Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2012, 13:43   #27
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Zdarzenie z gnollami byłoby dobrym przypomnieniem jak niebezpieczna jest wędrówka po Naz’Raghul, w przypadku gdyby ostrzeżenia potrzebował. Na szczęście potworne istoty nie wyśledziły go, a ich pobratymców nie było w pobliżu, co było zadziwiające biorąc pod uwagę zwyczaje tych żyjących w watahach drapieżników. Na wszelki wypadek Petru zacierał starannie ślady i pilnie nasłuchiwał wszelkich odgłosów podczas wycofywania się. Gnolle lubiły polować a niewykluczone było że podejmą jego trop. Wtedy musiałby walczyć … czego nie wyczekiwał z utęsknieniem. Wyglądało jednak na to że tym razem mu się upiekło, nawet mimo tego że wlazł niemal w zasadzkę. Ciekaw był gdzie znajduje się reszta stada … i czy obecność gnolli w jakiś sposób jest związana z tropem za którym szedł.


Gdy już upewnił się że deszcz nie ma zamiaru wypalić mu ciała do kości i samej ziemi nie zmusza do bolesnego jęku pod torturą trującego czy mutagennego opadu, przysiadł na chwilę na skale wystawiając się na spadającą z nieba wodę. Spojrzał na zachód, potem na północ. Gdzieś tam - jak ojciec Valerian twierdził a książki w świątyni potwierdzały jego słowa - istniały krainy gdzie deszcz był codziennością i błogosławieństwem. Tam ciemne chmury nie były obserwowane z lękiem, czy aby nieokiełznana magia ich nie przesyca i czy nie niosą w sobie zapowiedzi nieszczęścia. Dzieci tam nie rodziły się zniekształcone, a ludzie nie musieli obawiać się pragnienia, obłąkanych Grzeszników czy wypaczających wszystko pozostałości po magicznym katakliźmie jaki przetoczył się nad Naz’Raghul.

Zastanawiał się czy w tych krainach znalazłoby się miejsce dla niego. Albo dla Nemertes. Zapewne nie. Ojciec Valerian był dziwnie zakłopotany gdy rozmawiali na ten temat. Podniósł szponiastą dłoń. Krople deszczu spływały po niej, ściekały i zamieniały popiół i ziemię w nieurodzajne błoto. Czego było potrzeba żeby ta kraina stała się taka jak inne? Doskonałe, pełne zieleni, zamieszkane przez ludy nie znające wojny ani strachu, oddające cześć bogom Dobra? A przynajmniej taki ich obraz się wyłaniał z legend i nielicznych relacji tych którzy podróżowali do Esomniji czy Skuld. I wrócili, co nie było łatwym zadaniem. Dla mieszkających za łańcuchami górskimi każdy pochodzący z Naz’Raghul był zapewne czcicielem demonów i tak też traktowany. Nic dziwnego że ktokolwiek przy zdrowych zmysłach jeszcze pozostał w Naz’Raghul, jaką by ono piekielną krainą nie było. Chęć przeżycia to potężna motywacja. Strząsnął krople z dłoni jakby go oparzyły. Na dobre i na złe, jego przyszłość była związana z tym miejscem.

Trochę już odpoczął i ugasił pragnienie, teraz więc gładko się podniósł i ruszył w kierunku w którym zanikający trop prowadził. Jeśli miał mieć szansę odnaleźć osadę - oby! - ku której zmierzali zabójcy kultystów, nie mógł stracić ich śladów. Przez chwilę przeklinał cicho fakt że mapa nie jest dokładniejsza, ale też wiedział że był to środek zaradczy - gdyby wpadła w niepowołane ręce, zawsze trudniej byłoby wrogom odnaleźć to miejsce. A że jemu również … po to był tropicielem by sobie z takimi problemami radzić.


Pułapka zaskoczyła go okrutnie, choć sam przed sobą przyznał że niczego innego nie powinien się spodziewać, skoro dojrzał ślady ludzkiej bytności. Zdarł z siebie plecak nim odciął linę, wyciągnął jak najdalej rękę trzymając go za pasek by jak najłagodniej położyć go na ziemi. Uwolnić się i przygotować do walki - to było teraz najważniejsze, ale nie po to taki kawał drogi dźwigał te wszystkie przedmioty na wymianę by zmiażdżyć je ciężarem własnego ciała.


- Gdzie się patrzysz, chłoptasiu?

Nieznajomy był uzbrojony podobnie do jednego z zabójców kultystów. Mogło to oznaczać że drugi - i zwierzęta - są również w pobliżu, najpewniej za jego, Petru, plecami. Tropiciel z fascynacją przyglądał się zbrojnemu, z bronią w ręku i gotowy do obrony, ale nie wykonując też agresywnych ruchów, przetrawiając w myślach całą sytuację. Czyżby trafił na poszukiwane Bonampak? Miał wątpliwości, bowiem nie wyglądało mu to na osiedle górnicze. Z drugiej strony, jego doświadczenie z górniczymi osiedlami było mikre a po widoku jednego budynku nie było co wyciągać daleko idących wniosków...

- Nie wyglądasz mi na któregoś z tych pieprzniętych kultystów…

- Pelorowi niech będą dzięki że nie wyglądam - przyjaznej duszy nie napotkałem od samego Palenque, Bonampak nie mogę odnaleźć a gdyby jeszcze mnie za kultystę wzięto to bym rzekł że mam prawdziwego pecha - Petru uśmiechnął się i zarazem odpowiedział szybko, bowiem topory wyglądały na ostre. I dobrej jakości, co też było jakąś informacją - Również nie wyglądasz mi na kultystę, więc może jednak mam dziś szczęście - zerknął odruchowo w górę, w stronę chmur.
- Jestem Petru z Palenque, Miasta Słońca - przedstawił się po chwili. - Mogę liczyć na gościnę?

W duchu pogratulował sobie pomysłu doprowadzenia się do porządku w czasie postoju. Z uśmiechem na ustach, cierpliwie ale i napięciem czekał na odpowiedź, bowiem takie sytuacje jak ta zawsze należały do trudnych. Naz’Raghul było niebezpieczną krainą. Gdy dochodziło do takich spotkań ryzykowała jedna i druga strona i w każdym przypadku to jak sytuacja się rozwinie zależało od indywidualnego osądu. Jak teraz miało to miejsce i Petru dał czas rozmówcy na zastanowienie się. Nasłuchiwał pilnie czy nikt go nie usiłuje podejść od tyłu.

Topornik zmarszczył brwi jeszcze bardziej, zmierzył rozmówcę dość sceptycznym spojrzeniem i finalnie westchnął, jeden topór wieszając na rzemieniu przy pasie a drugi opierając na ramię.

-Chyba na pewno nie jesteś jednym z tych popaprańców... Oni od razu wrzeszczą na chwałę którego demona wypruliby mi flaki...- splunął na bok i ruszył między drzewami, mijając Petru. Nigdzie nie było widać kogokolwiek podkradającego się do pleców tropiciela. Obcy zaś obrócił się, zniecierpliwiony.- No rusz dupsko, nie stercz tak. Co prawda nie wiem o jakim Bonampak pleciesz, ale do naszego obozowiska cię wpuścim. Jestem Rulf, z Pierwszego Pieszego ze Skuld... w sensie kiedy pierwszy pieszy jeszcze istniał.

Kręcąc głową ruszył w stronę płotu, i jak się okazało, zrujnowanych budynków ukrytych między drzewami.

- Skuld??!! - Petru aż otworzył usta ze zdumienia. Nie czekał jednak długo lecz wsunął miecz do pochwy, chwycił plecak i poszedł w ślad za żołnierzem. Serce biło mu mocno - po prawdzie pierwszy raz widział kogokolwiek spoza Naz’Raghul i to go wręcz zaszokowało. Ugryzł się jednak w język i nie zadawał pytań, zamiast tego pilnie się rozglądał, z niemałą dozą fascynacji. Jeszcze bardziej niż przed chwilą był zadowolony z tego że przyciął szpony - demony jedne wiedzą co przybysze zrobiliby gdyby powzięli podejrzenie że jednak … nie powinni mu ufać.

-Ano, Skuld. I nie wrzeszcz tak, bo jeszcze coś paskudnego wylezie.- Rulf wszedł na podwórko będące kiedyś częścią sporego gospodarstwa ukrytego w tym zdewastowanym lesie. Kultyści dotarli jednak i tutaj, paląc zieleń i dom ludzi pośród niej mieszkających. Sam przybysz po prostu szedł, mijając wystające z ziemi, poczerniałe bale, będące kiedyś ścianami i dachem domostwa.- I jeśli chodzi o to że tam jesteś, to niestety, zła wiadomość. Ciągle jesteśmy w zasranym Naz’Raghul. Ja i mój oddział mieliśmy za zadanie odbić jakiegoś dyplomatę, którego na granicy porwali wyznawcy mrocznych bóstw. I żeśmy kurwa trafili. W sam środek zasadzki. Zrobił się burdel, ja dostałem w łeb, a jak się obudziłem to z dwójką kamratów leżałem gdzieś na środku tych przeklętych pustkowi, a dookoła walały się trupy...

Potrząsnął głową, podchodząc do sporego płatu kory ustawionego na pion. Petru dostrzegł że w istocie były to drzwi do wąskiego wejścia jaskini.

-Kurwa, po co ja ci to gadam. I tak pewnie nie wiesz lub nie rozumiesz połowy z tego co wymamlałem ozorem...

Tropiciel nie obraził się, choć miał wrażenie że Rulf ma go za półgłówka albo kompletnego nieuka. A może żołnierz nie doceniał jak bardzo nazwa kraju pochodzenia oszołomiła Petru? Takie Skuld czy Esomnia były wręcz egzotycznymi krainami dla wychowanego na popielnych pustkowiach łowcy. A już Middenland czy Krevlodh były ziemiami iście mitycznymi...

Słuchał, na powrót przydziewając w szatę samokontroli i ważąc każde słowo które cisnęło mu się na wargi.
- Kiedy zostaliście zaatakowani? - zapytał z ciekawością gdy dochodzili do jaskini - I jak daleko stąd? Tak przy okazji - gnolle kręcą się po okolicy tak jak i kultyści - Petru miał dużo więcej pytań, ale zamilkł czekając na lepszą sposobność do rozmowy i zamiast tego rozglądając się czujnie - na wszelki wypadek. Nie miał zamiaru z zaskoczenia oberwać po łbie od nowo poznanych.

-Wiesz, czasami trudno tu poznać kiedy minął dzień a kiedy jest noc... ale mniej więcej? Chyba miesiąc temu. I byliśmy na Przesmyku Granicznym, ale tak szczerze mówiąc za bardzo nie wiem gdzie jestem teraz i chyba nawet nie chcę wiedzieć. Wolę nie ryzykować że zamiast do Skuld, trafię do Esomii i na wstępie spalą mnie tam na stosie. Z resztą jeszcze nie wyrównaliśmy rachunków z kultystami...- mężczyzna wzruszył ramionami, przepuszczając Petru i zamykając za nim “drzwi”.

Wewnątrz groty widoczny był słaby blask ognia odbijający się od ścian. Samo źródło światła znajdowało się za zakrętem tunelu.

Petru ze zdumieniem spojrzał na mężczyznę ze Skuld gdy ten wspomniał o spaleniu na stosie tylko z tego powodu że nie pochodził z Esomii. W głowie mu się zakręciło na myśl o tym jak mało wie o tym co ma miejsce poza Naz’Raghul. Ba, już sama ta przeklęta kraina jeszcze tak wiele zagadek przed nim kryła... Nie komentował jednak, tak samo jak chęci do wyrównywania rachunków z tymi którzy zdziesiątkowali oddział Rulfa. Zamiast tego szedł niespiesznie przodem, z nieco odwróconą głową by kątem oka śledzić poczynania topornika, zaś dłoń miał blisko rękojeści kukri. Tak … na wszelki wypadek. I czekał cierpliwie na rozwój wypadków, choć swobodny styl bycia Rulfa sprawiał że pytania same cisnęły mu się na język.

Brodacz ciężkim krokiem wyminął zakręt, rozejrzał się po grocie i skinieniem głowy pozdrowił drugiego przybysza, siedzącego w rogu groty z płaszczem naciągniętym na głowę. Na widok Petru poderwał się, zza pasa dobywając pistoletu skałkowego. Miska, którą trzymał w rękach, upadła na kamienie rozlewając na nich mętną zawartość.

Rulf machnął ręką na towarzysza.

-Spokojnie Aust, to jeden z tych normalnych miejscowych.- rzucił, zaglądając do kociołka. Petru znał ten zapach. Szczur skalny i jakieś grzyby w potrawce. Niezłe żarcie.- I zresztą odłóż tą pukawkę. Huk wystrzału niesie tu na milę...

Mężczyzna nazywany Austem powoli opuścił broń. Spojrzał wrogo na przybysza.

-Cóż... Skoro Rulf już cię tu przywlókł... Zjesz coś? Szczurów ci u nas dostatek...

Tropiciel stanął przy ścianie gdy ujrzał drugiego zbrojnego, dbając by plecy mieć bezpieczne. Na widok pistoletu stężał i zamarł, ledwo powstrzymując się przed wydobyciem ostrza. Widział już taką broń, w rękach kultystów, ale i u nich stanowiła rzadkość. W Palenque nie było młynów prochowych, o same składniki prochu również byłoby bardzo trudno, więc tak naprawdę broń palna była tam nieobecna, zresztą, tak jak Rulf sam stwierdził - jako głośna i dymiąca była niepraktyczna w całym Naz’Raghul. Przynajmniej jak dla niego.

Dopiero po chwili westchnął z ulgą i skinął głową Austowi gdy ten przestał do niego mierzyć. Rozejrzał się po jaskini szukając śladów zwierząt ale niczego takiego nie dojrzał. Czyżby to nie byli ci za których tropem podążał od wczoraj?
- Jestem Petru z Palenque - powiedział uprzejmie po czym zaraz dodał - Chętnie skosztuję, smakowicie pachnie.

Powoli odłożył broń, usiadł przy ognisku i sięgnął do plecaka, wyciągnął miskę i sztućce. Miał prowiant, dobry prowiant do marszu przez pustkowia, ale dopóki mógł uniknąć nadszarpnięcia zapasu, nie widział powodu by tego nie czynić. Nałożył sobie niespiesznie, ale nim zaczął jeść odezwał się do żołnierzy:
- Podążam już od wczoraj w tym kierunku. Dwóch … najpewniej dwóch zbrojnych wraz ze zwierzętami zabiło ósemkę kultystów, bez strat własnych. I szło w tę stronę, ale niestety, deszcz zatarł ślady i nie byłem w stanie ich śledzić dalej. Jeden wprawny był we władaniu dwoma ostrzami - spojrzał na topory Rulfa - drugi posługiwał się ciężkim mieczem. Wśród zwierząt mieli wilka. Może to jacyś ocalali z waszego oddziału?

Spróbował potrawki. Kiedy przeżuł pierwsze kęsy zdał sobie sprawę z tego że przyjął “chleb” od gospodarzy. A to oznaczało...
- Mogę wam pomóc powrócić do Skuld - mruknął. - A przynajmniej wskazać powrotną drogę. Tylko z wodą byłby problem - zasępił się. Swoich map nie mógł im oddać.

-Chwilowo radzimy sobie sami. I tak, nas szukasz.- Aust wzruszył ramionami i głową wskazał na cień, gdzie stał całkiem ładny stosik uzbrojenia. Włócznie do rzucania, kołczany strzał, korbacze, miecze... Najpewniej to wszystko należało kiedyś do towarzyszy broni obozującej w grocie dwójki.- I nieźle tropisz.

Rulf uśmiechnął się lekko.

-A co do zwierzaków, to tak, były z nami, ale poszły pilnować trzeciego członka naszej bandy. W sumie, to nie tyle pilnować co mu towarzyszyć.- brodacz dmuchnął na łyżkę i zjadł kęs potrawki.- A jak już mówiłem, do Skuld nam nie śpieszno. Jeszcze nie. Szukamy takich jednych... Aust, jak ich nazwał staruszek?

-Piewcy Xanatosa.


Petru znał ten kult. Cóż, wyróżniał ich fakt że kobiety i co przystojniejsi mężczyźni popełniali samobójstwo w perspektywie wpadnięcia w ręce tych sadystycznych dewiantów.

Zakłopotany tropiciel skinął głową.
- Miałem wrażenie że nie zacieracie śladów, dlatego udało mi się podążać za wami tak długo. Trochę mnie to zdziwiło że ryzykujecie że ktoś podąży waszym tropem.

Skupił się na jedzeniu, ale obracanie łyżką nie przeszkadzało mu również obracać w głowie tego co się dowiedział. “Piewcy Xanatosa"... Zerknął na obu zbrojnych, szacująco i z namysłem. Skoro przetrwali w Naz’Raghul, nie mogli wypaść pustynnemu jastrzębiowi spod ogona...
- Gdzie zamierzacie ich szukać? I o jakim staruszku mówicie? - zapytał i zaraz dodał - Wiem co nieco o Piewcach, radbym ujrzeć paru rozciągniętych w pyle.

Przytknął dłoń do ust i stłumił kolejne ziewnięcie. Cały dzień i noc marszu wyczerpały go do cna, a posiłek i wreszcie odprężenie po znalezieniu się w bezpiecznym - oby - miejscu sprawiły że z coraz większym trudem przychodziło mu uczestniczenie w rozmowie. Tym niemniej z zainteresowaniem czekał na odpowiedź - mężowie ze Skuld musieli być odważni i bitni jeśli woleli "wyrównywać rachunki" miast wracać do swoich. Odruchowo zaczął się zastanawiać nad znalezieniem sposobu wykorzystania tej chęci. Może mapy coś mu podpowiedzą, gdy będzie miał czas się nad nimi zastanowić...

Aust wzruszył ramionami, wyglądając w głąb korytarza.

-Staruszek mówił że mamy pojawić się pod wieczór. Nie wspominał nic o braku gości więc...- mężczyzna wzruszył ramionami i spojrzał na Rulfa.- Ta twoja znajda może z nami zostać...

-Ha. Jakbyś to ty tu dowodził...

-...może zostać.
- podkreślił Aust, marszcząc brwi.- I pójść potem z nami. Może stary pomoże mu, albo on staremu. A teraz niech się kimnie, bo zaraz padnie nam twarzą w ognisko...

Petru wodził spojrzeniem od jednego żołnierza do drugiego. Nadal nie dowiedział się kim jest "staruszek" ale uznał że nastąpi to już wkrótce, dlatego powściągnął ciekawość. W takim stanie w jakim się znajdował dalsza gadanina była bezcelowa, nawet mimo tego że lubił rozprawiać.
- Dziękuję za posiłek - skinął Austowi i naraz wyszczerzył zęby w uśmiechu - Nie chcę zaszkodzić ognisku, to i skorzystam z rady.

Podniósł się gładko mimo zmęczenia i podszedł do ściany. Z plecaka wyciągnął koc i rozścielił go, położył się ale nim zamknął powieki zmarnował chwilę na przyjrzenie się raz jeszcze Rulfowi i Austowi. Wspomniał jak wraz ze "zwierzakami" urządzili wyznawców Xaphana.
"Zobaczymy..." - pomyślał nim niespokojny sen wziął go w swoje władanie. Nawet uśpiony raz po raz dotykał rękojeści kukri.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 04-10-2012 o 14:39.
Romulus jest offline