Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2012, 11:47   #17
Kawairashii
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany

Stąpając po szkle
Samson pociągnął za klamkę i uchylił drzwi. Woda delikatnie wlewała się do wnętrza budynku. Zapalił latarkę i skierował ją w mrok. Po drugiej stronie rozciągał się kanał ściekowy, nurt wody pędził naprzód, uderzając w tył drzwi, które po drugiej stronie wydawały się nie prowadzić do tej samej strony zwierciadła po której stała piątka. Czas się zbierać, rzucił Samson lekkim przetrąceniem stawów w języku niewerbalnym po czym przekroczył framugę. Jego nogi zanurzyły się w wodzie. Mimo chłodu i obawy przed nieznanym, miło było ponownie widzieć własne barwy, nawet żółć światła stała się zauważalna.
-Droga wolna.
Powiedział, wpatrując się w otchłań kanałów przeszywanych światłem latarki. Trójka podążyła z nim, pozostawiając Endera za sobą. Chłopak pomachał do nich po czym powoli zamknął drzwi, gdy ci uruchomili swoje latarki. Kask górniczy nie był łatwy do założenia, coś znajdowało się wewnątrz. Gharsam opróżnił jego wnętrze, pod plastikowymi uchwytami zbłąkała się niepozorna pojedyncza rękawiczka. Założył go ponownie na głowę, sprawdził zasilanie. Działa. Przeszła przez drzwi ostatni, a incydent z kaskiem opóźnił lekko jego wymarsz. W ten czas, pozostali zdążyli już pomknąć w głąb tunelu. Jemu dane było widzieć zanikające światło z szczeliny pod drzwiami. Woda przemykająca po gumiakach Carisy była lodowata. Drabina na ścianie jednego z tuneli łudziła nadzieje, jednak właz do którego prowadziła był zastawiony. Grupa musiała poszukać innego wyjścia. Promienie latarek skierowały się w różnych kierunkach, Samson wahał się z wybraniem drogi. Po krótszym namyśle brodacz wyjął jaskrawo żółtą kredę po czym nakreślił wyraźną strzałkę na wysokości podniesionej dłoni, tuż przy rozwidleniu. Ruszyli dalej. Co dziwne, woda w ściekach nie była specjalnie brudna, co wskazywałoby na kanały burzowe.

Ubuntu
Szum pędzącej wody wprowadzał pewną przeszkodę w porozumiewaniu się. Słowa zamieniały się w pomruk, a pomruk zanikał zanim wydostawał się z ust. Mężczyzna trzymał się swojej latarki, czując jak jego wojskowe buty ślizgały się po grząskiej powierzchni kanału. Coś zamigotało w oddali, gdy promień światła przesunął się wzdłuż ceglanych ścian. Ubuntu sięgnął po nóż. Szczury jednak nie powinny stanowić zagrożenia. Ubuntu zerknął w ciemność, wyraźną tylko dzięki światłu latarki. Coś ponownie zamigotało w oddali. Był to biały kij od szczotki wystający zza rogu jednego z kanałów. Biały kij trzymany w ludzkiej dłoni. Dłoni której właściciel powoli wychyla się zza krawędzi na końcu jednej z odnóg korytarzy. Dorosły, dorosły mężczyzna z karabinem przewieszonym przez ramie. Ściany korytarzy zaczęły zmieniać swą teksturę, niczym piasek na plaży obmywany morską wodą. Ubuntu sięgnął po swoją AWS-kę, oczy skierowane na podłogę, małe dłonie nie znalazły nic na ramieniu. Maczeta i nóż zniknęły. Latarka zarazem była w dłoni, jak nie. Ponownie spojrzał na mężczyznę. Tym razem był to przysadzisty nastolatek. Szum wody w tle przemienił się w pomruk innych podobnych jemu nastolatków. Ubuntu cofa dłonie, na nadgarstkach czuje uderzenie rózgi. Mężczyzna ma ponownie trzynaście lat, pamięta jak wyglądał w tym wieku. Szybkim ruchem obrócił się na stronę. Nadal był w kanale, w prawej dłoni latarka, lewa na pasie, gdzie zawiesił nóż. AWS-ka nadal przewieszona na barku. Ponownie patrzy w korytarz. Jest nieuzbrojonym trzynastolatkiem. Serce pędzi jak oszalałe, ślina gęsta niczym smoła, głowa wiruje, w brzuchu przewracają się flaki, a kończyny jakby zastygłe. Mimo iż obaj znają dalszy ciąg wydarzeń, nastolatek nic jednak nie mówi, patrzy na czarnoskórego chłopca, przewiercając go swoim wzrokiem i machając delikatnie kijem od szczotki.

Wszyscy
Samson wspiąwszy się na kolejną z drabin, poruszył właz, ten ustąpił. Nieme kiwnięcie sugerowało dalszą trasę. Gharsam sięgnął do szczebli. Carisa rozejrzała się po korytarzu, kierując latarkę w stronę Ubuntu. Mężczyzna stał przy rozwidleniu, drżąc z zimna, wpatrzony w poboczny korytarz, z wyłączoną latarką skierowaną nieświadomie w wodę.
-Ubuntu?
Czarnoskóry obudził się i czym prędzej ruszył niepewnym marszem w kierunku Carisy. Był rozpalony, mimo iż w kanale ciągnęło chłodem. Jego wzrok był nieobecny. Kobieta pokręciła głową, rozglądając po kanałach. Wokół nic tylko niekończące się korytarze cieni wypełnionych pędzącą wodą.

***

Gharsam stąpał po kocich łbach, czując ciężar opadających kropel. Niebo było ciemno białe, przeszywane piorunami które w oddali rozjaśniały iglice wieżowców nad nimi. Na zewnątrz było o wiele chłodniej niż w kanałach burzowych. Powietrze z ich wnętrza parowało na zewnątrz, okrywając sylwetki na końcu alejki kurtyną bieli. Samson poszukał miejsca na zaznaczenie znaku swą jaskrawą kredą. Tym razem były to dwie kreski. Najwyraźniej posługiwał się pewną numerologią. Na zewnątrz kanału wszystko wydawało się normalne. Znajdowali się w jakiejś metropolii, najwyraźniej niedaleko jakiegoś rynku. Już z alejki każdy z nich mógł odczuć zapach pieczeni i warzyw. Słyszeć rumor rozgoryczenia, nawoływań i chichotu.
Samson wyjrzał za kurtynę, Gharsam i Caris czekali na rozkazy. Ubuntu w ten czas cichaczem zasuwał właz do kanału. Wzdrygnięcie mężczyzny zwiastowało nieciekawe wieści. Samson wrócił po chwili, chowając swój toporek za pazuchą. Trójka skierowała swój wzrok na brodacza.
-Tylko bez krzyku i agresywnych ruchów. Zachowujcie się naturalnie. Przejdziemy przez tłum w w prostej linii, nie odstępujcie mnie na krok. I... schowajcie broń. Patrzcie na ziemię i nie oglądajcie się. Nie chce ryzykować. Schowajcie broń.
Samson wyglądał na wstrząśniętego, zresztą tak jak Ubuntu. Czwórka pochowała co bardziej rzucające się w oczy ostrza i karabiny, nawet kusza znalazła się pod płaszczem. Cokolwiek widział Samson, jego przezorność wzbudziła niepokój w grupie.
Grupa dotarła na skraj alejki, a ich oczom ukazał się ogromny bazar wypełniony cieniami. Tłum zachowywał się naturalnie. Były tam dzieci, osoby starsze, rodziny, nastolatki, sprzedawcy, zadowoleni i niezadowoleni klienci, cierpliwe i niecierpliwe jednostki, przepychające bądź przepuszczające innych osobniki. Carisa sięgnęła po jeden z owoców w sklepie warzywnym, wszystko wyglądało tak rzeczywiście, tak naturalnie i pysznie, niemal mogła poczuć słodycz tego czerwonego jabłka. Sprzedawca nie zauważył jej wyboru, zauważyło go natomiast małe dziecko stojące nieopodal Carisy, trzymające najwyraźniej swoją matkę za dłoń. Samson ruszył na przód, za nim Gharsam i Ubuntu. Cień dziecka zaczął się wyginać, uwypuklać, tak jakby w ciągu bolesnej operacji zaczynał przechodzić z formy dwu wymiarowej w trzy wymiarową. Napełniając się materią niczym zużyty worek wypełniony kisielem, tryskający czernią w tu i ówdzie naruszonym materiale który miał stanowić jego skórę. Grupa nie czekała na rudowłosą, kapanie deszczu i gwara na rynku, zagłuszały kontakt między czwórką. Ubuntu i Samson wyglądali na zamyślonych. Gharsam jako pierwszy zauważył zmiany w cieniach. Jego wzrok spoczął na Caris która zamarła w bezruchu obserwując wpuklającą się sylwetkę dziecka. Jego twarz zaczynała nabierać odcieni, nie był to już zwykły cień. Sylwetka podniosła dłoń, zamknęła oczy i otworzyła usta. Wewnątrz nie znajdowały się zęby, gardło, czy jakiekolwiek inne naturalne do odszukania organy w jamie ustnej.
Wewnątrz znajdował się ekran telewizyjny przedstawiający niewyraźny kanał, głównie szum. Carisa powoli zaczynała wycofywać się w kierunku Gharsama, a dziecko znikało w tłumie. Mimo to jego materialność przenosiła się na jego kończyny niczym zaraza, przeskakując na dłoń matki która pod wpływem bolesnej materializacji zaczynała dygotać i nabierać kształtów. Również tryskając materią, jakby ta przelewała się przez nią jak przez powoli zapychające się sito. Dziecko powoli wyciągnęło swą malutką dłoń, wskazując na Carise. Ekran w jego ustach zaczął szumieć.
Grupa oddalała się od alejki w dość szybkim tempie, jednak Carisa i Gharsam słyszeli narastający dźwięk szumu telewizyjnego, zwiększający rzeszę zwolenników. W oddali, cienie zaczęły spoglądać po sobie, obserwując szumiących i wypukłych osobników. Każdy z nich z zamkniętymi oczyma, telewizorami w ustach, z dłońmi skierowanymi ku oddalającej się czwórce. Samson nie starał się zerkać za siebie, mimo to wydłużył krok. Wkroczyli w spokojniejszą strefę. Szum narastał z wystarczającą szybkością by dorównać ich marszu, stanowił teraz dość natarczywy dźwięk w eterze. W sklepie z elektroniką, wszystkie telewizory zaczęły szumieć. W oknach wystawowych stały różnego rodzaju reklamy i przedmioty na sprzedaż, litery użyte w opisach nie wyglądały znajomo, de facto słowa zlewały się w jeden ciąg nabazgranych pazurem linijek. Nawet neony i telebimy przedstawiały treść o podobnej czcionce, zanim zaczęły szumieć. Narastający dźwięk zza pleców zaczynał niepokoić grupę, nawet Samson słyszał zmianę w dźwiękach wydobywających się z zamieszkujących miasto cieni. Mężczyzna stanął i przyciągnął ku sobie Gharsama.
-Widzisz te ruiny? Zakręćcie na następnym rogu i odnajdźcie drogę do ich wnętrza, zauważyłem tam fontannę. Szum narasta. Rozdzielimy się, ja zgubię pościg, wy ukryjcie się do tego czasu.
Carisa i Ubuntu zobaczyli zniszczone mury pałacowe za żółtą taśmą zawieszoną na wysokości bioder. W tym świecie ten rejon należał do rozbiórki, jednak w jego wnętrzu prócz zarośniętych gruzowisk znajdował się bardzo istoty element, a mianowicie fontanna. Aksjomat.
-Wypowiadajcie życzenia tylko w ostateczności.
Mężczyzna spojrzał głęboko w oczy Gharasama z nieciekawym wyrazem twarzy.
-I baczcie na słowa. Pana bawią nasze potyczki.
Po tym zdaniu, czym prędzej oddalił się na drugą stronę ulicy, rzucającym się w oczy tempem. Machając dłońmi i kaszląc dość charakterystycznie. Cienie mijające go, stawały w miejscu i przez chwilę zastanawiały się nad jego zachowaniem, po czym zaczęły wypełniać się materią i wskazywać palcami w jego kierunku.

Gharsam
Pośród tłumu znalazła się jedna wyróżniająca się osoba. Kobieta o blond włosach, cała zmoczona deszczem, z rozmytym makijażem i łzami w oczach. Łkała, trzymając się za zmoczony żakiet. Gharsam nie mógł stwierdzić czy była zła, czy zrozpaczona. Jej wzrok spoczywał na nim. Zniknęła gdy tylko cienie zakryły jej osobę.
 
__________________
Kawairashii jest offline