Misje recyklingu stanowiły jedne z najtrudniejszych. Zazwyczaj były dawane na początek każdej nowo utworzonej jednostce militarnej. Nie polegały, tak jak większość misji powoływanych przez Mistrza na przejęciu kontroli w danym świecie, tak aby istota z którą został podpisany pakt mogła rozpocząć życie jakie pragnęła.
Misje recyklingu pełniły dwie ważne funkcje. Scalały drużynę jaka została na nią wysłana oraz zdobywała „nowe zabawki” często niezbędne w dalszych misjach.
Świat Monolitu
Trójka młodych ludzi mozolnie kierowała swe kroki do punktu przyłączenia. Idąc bezpiecznie w kuli pola ochronnego - stworzonego przez Marcusa zdołali przedzierać się przez połacie pustyni, nie będąc narażonym na kontakt z materią nieożywioną tego świata.
Gdy dotarli do jednego z punktów połączenia z Monolitem. Wysoki chłopak o blond włosach rozpoczął przygotowania do pertraktacji. Najpierw musieli uzyskać dostęp do jednostki integracji danych, a nie było to proste zadanie. Leo - bo tak miał na imię, stworzył swojego klona człowieka, który wyglądał i zachowywał się dokładnie tak jak on. Sobowtór mężczyzny wyszedł z pola ochronnego i stanął przed urządzeniem łączącym eksperymenty z ciałem Monolitu. Jako, że planeta była w pełni zintegrowana z super komputerem gdy tylko człowiek – nowa forma organizmu stanęła niechroniona na ziemi rozpoczął się proces jej asymilacji.
Chwilę później przed chłopakami stał klon Leo przeistoczony w coś co na wpół było człowiekiem na wpół maszyną.
Ciekawość, która stanowiła podstawową cechę wszystkich mieszkańców Monolitu dała o sobie znać, gdy Exp74b zauważył przybyszów kroczących w kierunku punktu przyłączenia. Podążał za nimi i był świadkiem każdej z rozgrywanych scen.
Świat Podano Dostołu
Creo należał do istot powołanych do życia w wyniku buntu. Zespalał w sobie cechy najgłodniejszych zwierząt jakie kiedykolwiek chadzały po ziemi. Z wyglądu przypominał larwę długą na kilka metrów, wysoką na metr i tęgą niczym ziemski hipopotam.
Creo gdy po raz pierwszy poczuł otaczający go wszędzie dookoła zapach warzyw, owoców, przypraw - słowem góry żarcia – pomyślał z radością, że ta misja może będzie długa, ale jakże przepyszna
Pierwszymi pomocnikami Creo były mrówki, które urodził zaraz po przybyciu. Owady powiększały swoje rozmiary z każdą minutą dochodząc do nieprawdopodobnych rozmiarów. Po kilkunastu minutach robotnice wielkie niczym wieżowce zmieniały okolice spożywczej planety budując coś na kształt kopców. Ciężko wyobrazić sobie kilkunastometrowy kopiec zbudowany głównie z parówek, jednak te dzielne pomocnice dokonały tego w kilka minut z racji swoich gabarytów .
W przeciągu kilku godzin cała planeta zmieniła się nie do poznania. Chordy insektów łapało wszystko co bogate w białka, węglowodany i inne wartości odżywcze i zanosiło w jednym słusznym celu do kopca. W przypadku materii nieożywionej było to proste, materiały sprawne intelektualnie toczyły zażartą bitwę o przetrwanie.
Na planecie panował chaos i żadna jadalna istota nie mogła czuć się bezpieczna.
Valdemar
Berne był najstarszym z żyjących Heroldów i kimś o kim Diehme mogła spokojnie myśleć jak o ojcu. Zawsze mogła liczyć na to, że wsłucha się w jej myśli, uporządkuje emocje, doradzi. Choć dziewczyna wcześnie straciła rodziców, nigdy nie odczuła braku męskiej ręki tak ważnej w procesie kształtowania charakteru. Ich codziennym rytuałem zawsze o wschodzie słońca było przesłanie sobie życzeń dobrego świtu. Myśl prosta i nie inwazyjna, która niosła ze sobą komunikat, że u mnie wszystko w porządku była ich rytuałem, nieprzerwanym odkąd Berne rozpoczął naukę z Diehme poszerzania możliwości jej daru.
Berne jednak milczał od trzech dni. Pierwszy raz od ponad 10 lat.
Zaniepokojona Diehme próbowała się z nim skontaktować - bezskutecznie. Nawet próby kontaktu zwiększone obecnością Klerin nie przyniosły pożądanego rezultatu.
Poprosiła o pomoc dwie inne osoby mające dar Myślomowy o pomoc w zlokalizowaniu Berne, a że była lubianą osobą chętnie pomoc została jej udzielona. Po kilku godzinach mozolnych starań w końcu natrafiła na myśl, należącą do mężczyzny. Ona poczuła ją wyraźnie podczas gdy pozostałe osoby nie były świadome rozpoczętego połączenia.
Usłyszała swoje imię, wypowiedziane z obawą i rodzicielską troską. Berne cały czas myślał tylko o niej. Dziewczyna nie mogła rozpoznać gdzie jest jej przyjaciel. Jak na razie była w stanie poczuć Towarzysza mężczyzny, śnieżnobiały rumak Algo walczył o swoje życie. Diehme nie wiedziała czy uczucie jakie jej towarzyszyło bliższe było śmierci czy też narodzinom. Z jednej strony ciało i duszę Towarzysza najstarszego z Heroldów powoli opuszczały siły. Jego byt fizyczny i duchowy umierał. Z drugiej strony z każdym oddechem obdartego ze skóry rumaka, nowa przepełniona złem i chaosem jaźń nabierała sił i niczym z uporem pisklaka próbowała wydostać się na powierzchnie wygrzebując się z ograniczającej jej skorupy.
Wiadome było to, że jeśli Towarzysz Herolda zginie – umrze on wraz z nim.
- Kotku już nas znalazłaś ? – Dziewczyna usłyszała w swych myślach zdziwiony lecz pełen aprobaty obcy głos.
- Obstawiałem jeszcze dwa dni spokoju zanim uda ci się przebić przez moje bariery, musisz być rzeczywiście silna w te klocki skarbie. Mój błąd, że nie uwierzyłem słowom Seirata.
Stojący nieopodal Deihme obdarzeni Myślomowom ludzie nie słyszeli ani słowa z ich rozmowy.
Sedeos
Mathew siedział oparty o skały, na jego głowę oraz barki spływał strumyk lodowato zimnej wody. Chłopak był niewysoki, choć dobrze zbudowany. W rękach trzymał swoje największe dzieło - sześcienną szkatułkę wykonaną z diamentu. Urządzenie mieściło się w jednej dłoni i było bardzo lekkie. Przynajmniej takie wrażenie sprawiało.
- Rozlokowaliście już wszystkie ?! Mathew dopytywał kolegów.
- لذلك، لقد انتهيت للتو! - chropowaty głos wyartykułował sylaby, które dla ludzi brzmiały niczym szczekanie psa.
- Nudzę się już od jakiś pięciu godzin, kretynie. - krótką odpowiedź udzieliła podirytowana czekaniem kobieta.
- Przytrzymywacze wstawione, potrzebuje jeszcze chwile, upewnię się czy nasiona zaczęły kiełkować. - W umyśle chłopaka przemknęła myśl jednego z kompanów, Mathew nie mógł się przyzwyczaić do sposobu komunikacji z ogrodnikiem. Jakże łatwo można by postradać zmysły kiedy w odpowiedzi na zadane pytania, nie słyszało by się głosu rozmówcy, tylko własne myśli zawierające odpowiedź.
Mathew przesłuchiwał się kolejnym osobom, które zdawały mu raport z prac przygotowawczych. Nie mogli sobie pozwolić na spieprzenie tej misji. Jeśli Margid miała racje, i w tym świecie znajdą Trzecią Część, Mistrz zaliczy im tą misję poczwórnie. A to oznaczać będzie dla nich powrót do domu.
- Gotowe! Kolejna myśl pojawiła się w głowie chłopaka. Tym razem towarzyszyła jej mieszanka ekscytacji i radości, tak wielka że dłonie chłopaka lekko zadrżały z podekscytowania.
- Tylko spokojnie hortku, skup się na zadaniu, nie potrzebujemy zbędnych emocji. Chyba, że wpleciesz kilka członkom Zakonu Miecza. - chłopak usiłował uspokoić kolegę.
- Dobrze zatem. Ferajna! Rozpoczynamy akcję podbicia Sedeos.
Mechanizm trzymany w dłoniach chłopaka rozjaśniał ciemnozielonym światłem. Przezroczysta kostka wyrenderowała trójwymiarowy obraz całej planety. Na mapie pokazały się kontynenty a na nich wszystkie szczyty górskie, rzeki oraz morza i oceany. Po chwili na ekranie zaczęły pojawiać się niebieskie kropki, które najpewniej przedstawiały wszystkie siedliska ludzi , nie zabrakło również żółtych plam - obiektów reprezentujących zwierzęta. Na mechanizmie pojawiły się także 8 miejsc, które połączone były ze sobą cienkimi zielonkawymi liniami łącząc się razem na kształt Stelli octanguli.
Martin był jednym z mieszkańców Sedeos, kochał miejsce w jakim przyszło mu żyć. Był szczęśliwy, iż swe życie oddał w posiadanie zakonowi. Dziś jednak, w pełni zaczął żałować dnia w którym Sedeos straciło swych Bogów. Gdyby nadal istnieli, może pomogliby ustabilizować ten chaos.
W rzekach zamiast wody płynęła krew. Zamiast deszczu z nieba spadały żaby. Niebo zmieniło swą barwę z niebieskiej na ciemno czerwoną. Wszędzie dookoła słychać było dźwięk głodnej szarańczy. Wszędzie dookoła słychać było krzyki kobiet i płacz dzieci. Większość mężczyzn w sile wieku, jeszcze niedawno zdrowych niczym rumaki, teraz leżeli w łożach, spoceni własną krwią, powoli umierali w niewyobrażalnych męczarniach.
Ten koszmar rozpoczął się w raz ze wschodem słońca.
Pytanie brzmi, w jaki sposób można byłoby namierzyć źródło tych nieszczęść ?