupiego jasia, Ed zapalił motor i odjechał. Zaparkował pod Pawn Shop i przy jukach zostawił pchełki od Ann. Cholera wiedziała komu się chce rozkodowywać i dostrajać do ich częstotliwości. Dla CT na pewno by zależało z wiedzą czy bez wiedzy młodziutkiej Ann, które miała te zabawki od tatusia. Przekraczając próg sklepu machnął na powitanie ręką dla sumiasto-wąsatego Chai-Nicka i po chwili zamknął się w swoim mieszkaniu nad komisem. Z piwkiem w garści zasiadł przed sprzętem.

VirtuaGirl miało dwadzieścia lasek i wszystkie zdawały się być jak cyborgi. Pogadać można było tylko o sexie. Zero finezji. A co jeśli klient chciał się wygadać, być wysłuchanym lub zwyczajnie porozmawiać? Co to za randka? Zero profesjonalizmu. Po informacjach od Remo VG śmierdziało jeszcze bardziej. Legalny biznes bez fizycznego adresu. Firma krzak, która wisiała w sieci nie niepokojona przez nikogo przez to? Żadnych nazwisk, żadnych tropów, żadnych punktów zaczepienia. Firma musiała jednak gdzieś mieć swoją siedzibę i ktoś musiał za nią stać. Gdzieś musiał być sprzęt i serwery. Musiała płacić podatki, prowadzić księgowość, mieć EIN lub inny numer w rejestrach, udziałowców, skarbnika, zarząd, pracowników innych jak avatary przymulonych lasek. Prowadząc działalność musiała wykupić podstawowe ubezpieczenia. Być w ogólnodostępnym, stanowym rejestrze firm. Mieć swoją siedzibę i adres nie tylko internetowy, lecz także fizyczny. Kogo musieli opłacić, żeby być totalnie incognito na rynku, a idąc dalej, czemu tak im na tym zależało? Co takiego ukrywali? Jak wielkie plecy musieli mieć, że konkurencja nie była w stanie przekupić kogo trzeba, aby ich zdemaskować? Kto mógł ich szukać, kiedy oni ukrywali się na widoku w publicznej sieci internetu? Po co ta maskarda? Czy właśnie to zainteresowało Michele Collins a.k.a. Newt Weawer i było powodem jej zniknięcia?

Wrzucił do kosza pustą butelkę i otworzył drugą. Sprawdził inne dziuple i znalazł podobny, taki w sam raz. Super 8 Motel przestał być super dyskretnym po rzekomym wożeniu się detektywa VIPa limem Corp Techu.

Wybrał połączenie ze Spiridionem.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 04-10-2012, 16:43   #39
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Felipa gibko wyskoczyła z furgonetki.
- Alice Suarez? Miło mi panią poznać – wyciągnęła w jej kierunku obleczoną w rękawiczkę dłoń. Ton miała miły aczkolwiek profesjonalny a usta uzbrojone w uśmiech rodem z reklamy wybielacza do zębów. - Nazywam się Ericka Sanchez, a to Lisa Daniels, ekspert od wszczepów - gestem wskazała Jack po czym przeniosła wzrok na Becketta. - I nasz nieoceniony handlowiec, Richard Thomson, chociaż pewnie się nie obrazi jeśli będzie mu pani mówiła Dick, jak my wszyscy... - uśmiech przeznaczony dla Becketta mówił niemalże “nie ma za co”. -. Reszta ekipy zajmie się wyładunkiem a my w tym czasie moglibyśmy już przejść do rzeczy. Możemy wejść do domu?

Jack wysiadła spokojnie, jak przystało na porządną panią doktor. To, że była ubrana w buty na średnim obcasie, a pod fartuchem miała makabrycznie niewygodną garsonkę też miało na to pewien wpływ.
- Lisa Daniels - przedstawiła się jeszcze raz i wyciągnęła dłoń w powitaniu, by dziewczyna mogła dobrze sobie utrwalić fałszywe nazwisko- Jakby mogła nas pani poprowadzić od razu do jakiegoś pokoiku na uboczu, gdzie byłaby możliwość przeprowadzenia małego wywiadu medycznego to byłoby miło. Ekipa by w tym czasie, tak jak wspomniała Ericka, wyładowała i przygotowała nasze rzeczy.
To proste zdania kosztowało Evans bardzo dużo opanowania, po “dicku”.

Dziewczyna nawet się nie uśmiechnęła, lustrując ich uważnie swoimi ciemnymi oczami. Poza lub zwykły styl Meg nie zachęcały do nawiązywania bliższych znajomości postronnym ludziom, chyba, że ktoś lubił taki typ. W końcu drgnęła, odpowiadając uściskiem na uścisk.
- Witam państwa. Jestem Alice.
Krótkie, zdawkowe, ale pewne siebie. Chyba odetchnęła z ulgą, gdy uznała, że nie odkryto jej mistyfikacji.
- Wolałabym dowiedzieć się najpierw na czym to wszystko będzie polegało, a potem jak pani wskazała, porozmawiać o konkretach. Zanim zaczną państwo rozkładać sprzęt. To chyba zależy od tego, co będę chciała?
Ostatnie słowa powiedziała dość dobitnie, gestem nakazując im iść za sobą. Miała postawę osoby, która otrzymuje zwykle to czego chce. Minęli przedpokój, wchodząc do sporego hallu z kilkoma parami drzwi i schodami na górę. Meg skierowała się jednak w prawo, do aneksu kuchennego, gdzie stał duży stół. Wszystko wokół było w kolorach czerni, czerwieni i gdzieniegdzie - stali, urządzone na styl nowoczesny. Wskazała na krzesła, sama także siadając.
- Oczywiście, ze tak - Jack powoli miała wrażenie, że od sztucznego uśmiechu drętwieje jej szczęka - Większości zabiegów nawet bym się nie podjęła w tych warunkach nie zależenie od tego jakby pani nalegała. Chcieliśmy tutaj na miejscu zaproponować pani odprężający masaż, jakieś drobne zabiegi na paznokcie i włosy, może środek spalający tłuszcz, ale przy takiej figurze widzę, że to absolutnie zbędne. Poza tym w naszym arsenale mamy program, który dzięki małemu skanowi powoli w trójwymiarowym rzucie pokazać pani twarz po różnych zabiegach jakie oferujemy w naszym gabinecie. No i oczywiście porozmawiać na temat tego co możemy pani zaoferować, tam w klinice, przy najlepszej aparaturze.
- Tylko tyle? -
Meg była bardzo wyraźnie rozczarowana. - To niewiele, takie rzeczy to ja mogę mieć w salonie dwie przecznice dalej. Myślałam, że jesteście profesjonalną firmą.
Wzruszyła ramionami i zabębniła palcami po blacie stołu.
- Chciałabym ciemniejszą cerę, ze skórą dostosowaną do przyczepiania do niej kolczyków bez jakiegoś głupiego przekłuwania. Szersze usta i wizualnie większe oczy z możliwością zmiany koloru. Włosów też. Do tego... coś bardzo wyuzdanego, dla mojego męża. Lubimy wyuzdane zabawy - nie była osobą owijającą w bawełnę. - Nie wszystko teraz i na raz, ale przecież nie będę bawiła się w paznokcie. Trójwymiarowe oglądanie już sobie zafundowałam wcześniej, aby nie być teraz aż tak bardzo niezdecydowaną.
Felipa zesztywniała lekko a jej twarz przeszył grymas irytacji. Na ułamek chwili. Nie lubiła jojczących panienek a ta była widać podręcznikowym ich przykładem. Zaraz jednak przywołała wyważony uśmiech i zaplotła razem dłonie.
- Możemy pani zafundować implanty biustu - starała się kryć odrobinę złośliwy ton. Pieprzona płaska deska ze swoimi horrendalnymi wymaganiami. - XXL? Na tą chwilę to dość rutynowy zabieg, przy pełnym znieczuleniu. Sprzęt, który mamy ze sobą pozwoli stuningować pani biust jak marzenie pani Suarez. Mąż zaniemówi z podziwu.
Dziewczyna westchnęła w irytacji.
- Czy ja coś wspominałam o biuście? Hm? Przecież powiedziałam co mnie interesuje. Przecież wiem, że macie jakieś tam swoje normy i chcecie wszystkim wciskać to samo, ale ja nie chcę sztucznych cycków, zwłaszcza XXL.
Spojrzała w oczy Felipy. Tak, tutaj była zdecydowanie bardziej pewna siebie niż przez holofon Alice.

Ann westchnęła słuchając rozmowy kobiet. Dlaczego ludzie zawsze komplikowali sobie najprostsze sprawy? Odwróciła się dyskretnie, tak jakby mówiła coś do Malcolma. Przysłoniła usta dłonią i wyszeptała do komunikatora:
- Obiecajcie jej po prostu jedną z tych rzeczy, które wymieniła. Jack opisz jak to przebiegnie. Improwizuj. Byle szybko dała się uśpić!
- Pani Suarez, nikt pani niczego nie wciska, proszę nam wybaczyć jeśli odniosła pani takie wrażenie - Felipa wydawała się żywo zatroskana. - Nasza firma istnieje po to aby kobiety czuły się doskonale we własnym ciele, owszem, doradzamy, ale skupiamy się na wymaganiach klientów. Wobec tego zmiana pigmentacji i minimalne skorygowanie rysów? Hm... myślę, ze wszystko to jest do załatwienia od ręki, prawda doktor Daniels? - ujęła Jack za ramiona jak dumna matka prezentująca swoją wybitną latorośl.


- Oczywiście, jak najbardziej -
Jack miała wrażenie, że zaraz eksploduje. Najchętniej chwyciłaby elegancką paterę ze stołu i po prostu przywaliła rozpuszczonemu dzieciakowi w łeb. To by rozwiązało ich wszystkie problemy.
- Przejdźmy może do konkretów. Co do cery mamy nanotechnologię, która po jednym niegroźnym zastrzyku zwiększy produkcje melaniny. Oczywiście to potrwa klika dni aby ujrzeć pełen efekt, ale zastrzyk może zrobić niemal w każdej chwili. Z rzeczy, bardziej śmiałych może zaprezentuje pani kilka możliwych opcji waginalnych i piersiowych. I nie mam tu na myśli banalnego, powiększenia, o nie. Może ja je pani zaprezentuje, a nasza droga Ericka zrobi pani odprężający masaż, który dobrze przygotuje skórę.
Lekarka zrobiła krok do przodu by być poza zasięgiem dłoni Latynoski.
- Ooo tak - rzuciła z pełnym przekonaniem Felipa starając się wyhamować brwi, które mimowolnie dojechały do połowy czoła - Odprężające masaże to moja specjalność. Doskonale przygotowują skórę pod... opcje... waginalno... piersiowe - odwróciła twarz od Meg i posłała zarezerwowane dla Jack piorunujące spojrzenie.
- Głównie chodziło mi o masaż pobudzający krążenie, by nanoboty mogły lepiej rozprowadzić się po ciele i wpłynąć szybciej na kolor skóry - Jack uśmiechnęła się lekko i nawet całkiem szczerze. Nie wiadomo czemu spojrzenie Felipy trochę jej poprawiło humor.

Meg zmarszczyła brwi, patrząc to na jedną to na drugą. Ich dziwne miny i spojrzenia nie mogły ujść jej uwagi, ale przecież antypatie i wzajemne docinki zdarzały się wszędzie, więc nie zdziwiły jej za bardzo.
- No dobrze, ale jak taki zastrzyk może pomóc? Ja bym chciała zmienić kolor skóry wszędzie, nie trzeba by było mnie zamknąć w jakiejś kapsule czy czymś takim?
Najwyraźniej jednak nie dowierzała Jack w kwestii tego "cudownego" zastrzyku.
- Jest jeszcze kwestia rozliczenia. Ile to wszystko będzie kosztowało? Mam pięć tysięcy zniżki, nie chciałabym jej dziś przekroczyć, ale też nie chciałabym, aby coś się zmarnowało - na jej pomalowanych ustach pojawił się cień uśmiechu, lekko sarkastycznego. W jej mniemaniu przynajmniej. - Wcześniej sprawdziłam sobie cennik, ale chcę się upewnić.
- Nie, nasza technologia działa od wewnątrz, tym samym zapewniając idealne i równomierne rozprowadzenie nonobotów. Niech pani zwróci uwagę, że my nie zmieniamy w sposób sztuczny pani koloru skóry, lecz pobudzamy organizm by zrobił to samodzielnie. W ten sposób jest to nie tylko bezpieczne dla zdrowia, ale daje też długotrwały efekt, o ile oczywiście nie zażyczy sobie pani za jakiś czas kolejnej zmiany. - Evans odetchnęła, sprawę pieniędzy zostawiając Felipie. Jakoś miała przeczucie, że na czym jak na czym, ale na kasie latynoska zna się doskonale.
- Jeżeli nie chce pani dziś kosztowo przekroczyć limitu promocji pomożemy dobrać odpowiednio usługi aby zamknąć się w pięciu tysiącach - dołączyła się Felipa. - Nanoboty to koszt rzędu dwóch tysięcy, do tego powiedzmy jakaś wstawka waginalna, z tych ciekawszych, kolejne dwa tysiące i za ostatni tysiąc modyfikacja oczu z opcją zmiany koloru tęczówek.
Pani Suarez zastanawiała się chwilę, a potem skinęła głową.
- Podpiszemy jakąś umowę jak rozumiem? W razie jakiś niepowodzeń lub niezgodności z opisem... czy kwestii tej promocji.
Odprężyła się już, najwyraźniej zadowolona z darmowych dodatków do swojego ciała.
- Oczywiście - Jack znów uśmiechnęła się sztucznie - Może my zaczniemy przygotowania do zastrzyku, a w międzyczasie sformułujemy treść umowy wedle tego co zostało właśnie powiedziane.
- Wolałabym najpierw przeczytać, a potem oddam się w państwa ręce.

Meg również się uśmiechnęła, chyba trochę mniej sztucznie.

Po uzyskaniu względnego zaufania pani Suarez bis sprawy potoczyły się już całkiem gładko. Dziewczyna pobieżnie przestudiowała ściemnioną umowę, a potem zostały rozłożone specjalne maty i Jack rozpoczęła swoje nawijanie o sztucznych pochwach i sutkach przy okazji szykując zastrzyk.

Wbrew oczekiwaniom rozpuszczonej gówniary w środku nie było żadnych nanobotów, a zwykły głupi jaś, starodawny dobry fentanyl, ciągle niezmiennie skuteczny.
Przy aplikacji zastrzyku Evans odczuła lekką sadystyczną radość, ale zaraz pozwoliła dojść do głosu profesjonalistce.
- Dobra - zaczęła, po niecałych dwóch minutach, kiedy dziewczyna legła na kanapę oszołomiona - Nie będzie kontaktować od trzydziestu minut do godziny. Jest drobna, więc obstawiam bliżej godziny, ale organizm różnie potrafi zareagować. Jak się zacznie budzić dam wam znać. Powiemy jej potem, że miała wstrząs anafilaksjacyjny. Jakby się zaczęła rzucać poinformujemy ją, że to dlatego, że podała się za Alice, która na pewno alergii nie ma i że możemy podciągnąć ją za to do odpowiedzialności prawnej.

Jack przysiadła sobie na całkiem wygodnym krześle i zmierzyła Megan puls. Ciekawe swoją drogą, co powodowało, że laski decydowały się wyjść za faceta, który już miał jedną żonę i być panią Suarez bis. Dla Evans było to totalnie niepojęte.
 
Nadiana jest offline  
Stary 05-10-2012, 18:25   #40
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muza

Niedługo zaczynie świtać. Koło motocykla pożera kolejne kilometry czarnego asfaltu. Felipa lubi być w ruchu. Daje jej to złudne ale zbawienne poczucie autonomii.
Bronx wita znajomymi zaułkami, niekończącym się pasem graffiti i gwarem tętniących życiem nocnych klubów. Kobieta skręca na East River do serca jej dzielnicy, osławionego miejskimi legendami Zielonego Dystryktu, okolicy tak podłej i mrocznej, że gliniarze zapuszczają się tu tylko w opancerzonych wozach uzbrojeni w ostrą amunicję. Pytasz czemu Zielony? Bynajmniej nie dlatego, że w oczy razi od nadmiaru drzew. Za to masz tu zielone światło na wszystko co ci się zamarzy amigo. Burdele, dragi, czarny rynek wszczepów, hazard. Choćbyś był wymagającym perwersem tutaj zaspokoisz swoją gran fantasia. Oczywiście za odpowiednią cenę. Dinero nakręcają tą dzielnicę. Stanowią jej zębate koła spajające mechanizm układów i interesów, kręcące się niestrudzenie, nigdy nie zwalniające...

Zza zakrętem wyłania się neon w kształcie gwiazdy pulsujący feerią jaskrawych barw. Felipa podchodzi do bramkarza, murzyna o gładko ogolonej czaszce, tak szerokiego w barkach, że kojarzy się z foremnym czworokątem. Wymieniają poufały uścisk ale latynoska nie wdaje się w dyskusje. Przemyka na zaplecze knajpy a stamtąd schodami na pierwsze piętro budynku gdzie znajdują się mieszkania pod najem.
Kiedy zamyka za sobą drzwi muzyka sącząca się z parteru cichnie ale nie znika całkowicie. Większość ludzi uznałaby ją za dokuczliwą ale nie oni. Oni przywykli, a kto wie, może nawet polubili ten nocny niespokojny szum.

Jej królestwo. Trzy pokoje, ciasne, kiepsko umeblowane zwieńczone sporą ale ślepą kuchnią. Choć w zasadzie to bez znaczenia. Dwa z trzech okien wychodzą na brudne mury kolejnego budynku, od którego dzieli je dwumetrowy pas zaułka. Można już nie tyle zajrzeć sąsiadowi do domu co podlać mu kwiatki nie opuszczając własnej sypialni. Dlatego niektórzy wolą sobie okna zwyczajnie zamurować. Cena za anonimowość w tym ludzkim kinetycznym mrowisku.

Felipie chce się spać ale ma niewiele czasu do umówionego spotkania w motelu. Bierze więc tylko prysznic, zmienia ciuchy i podlewa roślinki upchnięte w glinianych doniczkach i ustawione w rządku na parapecie. Ma do nich słabość. Namiastka życia pośród martwej pustyni szkła i betonu.
Oczy jej się kleją. Wciąga na tyłek skórzane gacie ale naraz nachodzi ją ospałość i zniechęcenie. Po cholerę jej to wszystko? A tak, mamona. Bez niej się nie da. Bez niej ludzie są głodni, marzną i umierają. Tak naprawdę nie wierzy, że ją może jeszcze to spotkać niemniej taka mentalność tkwi gdzieś głęboko w jej głowie. Wyhodowana i pielęgnowana latami jak powtarzany w kółko dziecinny paciorek. W boga przecież nie wierzy więc w coś powinna. Równie dobrze tym czymś może być ludzkie skurwysyństwo. Boga nigdy nie widziała a je owszem. Aż w nadmiarze i do wyrzygania.
Siada więc na podłodze składając ciężką głowę na fotelu. Da sobie kwadrans. Krótka kima żeby zebrać siły na ciąg dalszy.

- Wszystko gra?
Felipa wzdryga się jakby ktoś przyłożył jej lufę do skroni. W progu stoi Wayland w tanim wymiętym garniturze.
- Przyszedłeś czy wychodzisz? - pyta go.
- Przyszedłem. A ty?
- Też. Ale zaraz się zbieram.
Felipa zmusza się aby wstać, naciąga na grzbiet koszulkę.
- Załatwiałam to już. Twój problem – wyjaśnia. Niech chociaż on ma dziś spokojny sen.
- Ja... dzięki – kiwa głową w odpowiedzi. Nie kryje ulgi jaką mu sprawiła ale zaraz na jego twarzy pojawia się wyraz zmieszania. – Mam ci... zapłacić?
- Nie wkurwiaj mnie – warczy latynoska, wymija go i wchodzi do kuchni.

W lodówce zamieszkuje tylko światło, można by pomyśleć, że to lokum nie żywych ludzi ale bandy androidów.
- Padasz na pysk – usłyszała za plecami jego burkliwy ton. - Zostań, prześpimy się parę godzin a później zabiorę cię na tajskie żarcie.
Bardzo kuszące.
- Nie mogę – odpowiada tak szybko aby nie dać sobie czasu na zmianę zdania. Zalewa wrzątkiem tanią syntetyczną kawę, podaje mu jeden z kubków. - Sprawdzisz coś dla mnie?
- Nawijaj – haker siada po przeciwnej stronie stołu. Wzrok ma naprawdę zmartwiony i Felipię zalewa ciepło w okolicy żołądka. Może dlatego robi mu na złość. Bo wraca gniew i wyrzuty, ma go trochę dość. Waylanda i jego pogoni za czymś kurwa lepszym. Wydaje jej się to tak dziecinnie naiwne.

- Newt Weavers – mówi spokojnie wyciągając w kieszeni foliowy worek. Przebiera wśród małych paczuszek i wybiera jedną, wysypuje na blat stołu i rozdziela plastikową kartą na dwie śnieżnobiałe wstęgi. - Hakerka, znana w sieci pod pseudonimem Swashbuckler. Naprawdę nazywa się Michelle Collins, obiło ci się coś o ucho? - Pochyla się nad stołem w palcach błyska szklana rurka, wciąga jedną porcje do lewej, drugą do prawej dziurki, po czym rozciera płatki nosa. Wigor wraca niemal natychmiast, źrenice rozszerzają się w ekstatycznym przypływie adrenaliny. Przez najbliższe godziny będę bogiem. I mogę wszystko...
- Prześlę ci jej zdjęcia na kom – Felipa z miejsca się nakręca, wyrzuca z siebie słowa energicznie i z pasją. - Jedna z identyfikacji twarzy odesłała mnie do firmy „Mark&Clark”, firmy kosmetycznej z siedzibą w Queens. Rysy się zgadzają ale wiek już chyba nie. Może to matka Weaver, chcę mieć pewność. Dogrzeb się do jej metryki, adresu prywatnego, sprawdź czy w rejestrze widnieje, że ma córkę. Ponadto Collins ma kartotekę na komendzie. Chyba siedziała za jakieś przestępstwa wirtualne, może uda ci się dotrzeć do szczegółów. I jeszcze jedno... Weavers bardzo dba o swoją prywatność. Powiem ci jedno carino, jeśli aż tak się chucha na sprawę swojej przeszłości to znaczy, że ma się coś do ukrycia. Przerzuć jej twarz przez programy korygujące wygląd w odniesieniu do wieku, odejmij jej pięć, dziesięć, piętnaście a nawet dwadzieścia wiosen a później przeszukaj pod tym kontem. Może mała Newt wdepnęła w coś... kiedyś... I Linda Lee – macha jeszcze palcem bo przecież to też musi sprawdzić. Jest tak nakręcona, że nie nadąża za własnymi myślami - mieszkająca przy 30th Street, zobacz co uda ci się wycisnąć na jej temat. Weavers interesowała się nią przed swoim zaginięciem, obie sprawy mogą mieć związek.

Wayland nic nie notuje ale Felipa wie, że zapamiętał każdy szczegół. Oprócz tego, że ma kilka miliardów szarych komórek więcej od niej to jeszcze urodził się z fotograficzną pamięcią. I to niby ona jest szczęściarą, hm?
- Poszperam – szybko się godzi i koncentruje się na zawartości kubka. Stary dobry Wayland-Lepiej-Dogaduje-Się-Z-Maszynami-Niż-Z-Ludźmi. Chwile milczą ale nie jest to ciężka cisza. W końcu Felipa podnosi się z krzesła bo jej ciało już zapomniało o zmęczeniu i domaga się działania.

- Kontroluj się – rzuca jeszcze haker zachowując maskę obojętności. - Im dłużej robisz w tym gównie tym bardziej miękniesz.
- Nie mięknę – Felipa wie, że to kłamstwo. Czasem jest ciężko, kiedy nachodzi cię ochota aby odpuścić i zaćpać się na amen a kieszenie masz wypchane najbardziej wyszukanym towarem. Łamiesz się raz, drugi, i nawet się nie obejrzysz a pikujesz głową w dół prosto w objęcia betonu. Kiedyś wujek się na nią wkurwi i zafunduje jej wszczep filtrujący albo kulkę w łeb. Wayland ma umysł szachisty, lubi wyprzedzać ruchy. Może on już widzi jak to może się potoczyć i dlatego szuka alternatyw?

Nie. Nie będzie go usprawiedliwiać. Przywołuje obraz stolika nakrytego białym obrusem, tandetnych ogników tańczących na czubkach świeczek i kartonowych pojemników z żarciem na wynos. Pierwszy raz w życiu widziała go w garniturze i nie mogła się kurwa pozbyć złych przeczuć. W zasadzie miała racje. Potwierdził to z premedytacją tani pierścionek z lombardu i obietnica wiecznego szczęścia. Czy on tak nagle zdurniał czy zawsze taki był? Dwa miesiące wśród korpów widać wystarczy aby zatracić duszę.
Wszystko źle wyszło. On wkurwił się sądząc, że Felipa nie chce pierdolonego „happily ever after” u jego boku. Ale ona po prostu nigdy nie wierzyła w bajki. To zabawne, bo podobno żyją w czasach gdzie technologia ociera się o magię. Ale nie tutaj. Bronx to nie miejsce na dobre wróżki czy srające tęczą jednorożce. Asi es la vida carino. Asi es la vida...

* * *

Felipa zastanawiała się czy rozpraszać equipo przed samą interwencją czy rewelacje o których się dowiedziała zachować na później kiedy wyczerpią opcje z domem Suareza. Skoro jednak Remo jak i Walters nie uczestniczyli w accion równie dobrze mogli zacząć grzebać w kolejnym tropie.

- Kenton Aleksander, lar 24, zamieszkały w miasteczku korporacyjnym w New Jersey City. Nie ma żony, nie ma dzieci - Felipa wyjęła z kieszeni kurtki niewyraźne zdjęcie i rzuciła na stół. - Mój kontakt jest pewien, że to on był z Suarezem na miejscu napaści na kuriera. To nasz drugi podejrzany. Sprawa jest o tyle śliska, że jest on synem członkini zarządu Corp-Techu, niejakiej Hanne Aleksander, lat 53. Mam nadzieję, że wszyscy jesteśmy zgodni aby podejść do tematu niezwykle delikatnie. Jeśli wypłynie fakt, że hijo tak poważnej figury działa na niekorzyść korporacji prawdopodobnie każdy z zainteresowanych będzie chciał ukręcić łeb hydrze i wszystko zatuszować, włącznie z wiecznym uciszeniem osób doinformowanych, czyli nas. Madre, chcąc ratować syna i swoją reputacion. Sam Kenton, aby C-T go nie obdarł żywcem ze skóry. I władze korporacji, piorąc własne brudy i unikając uszczerbku na zewnętrznym wizerunku. Apeluję - tu zerknęła dłużej na Becketta - aby ta informacja nie poszła do Dirkuera a później wyżej. Dodatkowo nadal nie wiemy co znajduje się w przesyłce. C-T nie chce być z jej zawartością w żaden sposób powiązany podkreślając jednak wagę całej sytuacji. To musi być jakieś grząskie pantano. I zastanawialiście się dlaczego zgarnęli nas, mało w sumie zaufanych ludzi z ulicy do odnalezienia czegoś tak importante? Jeśli mam być szczera, uważam, że wszyscy robimy za podpuchę. Cebo! My oficjalnie lawirujemy w sprawie, zwracamy na siebie potencjalną uwagę, podczas gdy grupa zawodowców działa po cichu na drugim froncie. Obym się myliła amigos. Obawiam się po prostu, że w naszym interesie nie jest poznać zawartości tej felernej paczki. Jest ona tak mucho tajna, że ta wiedza może być wyrokiem śmierci. W ogóle mi się ta sprawa nie podoba hablando francamente... Sugeruję ostrożność. Niemniej następnego w kolejności trzeba prześwietlić Kentona z naciskiem na odnalezienie sposobu w jaki kontaktują się z Suarezem. Jeśli oboje chcą sprzedać, bądź w inny sposób wykorzystać przesyłkę C-T muszą to omówić. No chyba, że Suarez był jedynie wynajętym cynglem. Zgarnął dolę i pozostaje już poza tematem.

Felipa pokusiła się o krótką pauzę.
- Z rzeczy przyjemniejszych.... - odpaliła swój kom wyświetlając holograficzny obraz trzech osób w mało przyzwoitym ułożeniu. - To prawdziwa Alice Suarez. Jak widać na załączonym pliku nie jest pretendentką do szarfy "miss wierności". Na razie nie jestem pewna czy pomoże nam to w jakikolwiek sposób w naszej sprawie, ale wiedzcie, że dysponujemy takowymi materiałami. Zakładając oczywiście, że Suarez nie jest w kwestiach małżeńskich przesadnie liberal i, że poligamia jest dozwolona jemu ale już niekoniecznie jego esposas. Jeżeli zaistnieje potrzeba aby jakoś dotrzeć do Suareza możliwe, że odpowiednio zmotywowana Alice nam w tym pomoże. Ale to na później. Teraz skupmy się już na Meg i akcji Thousand Faces.

Pozostały czas Felipa poświęciła na przestudiowanie listy oferowanych przez TF usług i ich szczegółowego cennika. Za pierwszym razem odwaliła fuszerkę bo gówno ją obchodziło co sobie poprawiają nadziane cerdos za pieniążki swoich ustawionych maridos. Nie żeby nagle zaczęło ją to interesować ale detale potrafiły często położyć całą akcję. Uczyła się więc pilnie o wkładkach dowcipnych, implantach paznokci i modyfikacjach biochemicznych. Wujek Li powiedział jej kiedyś „ Żyj tak, jakby każdy dzień był twoim ostatnim. Ucz się tak jakbyś miał żyć wiecznie...” Stary cap, co by o nim nie powiedzieć, był szalenie mądrym człowiekiem.
Na koniec przygotowała elektroniczne wersje umów między TF a klientami, te które wcześniej wrzucił im na kom Remo. Przestudiowała punkt po punkcie i chociaż prawnicze sformowania były mierda warte to chociaż pobieżnie zorientowała się z czym to się je, co kontrakt ma gwarantować firmie a co klientowi.

* * *

Felipa pokazała Meg Suarez środkowy palec kilka sekund po tym jak tamta odpłynęła w błogie objęcia tripa.
Biały domek, marzenie każdej szanującej się żony ze Stepford, stał otworem. Remo zwalił elektronikę w ręce Ann dlatego Felipa postanowiła podejść do poszukiwań w sposób bardziej convencional czyli wściubić swój latynoski nos w każdy centymetr sześcienny tej śmierdzącej przepychem przestrzeni. Nie szukała przesyłki C-T, a w zasadzie nie tylko jej. Chciała przejrzeć też rzeczy osobiste Suareza, jego sypialnię albo gabinet, gdzie przynosi robotę do domu.
Z plecaka wyjęła banalnie wyglądający przyrząd. Na pytający wzrok Becketta odparła
- Sonda wizyjna, nie dotykaj, pożyczona – latynoska ciągnęła wyjaśnienia choć nikt o takie nie prosił. - To taki dynks... skrzyżowanie rentgena i radaru dopplerowskiego. Przykładasz do ściany albo podłogi a on podaje ile ma grubości i co się za nią znajduje. W sensie powietrza, si? Pomaga w wyszukiwaniu skrytek.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 06-10-2012 o 11:03.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172