Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2012, 01:01   #16
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Oboje zbiegali ze schodów pokonując kilka stopni na jeden krok. W jednej chwili stali na szczycie, zaś w drugiej znajdowali się u ich stóp, lecz te były szczytem kolejnych.
Miał ochotę skoczyć za balustradę, by natychmiast znaleźć się na dole! Teraz! Już!

Albert niemalże słyszał "Halt!" wykrzykiwane za jego plecami i wcale nie zdziwiłby się, gdyby z któregoś mieszkania wypadł niemiecki oficer.
Pistolet za paskiem przyjemnie uwierał w brzuch. Wyszarpnąć, odciągnąć kurek, wycelować, strzelić.
To takie proste. Przynajmniej w teorii, gdy po drugiej tronie barykady nie znajduje się człowiek bardziej doświadczony w strzelaniu.

Stanął nagle, gdy zobaczył przed sobą drzwi wyjściowe. Odetchnął głęboko i zdecydowanym, acz spokojnym krokiem wyszedł na zewnątrz, gdzie czekał go załatwiony przez Mirka środek transportu.
Riksza.

Wilga uśmiechnął się lekko na widok najpopularniejszego obok tramwajów środka transportu, po czym odwrócił się do jego łącznika z uśmiechem równie szerokim, co fałszywym.
-Waldek zawiezie cię na miejsce. Uważaj na siebie-uścisnęli sobie ręce z niemalże jednakowymi wyrazami twarzy.
Inżynier roześmiał się, jakby usłyszał wyjątkowo dobry dowcip i zakończył pożegnanie klepnięciem towarzysza w ramię.

Wsiadając do rikszy czuł się, jakby nakładał na siebie mityczną pelerynę niewidkę. Jakby stawał się niewidzialny.
Bicie serca uspokoiło się, zaś myśli potoczyły się swoim torem.

W pewnym sensie stał się niewidzialny. Jednakowy pośród mieszkańców Warszawy. Anonimowy.

Postawił kołnierz płaszczu, chroniąc się przed niską temperaturą powietrza ochłodzoną przez padający deszcz i wsparł czoło na dłoni jak zmęczony pracą obywatel wracający do domu. Zupełnie jakby dzień był wyjątkowo ciężki, zaś monotonny stukot kół przetaczających się po Warszawskich kocich łbach był stałym elementem jego wypoczynku.
Sprzęgło pomyślał nawet, iż w tym może być coś z prawdy.




Waldek pedałował niespiesznie przetaczając się przez ulice zgodnie z obowiązującymi zasadami ruchu.
Im dłużej okupanci zmuszali Polskę do życia w kamuflażu i partyzantce, tym bardziej perfekcyjni w takim życiu się stawali. Tym bardziej stawało się to machinalne i naturalne.
Odnajdywał w tym jakieś gorzkie pocieszenie. Nikt nie chciał, by los uczył ich w ten sposób, lecz było to skuteczne nauczanie, jak stwierdzał z obserwacji.


Jeszcze Polska nie zginęła,
Kiedy my żyjemy...


I żyć będziemy...
Uśmiechnął się do swych myśli, przejeżdżając koło sklepu spożywczego. Trzydziestoletnia łączniczka Felicja, sprzedawczyni stojąca pod własnym sklepem z kromką chleba nasączoną wodą i posypaną cukrem. Chyba miała przerwę.
Ukradkiem spojrzał w jej kierunku, zaś od pojedynczego mrugnięcia okiem, niby od niechcenia, wywołał kolejne, nieco bardziej radosne wygięcie warg. Była studentka i jedna z nielicznych osób znajdujących się na ulicach w tej chwili.
Inżynier nie dziwił się temu. Zarówno pogoda jak i łapanka robiły swoje.

...bo sami ostrzą na siebie brzytwy.
Podrapał się po brodzie na myśl o brzytwie. Twardy, zbyt długi zarost kuł otwartą dłoń i dawał powód do wizyty u Józka, znajomego cyrulika.
Przy okazji dowiedziałby się, co tak naprawdę dzieje się w Warszawie. Może nawet czekała na niego jakaś wiadomość?
Zawód, jakim parał się znajomek był jeszcze lepszy w celu przekazywania informacji niż fryzjer ze względu na dużą liczbę osób przewijających się w gabinecie oraz częste powroty. Przynajmniej raz w tygodniu.

Rikszarz zahamował lekko. Przed nimi przejechał samochód z oficerem prowadzący dwie ciężarówki wypełnione po brzegi żołnierzami.
-Szkopy gdzieś się śpieszą-powiedział Waldek, zaś Albert skinął głową, stając się równie pochmurnym, co pogoda.

Przeżegnał się. Oby Bóg, los lub cokolwiek innego miało w opiece tego nieszczęśnika oraz wszystkich, o których on lub ona wie.

Riksza zwolniła, zaś Wilga podniósł wzrok. Pozornie bez zainteresowania obejrzał ulicę oraz jedną z bram, przed którą się zatrzymali.
Budziła wspomnienia.

Bardzo odległe...
Oczami wyobraźni widział Zośkę detonującą materiały wybuchowe jeszcze pod Pruskimi zaborami.

...oraz bardzo bliskie.
Szedł tędy i śmiał się. Zośka też się śmiała, choć wracali z ledwie zakończonych obchodów rocznicy odzyskania niepodległości. Na jej twarzy dalej znać było ślady po miejscach, w których płynęły jej łzy.

Wyjął otrzymane od Mirka pieniądze, które wręczył Waldkowi z niemym podziękowaniem wspartym przez skinięcie głową.

-Oficyna po lewej stronie. Mieszkanie numer 11. Właścicielce powiedz, że jesteś tym mechanikiem ze wsi. Wszystko ci powie. Serwus-rzekł Waldek i ponownie zaczął pedałować.
Zniknął za najbliższym rogiem i Albert znów został sam.

Jedynie przez chwilę stał w bezruchu pogrążony we własnych myślach. W następnej szedł już jednym ze zniszczonych podwórek tak powszechnych w byłej stolicy.
Wszedł w oficynę, gdzie znajdowały się drzwi z numerem "11". To miało być jego dotychczasowe lokum.
Zapukał.

-Kto tam?-zapytał kobiecy głos dobiegający z wnętrza.

-Mechanik ze wsi-rzucił bez zastanowienia, a wejście otworzyło się. Stanęła w nich młoda dziewczyna, do której inżynier uśmiechnął się. Może trochę zbyt sztywno, lecz ona już stanęła z boku, robiąc mu przejście.

-Proszę. Niech pan wejdzie. Jestem Eliza.

-Albert-przedstawił się, idąc w ślady domowniczki.

-Napije się pan czegoś. A może jest pan głodny. Właśnie podgrzewałam zupę. Szczawiową-zaproponowała.
Choć Sprzęgło z chęcią poczęstowałby się zupą w szczególności pod wpływem kuszących zapachów dopływających z kuchni, to głupio było mu prosić, gdy w rozmowę włączył się głos starszej pani dopytujący kto przyszedł.

-Mój... znajomy, babciu. Mówiłam ci o nim.
Babcia i wnuczka. Nie powinien tego wiedzieć, jeśli była to prawda. Należało przyjąć, że to nieprawda.
Jakby nie było, przygotowali się na przyjęcie jego osoby choćby na jakiś czas.

Zaprowadziła go do kuchni. Aromat zupy był jeszcze mocniejszy. Niemalże zaburczało mu w brzuchu, gdyż od kilku dni z ciepłych rzeczy miał jedynie herbatę.

-Ma pan tutaj zostać dwa, może trzy dni. Mamy dla pana nowe dokumenty. Od teraz będzie pan nazywał się Andrzej Kotkowski. Jest pan szklarzem-powiedziała, a Albert skinął głową na znak, że zrozumiał.

-To jak? Chce pan tej zupy?-zapytała, zaś Wilga zdążył jedynie uśmiechnąć się i przełknąć ślinę, gdy ponownie wtrąciła się babcia.

-Chcę go zobaczyć, Eliza. Tego kawalera.
Sprzęgło musiał przyznać, że miała wyczucie czasu. Gdyby dała mu dziesięć sekund na wypowiedzenie jednego słowa potwierdzającego chęć skorzystania z gościnności.
Ale nie miał. Za to przyszło mu pokazywać się babci Elizy jak manekin na wystawie.

-Pozwoli pan?-zapytała z rumieńcem pojawiającym się na twarzyczce, zaś Wilga jedynie skinął głową, gestem prosząc o poprowadzenie do babci.
Jednocześnie miał głęboką nadzieję, iż starsza kobieta nie uzna ich za parę. To by było żenujące, szczególnie pod względem różnicy wieku, jaka musiała być między nim, a Elizą.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline