Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2012, 16:36   #52
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- O żesz... nigdy więcej pić z tymi brodatymi bękartami... o w morde... - życie dobudziło wreszcie Sigismunda leżącego w kałuży samogonu, swoim zwyczajem kopiąc go bez pardonu w żebra. A właściwie to w łeb. I nie kopiąc, a waląc młotem. Dwoma kowalskimi młotami naprzemiennie. Do tego gdzieś w pobliżu przechodził... nie - przebiegał zastęp ciężkozbrojnych rycerzy. Łup, łup, łup. Albo galopował szwadron zakutych w blachy gwardzistów samego Imperatora... Albo...
Wielkolud ruszył się wreszcie, mimo protestujących żołądka pospołu z głową. Rozejrzał się po izbie, w której wczoraj biesiadowali, z obrzydzeniem łypiąc przekrwionymi oczami na nieliczne, acz wciąż w jakiejś części wypełnione naczynia z alkoholem w różnej postaci.

Bezpardonowo zrzucił z siebie śpiącego i podejrzanie wyglądającego kundla z grzbietem upstrzonym łysymi plackami po sierści, którą zwierz sobie wyszarpał sam, lub coś mu w tym pomogło. Leniwy czworonóg nawet nie wysilił się, by zareagować na takie traktowanie.
Siggi sięgnął pomiędzy talerze, półmiski i tace z różnorakimi zakąskami roztrącając sporą część z nich, kilka nawet zrzucił na podłogę, aż wreszcie jego palce zacisnęły się na niedogryzionym przez kogoś pieczonym udku kurczęcia. Wygłodniały mężczyzna (zawsze był głodny rankiem po popijawie) wgryzł się łapczywie w zdobyczny drób. Po paru kęsach rzucił się biegiem w stronę drzwi i "wywalił" z siebie całkiem pokaźną ilość niestrawionych fantów z wczorajszej kolacji. Prawie zdążył... (prawie oznaczało w tym przypadku ślad wymiocin od progu do drewnianej ławeczki na prawo od wejścia.
"Trzeba pamiętać, coby tutaj nie siadać..." - stwierdził flegmatycznie, co mimo prostoty przemyślenia i tak sprawiło nielichy ból głowy.
"I nie myśleć... przynajmniej jakiś czas..." - dodał, krzywiąc się okrutnie.

Skoro znalazł się na zewnątrz, skorzystał z pobliskiej studni. Wkrótce trzęsący się z zimna, mokry i prychający z powodu spływającej po twarzy wody, acz odświeżony mężczyzna wszedł z powrotem do gospody. Jego stan nie przewidywał śniadania, toteż nie zwlekając dłużej poczłapał do najmowanego pokoju, by zebrać klamoty mogące się przydać na wyprawie do kopalni. W drodze powrotnej wydębił od gospodarza kilka pochodni, nieco suchego prowiantu i dwa mocne worki, które mogły zapełnić się przyjemną ilością niechybnie znajdujących się w kopalni bogactw. Oby tak było...

Na zewnątrz był pierwszy, więc czekając na resztę, pomny porannego zdarzenia, siadł na pieńku do rąbania drew. Innych sprzętów mogących służyć podobnym celom w pobliżu nie było. Po chwili namysłu do jednego z worków schował solidnie wyglądającą siekierę - tę samą, którą wcześniej wyszarpnął z pieńka, coby mu w rzyć nie żgała.

* * *

Mało przyjemną podróż do kopalni wolałby po prostu zapomnieć. Zmęczył się, zasapał - dobrze, że wspomnienie wczorajszego dnia zaczęło go w końcu opuszczać, w czym wymiernie pomogła orzeźwiająca woda z mijanego strumienia.
Poczuwszy pod podeszwą kamienisty grunt, brodaty kurdupel dostał jakby skrzydeł. Wcześniej prawie się nie odzywał, cierpiąc w milczeniu, jak reszta, teraz niemal podśpiewywał pod bulwiastym nochalem, niczym młoda dwórka przed schadzką z paniczem. I oczy jakoś zaczęły mu błyszczeć.
"Prawda to, co powiadają o tej ich żądzy złota..." - stwierdził w myślach.

Dotarli. Niepozorne wejście raczej nie zachęcało do wejścia. Z drugiej strony czego miał się spodziewać? Komitetu powitalnego, dziewek służebnych z zimnym piwkiem i tacami pełnymi mięsiwa? To była kopalnia i pewnie mieściła się w kopalnianych standardach, jakie by one nie były.

Przygotował się do wejścia, szykując pierwszą pochodnię, jednak nie pchał się pierwszy do dziury. W końcu brodate pokurcze były do tego stworzone - niech więc idzie pierwszy i niucha, gdzie to złoto ukryte.
Wkrótce dotarli do zawału pokrytego dziwnym zielskiem. Mchem, albo innym paskudztwem.
- Panie krasnolud. - Zagadnął brodacza przyglądającego się korytarzowi, jak i pozostali zresztą. - Toto zielone. To normalne jest? - wskazał paluchem na porost. - Bezpiecznie aby to ruszać?
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline