Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-09-2012, 22:13   #11
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Caris była zadowolona z otrzymanego golfu i widać było, że przyjęła go z radością.
- Dziękuję - powiedziała ze szczerym uśmiechem i skłoniła się najpierw Gharsamowi, a potem Lirze - ich gospodyni. Owszem, różowy kolor gryzł się z jej czerwonymi włosami, ale teraz miała już coś konkretnego do ubrania na górę, a to się dla niej bardziej liczyło niż moda.
Będąc w osobnym pokoju, rozejrzała się trochę po nim, ale nie traciła czasu na dokładne zwiedzanie każdego zakątka i podziwianie zdjęć. Zdjęła dziecięcą kurteczkę i zamiast niej narzuciła na siebie golf. Uznała, że warto zostawić bandaże, gdyż coś musiało pełnić funkcje biustonosza.
Wróciła do pozostałych, w samą porę, aby podsłuchać końcówkę rozmowy.
- Dożywotna kadencja? - zdziwiła się Caris. - Ja myślałam, że my... - zwiesiła głowę krzywiąc się smutno - To tylko taka nazwa, skoro już nie żyjemy, tak? - spytała.

Lira gniewnym wzrokiem powędrowała ku Enderowi.
-Widzę że Panu Enderowi nie podoba się obecna funkcja, najwyraźniej chce wrócić do grzebania w ziemi.
Chłopak w ten czas, skrępowanym wzrokiem wymijał osoby w kuchni.
-Ależ żyjesz kochanie, jeśli sądzisz że jest inaczej pewnie źle zrozumiałaś naszego Endera.
Kobieta zakręciła chochlą w garnku, zupa była już gotowa do podania.
-Nie kłopocz się tym dziecko

Słysząc to Caris odetchnęła z ulgą. - Dziękuję Pani - powiedziała uprzejmie.
- Mówiła Pani, że brakuje cukru, pieprzu, nici. Jeśli dobrze rozumiem to zdobycie ich będzie naszym zadaniem? Będziemy ich szukać na wyprawach? Ale dookoła widać tylko pustynię, gdzie można znaleźć takie rzeczy? - podpytywała się uprzejmym i spokojnym głosem, nie szczędząc przy tym uśmiechu.

-Waszym? Czy mam rozumieć że się zgłaszacie na ochotników? A już myślałam że w mieście nabędziemy nową szwaczkę- Lira mrugnęła do Caris.
-Nie będziecie ich szukać tutaj. Widzisz, na tym pustkowiu czeka was tylko śmierć. Poszukacie ich za drzwiami. Każdy z mieszkańców ma swoje drzwi, a za nimi swoje grzechy, swój świat ze swoimi kompleksami. Nie do każdych można wejść, ale to jedyne miejsca w których znajdziesz potrzebne nam materiały. Jeśli nie chcesz się na to pisać, możemy posłać Endera. Chłopak widać nie sprawdza się jako opiekun. Lira ponownie uśmiechnęła się w stronę Caris, a Ender nadal unikał kontaktu wzrokowego.
-Siadać do stołu, zupa podana, skończyło nam się masło więc macie na zagryzkę sam chleb. Dzisiaj mamy krupnik, no chyba że macie z sobą jakąś przekąskę.
Lira zasiadła przy stole i bez odprawienia modlitwy nabrała pierwszą łyżkę, jak na osobę duchowną oraz na takim wysokim stanowisku, było to dość podejrzane.
-Jedzcie, nabierzecie sił. Przed wami długi dzień. Chociaż jak widzę dobiega już końcowi. Więc zgłaszacie się na stanowiska zbieraczy? To dobrze, widzę że dobre z was dzieci. Z pewnością poradzicie sobie po drugiej stronie. Gharsam, Oralndo, siadajcie, weźcie po talerzu.

Caris zrobiła dwa kroki w kierunku talerzy, ale Ubuntu ją wyprzedził, mimo wszystko kładąc je na stole, co wyszło mu dość głośno. Dla niej pozostało więc, tylko podać wszystkim łyżki i tak właśnie zrobiła, kładąc po jednej obok każdego talerza.
- Ja nie mogę mówić za nas wszystkich, ale myślę, że spróbujemy swych sił, skoro potrzeba rzeczy, to trzeba się za to zabrać - odpowiedziała rozkładając łyżki.
- A oxymorony i aksjomaty. Skąd się biorą? Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie płacenia nimi w sklepie - zdradziła dziewczyna, zaciekawiona nietypową walutą.

-To ja się będę zbierał, życzę miłego posiłku.
Rzucił Ender po czym szybko opuścił posesję. Na co Caris spojrzała na niego wystraszona, zamyślając się na chwilę.
-Ależ nie, słonko, to nie wygląda w ten sposób. Wydzierżawiliśmy sobie ten grunt, w zamian za jedno prawo na trzydzieści dni. Na stanie mamy tylko osiem praw. 1. Nie ma wspomnień, jest tylko wiedza. 2. Doba to 74 minuty. 3. Budynek znany jako kościół. 4. Budynek składający się z trzech posterunków. 5. Fontanna. 6. Każdy ma własne drzwi. 7. Pan. 8. Każde prawo utrzymuje się jedną dobę. Nasz kontrakt z panem wyczerpał nasz limit prawie całkowicie, po jutrze będziemy musieli się przeprowadzić na inny grunt aby odnowić nasza umowę.
Lira spokojnie konsumowała swoją miskę krupniku, jednak Caris czuła nękające Ksienię wątpliwości. Usiadła do stołu i zaczęła jeść, przyglądając się jej.
-Jak tylko zjecie, przejdziecie się do Omara. Jestem pewna że Ender przedstawił wam go po drodze. Wyda wam spis potrzebnych artykułów. Waszym zadaniem nie będzie jednak tylko dostarczenie nam ich. Po drugiej stronie, namierzy was sam Pan, nie życzę sobie żadnych nieporozumień. W przeciwnym wypadku macie wolną rękę i możecie nie wracać do miasta. Szukajcie prawd, faktów, czegoś co jest obecne tak za drzwiami jak i w naszym szarym świecie. Jak widzicie kolory i grawitacja nie są faktem. Jeśli znajdziecie prawdę zawołajcie Pana, jeśli okaże się faktem, on podaruje wam jedno życzenie. Możecie sobie zażyczyć wszystkiego, jednak tylko na czas jednej doby oraz tylko w danym świecie. Po powrocie, chce usłyszeć sprawozdanie, jeśli według naszych światów prawo to będzie dotyczy również i innych światów, zyskamy następny miesiąc. W razie błędu może kosztować to was życzenie, bądź w razie wyczerpania, jeden dzień bez otwierania drzwi. Pamiętajcie tylko że im dłużej przebywacie za drzwiami, tym bardziej będzie to dla was niebezpieczne. Macie się również dowiedzieć co stało się z poprzednim Opatem oraz jego zastępcą. W razie śmierci, powracają jako nieumarli nie tylko w jednej rzeczywistości. Jako iż nasza składa się z pustyni, szybko byśmy się dowiedzieli że zginęli. Zatem albo utknęli, albo.. znaleźli sposób na wydostanie się z tego miejsca.
Lira rozejrzała się po wszystkich, Orlando także zerkał znad talerza. Caris zaś cały czas wpatrywała się w kobietę, słuchając uważnie.
-Oczywiście to tylko domysły, jeśli dowiem się że usłyszeliście to ode mnie, spotkacie się z konsekwencjami. Nie che aby w mieście zapanowała anarchia. Zrozumiano?

Caris może nie do końca wszystko zrozumiała, ale praktyka pokarze najlepiej o czym była mowa. Pokiwała energicznie głową, gdy padło polecenie trzymania buzi na kłódkę i nie miała najmniejszego zamiaru się wyrywać.
Spokojnie zajadała ofiarowaną jej zupę.

Gharsam tylko skinął głową w odpowiedzi, przyjmując jej wypowiedź do wiadomości. Stoicki niemalże spokój na jego obliczu, świadczył zapewne o tym, że nie bardzo przejął się zagrożeniami. Albo że w nie wierzył.
 
Mekow jest offline  
Stary 12-09-2012, 11:58   #12
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Podczas wędrówki poprzez miasto Gharsam nie wykazywał większego zainteresowania mijanymi miejscami bądź osobami. Dopiero okablowanie budynków przyciągnęło jego uwagę. Przyglądał się mu w milczeniu, wędrując spojrzeniem po kablach.
Kolejne wyrwanie z postawy milczącej obojętności nastąpiło przy Dorze, choć nie dotyczyło bezpośrednio samej kobiety.- Po kie licho przedszkole w Czyśćcu, chcesz powiedzieć że jest tu jakiś przyrost naturalny Enderze? I o co chodzi z tą robotą papierkową.? Miejscowość nie wygląda na dość liczną, by potrzebować skodyfikowanego prawa.
-Trudno powiedzieć. Czasem litujemy się nad znajdami i nadajemy im imiona. Obecnie mamy cztery dzieciaki, wliczając tego nowego, trafił tu kilka tygodni temu. A z papierkową robotą.. wyobraź sobie co by się stało bez odpowiednich organów, gdyby ktoś zapragnął bodajże zmienić swój stan cywilny, bądź posiadłość. Wszyscy co chwila pytali by się o prawdę. Nawet takie proste rzeczy jak wymiana wymaga świadków, w innym wypadku można byłoby nakłamać innym i powstały by zamieszki w razie zwrotu niechcianego produktu. Przy okazji dzięki notowaniu transakcji oraz działań społeczności pozostawiamy po sobie ślady. Z tego co mi mówili, najstarszy wpis pochodzi z przed spotkania Pana, przed ustawienia lokacji w jednym wymiarze, a te zapiski sięgają nawet do okresu z przed ustalenia władzy. Nasza obecna Ksieni jest piątą wyznaczoną opiekunką Miasta, przed nią zbieraliśmy się w plemiona, bandy, przynajmniej tak mi mówiono, ja pamiętam drugiego Opata, wtedy tu przybyłem. Ich kadencja jest dożywotna, zatem domyślacie się jak bardzo martwimy się o ostatniego.
Ender nie musiał dokańczać, już przedtem powiedział że zniknął w dniu ich przybycia, coś wydarzyło się po ich spotkaniu z Panem, czy dwójka staruszków która ich wykopała z ziemi, to Opat i jego zastępca?

Kwestię zmiany różowego stroju na flanelową koszulę Gharsam podjął z wcześniej okazywaną obojętnością. Wydawało się, że nie przejmował się tym jak był postrzegany przez otoczenie.
Niemniej uległ poleceniom Ksieni w tej kwestii. Jak i późniejszym związanym z Orlando. Gharsam nie mówiąc ni słowa ruszył w kierunku szklarni.

Nie musiał iść długo, ale też i nie spieszył się stawiając każdy krok jakby badał realność ziemi po której stąpa.

Wewnątrz szklarni stał Orlando, tęgi mężczyzna odziany w dżinsowe spodnie z klamrami oraz wyrobioną przez lata koszulę która lekko przylegało do jego nabrzmiałego brzuszyska. Orlando przetarł czoło chusteczką, nie wyglądał na zadowolonego. Jego dłonie były twarde i masywne, wyrobione w polu.

Gharsam obserwował przez chwilę mężczyznę z typową dla siebie zimną obojętnością. Potem jego wzrok powędrował po roślinach szklarni, które próbował rozpoznać. Był zapewne ciekaw co hodują tutaj.
Dopiero po chwili milczącego trwania, Gharsam odezwał się.-Wzywają cię na obiad.
I tyle... nie raczył się nawet przedstawić.

Orlando obejrzał się i kiwną głową do Gharsama, mijając go klepnął w ramie i zaprosił zamaszystym gestem do wewnątrz. Nie wydawał się rozmowny. Wewnątrz szklarni znajdowały się niedojrzałe pomidory, zielone truskawki i pole marchwi. Każda ze szklarni chowała w sobie inne rośliny.
Gharsam odczekał aż Orlando się oddali, po czym zerwał liść truskawki i zamknął oczy, koncentrując się na doznaniach płynących ze zmysłu dotyku.
Zupełnie jakby chciał sprawdzić, czy umysł odcięty od wzroku wyczuwa ów liść zmysłem dotyku. Czy też może liść podobnie jak całe otoczenie, jest iluzją i hipnozą poprzez wzrok narzucaną.
Dopiero po tym doświadczeniu, Gharsam ruszył do chatki, by przysłuchiwać się rozmowom innych.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 18-09-2012, 17:37   #13
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Gharsam czuł to wyraźnie, coś w tym miejscu nie było w porządku. W szklarni panowała nieprzyjemna atmosfera, a przy zmrużonych oczach warzywa wydawały się wołać o pomoc. Zresztą tak jak i cała pustynia. Stopy sprawiały ziemi ból gdy tylko po niej stąpał, a ciemne chmury złowrogo zbliżające się znad skalistego pejzażu zwiastowały ciąg dalszy nieprzyjemnych niespodzianek. Jego pobyt na zewnątrz trwał zaledwie chwile ale słońce zdołało już zajść.

***

Lira nie miała wiele do zaoferowania, mimo iż jak na Ksenie podarowała im sporo jak na początek; odzież, schronienie, posiłek, zatrudnienie i kilka słów otuchy. Kobieta nadała swojej kolacji tempo najwolniejszej osoby z trójki, dzięki czemu skończyła równo z nimi.
-Za mną
Rzuciła rozkazująco po czym udała się na plac głównymi drzwiami. Nie była najszybszą kobietą mimo to sposób w jaki stąpała wskazywał na stanowczość jej postanowień. Schodząc z górki wypełnionej nagrobkami i otwierając drzwiczki swego białego ogrodzenia została przywitana przez grupkę szwendających się mieszkańców.
-Dobry wieczór Liro, czy mogę zadać kilka pytań?
-Nie teraz Esme, zejdź mi z drogi.
-Miasto ma prawo wiedzieć co się dzieje.
-Mówiłam, nie teraz.
-Nie możesz trzymać nas w niewiedzy, dawny Opat utrzymywał lepsze relacje z prasą.
Esme była młodą dziewczyną w wieku dwudziestu lat, ubraną w kombinezon mechanika, duże buciory do wędrówki po górach i kilka koszul które grubością swych warstwa przypominały sweter. Na głowie miała oklapłą czapkę oraz dwa monokle złączone drutem w okulary. W rękach mała tabliczka i kreda.
-Nie odstąpimy póki nie powiesz co się dzieje. Ksenio.
Powiedziała inna dziewczyna,o szpiczastych czarnych włosach i rękach brudnych od oleju i smarów. Ostatnie słowo zostało dodane po chwili, jako okaz szacunku.
-I ty Wren? No dobrze, słuchajcie. Proszę was wszystkich o wytrwałość. Do miasta przybyły trzy nowe osoby, poznajcie Caris. Uroczą dziewczynę o rudych włosach. Caris ukłoń się słonko. Jest bardzo dobrze wychowana i lekko zdezorientowana, tak jak my wszyscy, jestem pewna że ją polubicie. W razie wyjątku, decyzja o jej obecnej posadzie na stanowisku szwaczki zostaje zawieszona. Dobrze zbudowany biało skóry Gharsam oraz mój ulubieniec Ubuntu, specjalista od wykładania talerzy, za chwile do nas dołączą. Nie są zbyt rozmowni zatem zachowajcie dystans. nie straszcie nowych. Prócz tego mam dobre wieści, trójka wykazuje chęć zostania Zbieraczami. Czyli zostajemy przy dotychczasowych zwyczajach. Tym razem zamiast jednej osoby będziemy mieli trzech, zatem ostatnia osoba przed... zaginionymi zajmie się trójką.
-Czyli Samson? Czy wypowie się pani na temat zniknięcia Opata? Bądź, czy znaleziono już ciała?
-Bez komentarza.
Lira wyminęła Wren i Esme nie zwracając uwagi na resztę zebranych.
Gdy tylko na placu zjawili się Gharsam z Ubuntu obie dziewczyny wykazały swe zainteresowanie zalotnie uśmiechając się do Ubuntu, puszczając oczka, a na widok siwo włosego, lekko nadgryzając wargi i spuszczając wzrok wzdłuż spodni. Esme kręciła niewinne kółeczka wokół dwójki, a Wren nie ruszyła się z miejsca, mając ponad dwa metry wzrostu, kobieta czekała aż mężczyźni otrą się o nią, z jej łonem wypiętym przypadkowo w kierunku ścieżki którą kroczyli. W tłumie znajdował się również Clark i Dora z maluchem który co chwila był odtrącany przez innego mieszkańca nieżyczącego sobie bycia ombacywanym przez szkraba z lepkimi palcami. Było tam także kilku innych mieszańców, niosących jedzenie do stodoły obok posiadłości Liry. Ktoś inny stał na drabinie zawieszając napis „witamy” na sznurze z lampkami choinkowymi, dokładnie nad wejściem do stodoły.

***

-Omar, poznałeś już nowych?
Sklepikarz pokręcił głową i zmierzył wszystkich wzrokiem. Nie było w nim ani cienia wyższości, a zwyczajne lokalne ciepło prowincjonalnego ducha.
-Caris, Gharsam i Ubuntu. Wydaj im listę i sprzęt do zbierania, widziałeś Samsona, albo Endera?
-Tak, ostatnio walczyli w areszcie z zamkami, byli u mnie po klucze.
-Dobrze zostawiam ich z tobą, wyślij ich później do niego. Kto stoi na straży?
-Posłali kilka chłopaków na obrzerza. Nie pamiętam. O! Orlando, dobrze że jesteś, pomóż mi z tą lodówką, musimy zabarykadować spiżarnie. Także dołącze do patrolu.

W mieście robiło się już ciemno, a w domach co chwila zapalały się światła, rozjaśniając mroki ulic i placu. Kilka kropel zaczeło już nawiedzać pobliskie dachy i nadawać tutejszym rynnom sens. Coś strzeliło w oddali i na placu polały się iskry. Za oknami widać było pędzącą Wren w kierunku fontanny. Światło w sklepie zamigotało. Omar i Orlando zastygli w bezruchu.
-Dzieciaki tu macie listę rzeczy do znalezienia, jest spora, ale nawet jeśli znajdziecie połowę, to już jakiś sukces. Za tylnymi regałami znajdują się rzeczy na wyprawy. Weźcie jakąś broń, latarki, najważniejsze to mieć jakieś światło, jedna raca na każdego. Nie bierzcie za wiele, ale pamiętajcie o obszernych plecakach, macie przynieść rzeczy, a nie je wynosić. Co do środków zapobiegawczych, noście z sobą jakieś ochraniacze, nie zawsze będą wam potrzebne, czasem mogą nawet nic nie dać ale lepiej mieć niż żałować. Także um.. może to nie prawo, ale zalecałbym jakiś parasol. Gdy byłem za drzwiami podczas mgły, tam także było mgliście. Taka rada z mojej strony. Wiecie gdzie znajduje się więzienie?
Trójka dobrze wiedziała o czym mowa, Ender wspominał o wypadowi jednak każdy używał innego słowa na określenie tego miejsca. Najważniejsze że miał w środku areszt i regały na broń.

Mijając regały światło co raz bardziej zaczynało migotać, a z innego działu w sklepie dobiegały przekleństwa Omara oraz jego i Orlanda stęknięcia gdy barykadowali spiżarnie w ciemnościach.
Na pułkach znajdowały się narzędzia, przybory kuchenne, klucze, porcelana, zegary, niektórych przyborów nikt z trójki nie widział wcześniej zażycia, a inne z kolei wydawały się pochodzić z muzeum. Dotarłszy na tył sklepu trójka spostrzegła wspomniane przedmioty.
Z broni, zaczynając od kusz, łuków sportowych, dzid, maczet i sierpów bojowych, dochodząc do karabinów samopowtarzalnych z drugiej wojny światowej i myśliwskich dubeltówek, kończąc po wymyślnych modeli urządzeń o podejrzanym pochodzeniu. Dziwnym trafem znajdowały się tam również narzędzia budowlane takie jak piła szlifierska z przenośnym akumulatorem oraz gwoździarka ciśnieniowa, również z podręcznym zbiornikiem.
Niestety nie było wiele naboi na stanie, a co bardziej wymyślne były odstawiane w miejsca z naklejką 'Do uzupełnienia'.
W sklepie znajdował się także specjalny dział poświęcony światłu. Były tam małe latareczki, olbrzymie reflektory, małe światełka z turbo zazwyczaj umiejscawiane na rowerach, opaski świecące w ciemnościach, lampy błyskowe, kaski górnicze z żarówkami, nawet granaty błyskowe i flary. Ubuntu zdołał również dostrzec pustą szufladkę z kurzem obrastającym wszystko poza prostokątnego śladu. Natychmiast przypomniały mu się zapałki które znalazł w biurku.
Caris niepewnie przyklękła przy plecakach, były ich tylko pięć, z tym że jeden był okrwawiony a inny dziurawy.
Gharsam podniósł maskę hokejową i przejrzał się w niej. Na szafkach leżały ochraniacze, jedne z plastiku, inne z blachy, znajdowały się tam również ochraniacze na pierś stworzone z opon samochodów. Takie jakie nosił na sobie Opat. Kilka nakolanników, nałokietników, nawet rękawiczki z plastikowym podbiciem aby w razie upadku osłaniać wewnętrzną stronę dłoni, oraz dość charakterystyczny hełm amerykański najprawdopodobniej używany w Wietnamie, świadczył o tym napis „Zabójca Żółtków”, tyle że z śladem kul w słowie „zabójca”.

Omar nie pojawił się ponownie by poinstruować ich o dalszych planach, Lira wyszła ze sklepu gdy tylko ten zagadał do Orlanda. Na zewnątrz rozpętała się burza, grube krople deszczowe atakowały ziemię oraz Wren która razem z Clarkiem starała się zabezpieczyć źle rozłożone kable w palu nad fontanną. Trójka wreszcie miała chwilę dla siebie. W zasięgu wzroku nie znajdował się nikt kto mógłby ich poganiać, mieli wystarczająco wiele czasu by w końcu ustalić kilka faktów o swoim położeniu. Czy wszystko to było prawdą, czy ktoś robił ich w bambuko? Może i nawet któreś z nich było wplątane w cały ten show? Czy Caris i Gharsam odgrywali swe role dla Ubuntu? Czy Ubuntu i Gharsam wrabiali Caris? Czy Gharsam miał uwierzyć Caris i Ubuntu?

***

Naprzeciw Sklepu w Wypadowni Samson i Ender pojawili się w drzwiach, gdy tylko trójka wydostała się ze sklepu. Ender trzymał w jednej dłoni pęk kluczy. Samson natomiast wyglądał zupełnie inaczej niż za pierwszym spotkaniem. Był już w pełni wyposażony, duże gumiaki rybackie na stopach, szyja i twarz skryta pod grubym szalem, jedna ręka osłonięta czymś na kształt rycerskiego kastetu, a w drugiej trzymał topór strażacki. W ustach fajka, palona poprzez dziurę w szalu, a na plecaku zawieszonym na jednym ramieniu wisiały fiolki, lina do wspinaczki oraz puste butelki.

-Czas się zwijać, nie mamy całej nocy.
Powiedział Samson, nie witając nawet trójki.
-Dajcie listę. Jesteście gotowi?
Wypadownia przypominała budkę szeryfa z dzikiego zachodu, były tam dwie cele oraz kilka biurek. Także stojak na bronie ustawiony przy ścianie tuż przy jednym z biurek. Kilka pancernych szaf oraz toaleta. Na tyłach znajdował się również odrębny pokój z mapami oraz szpilkami powbijanymi w nie, prowadzącymi nitki o różnych kolorach w różne punkty. Samson popatrzał na mapę starając się nie zerwać żadnej ze wstążek i nici. Po czym zbliżył się do drzwi które stały na środku pokoju, jakby nigdy nic. Pomyślał by kto że po drugiej stronie prowadziłyby do jakiegoś pomieszczenia, bądź przynajmniej zachowywały złudzenie normalności. Jednak z jednej strony drzwi wyciekała woda, tak jakby przeciekały z od wewnątrz.
-To jak, gotowi?
Spytał Samson sięgając po klamkę.
Ender ścisnął mocniej pęk kluczy, wpatrując się w przeciek.
 
__________________
Kawairashii jest offline  
Stary 23-09-2012, 17:24   #14
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Rzeczywistość tutaj nie była rzeczywista. Wszystko, co widział, zdawało się nasuwać nowe pytania, pozostawiając stare bez odpowiedzi. A nawet, jeśli ktoś coś tłumaczył, robił to w nieudolny sposób, który cechował się praktycznie zerową skutecznością. Wszystko było irracjonalne i pozbawione logiki, a przynajmniej takiej, jaką znał za życia.
Nadal wierzył, że umarł, i zapewnienia Ksieni, ani nawet samego Pana, kimkolwiek on jest, tego nie zmienią. Wierzył też, że jednocześnie istnieje, w jakiś pokrętny sposób, którego jednak życiem nazwać nie mógł. W końcu oddycha, je, czuje; jemu starczyło to na dowód. Życie jednak nierozłącznie kojarzyć mu się będzie z "tym" życiem, na Ziemi, w Afryce. Mało przyjemnym, ale prawdziwym.

Szkieletem, na którym zbuduje własną wizję otaczającego go świata stały się trzy proste stwierdzenia.
Nie żyję.
Jestem w Czyśćcu.
Muszę przetrwać.

Teraz wystarczy znaleźć jakieś konkrety i zacząć składać je w jedną całość.

Zbiorowisko ludzi oraz transparent powitalny pasowały do przejawianego przez Endera optymizmu związanego z pojawieniem się ich trójki, który, jak widać, udzielił się reszcie mieszkańców. Stoły zastawiane jedzeniem, gapie i krążące wokół Ubuntu i Gharsama kobiety- to wszytko świadczyło o tym, jak wielką sensacją jest ich przybycie. Podobnie było w Afrykańskich wioskach. Kiedy ktoś spoza miasta pojawiał się w wiosce, dzieci obłaziły go i zarzucały pytaniami, obserwowały i pomagały. Dorośli zaś podchodzili do niego z dystansem, ponieważ zdawali sobie sprawę, że człowiek z zewnątrz może przynieść ze sobą kłopoty. Ci tutaj zachowywali się jak dzieci. Nawet im do głowy nie przyszło, że któreś z nich może im zaszkodzić, w ten czy inny sposób.

Zignorował prowokujące kobiety i ruszył za Ksenią. Był ciekaw, czy na tę wyprawę pozwolą im wziąć broń.

Pozwolili. Ich naiwność była godna uwagi, jako objaw potencjalnego szaleństwa. Poczuł jednak, że dzięki ich bezpodstawnemu zaufaniu, i on zaczynał akceptować tę całą szopkę. Wszedł pewnym krokiem na zaplecze sklepu i zaczął przegląd sprzętu od broni palnej. nie znalazł Kałasznikowa ani nic znajomego, zgarnął więc jeden z nielicznych karabinów, starą AWS-kę. Wyglądała na dobrze utrzymaną i sprawną, wadliwa broń to ostatnia rzecz, jakiej potrzebował podczas walki. Znalazł łącznie jedynie 14 pasujących naboi, musiało to jednak starczyć, nie chciał obwieszać się cały bronią. Poza tym, pozostała jeszcze reszta ekwipunku. Jeśli chodzi o ochronę, wybrał napierśnik hokejowy, który swoją drogą widział pierwszy raz w życiu, oraz nakolanniki, bardziej przydatne, niż się można tego spodziewać. Musiał też zaopatrzyć się w broń białą. Najbardziej podpasowała mu jedna z maczet, którą zawiesił sobie przy pasie, jednak oprócz niej wziął jeszcze praktyczny, mały składany nóż, który wylądował w kieszeni spodni. Na koniec odwiedził dział oświetlenia, gdzie poza flarą, która, jak dobrze pamiętał, przysługiwała każdemu z nich, zgarnął dużą, niezbyt poręczną, lecz jak miał nadzieję, mocną, latarkę. Sprawdził, czy działa i zapakował razem z flarą do plecaka.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 23-09-2012 o 17:27.
Baczy jest offline  
Stary 25-09-2012, 16:28   #15
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Caris była zagubiona w tym wszystkim. Za dużo rzeczy na raz, za dużo dziwnych praw i zjawisk, nie wspominając o ilości osób i ich imion do spamiętania. Łatwo było się w tym wszystkim pogubić.
No cóż, byli nowi, może wezmą to pod uwagę i nie będą się gniewać o nieumyślne błędy i głupie dla nich pytania. Można było mieć taką nadzieję.

Sprzętu było naprawdę dużo. Caris wzięła plecak na wstępie... a potem zaczęła się rozglądać.

Gharsam spojrzał na dwójkę, która z nim miała iść w teren. - Dobra... Informacje o terenie mamy żadne. A skoro tutaj potrzebują jakichś praw, to widać na zewnątrz nie ma zasad. Trzymajcie się więc blisko, żadnego oddalania od grupy. Ja na szpicy, wy z tyłu. Nie odzywać się bez powodu, nie wypuszczać broni z ręki. Wchodzimy i wychodzimy, żadnego zwiedzania, żadnego zatrzymywania się. Wszystko traktować jako potencjalne zagrożenie.

Ubuntu wysłuchał Gharsama z obojętnym wyrazem twarzy, wciskając się w ochraniacz hokejowy.
- Rób jak chcesz. Ale nie idziemy sami, więc swoją taktykę będziesz musiał jeszcze im wyjaśnić. I jeśli pozwolą Ci rządzić, będzie tak jak powiedziałeś.
Następnie spojrzał na Caris.
- Kobiety powinny zostać tutaj - nie było w tej wypowiedzi ani władczego tonu, ani jawnej drwiny, brzmiało to jak pozbawiona emocji informacja, stwierdzenie faktu.

Na twarzy Gharsama pojawił się ironiczny uśmieszek.-Nie sądzę, by wysłali z nami więcej niż potrzebne minimum. Jeśli ktokolwiek pójdzie... Bo chętnych to tu na wyprawę na palcach jednej dłoni można policzyć.

Caris nadal przygotowywała się na “wymarsz”, aczkolwiek słuchała tego co mówili mężczyźni. Niestety nie udało jej się znaleźć żadnej tarczy, ani tacy. Wyszukała jednak bardzo fajną maczetę.



- Idę z Wami, panowie - odpowiedziała Ubuntu i skłoniła lekko głową. - Sama się zgłosiłam, prawda? Damy sobie radę - powiedziała z uśmiechem. - W tym sensie, że ja też sobie poradzę - dodała kiwając potwierdzająco głową.
-Zobaczymy... -odparł krótko Gharsam.
- Kto ma listę? Mogę prosić o przeczytanie? Tak by wszyscy wiedzieli czego szukamy - powiedziała delikatnym głosem Caris. Jednocześnie na czapkę z daszkiem założyła kask górniczy, którego działanie od razu sprawdziła, świecąc przez chwilę po oczach kolegów.
- Ojej, przepraszam - powiedziała od razu. Światło nie było zbyt intensywne, ale mogło im to przeszkadzać.
Rozglądała się uważnie za jakimś napierśnikiem, zrobionym z czegoś innego niż opony, a najlepiej z metalu lub jakiejś mocnej pochodnej plastiku.
Gharsam lekko skrzywił się na jej słowa. Wyjął listę i podał dziewczynie.- Czytaj...skoro uważasz, że potrzeba.
Wydawało się, że sam nie ma ochoty wypowiadać zbyt wielu słów.
Dziewczyna skrzywiła się wyraźnie niezadowolona, gdy odbierała kartkę.
- Dużo tego - powiedziała i przyglądała liście się przez dłuższą chwilę.
- I tak nie zapamiętam - westchnęła oddając kartkę mężczyźnie. - Czyli po prostu bierzemy co się może przydać, tak? Tylko wiecie, obawiam się trochę, bo skoro dają nam broń to... no chyba wiadomo. Spodziewają się kłopotów - zdradziła.
-No i ? - właściwie wydawało się, że Gharsama zdziwiła ta wypowiedź Caris.
- No... nie boicie się? - spytała, ale spoglądając na mężczyznę, zdała sobie sprawę z kim rozmawia. - Ja się trochę obawiam. - zdradziła z nieco markotną miną.
Gharsam zmarszczył brwi wyraźnie się namyślając. Po czym odparł krótko. - Nie.
- Mówiłem, kobiety powinny zostać tutaj - dorzucił beznamiętnie, wręcz nieco sennie, Ubuntu,
Caris zacisnęła usta zastanawiając się nad czymś.
- Poradzę sobie. Bez obaw - stwierdziła stanowczo i kiwnęła głową potwierdzająco.

Caris wróciła do poszukiwań jakiegoś pancerza na górę, gdyż kask, oraz ochraniacze na łokcie i kolana mogłyby okazać się niewystarczające.
Ku swej radości znalazła coś fajnego. Był to plastikowy ochraniacz na klatę, przymocowany do czarnej, nieco używanej skórzanej kurtki, zapewne dla motocyklisty, a całość wyglądała trochę jak stara zbroja batmana. Caris była zadowolona z niego.
Był lekko rozdarty na bokach, co z początku ją zniechęciło, ale potem wprost przeciwnie, gdy okazało się bowiem, że dzięki tym rozdarciom dała radę wpakować w niego swoje krągłości. Już wystarczająco upijały ją spodnie, nieco jej dokuczając, ograniczając przez to jej ruchy i dlatego teraz wolała uniknąć podobnej niewygody z górną częścią stroju. Na szczęście się udało, a nawet założyła tę osłonę na golf i było w miarę dobrze.

Nie wiedziała co zastaną po drugiej stronie drzwi, ale gotowa była się z tym zmierzyć i przynieść rzeczy, które były potrzebne w ich nowym domu - zarówno ich własnym lokum, jak i w miasteczku.
 
Mekow jest offline  
Stary 25-09-2012, 17:11   #16
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nie było wiele czasu do rozmowy z tubylcami. Ksieni robiła wszystko by jak najszybciej wypchać robotników poza miasto. O ile te zgrupowanie ruder można było nazwać miastem.
Zachowanie kobiet, które zagrodziły przejście władczyni tego grajdołka wywołały ironiczny uśmieszek na twarzy Gharsama. Bowiem zachowywały się nieco... prowokacyjnie. Niczym kotki w rui.
To nie było jednak tak ważne, jak tarcia pomiędzy nimi a Lirą. Walka o władzę zawsze bywa interesująca.
Potem poszły sprawy praktyczne. Widać było, że nie są tu pierwszą grupą.
Gharsam podszedł po sprawy sprzętu bardzo energicznie. Wyszukał wśród leżących przedmiotów jeszcze dość dobrą szablę kawaleryjską. Wykonał nią kilka mocnych cięć, co mogło potwierdzić że obeznany jest z takim orężem. Ze zbroi rycerskiej zdjął napierśnik i upewniwszy się, że pasuje na niego umocował na swym ciele. I była to jego początkowo jedyna osłona.

Do tego kusza rybacka z harpunami na linę. Ten oręż wywołał na jego obliczu kwaśny uśmiech. Potem sięgnął po jeden z rewolwerów, potem po drugi. Sprawdzał ilość nabojów w bębenku każdego z przeglądanych rewolwerów. W końcu wybrał dwa w pełni załadowane i z gładko się obracającymi bębenkami. Ostatnie czego potrzebował to zacięcia się broni.
Po krótkiej rozmowie z „drużyną” Gharsam dobrał resztę „umundurowania”. Założył wyblakły żółtawy płaszcz rybacki, na głowę zaś kask górniczy ze sprawną żarówką. A do kieszeni płaszcza kilka granatów błyskowych i flar. Oraz kolejną przetestowaną latarkę.
Był gotowy ruszyć dalej, prawie...

Gdy już niemal dotarli do drzwi prowadzących poza osadę i padło pytanie Gharsam z odrazą na obliczu wpatrywał się w wypływającą przez szczeliny wodę, pytając.- Nie. Nie gotowi. Jakie są te obszary poza... osadą?
-Z pewnością nieprzystępne.
-powiedział Samson nie odwracając wzroku od drzwi po czym przekręcił klamkę.
- Tylko ...tyle? Łazicie tam od … wielu dni, miesięcy, lat. I jedyne co potrafisz powiedzieć to to, że jest... to nieprzystępne miejsce?- Gharsam nawet nie starał się ukrywać swej dezaprobaty co do takiej odpowiedzi.
-Nie ufaj temu, co widzisz. Może się zmienić na twoich oczach.
Gharsam tylko się uśmiechnął i skinął głową w odpowiedzi.
- Wygląda na to, że idziemy w nieznane - powiedziała Caris. - Ale coś mi się zdaje, że kalosze mi się przydadzą. A szczerze mówiąc, wcześniej średnio byłam z nich zadowolona. - powiedziała z uśmiechem.
Gharsam poprawił jedynie kask górniczy w odpowiedzi i rzekł krótko.-Ruszajmy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 03-10-2012, 11:47   #17
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany

Stąpając po szkle
Samson pociągnął za klamkę i uchylił drzwi. Woda delikatnie wlewała się do wnętrza budynku. Zapalił latarkę i skierował ją w mrok. Po drugiej stronie rozciągał się kanał ściekowy, nurt wody pędził naprzód, uderzając w tył drzwi, które po drugiej stronie wydawały się nie prowadzić do tej samej strony zwierciadła po której stała piątka. Czas się zbierać, rzucił Samson lekkim przetrąceniem stawów w języku niewerbalnym po czym przekroczył framugę. Jego nogi zanurzyły się w wodzie. Mimo chłodu i obawy przed nieznanym, miło było ponownie widzieć własne barwy, nawet żółć światła stała się zauważalna.
-Droga wolna.
Powiedział, wpatrując się w otchłań kanałów przeszywanych światłem latarki. Trójka podążyła z nim, pozostawiając Endera za sobą. Chłopak pomachał do nich po czym powoli zamknął drzwi, gdy ci uruchomili swoje latarki. Kask górniczy nie był łatwy do założenia, coś znajdowało się wewnątrz. Gharsam opróżnił jego wnętrze, pod plastikowymi uchwytami zbłąkała się niepozorna pojedyncza rękawiczka. Założył go ponownie na głowę, sprawdził zasilanie. Działa. Przeszła przez drzwi ostatni, a incydent z kaskiem opóźnił lekko jego wymarsz. W ten czas, pozostali zdążyli już pomknąć w głąb tunelu. Jemu dane było widzieć zanikające światło z szczeliny pod drzwiami. Woda przemykająca po gumiakach Carisy była lodowata. Drabina na ścianie jednego z tuneli łudziła nadzieje, jednak właz do którego prowadziła był zastawiony. Grupa musiała poszukać innego wyjścia. Promienie latarek skierowały się w różnych kierunkach, Samson wahał się z wybraniem drogi. Po krótszym namyśle brodacz wyjął jaskrawo żółtą kredę po czym nakreślił wyraźną strzałkę na wysokości podniesionej dłoni, tuż przy rozwidleniu. Ruszyli dalej. Co dziwne, woda w ściekach nie była specjalnie brudna, co wskazywałoby na kanały burzowe.

Ubuntu
Szum pędzącej wody wprowadzał pewną przeszkodę w porozumiewaniu się. Słowa zamieniały się w pomruk, a pomruk zanikał zanim wydostawał się z ust. Mężczyzna trzymał się swojej latarki, czując jak jego wojskowe buty ślizgały się po grząskiej powierzchni kanału. Coś zamigotało w oddali, gdy promień światła przesunął się wzdłuż ceglanych ścian. Ubuntu sięgnął po nóż. Szczury jednak nie powinny stanowić zagrożenia. Ubuntu zerknął w ciemność, wyraźną tylko dzięki światłu latarki. Coś ponownie zamigotało w oddali. Był to biały kij od szczotki wystający zza rogu jednego z kanałów. Biały kij trzymany w ludzkiej dłoni. Dłoni której właściciel powoli wychyla się zza krawędzi na końcu jednej z odnóg korytarzy. Dorosły, dorosły mężczyzna z karabinem przewieszonym przez ramie. Ściany korytarzy zaczęły zmieniać swą teksturę, niczym piasek na plaży obmywany morską wodą. Ubuntu sięgnął po swoją AWS-kę, oczy skierowane na podłogę, małe dłonie nie znalazły nic na ramieniu. Maczeta i nóż zniknęły. Latarka zarazem była w dłoni, jak nie. Ponownie spojrzał na mężczyznę. Tym razem był to przysadzisty nastolatek. Szum wody w tle przemienił się w pomruk innych podobnych jemu nastolatków. Ubuntu cofa dłonie, na nadgarstkach czuje uderzenie rózgi. Mężczyzna ma ponownie trzynaście lat, pamięta jak wyglądał w tym wieku. Szybkim ruchem obrócił się na stronę. Nadal był w kanale, w prawej dłoni latarka, lewa na pasie, gdzie zawiesił nóż. AWS-ka nadal przewieszona na barku. Ponownie patrzy w korytarz. Jest nieuzbrojonym trzynastolatkiem. Serce pędzi jak oszalałe, ślina gęsta niczym smoła, głowa wiruje, w brzuchu przewracają się flaki, a kończyny jakby zastygłe. Mimo iż obaj znają dalszy ciąg wydarzeń, nastolatek nic jednak nie mówi, patrzy na czarnoskórego chłopca, przewiercając go swoim wzrokiem i machając delikatnie kijem od szczotki.

Wszyscy
Samson wspiąwszy się na kolejną z drabin, poruszył właz, ten ustąpił. Nieme kiwnięcie sugerowało dalszą trasę. Gharsam sięgnął do szczebli. Carisa rozejrzała się po korytarzu, kierując latarkę w stronę Ubuntu. Mężczyzna stał przy rozwidleniu, drżąc z zimna, wpatrzony w poboczny korytarz, z wyłączoną latarką skierowaną nieświadomie w wodę.
-Ubuntu?
Czarnoskóry obudził się i czym prędzej ruszył niepewnym marszem w kierunku Carisy. Był rozpalony, mimo iż w kanale ciągnęło chłodem. Jego wzrok był nieobecny. Kobieta pokręciła głową, rozglądając po kanałach. Wokół nic tylko niekończące się korytarze cieni wypełnionych pędzącą wodą.

***

Gharsam stąpał po kocich łbach, czując ciężar opadających kropel. Niebo było ciemno białe, przeszywane piorunami które w oddali rozjaśniały iglice wieżowców nad nimi. Na zewnątrz było o wiele chłodniej niż w kanałach burzowych. Powietrze z ich wnętrza parowało na zewnątrz, okrywając sylwetki na końcu alejki kurtyną bieli. Samson poszukał miejsca na zaznaczenie znaku swą jaskrawą kredą. Tym razem były to dwie kreski. Najwyraźniej posługiwał się pewną numerologią. Na zewnątrz kanału wszystko wydawało się normalne. Znajdowali się w jakiejś metropolii, najwyraźniej niedaleko jakiegoś rynku. Już z alejki każdy z nich mógł odczuć zapach pieczeni i warzyw. Słyszeć rumor rozgoryczenia, nawoływań i chichotu.
Samson wyjrzał za kurtynę, Gharsam i Caris czekali na rozkazy. Ubuntu w ten czas cichaczem zasuwał właz do kanału. Wzdrygnięcie mężczyzny zwiastowało nieciekawe wieści. Samson wrócił po chwili, chowając swój toporek za pazuchą. Trójka skierowała swój wzrok na brodacza.
-Tylko bez krzyku i agresywnych ruchów. Zachowujcie się naturalnie. Przejdziemy przez tłum w w prostej linii, nie odstępujcie mnie na krok. I... schowajcie broń. Patrzcie na ziemię i nie oglądajcie się. Nie chce ryzykować. Schowajcie broń.
Samson wyglądał na wstrząśniętego, zresztą tak jak Ubuntu. Czwórka pochowała co bardziej rzucające się w oczy ostrza i karabiny, nawet kusza znalazła się pod płaszczem. Cokolwiek widział Samson, jego przezorność wzbudziła niepokój w grupie.
Grupa dotarła na skraj alejki, a ich oczom ukazał się ogromny bazar wypełniony cieniami. Tłum zachowywał się naturalnie. Były tam dzieci, osoby starsze, rodziny, nastolatki, sprzedawcy, zadowoleni i niezadowoleni klienci, cierpliwe i niecierpliwe jednostki, przepychające bądź przepuszczające innych osobniki. Carisa sięgnęła po jeden z owoców w sklepie warzywnym, wszystko wyglądało tak rzeczywiście, tak naturalnie i pysznie, niemal mogła poczuć słodycz tego czerwonego jabłka. Sprzedawca nie zauważył jej wyboru, zauważyło go natomiast małe dziecko stojące nieopodal Carisy, trzymające najwyraźniej swoją matkę za dłoń. Samson ruszył na przód, za nim Gharsam i Ubuntu. Cień dziecka zaczął się wyginać, uwypuklać, tak jakby w ciągu bolesnej operacji zaczynał przechodzić z formy dwu wymiarowej w trzy wymiarową. Napełniając się materią niczym zużyty worek wypełniony kisielem, tryskający czernią w tu i ówdzie naruszonym materiale który miał stanowić jego skórę. Grupa nie czekała na rudowłosą, kapanie deszczu i gwara na rynku, zagłuszały kontakt między czwórką. Ubuntu i Samson wyglądali na zamyślonych. Gharsam jako pierwszy zauważył zmiany w cieniach. Jego wzrok spoczął na Caris która zamarła w bezruchu obserwując wpuklającą się sylwetkę dziecka. Jego twarz zaczynała nabierać odcieni, nie był to już zwykły cień. Sylwetka podniosła dłoń, zamknęła oczy i otworzyła usta. Wewnątrz nie znajdowały się zęby, gardło, czy jakiekolwiek inne naturalne do odszukania organy w jamie ustnej.
Wewnątrz znajdował się ekran telewizyjny przedstawiający niewyraźny kanał, głównie szum. Carisa powoli zaczynała wycofywać się w kierunku Gharsama, a dziecko znikało w tłumie. Mimo to jego materialność przenosiła się na jego kończyny niczym zaraza, przeskakując na dłoń matki która pod wpływem bolesnej materializacji zaczynała dygotać i nabierać kształtów. Również tryskając materią, jakby ta przelewała się przez nią jak przez powoli zapychające się sito. Dziecko powoli wyciągnęło swą malutką dłoń, wskazując na Carise. Ekran w jego ustach zaczął szumieć.
Grupa oddalała się od alejki w dość szybkim tempie, jednak Carisa i Gharsam słyszeli narastający dźwięk szumu telewizyjnego, zwiększający rzeszę zwolenników. W oddali, cienie zaczęły spoglądać po sobie, obserwując szumiących i wypukłych osobników. Każdy z nich z zamkniętymi oczyma, telewizorami w ustach, z dłońmi skierowanymi ku oddalającej się czwórce. Samson nie starał się zerkać za siebie, mimo to wydłużył krok. Wkroczyli w spokojniejszą strefę. Szum narastał z wystarczającą szybkością by dorównać ich marszu, stanowił teraz dość natarczywy dźwięk w eterze. W sklepie z elektroniką, wszystkie telewizory zaczęły szumieć. W oknach wystawowych stały różnego rodzaju reklamy i przedmioty na sprzedaż, litery użyte w opisach nie wyglądały znajomo, de facto słowa zlewały się w jeden ciąg nabazgranych pazurem linijek. Nawet neony i telebimy przedstawiały treść o podobnej czcionce, zanim zaczęły szumieć. Narastający dźwięk zza pleców zaczynał niepokoić grupę, nawet Samson słyszał zmianę w dźwiękach wydobywających się z zamieszkujących miasto cieni. Mężczyzna stanął i przyciągnął ku sobie Gharsama.
-Widzisz te ruiny? Zakręćcie na następnym rogu i odnajdźcie drogę do ich wnętrza, zauważyłem tam fontannę. Szum narasta. Rozdzielimy się, ja zgubię pościg, wy ukryjcie się do tego czasu.
Carisa i Ubuntu zobaczyli zniszczone mury pałacowe za żółtą taśmą zawieszoną na wysokości bioder. W tym świecie ten rejon należał do rozbiórki, jednak w jego wnętrzu prócz zarośniętych gruzowisk znajdował się bardzo istoty element, a mianowicie fontanna. Aksjomat.
-Wypowiadajcie życzenia tylko w ostateczności.
Mężczyzna spojrzał głęboko w oczy Gharasama z nieciekawym wyrazem twarzy.
-I baczcie na słowa. Pana bawią nasze potyczki.
Po tym zdaniu, czym prędzej oddalił się na drugą stronę ulicy, rzucającym się w oczy tempem. Machając dłońmi i kaszląc dość charakterystycznie. Cienie mijające go, stawały w miejscu i przez chwilę zastanawiały się nad jego zachowaniem, po czym zaczęły wypełniać się materią i wskazywać palcami w jego kierunku.

Gharsam
Pośród tłumu znalazła się jedna wyróżniająca się osoba. Kobieta o blond włosach, cała zmoczona deszczem, z rozmytym makijażem i łzami w oczach. Łkała, trzymając się za zmoczony żakiet. Gharsam nie mógł stwierdzić czy była zła, czy zrozpaczona. Jej wzrok spoczywał na nim. Zniknęła gdy tylko cienie zakryły jej osobę.
 
__________________
Kawairashii jest offline  
Stary 08-10-2012, 22:24   #18
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Wycieczka po kanałach była czymś, co Caris bardzo się nie podobało. W końcu to kanały, więc nie można się było dziewczynie dziwić. Przynajmniej strój miała w miarę odpowiedni i ten sprawował się bardzo dobrze. Kask z wmontowaną w nią latarką oświetlał kierunek w którym spoglądała, dzięki czemu nie panikowała w ciemnościach. Kalosze zaś chroniły ją przed przemoczonymi stopami, a bez nich z pewnością przemarzłyby do kości. Choć było by lepiej, gdyby miała do tego jeszcze jakieś skarpety.
Nie mogła marudzić z powodu zapachu, gdyż ten mimo kanałów, był w miarę znośny. Ale nie czuła się komfortowo w takim miejscu i chciała je opuścić tak szybko jak tylko będzie to możliwe.

W pewnym momencie Ubuntu zamarł w bezruchu, zatrzymując się jakby ktoś go zahipnotyzował, albo... coś.
- Ubuntu? - zagadała Caris. Mężczyzna się ocknął, ale wyglądał jakby miał gorączkę. Coś tam było nie tak i dziewczyna rozejrzała się na boki, ale nic nie zauważyła.
- Wszystko w porządku? - spytała mężczyzny z troską w głosie. - Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha - dodała od razu, przyglądając mu się z przyjacielskim uśmiechem na twarzy.
- Śmieszne. Bardzo- skwitował uśmieszek dziewczyny- Nic mi nie jest, lepiej się pospiesz, bo zgubimy resztę- dodał widząc, że Caris nadal czeka na odpowiedź.- Ja pójdę z tyłu.
- Ależ ja nigdy bym się z ciebie nie śmiała. Chciałam... pomóc - opowiedziała lekko zaniepokojona reakcją mężczyzny i nie tracąc czasu ruszyła dalej. - Jak w porządku, to dobrze - dodała po drodze spokojnym głosem i spoglądając na mężczyznę skinęła mu głową.
Ruszyli dalej, a Caris nie wracała do tematu, który mógł być dla mężczyzny niewygodny.
Ku uciesze dziewczyny niedługo potem opuścili kanały i wyszli na zewnątrz.

Trafili na rynek, gdzie zamiast ludzi były wyraźnie zaznaczone cienie. Samson wyglądał na wstrząśniętego, więc pewnie nie miał doświadczenia z tymi cieniami. Osoby które się tym zajmowały zniknęły, a oni wszyscy byli tu nowi.
Wszystko szło w miarę dobrze, dopóki komuś nie zachciało się oglądać towaru i brać go do ręki. Caris była w lekkim szoku, gdy dostrzegła co się dzieje z dzieckiem, które zwróciło na nią swoją uwagę. To było takie... nieludzkie! I przerażające.
Mieli się trzymać razem, ale na to było już za późno, gdy ruda została w tyle. Szybko odłożyła jabłko dokładnie tam skąd je wzięła i czym prędzej ruszyła za pozostałymi, ale też było już za późno.
Caris od razu bardzo żałowała, że cokolwiek zrobiła, że czegokolwiek dotknęła. Gdyby zdawała sobie sprawę co z tego wyniknie, nigdy by się na to nie zdecydowała. Ale było już za późno.

Potem wszystko rozniosło się niczym fala podczas sztormu, a odwrót był jedynym rozwiązaniem.
Samson wziął pościg na siebie, do czego Caris miała mieszane uczucia. O bogowie, a jak mu się coś stanie?! Wszystko przez nią, bo jabłka jej się zachciało!
Dziewczyna przełknęła nerwowo ślinę, ale zrobiła dokładnie tak jak jej powiedziano. Wraz z Gharsam'em i Ubuntu przemknęli skrywając się w ruinach.


Gharsam spoglądał na fontannę. Aksjomat, tym miała być. Mężczyzna starał się zorientować co ją wyróżnia z tego miejsca. Co czyni wyjątkową, że jest owym aksjomatem, a nie tylko stałym punktem orientacyjnym. A może to owa stałość ją wyróżniała?
-Można by... rozejrzeć się dookoła. Po tym gruzowisku.- rzekł Gharsam nie mówiąc tych słów do nikogo w szczególności.-Byle nie oddalać się zbytnio i zawsze mieć fontannę w polu widzenia.
- Ja pójdę tam- powiedział Ubuntu, wskazując wyjętym nożem wybrany obszar ruin, jednak jeszcze chwilę stał przy fontannie przyglądając się jej. W końcu podszedł i nabrał wodę w ręce, powąchał i zamoczył język, sprawdzając zdatność do picia. Była to głównie lub tylko i wyłącznie deszczówka, która zdążyła po części wypełnić fontannę. Nie czuł żadnego podejrzanego smaku, upił jej więc znacznie więcej, od “incydentu” w kanale okropnie zaschło mu w gardle.
- To deszczówka, zdatna do picia- podsumował swoje oględziny na głos i udał się na zwiad zaklepanej uprzednio okolicy.
Caris podeszła bliżej fontanny i kilkakrotnie nabierając wodę w dłoń, upiła parę łyków.
Gharsam skinął głową w odpowiedzi i spojrzał wyczekująco na Caris.
Dziewczyna spojrzała na niego i skrzywiła się nieznacznie, zastanawiając się nad tym co powinna zrobić.
- Nie jestem pewna, czy rozdzielanie się to dobry pomysł, ale niech i tak będzie - zdradziła swe obawy, choć miała spokojny głos. Szybko rozejrzała się dookoła.
- To ja sprawdzę ten budynek, dobrze? - powiedziała wskazując palcem na kino.
-Byle nie zapuszczać się zbyt głęboko, trzeba mieć zawsze fontannę w polu widzenia. Albo przynajmniej przez dłuższy czas.-rzekł w odpowiedzi Gharsam lekko potakując głową.
- Tak, oczywiście. I może uda się nam wypatrzeć Samsona. Mimo iż pewnie wie co robi, to niepokoję się o niego - zdradziła Caris. - Wszystko wziął na siebie - westchnęła.
-To my mamy przesrane... Nie on. Samson wie jak wrócić z powrotem. My nie.- stwierdził spokojnym głosem Gharsam, mówiąc te ponure fakty. Co więcej, wydawało się że obszary poza osadą wywołują w nim niezdrową ekscytację. Wydawał się być mniej flegmatyczny i obojętnym niż w wiosce.
- Trafimy jakoś do drzwi, może się otworzą - rozważała Caris. - Ale na pewno nas nie zostawi - dodała zaraz potem. Nie był to jednak najlepszy temat do rozmowy, więc dziewczyna postanowiła zarzucić nowy.
- To spotkamy się za... kilkanaście minut, pod fontanną? - spytała, aby uniknąć nieporozumień.
-Tak. Za kilkanaście minut.- stwierdził dość krótko Gharsam.
- Jakkolwiek mielibyśmy określić czas- dodał z przekąsem Ubuntu, zanim zaczął przeszukiwać pomieszczenia w bezpośrednim otoczeniu fontanny.
- Moglibyśmy...- rzekł Gharsam rzekł bardziej do siebie niż do pozostałej dwójki. I urwał nagle... Rozejrzał się dookoła wybierając cel swej wyprawy... Młyn. Z jakiegoś powodu uważał go za swojski widok.
Caris skinęła głową obu mężczyznom i niezbyt szybkim krokiem udała się w stronę kina.

Nadal wyrzucała sobie, to co zrobiła. Co prawda nikt jej za to nie zganił, ale ona sama wiedziała. Chciała, aby już było po wszystkim, aby już wrócili tam skąd przybyli, zostawiając te materialne istoty za sobą.
Postarała się jednak odgonić myśli na ten temat i skupić się na tym co miała zrobić. Przeszukać budynek pod kontem wszystkiego co może być przydatne, oraz w miarę możliwości utrzymywać kontakt wzrokowy z fontanną i pozostałymi.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 09-10-2012 o 22:06.
Mekow jest offline  
Stary 09-10-2012, 14:44   #19
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Drzwi się otwarły, a oni przeszli do „innego” świata.
Pojawiły się kolory, a w ruchach Gharsam jakaś kocia gibkość. Z jakiegoś powodu mężczyzna wydawał się tu bardziej pasować. Był wyraźnie podekscytowany tym miejscem. Apatia którą wykazywał w mieście, gdzieś się ulotniła.
Przemykali cicho kanałami rozglądając się dookoła. Gharsam wciąż trzymał w dłoni załadowany rewolwer rozglądając się bacznie ze złowieszczym uśmiechem na twarzy.
Niczym drapieżnik na polowaniu.
Zatrzymanie z powodu „niedyspozycji” Ubuntu wywołało na jego obliczu niechęć. Tym bardziej, że on sam stwierdził, że wszystko z nim jest w porządku.

To co zobaczył Gharsam na powierzchni, lekko go zaskoczyło. Nie tak powinno wyglądać miasto w jego wyobrażeniach. Wędrując zaniepokojonym, ale i pełnym ciekawości spojrzeniem wodził po budynkach porównując je ze wzorcem zachowanym gdzieś głęboko w pamięci.
Podobny widok wywołały cienie ludzi. Zaskoczony i zafascynowany nimi Gharsam czuł, że ich widok wywołuje u niego wspomnie... Nie... To nie było wspomnienie.
Tylko fragment wiersza którego musiał zapewne kiedyś nauczyć się na pamięć.
Szeptał bezwiednie i cicho idąc pomiędzy cieniami istot.
-Onym owcom pokornym podciąłem gardziele,
I krew w ten dół ściekała. Wnet duszyczek wiele
Tam się złazić poczęło z Erebu otchłani.
Młode pary, toż starce latami złamani,
Panieneczki miłością młodocianą strute,
Widma dzielnych witeziów oszczepami skłute,
Pozabijane w boju, w pokrwawionej zbroi.
Cały ten tłum do dołu ciśnie się i roi
Wrzeszcząc tak, że aż przestrach blady mię owionie.
Więc czym prędzej drużynę do pracy nagonię
I każę obie owce, co leżą zarżnięte,
Obłupić, dać na ogień, potem strasznie święte
Moce takoż Hadesa, jak i...

Nie zauważył akcji Caris dopóki nie było za późno, jej akcja wywołała reakcję. Takoż i u Gharsama, który sięgał odruchowo po... szablę. Nie rewolwer, ale szablę wybierając w tym nielogicznym odruchu.
Na szczęście dla wszystkich Samson zareagował pierwszy. I dzięki temu ostrze szabli nie opuściło pochwy.

Zaczęli się oddalać od nich, Gharsam oddalał się wraz z nimi dopóki... nie spostrzegł jej.
Zadrżał na jej widok. Zacisnął odruchowo pięści. Nie wiedział czemu, ale każda jej zła sprawiała mu ból. Nie wiedział czemu, ale nie chciał tego widzieć. Nie chciał widzieć łez tej kobiety, nie chciał widzieć jej smutku. Czuł się... winny.
Nie wiedział jaki grzech popełnił wywołując jej płacz, ale musiała to być ciężka zbrodnia.
Był winny...
Stał więc jak wryty i patrzył na nią, nie mogąc się ruszyć. Sparaliżowany niemal i z bijącym sercem.
Aż znikła w tłumie cieni, a wtedy on odzyskał władzę nad ciałem. I ruszył za towarzyszami.

Rozdzielili się. Samson ruszył odciągnąć resztę widm. Oni nie mogli znieść bezczynności, bowiem szybko podzielili się zadaniami. Poszło to dość szybko i zgodnie.

Gharsam wybrał młyn i ruszył w jego kierunku, trzymając w dłoni rewolwer. Nie czuł strachu, instynktownie czując że to jest jego miejsce. Jego środowisko. Jego czyściec.
Nie dbał tak bardzo o kontakt wzrokowy z fontanną, niespecjalnie go obchodziło też co użytecznego znajdzie w środku. Interesowały go tajemnice młyna oraz powód dla którego ten budynek się tu znalazł. Wszak nie pasował do reszty tego dziwnego miejsca. Mężczyznę interesowały odpowiedzi na temat natury tego świata. I powody dla których tu trafił, zamiast być cieniem podobnym do tych, które goniły Samsona.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 10-10-2012, 21:08   #20
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Kanały kojarzyły się Ubuntu z korytem wyschniętej rzeki, którą można przejść nie zanurzając się nawet po pas, nie zaś z samymi kanałami. Panująca tu ciemność i ciasnota, oraz unoszący się smród jakoś dziwnie nie pasowały mu do brodzenia w wodzie, zaś ciemność zdawała się częściowo pochłaniać światło jego latarki, przez co od samego początku czół niepokój. Z jednej strony powróciły kolory i (niczym nie potwierdzona) świadomość, że grawitacja tutaj nie ulega zmianie, ale z drugiej instynkt podpowiadał mu, że nie może czuć się tu bezpiecznie.

Jakby na potwierdzenie, dostał zwidów. Trudno było mu oddzielić majaki od rzeczywistości dopóki się z nich nie ocknął, właściwie dzięki Caris. Gdyby się do niego nie odezwała, kto wie, ile by tam stał? Kto wie, co jeszcze by zobaczył, lub, co gorsza, czego by doświadczył? Przez cały czas miał dziwne wrażenie, że wie, co będzie dalej i że to nic, co chciałby pamiętać, chociaż nie potrafił tego ubrać w słowa. Dopiero gdy spławił nadopiekuńczą dziewczynę przetarł twarz- był cały rozgrzany,źrenice miał rozszerzone, czoło zrosiły krople potu, serce łomotało mu w piersi znacznie szybciej, niż powinno, a oddech był gwałtowny i szybki, zupełnie jak po wysiłku fizycznym. Z tym, że przecież nie było ku temu powodu... z pozoru. Ubuntu nie spodziewał się, żeby halucynacje mogły tak znacząco wpłynąć na kondycję jego ciała, jednak to musiało być to. Może czymś się zatruł, a może to skutek uboczny stanu, w jakim się znajdował, potocznie zwanego śmiercią, lub specyfika miejsca, w którym się znajdował, czyli czyśćca. Czy możliwe, żeby zrobił komuś coś tak okropnego? Dobrze wiedział, że tak. Czuł, że posunąłby się do wszystkiego, jeśli tylko zaistniałaby taka konieczność.
Żadnych granic, liczy się tylko przetrwanie.

Próba zrozumienia tego, co się stało nie przyniosła mu jednak ulgi, a sam incydent tylko wzmocnił uczucie niepewności rozniecone przez instynkt, dorzucając do tego szczapkę bezradności. Wyjście na powierzchnię niewiele zmieniło. Plus był taki, że nie potrzebowali latarek (do smrodu szybko się przyzwyczaił), nadal jednak wszystko było dziwnie obce.
Nakaz Samsona o nie sięganiu po broń bardzo mu się nie podobał, czułby się lepiej choćby ściskając rękojeść maczety, zdusił jednak w sobie egoizm i schował wszelką broń, dla dobra wszystkich członków ekspedycji.

Miasto było znacznie bardziej normalne, niż wioska w której się przebudzili, i znacznie bardziej interesujące. Mężczyzna, tak samo jak Gharsam, bacznie obserwował otocznie. Niektóre rzeczy wydawały się być bardziej fascynujące od innych, zdawałoby się, wręcz przeciętnych.
Nawet nie spostrzegł, kiedy jeden z duchów zwrócił na nich uwagę, dopiero reakcja grupy skierowała jego uwagę w odpowiednią stronę. O ile same cienie snujące się po ulicach znosił nadspodziewanie dobrze, o tyle kiedy w ich ustach pojawiły się zaśnieżone ekrany a ich dłonie jak jeden mąż zaczęły wskazywać ich czteroosobową grupę, serce, po chwili odpoczynku, ponownie zaczęło galopować. Starał się tego nie okazywać, ale groteskowość postaci zaniepokoiła go. Przypomniały mu, że nadal jest w obcym świecie, gdzie panują zasady różne od tych, które znał. Niby nie pamiętał żadnych konkretów ze swojego życia, jednak był pewien, że sytuacja była daleka od normalnej.

Rozdzielili się, co Ubuntu uważał za dobry plan. W końcu Samson był bardziej doświadczony w takich wyprawach i jedynie on miał szanse zgubić pościg. Jedyne zaś, co mogli zrobić oni, to przyczaić się w bezpiecznym miejscu i czekać. Pytanie tylko, jak długo, i co mają zrobić, jeśli Samson nie wróci.
Czarnoskóry nie zrozumiał ostatnich słów przewodnika, niewiele zapamiętał z tego, co wyjaśniała im Ksienia, zbyt dużo nowych informacji naraz. Istniała jednak możliwość, że spotkają tu Pana, kimkolwiek on w rzeczywistości jest.

Udali się do fontanny znajdującej się w ruinach, tak jak kazał Samson, i rozdzielili w poszukiwaniu czegoś wartościowego. Widać każde z nich albo nie chciało siedzieć bezczynnie, albo potrzebowało samotności. Albo, tak jak w przypadku Ubuntu, chodziło o obie rzeczy naraz.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172