Eckhardtowi maszerowało się znacznie gorzej niż jego sługom. Miał cięzki pancerz, który nie ułatwiał mu marszu. Każdy dodatkowy kilogram był utrapieniem na wzgórzystym terenie, porośniętym wysoką trawą i bujną roślinnością. Maszerował jednak bez narzekania. Komuś takiemu jak on nie przystało marudzić. Khorne był łaskawym bogiem mimo iż dał Eckhardtowi ambitne zadanie. Grupie zwierzoludzi z czarnym wojownikiem na czele udało się odnaleźć poszukiwane miejsce jeszcze przed zmrokiem. W leśnej gęstwinie jeleniogłowy szaman wskazywał co jakiś czas przywódcy symbole i tajemne znaki, które były rozpoznawalne dla zwierzoludzi. Stanowiły one granicę terenów poszukiwanego plemienia.
Gdy w końcu ujrzeli niewielkie szałasy i "zbudowane" z gałęzi i wszystkiego co dała natura chaty. Widzieli zwierzoludzi, podobnych im samym, jak kręcili się po swym obozie. Samce i samice. O głowach sarn, wołów, czy nawet dzikich kotów. Kiedy jeden z osobników ujrzał zbliżającą się grupę wartko wzniósł alarm. Stwory rozbiegły się szybko i w ciągu kilku chwil ustawiły się w okręgu z przygotowaną do boju bronią. Każdy jeden miał zamiar walczyć o swoje życie i swój dom. Po chwili z jednego z szałasów wyłonił się ich przywódca. Potężny jak norsmen, którego Eckhardt zabił podczas walki przy kopcu z czaszek. Może nawet i większy. Dzierżył topór krasnoludzkiej roboty. Z całą pewnością skradziony jakiemuś pokonanemu brodaczowi. Stwór stanął metr przed swoim stadem i czekał.
-Łucznicy...- syknął jeleniogłowy wskazując dwóch ukrytych mutantów, których dostrzegł na czas.
-Nie będą petraktować... Zaryzykujesz panie szarżę, czy też mam tam pójść porozmawiać i spróbować ich przekonać do kapitulacji?- spytał spoglądając na swego przywódcę.
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |