Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2012, 06:02   #38
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ed jeździł z muzyką sączącą się w słuchawkach hełmu.
Inner City na Bronxie. W Nowym Jorku biednych, wszyscy izolowali się w swoich grupach jak więźniowie w kiciu. Biali trzymali się razem. Spiki ze spikami. Czarni bracia bratali się ze sobą, czyli generalnie z brązowymi. Chinkie z żółtymi i tak dalej. Do tego dorzuć jeszcze wewnętrzne podziały i wychodziło na to, że kimkolwiek nie byłeś, to miałeś mniej lub bardziej przesrane u innych jak przyszło co do czego. Spiki dzieliły się na meksyków, puertoryków i innych kurdupli. Negros strzelali do każdego obcego co kilka przecznic, zwłaszcza do siebie nawzajem. Skośnych nacji było tyle, że ciężko się połapać, całkiem tak samo jak w ich językach... A biali... Cóż, biali dzielili się głównie na bogatych i biednych. Jedno ich wszystkich łączyło w gettach. Bieda. Ona rzucała na wszystko cień braku przyszłości. A takie Inner City przekreślało wszystkie naturalne podziały dżungli, mając jeden tylko, wspólny mianownik. Kasa. Z nią równały się idące rączka w rączkę władza i, lub, sława. Nie ważny kolor skóry, język, akcent, urodzenie, wykształcenie i sposób zarabiania. Liczyło się tylko tu i teraz oraz ile byłeś w nich warty. Taki raj na ziemi do wynajęcia.

Krążył powoli brudnymi ulicami w okolicy Inner City. W czarnej szybie kasku odbijał szare, betonowe oczy smutnego miasta. Głodne. Chleba i dragów. Pracy i kredytów. Zemsty i sprawiedliwości. Życia i śmierci. Ze zgaszoną nadzieją na powyższe i przyszłość. Liczyło się tu i teraz. Ile mogłeś złapać dla siebie, ukraść, oszukać. Nie ważne było jak to zrobiłeś, kogo zabiłeś, kogo z domu wyrzuciłeś czy kim byłeś zanim zostałeś nikim. Miasto toczyło chorobę od lat. Ludzie żyli jak karaluchy. Tak samo się rozmnażały, tak samo zjadały nawzajem, żerując na wyplutych, korporacyjnych ochłapach bogaczy, rzuconych na pożarcie resztkach z zysków, jałmużnie za niekiedy ciężką pracę tych nielicznych co ją mieli zaszczyt posiadać na stałe lub choćby raz na jakiś czas. Czy to sie kiedyś zmieni? Czy zmieni to ktoś? Brudne i stare budynki Bronxu gryzły się z białym murem okraszonym zielenią prawdziwej roślinności. Enklawa, w której mieszkała rodzina Suareza, jak koszula w dupie, człowiek w tłumie zombie czy też miłość na wysypisku, zdawała się być całkiem nie na miejscu. Tak. To było Inner City na Bronxie. Czerwona wisienka na kupie gówna.

Walters nie mógł pozbyć się powracającego obrazu Shannon. Jej oczy widział w wyuzdanych ruchach ulicznej prostytutki na chodniku, szalonych gestach zdziwaczałego bezdomnego przy kubłach na śmieci, naćpanego chłopięcia w ramionach obleśnego faceta z bródką za szyba kafejki. W każdym innym przypadku Shannon byłaby śmieciem, nad którym nie pochyliłby się nikt, nawet on. Więc co takiego go poruszyło? Jej twarz do złudzenia przypominająca Newt Weaver? Ich wspólna nieobecność?

Czy zależało mu na przesyłce Korpu? Raczej nie. A właściwie to raczej tak. Odkąd się dowiedział od Felipy, że w sprawę zamieszany był zarząd CT, to chyba jeszcze mniej i bardziej zarazem. Latynoska miała nie tylko fajne cycki. Nie była głupia. Nie byłoby mu przykro, gdyby dla Korpu powinęła się łapa. Może nawet będzie mógł w tym pomóc, gdyby sam miał przez to nie ucierpieć. A Newt była z krwi i kości. I musiała wiedzieć coś cholernie ważnego. Tylko dlaczego ją porwali? Kto się dziś przejmuje zabójstwem na śmietniku? W sumie co za różnica... Kogo dzisiaj policja szuka? Tych, których się opłaca w gotówce lub nie opłaca się nie szukać w ogóle. Czy jemu zależało na kasie? Jasne, że tak. Jak każdemu, lecz nie za wszelką cenę.

Zatrzymał się na robotycznym drive thru McMickey’s i zamówił syntetyczny Filet-o-Fish. Głodny był jak cholera. Kanapkę co lepiej pachniała jak smakowała spłukał diet coke. W międzyczasie odezwał się Remo. Ed nie wiedział jaki kontakt miała emigrantka w CT, ale pewne było, że albo z tego Remo był przereklamowany mit bez pokrycia, albo facet nie mówił im połowy z tego co powinni wiedzieć i mniej niż połowę tego, co sam wiedział. Walters nie zamierzał wyprowadzać go z błędu. Na dodatek ciągłymi uśmieszkami w tekstach podpuszczał Eda, czego Walters nie lubił. Kolorowi mieli od pokoleń wrodzone predyspozycje nie tylko do bycia zagorzałymi rasistami ale i mieli odwieczny kompleks nie bycia białymi. Był przekonany, że albo go podpuszczał, albo prowokował, co na jedno wychodziło. Bo w wylewną serdeczność nie wierzył. Zgodnie z sugestią Remo skupił się na Michelle. Michelle Collins. Hm.. No tak... Zdawało się, że tak musiała się naprawdę nazywać Newt Weaver. A jak się zwała poważniejsza laska z kosmetycznej firmy? Z tej "Mark & Clint"? Sprawdził. "Mark & Clark". Może tam dziewczyna oficjalnie pracowała? Z rekordem kryminalnym ciężko znaleźć dobrą pracę. Mogła zmienić tożsamość. Nieee... Netrunnerka na uczciwym etacie? A może to była jej matka lub siostra? Musiał to sprawdzić.

Tymczasem dziewczyny wraz z nowym milczącym aniołem stróżem z CT, Beckettem, który został spontanicznie ochrzczony "Dickiem", zajmowały się urabianiem Alice Suarez. Ed skupił się na podsłuchu wtulony w zaułek ciemnej uliczki pod zawieszoną nad budynkami kolejką. W końcu, kiedy paniusia dostała głupiego jasia, Ed zapalił motor i odjechał. Zaparkował pod Pawn Shop i przy jukach zostawił pchełki od Ann. Cholera wiedziała komu się chce rozkodowywać i dostrajać do ich częstotliwości. Dla CT na pewno by zależało z wiedzą czy bez wiedzy młodziutkiej Ann, które miała te zabawki od tatusia. Przekraczając próg sklepu machnął na powitanie ręką dla sumiasto-wąsatego Chai-Nicka i po chwili zamknął się w swoim mieszkaniu nad komisem. Z piwkiem w garści zasiadł przed sprzętem.

VirtuaGirl miało dwadzieścia lasek i wszystkie zdawały się być jak cyborgi. Pogadać można było tylko o sexie. Zero finezji. A co jeśli klient chciał się wygadać, być wysłuchanym lub zwyczajnie porozmawiać? Co to za randka? Zero profesjonalizmu. Po informacjach od Remo VG śmierdziało jeszcze bardziej. Legalny biznes bez fizycznego adresu. Firma krzak, która wisiała w sieci nie niepokojona przez nikogo przez to? Żadnych nazwisk, żadnych tropów, żadnych punktów zaczepienia. Firma musiała jednak gdzieś mieć swoją siedzibę i ktoś musiał za nią stać. Gdzieś musiał być sprzęt i serwery. Musiała płacić podatki, prowadzić księgowość, mieć EIN lub inny numer w rejestrach, udziałowców, skarbnika, zarząd, pracowników innych jak avatary przymulonych lasek. Prowadząc działalność musiała wykupić podstawowe ubezpieczenia. Być w ogólnodostępnym, stanowym rejestrze firm. Mieć swoją siedzibę i adres nie tylko internetowy, lecz także fizyczny. Kogo musieli opłacić, żeby być totalnie incognito na rynku, a idąc dalej, czemu tak im na tym zależało? Co takiego ukrywali? Jak wielkie plecy musieli mieć, że konkurencja nie była w stanie przekupić kogo trzeba, aby ich zdemaskować? Kto mógł ich szukać, kiedy oni ukrywali się na widoku w publicznej sieci internetu? Po co ta maskarda? Czy właśnie to zainteresowało Michele Collins a.k.a. Newt Weawer i było powodem jej zniknięcia?

Wrzucił do kosza pustą butelkę i otworzył drugą. Sprawdził inne dziuple i znalazł podobny, taki w sam raz. Super 8 Motel przestał być super dyskretnym po rzekomym wożeniu się detektywa VIPa limem Corp Techu.

Wybrał połączenie ze Spiridionem.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline