Wątek: Upadek
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2012, 09:57   #4
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Termen
Gregorian - the moment of peace - YouTube
Kapliczka była niewielkich rozmiarów. Ot zaledwie niewielki ołtarzyk, na nim płonąca, zawsze płonąca świeca. Było to dziwne w tej okolicy, w samym centrum skalistych wyniesień, gdzie wiatr dął w zasadzie zawsze, a zimno i wilgoć wchodziły razem z nim. Jednak program był właśnie tak napisany. Na Twoje specjalne zamówienie. Bez względu na to jakie warunki by nie panowały wieczny ogień przy ołtarzu palił się zawsze. Na samym ołtarzu niewielki obrazek wraz z relikwiami, obok jakieś świeże kwiaty. Niby nic nadzwyczajnego… a jednak bardzo rzadkiego w tych czasach. Czemu można by zapytać? Po co wierzyć w Boga, jeśli samemu można robić w zasadzie wszystko? To był powód, dla którego tak wielu ludzi odstąpiło od wiary. Ty jednak tego nie zrobiłeś. Trwałeś w niej, trwałeś wierząc mocno, a żar twej wiary i modlitwy, jaką było twoje życie ogrzewał Ci serce i serca wszystkich tych, którzy mieli szczęście przebywać w Twej okolicy.
Uśmiechnąłeś się do siebie. Ktoś mógł by się zastanowić, czy bardziej ogrzewał Cię żar serca, czy żar z paleniska kuźni stojącej zaledwie kilka metrów od ołtarzyka. Kuźni, która zazwyczaj płonęła również. Jej ogień nie był jednak symboliczny i wiecznie podtrzymywany przez protokoły. Tu piece rozgrzewałeś samemu. Samemu dokładałeś węgla i dąłeś w miechy. Samemu w końcu formowałeś metal naginając go do swojej woli… Lub woli Twoich klientów. Tak zarabiałeś na życie. Lub może inaczej. Tak zarabiał byś na życie gdyby była taka potrzeba. Takowej nie było, zatem kowalstwo, umiejętności szermiercze, czy podstawowe umiejętności zielarskie były na obecne standardy powszechnie uważane za hobby. To dawało jakieś wynagrodzenie, za które mogłeś cieszyć się pewnymi nadwyżkami w walucie twardej. Zajęcia nie były jednak hobby w Twojej ocenie. Była to Twoja ojcowizna. To wszystko co zostało Ci przekazane przez Twoich rodziców. Ci, pokładali wiarę w Panu tak samo mocno. Między innymi dla tego właśnie przekazali Ci wychowanie i dali Ci tyle serca i… tego wszystkie go co kiedyś należało określić dzieciństwem i co było powszechne. Teraz w dobie replika torów, sztucznych nianiek i programów kontrolujących każdy krok… to co od nich dostałeś zasługiwało na miano nie tylko poświęcenia, ale i losu na loterii. W dobie, gdy macierzyństwo, czy obowiązki ojcowskie uznawane były za coś przykrego, ty odebrałeś pełne wychowanie płynące właśnie od nich… od kogoś, kogo mogłeś określić mianem Mamy i Taty… kogoś, kogo mogłeś określić nie tylko w ten sposób dlatego, że oddał do stworzenia Ciebie materiał genetyczny… ale dlatego, że włożył krew, pot i łzy w twoje wychowanie.
Kontemplowałeś właśnie nad tym, nad własnymi rodzicami i tym jakie miałeś szczęście. Usta Twe mimowolnie składały się do psalmu:
Imię Pana jest Twierdzą
Warowną Twierdzą
Skałą Zbawienia
Wspomnieniem Mym.
Naraz do uszu Twych doszedł dźwięk powiadomienia. Dostałeś paczkę.
Podniosłeś się z klęczek i zawinąłeś wokoło siebie gruby, wełniany płaszcz. Ten miał kolor zgniłej zieleni i okrywał całe Twoje ciało. Głęboki kaptur zasunięty głęboko na twarz chronił doskonale przed wiatrem i pozwalał człowiekowi ukryć twarz. Genialnie tez wyglądał.
Wszedłeś do kuźni i spojrzałeś na stół. Na nim leżała paczka dość pokaźnych rozmiarów. Mniej więcej dwa metry szerokości, cztery długości i dwadzieścia centymetrów wysokości. Opakowana w dobrze wyglądające drewno. Nie byłeś pewien czy to buk, czy coś innego, jednak nie miało to teraz większego znaczenia. Przy otwarciu znalazłeś pieczęć odciśniętą w wosku i już wiedziałeś od kogo to było. Twój przyjaciel, karzeł Ulli zdecydował Ci się w końcu przesłać metal. Otworzyłeś wieko i gwizdnąłeś. W środku znalazłeś nie jakieś tam zwykłe sztaby żelaza… Te połyskiwały dużo wyraźniej, mocniej. Mieniły się w odcieniach zieleni i błękitu sprawiając, że ciężko było od nich oderwać wzrok. Obok znajdował się krótki liścik:
Z przeproszeniami, za zwłokę w dostarczeniu materiału, przesyłam Ci moje najnowsze odkrycie. Uważaj z tym, formuje się ciężko i wymaga dużych temperatur, jednak gdy już przybierze swą formę jest dużo wytrzymalsze i lżejsze od zwykłego żelaza… no i lepiej wygląda.
Kreślę się zamaszyście i pozdrawiam,
Ulli syn Waldorfa.
Ująłeś w dłoń sztabkę i szybko zrozumiałeś co karzeł miał na myśli. Metal faktycznie był lżejszy od klasycznego. Tylko co ty z niego teraz zrobisz? Przecież wywiązałeś się ze wszystkich zamówień…

Nuid
Pożar domu, szybka zeń ewakuacja i wszystko co działo się na przestrzeni kilku godzin było, aż nadto dla Ciebie. Adrenalina i konieczność tak szybkiej reakcji, oraz tak dużej ilości latania szybko Cie zmęczyły… i wywołały głód. Z wdzięcznością przyjąłeś propozycję przyjaciela, aby u niego odpocząć. Po opróżnieniu zapasów w jego lodówce, poczułeś względny spokój. Położyłeś się na jednej z leżanek i szybko odpłynąłeś w objęcia Morfeusza… Jak się okazało bawić się w rozszerzonej rzeczywistości było dużo łatwiej niż naprawdę uciekać przed płomieniami, czy ratować kompana.
Gdy po pewnym czasie się obudziłeś zmierzchało, a Ty doszedłeś do wniosku, że Można by wrócić do domu.
Teleportacja była czymś wspaniałym. Ot stwierdzenie "Dżinie! Dom!" i już cieszyłeś się swym ukochanym fotelem, a cała ta sprawa z pożarem u kumpla była Ci całkiem obca. Rozejrzałeś się wokoło i począłeś się zastanawiać, co mógłbyś ze sobą zrobić. Może by tak surfing na energetycznych nartach? Może by tak zwiedzić Słońce i przejść się po jego powierzchni? A może by tak sprawić sobie nowy majcher? Aby zrealizować to ostatnie potrzebowałeś kogoś więcej niż tylko Dżina. Kowala… mianowicie. Jeden z Twoich przyjaciół, polecił Ci gościa o imieniu Thermen Azardil. Ponoć był dziwny i oddany jakimś starym praktykom okultystycznym, ale przecież kto w dzisiejszych czasach był normalny? Trzeba go będzie odwiedzić.

UlfBjork, Acarkan
Po początkowej wymianie uprzejmości połączonych z odrobiną złośliwości weszliście do domostwa. Brunchilda krzątała się wokoło Was jak prawdziwa Pani domu. Nic zresztą dziwnego. Tak był napisany jej program. Na waszych nakryciach pojawiło się pieczyste roznosząc piękną woń pieczonego mięsa i wetkniętych weń śliwek. Obok talerzy natomiast stanęły litrowej wielkości gliniane kufle wypełnione pienistym piwem.
Pojedliście, popiliście wspominając i plotkując na tematy wszelakie.
Naraz to w drzwiach pojawiła się wspomniana wyżej gospodyni. Uśmiech z jej twarzy nie znikał .
- Może byście zaczerpnęli świeżego powietrza, zapalili sobie fajkę i dali mi posprzątać? Postawiłam antałek przed wejściem.
Wyszliście podziwiając piękno otaczającej Was przyrody, gdy naraz jednemu z Was przypomniało się. Przecież nieopodal odbywa się Jarmark. Może by tam podskoczyć?
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 04-10-2012 o 19:55. Powód: Orty i mała errata do posta
hollyorc jest offline