Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2012, 08:25   #76
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Ze wszystkich bóli z jakich obecnie się składał przynajmniej ból brzucha nieco zelżał, gdyż Erich nieco sobie już podjadł i popił. Spoglądał na brodatą twarz Gomrunda z niejakim rozczuleniem. Krasnolud nie zostawił go gdy Oldenbach był nieprzytomny, ba … nie obciął mu purpurowej ręki. Za co był mu Erich serdecznie wdzięczny. Obcinanie zmutowanych części ciała było wszak powszechną praktyką w takich przypadkach.
- Jaki mamy plan tak w ogóle? - zapytał Erich jakby nigdy nic pakując sobie do ust kolejny kawałek chleba.
- Uchronić cię od spalenia na stosie - odparł Konrad. - A wcześniej od trafienia do lochu. Mówiła ci już Julita, że jesteś poszukiwany za napad na świątynię?
Szczęki Ericha przeżuwające chleb znieruchomiały na chwilę, by podjąć pracę znacznie wolniej.
- Nie … zapomniała wspomnieć. - Oldenbachowi przyszło do głowy, że może bycie nieprzytomnym nie było takie złe.
- A … tego … możesz mi powiedzieć, czy napadłem na świątynię? - uśmiechnął się przepraszająco. - Niewiele pamiętam.
- No i tu cię muszę rozczarować -
powiedział Konrad. - Nikt z nas tego nie wie. Pamiętasz zapewne owego magistra od zębów. Ząbki ci wstawił ładne, ale zostawiliśmy cię pod jego opieką na jeden dzień. Wtedy ponoć narozrabiałeś. No a jego nie mogliśmy przepytać, bo się rozpłynął w powietrzu.
- Sądząc z jakości podobizny, to byłeś ty -
dodał. - Ale w Bogenhaven też były jakieś nasze podróbki. Nie wiem, czy to cię pocieszy.
- No to pięknie. -
pokiwał Erich smutnie głową - Od początku mi się tego jego chytre oczka nie podobały i mówił dziwne wyrazy. Pewnie ta purpurowa łapa to od niego. Pieprzony wykształciuch. Ale … - pomacał szczękę językiem - ale zęby dobrze zrobił. Nic nie uwiera.
Rozejrzał się jakby coś sobie przypomniał.
- A gdzie Sylwia?
- Poszła sobie -
odparł Konrad. - Uwolniła garstkę mutantów i sobie poszła. Chyba że oni uwolnili się sami i ją zatłukli, ale na to to ona jest raczej zbyt cwana. Parę mutantów nie dałoby jej rady. W każdym razie mutanci i ona zniknęli tej samej nocy.
- Cóż … jak to mówimy my wozacy “baba z wozu szkapom lżej”. -
zauważył filozoficznie Oldenbach zagryzając chlebem.
- Konrad a gdzie była ta świątynia co ją podobno obrobiłem? - spytał szybko zmieniając temat.
- Naraziłeś się Shallyitkom w Altdorfie. I to pewnie nieźle narozrabiałeś, bo ładny kawałek miasta wytapetowano twoimi wizerunkami.
Ericha złapał gwałtowny atak kaszlu, gdy kawałek chleba wpadł mu nie do tej dziurki co trzeba. Na szczęści po kilku próbach wypluł pechową skórkę i otarł usta ręką.
- Shallyitkom w Altdorfie? Ożesz ty. Pięknie, po prostu pięknie. Znaczy się nie mam co wracać do Altdorfu. A tak przy okazji, to dokąd płyniemy? - spytał z lekką obawą w głosie.
- Do Nuln - odparł Konrad - chociaż nie wiem, na ile to dla ciebie bezpieczne będzie. Jeśli się sprawa dość szybko nie wyjaśni, to polecałbym Księstwa Graniczne.
- Nigdy nie byłem w Nuln, to dobrze. Nikt mnie tam nie zna. Jeśli będę unikał stacji powozowych, to powinienem być dość bezpieczny. -
zastanawiał się na głos pomijając milczeniem ponury żart Konrada o Księstwach Granicznych.
- Znał, nie znał... U tych Shallyitek toś ty chyba do portretu pozował - powiedział Konrad. - Na obrazku skóra jak żywcem zdarta. Gomrund, pokaż mu, jeśli masz pod ręką. Ślepy by rozpoznał. Może brodę zapuścisz długą, krasnoludzką?
- Jasne. Poczekam tu sobie jeszcze pięćdziesiąt lat, aż wyrośnie. -
zakpił Erich. - Lepiej już się ogolę. Ech … szkoda.
Westchnął żałośnie. Ktokolwiek chciał go wrobić zadbał o szczegóły.
- Cóż Panie Olenbach tak jak mówił kapitan Sparren nie wygląda to ciekawie. A najgorsze jest to, że wszyscy daliśmy się nabić w butelkę jak nie przymierzając to bretońskie wino. No może oprócz tej Siwej kozy… ona od razu doktorkowi nie wierzyła. - Powiedział brodacz który do tej pory tylko przysłuchiwał się paplaninie długonogich. – Masz dwa cholernie wielkie problemy: jeden to ten list gończy za zbrodnie dość znaczne, a drugi to ta łapa. A za oba jak cię dostanie jakiś reprezentant prawa dasz gardło. Ręka ci się zmienia… kiedyś była tylko czarna teraz jest różowiutka jak pipa dziewicy… Może jak ją oberżniemy to się zatrzyma ten proces?
“Sam se oberżnij” -
pomyślał w duchu Erich ograniczając się jedynie do spojrzenia niczym bazyliszek na krasnoluda,
- Nie odpowiadaj pochopnie, przemyśl to ale szybko nim ta chaośnicka gangrena do reszty cię zeżre! - Skwitował nad wyraz poważnie krasnolud. – Dietrichowi mus jechać do Nuln, bo tam sprawy jakieś ma… a mnie do Grissenwaldu bo też tam sprawy mam. Reprezentuję majestat gildii inżynierów… kurwa ich mać! No ale mus to mus, dlatego póki co takie mamy na najbliższy czas plany.
- W takim razie moje plany to nie pokazywać się bez potrzeby i zdrowieć, bom słaby jakiś. Dobrze żeśmy na łodzi. Mogę podróżować i nie rzucać się w oczy jednocześnie. -
stwierdził Erich czując jak ogarnia go senność. Miał za dużo wrażeń jak na jeden raz.
- Idę się położyć. -
stwierdził spoglądając na rękę. - Skoro była czarna, a jest purpurowa, to chyba dobrze? Znaczy traci barwę.
Nim jednak poszedł skłonił się nisko i przystawiając rękę do piersi stwierdził:
- Dziękuję Wam panowie żeście się mną zajęli. Gdybyście mnie porzucili pewnie już bym nie żył. Przekonacie się jeszcze, że Wiem co to znaczy wdzięczność.
Uśmiechnął się i poszedł położyć.

Koja pod pokładem przywitała Ericha znajomym smrodkiem dawno nie zmienianych kocy i wyrobionymi przez jego ciało, wygodnymi dołkami. Położył się wygodnie. Gdzieś z góry z pokładu słyszał stąpanie Julity. Skrzypiące pod jej nogami deski zakłócały błogą ciszę, jednak po chwili przestało mu to przeszkadzać i zaczął zapadać w słodkie objęcia snu, gdy nagle resztki świadomości coś uchwyciła. Zaniepokojony Erich otworzył szerzej oczy i ze swojej koi przyjrzał się ładowni, którą widział przez uchylone drzwi. Znajdowało się tam mnóstwo worków czymś wypełnionych, a między nimi coś się poruszyło. I wstało. I wyglądało na nieludzko wysokie i nienaturalnie się poruszające. I chyba go widziało.
Erich gwałtownie usiadł od czego natychmiast zakręciło mu się w głowie.
- Ju … che,che … Ju … che,che,che.
Chciał krzyknąć „Julita”, ale zamiast tego zaczął się nerwowo śmiać. Śmiał się coraz głośniej i nie potrafił nad tym zapanować. Wyzywał się w duchu od debili i głupków. W ładowni było coś, co mogło być groźne, a on jak idiota się śmiał, ale nic nie mógł na to poradzić. Nie potrafił przestać, to było takie zabawne.
- Che, che, che, …
Zataczając się wstał chwytając za kuftsosowy miecz i ruszył w stronę wyjścia na pokład. Niespokojnie spoglądając w stronę ładowni.
- Ju … che, che, che. Julita! – wreszcie udało mu się wykrzyczeć.
- Julita! Żyra … żyrafa pod pokładem. Che, che, che!
Zaśmiał się na całe gardło.
 
Tom Atos jest offline