Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2012, 18:00   #3
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Niepozorna, przysadzista postać wędrowała w blasku wschodzącego słońca. Swoje ciężkie i niezgrabne kroki już od kilku dni kierowała w kierunku północnym. Promienie światła kładły swój odcisk na ognistorudej czuprynie krasnoluda, po czym odbijały się we wszystkie strony świata. Najwidoczniej musiała to być sprawka jakiegoś wosku, którego brodacz używał do pielęgnowania swojego owłosienia. Skórzany tobołek przyozdobiony licznymi łatami wesoło podskakiwał na końcu grubego kija w rytm nieharmonijnego marszu samotnego wędrowca. Strzępobrody sapał ciężko, podróż pieszo nie była mu w smak. Nie mogło być jednak mowy o wierzchowcu – pomijając cierpiący na anemię mieszek krasnoluda – miał przykre wspomnienia z dzieciństwa, w których konie w szczególności odegrały główną rolę. Mimo iż jego buty były w miarę znośnym stanie, zdążyły odcisnąć swoje piętno na nabrzmiałych już stopach krasnala. Bąble rudy grubas będzie leczył jeszcze przez najbliższe kilka dni. Dlatego też zły grymas gościł na jego twarzy już od początku podróży. Marzył i oddałby wiele za ciepły kącik, zimne piwo i udźca baraniego. Zmęczony, głodny i cierpiący na brak towarzystwa. Ale już niedługo. Gdzieś na horyzoncie zamajaczyła panorama miasta…


Było już dobrze po południu, nim Ragrthrone zdołał przedrzeć się przez niewielkie poszycie leśnie i stanąć pod bramą miasta. Panował tam niemały ruch. Wiele postaci nieustannie przemierzało to jedną to drugą stronę bramy. Więcej było jednak takich, którzy w pośpiechu opuszczali miasto, jakby czegoś się spodziewali. Czego, na to krasnolud nie mógł znaleźć odpowiedzi. Po kilku chwilach stania w kolejce składającej się z wszelakiej maści handlarzy, chłopów i szarlatanów doszedł do miejsca, w którym funkcję pełnił strażnik. Krasnal nie zwrócił zbytniej uwagi na jego ubiór i elementy opancerzenia a jedynie na starą, wyniszczoną twarz, która lustrowała wiele trosk. To musiał być człowiek znudzony życiem. Cały żywot w jednym miejscu, na jednym stanowisku. Chociaż, może przy butelczynie mocnego trunku zdołałby wyciągnąć z niego opowieści o tym, jak jako jeszcze młodzik miał marzenia zawojować świat. Takich było i jest na pęczki.

Strażnik nawet nie raczył zrewidować Ragrthrona (być może nie było to modne w tych stronach, albo po prostu człowiek zaniedbywał swoje obowiązki), rzucił jedynie leniwym spojrzeniem, które omiotło rudą łepetynę i wielki brzuch ‘Beczki’, po czym ledwie dostrzegalnie skinął doń głową. W taki oto sposób, Ragrthron znalazł się w Ogg. To był pierwszy przystanek w wędrówce krasnoluda. Nie znał obyczajów ani tutejszej kultury. O „świecie na północy” miewał okazję zasłuchiwać opowiastek jedynie od handlarzy, kiedy to jeszcze całkiem niedawno prowadził własną karczmę daleko na południu. Dialekt jakim posługiwali się mieszkańcy, do bólu przypominał ten używany w swoich stronach. Nie miał więc problemów z komunikacją. Teraz jednak postanowił rozejrzeć się po mieście, zaczerpnąć języka. Wszelako minęło kilka godzin, a nie dowiedział się niczego interesującego. Ludzie są dziś wyjątkowo zabiegani – burknął do siebie, kiedy kolejna osoba przeszła obok niego, nie zwracając uwagi na jego pytania. Zmęczony, usiadł nieopodal studni, skąd zaczerpnął orzeźwiający łyk wody. Pewna starsza pani okazała się na tyle miła, iż użyczyła swojego wiadra na chwilę. Przeźroczysta ciecz nie ugasiła jego pragnienia, miał ochotę na napój godzien każdego szanującego się krasnoluda. Dlatego też zaczął rozglądać się za knajpą, a tak się złożyło, że najbliższa leżała rzut kamieniem od studni – wszedł, nie zastanawiając się więcej.


Nie trwało to długo nim zdołał się zaaklimatyzować. Najpierw jednak zaczął od niewielkiego stolika w kącie knajpy. Zamówił jedynie małe piwo, uważając, aby doszczętnie nie opróżnić żałosnej sakiewki. Usiadł z wielką ulgą. Wieczór się zbliżał, poganiając przed sobą chłodniejszy wietrzyk. Służący zapalił więc w kominku. Ragrthron obserwował i oceniał. Znał się na biznesie karczmarza, gdyż sam piastował takie stanowisko przez kilka lat. Przyglądał się uważnie najdrobniejszym detalom gospody, weryfikował wystrój, naczynia, jadło i napitki oraz sprawy sanitarne. Na jedną chwilę poczuł ukłucie w sercu. Jakiś smutek na powrót wypłyną na powierzchnię, który prędko zatopił w piwie.
Grupka klientów powiększała się z każdym wpadającym przez dębowe drzwi podmuchem wieczornego powietrza. Karczma obsługiwała klientów z każdej rasy, co nieco go zaskoczyło – tam, na południu, widywał jedynie swoich rodaków oraz okazjonalnie ludzi. Nie miał jednak nic przeciwko, kiedy niski elf o szpetnej twarzy dosiadł się do ‘Beczki’. Mimo to coś od razu nie spodobało mu się w tym pomarszczonym wyrazie twarzy. Musiał to być typek spod ciemnej gwiazdy, a właśnie z takimi nie chciał mieć nic do czynienia.

- Zabieraj łapy, albo własnoręcznie ci je odrąbię! Już od początku elf próbował odwrócić uwagę rudego krasnoluda, stawiając mu tanie piwo. Gdyby tylko ten głupiec wiedział, jak uboga jest sakwa ‘Beczki’, zrezygnował by z przedsięwzięcia kradzieży jej. Stalowy zacisk spoczął na drobnym nadgarstku szpiczastouchego. Zaskoczony łotrzyk spróbował się wyrwać. Nie poskutkowało, więc zadziałał spontanicznie. Drugą ręką, którą wciąż miał wolną, dobył krótkiego sztyletu, przyciskając go do grdyki Ragrthrona. Reakcja krasnoluda była równie spontaniczna co elfa. Momentalnie puścił jego rękę, po czym otwartą dłonią zdzielił przez łeb napastnika. Dzięki swojej masie, impet uderzenia był tak wielki, że elf potoczył się dwa metry od strzępobrodego, po czym zatrzymał się na ścianie. Po chwilowym zamieszaniu wyniesiono ogłuszonego złodziejaszka za drzwi. Najwidoczniej była to osoba dobrze już znana w tych stronach, ponieważ barman chętnie postawił krasnoludowi następną kolejkę na koszt firmy. Poza tym, zyskał kilku przyjaciół.

Grupka stałych bywalców zaprosiła go do swojej obszernej ławy. Trzech ludzi, dwóch krasnoludów oraz ork (nigdy żadnego nie widział), wszyscy spragnieni piwa i zabawy. Przywitali go serdecznie, jakby najlepszego przyjaciela, gratulując mu przy tym imponującego ciosu. Instynkt Ragrthrona podpowiedział mu, że tej nocy ma okazję dobrze się zabawić, o ile będzie trzymał się tej wesołej kompani. ‘Beczka’ był w swoim żywiole. Uwielbiał siedzieć wśród przyjaznej gromadki, skorej do rozmów i żartów. Szybko przejął inicjatywę, zaczynając opowiadać o swoim rodzimym kraju, o którym tamtejsi zebrani najwidoczniej nie słyszeli. Towarzystwo rudego krasnoluda chyba przypadło im do gustu, gdyż zaraz jeden przez drugiego zaczęli stawiać mu trunki, byle by tylko nie przerywał swoich opowieści. ‘Beczka’ dowiedział się również wielu interesujących się rzeczy. Zdradził cel (a dokładnie tylko miejsce) swojej podróży, chcąc posłuchać o panującym w tych krainach zwyczajach, o stosunkach pomiędzy poszczególnymi państwami oraz zapamiętać miejsca, które warto odwiedzić. Wszystkie te informacje były bardzo przydatne, dające krasnalowi niejakie podstawy do zrozumienia i utożsamienia się z tym światem.

Salę przepełniały śmiechy i zapach alkoholu. Kilku nawet – w tym część kompani ‘Beczki’ – zaczęło tańczyć. Szybko mijały kolejne godziny, które ‘południowiec’ starał się jak najlepiej wykorzystać. Nie szczędził napitków towarzyszy, obawiał się jednak co też zrobi, kiedy to on będzie musiał postawić swoim kompanom. Ta możliwość coraz bardziej oddalała się od niewinnie wyglądającej sakiewki brodacza. Co słabsi poczęli zasypiać pod stołami i tarzać się w swoich wymiocinach. Nie sławna jeszcze w tych stronach głowa Ragrthrona oczywiście do takich się nie zaliczała. Pozostawiając jedyną przytomną osobą, rudy dobrał się do pozostałości butelek po swoich nowych przyjaciołach, po czym sam zrobił sobie krótką drzemkę.

Było jeszcze ciemno, kiedy się ocknął. Słudzy ochoczo poczęli robić porządki po krótkiej acz owocnej pijatyce. Kompania, z którą krasnolud spędził miło wieczór, spała jeszcze. Poczuł ulgę – teraz wystarczy zniknąć, nim sami zbudzą swoje zapijaczone mordy. Ragrthron nawet ich polubił, jednak w tej sytuacji nie miał czasu na zbieranie przyjaciół; ma swój cel i do niego dąży. Podszedł do lady i poprosił o dzbanek wody. Alkohol został z góry opłacony przez kolegów, więc nie musiał martwić się rachunkiem. Wdał się jeszcze w krótką pogawędkę z barmanem, nie szczędząc mu przy tym kilku rad w prowadzeniu karczmy, po czym się z nim pożegnał. Zadowolony z dzisiejszego utargu szynkarz podziękował Ragrthronowi za mądre słowa i życzył mu dobrej nocy. Będąc wciąż w dobrym humorze, grubas opuścił knajpę.

Chłodne sztyleciki wiatru przebiegły po kolistym ciele krasnoluda; dzięki procentom wlanym w swój organizm nie czuł ich ukłucia. Teraz musiał znaleźć miejsce, w którym doczeka wschodu słońca.

Upatrzył sobie kwaterę w nieużywanej stodole. W głowie przemyślał każdy szczegół czekającej go podróży. Musi zdobyć prowiant i jakiś transport. Jak miał tego dokonać bez pieniędzy?
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline