- Uciekaj dziewczyno! – usłyszała wrzask za plecami . – On tu idzie!
Jakby sama nie wiedziała… Rozpoznała głos, z charakterystycznym akcentem, to był ten mały… Afroamerykanin, tatuś zawsze nalegał, żeby używać tego słowa. Roxie, podobnie jak tatuś, nie miała nic przeciwko Afroamerykanom. Tatuś zatrudnił nawet kilku w ich rezydencji, zajmowali sie ogrodem, nie żeby jakimiś większymi pracami, czy planowaniem, oczywiście – tego pilnował ogrodnik Sample - ale do przekopywania rabatów i koszenia trawników nadawali się doskonale. Tatuś ufundował nawet kilka stypendiów dla Afroamerykańskiej młodzieży z ubogich rodzin – oczywiste było, że normalną droga rekrutacji nie mogli by się dostać do ich szkoły. Tylko stypendium, takie jak tatusia, ewentualnie sportowe.
Przekradając się pod ogrodzeniem w stronę garażu Roxie usłyszała głuchy odgłos bębnów. „Świętnie, teraz jeszcze Indianie” pomyślała.
Podeszła do garażu.
Kuźwa.
Na drzwiach składziku była wielka kłódka – co, rzecz jasna , wydawało się zgodnie z przepisami bhp (młodzież nie powinna mieć dostępu do sprzętu), ale w jej sytuacji nie było dobra nowiną.
Kuźwa.
Obeszła, powoli, budynek dookoła szukając innego wejścia. Podniosła leżący na ziemi kamień – owinie rękę bluzą i wybije szybę. Musi się dostać do środka.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |