Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2012, 20:47   #4
Sivilar
 
Sivilar's Avatar
 
Reputacja: 1 Sivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputacjęSivilar ma wspaniałą reputację
Przeklęty chłody klimat tego kontynentu nie odpowiadał ciepłolubnemu jaszczuroczłekowi. Kroq Gar zbliżył się do ogniska, które rozpalili jego towarzysze. Tak, odrobina ciepła była tym, czego potrzebował. Gdy ogrzewał się, dotarła do niego woń pieczonego jelenia. Spojrzał znad ognia na Var’Kana. Przed wyruszeniem w podróż wielu wątpiło, czy zabranie łowcy o zielonej łusce jest dobrym pomysłem. Teraz widział bardzo wyraźnie, że nie mieli oni racji.
Chciał dać się porwać wspomnieniom ciepłych lasów swojego kraju, ale nie pozwoliły mu na to hałasy dobiegające z wozu. Spojrzał w tamto miejsce. Kroak i Nakai, wojownik i jego siostra, której rola w tej wyprawie nie była dla niego jasna, ale ponoć miała uczyć się fachu od brata, szukali czegoś na wozie, ale nie obchodziło go to. Jego wieczne zmęczenie zaczęło przybierać na sile. Wiedział, że musi mu ulec. Położył się na boku, blisko ogniska. Szybko znalazł się w objęciach Śniącego Prastarego.


***


Wczesnym rankiem stanęli pod bramami miasta. Dzień zapowiadał się bezchmurny i ciepły, co bardzo cieszyło Jaszczura. Równie dobrze na jego humor wpłynął fakt, że strażnicy właśnie otwierali bramy. Pierwszy, który spostrzegł przybyszy krzyknął do reszty coś, czego kupiec nie zrozumiał, ale to go nie dziwiło. Sprawnie posługiwał się ludzkim językiem, ale nadal istniały słowa, których nie rozumiał. Na szczęście było ich niewiele. Mężczyzna położył rękę na głowicy miecza i lekko niepewnym krokiem ruszył ku obcym. Kroq Gar gestem nakazał, aby jego eskorta została z tyłu przy wozie, a samemu ruszył ku człowiekowi. Za jego placami dało się słyszeć pomruki niezadowolenia. Nie zwracał na to uwagi. Kilka kroków dalej stanął na przeciw strażnika.
-Witaj... panie. Wasza godność, rasa, cel przybycia i przewidywany czas pobytu.
Rasa! Po wielu miesiącach pobytu na tym dziwnym lądzie nadal dziwiła go niedomyślność tej śmiesznej różowoskórej rasy. Ledwie zdusił w sobie chęć, aby wybuchnąć śmiechem.
-Witaj-bądź pozdrowiony, panie! Jestem-nazywam-zwę się Kroq Gar, Jaszczuroczłek. Przychodzę-przyjeżdżam-przybywam tu w drodze do miejscowości zwanej-nazywanej przez was Galben i chcę-zamierzam-będę tu tylko dziś.
Strażnik niepewnie zdjął dłoń z głowicy miecza. Rzucił okiem na towarzyszy kupca, którzy czekali przy wozie.
-A oni to?
-Moja eskorta. Zawsze są-żyją-znajdą się tacy, którzy zaatakują-napadną na podróżnych, nawet gdy przypominają-wyglądają-są podobni do mnie.
Człowiek skinieniem głowy przyznał rację przybyszowi. Ruchem ręki pozwolił na przejazd przez bramę.
-Życzę miłej podróży -dodał z lekkim uśmiechem.
-Żegnam-dziękuję-życzę dobrego dnia!


***


Wóz toczył się powoli przez miasto. Kupiec nie mógł pojąć jak te liche i szpetne jak noc budowle można nazwać architekturą. Wspomnienia wspaniałych, monumentalnych, pięknie wykończonych budowli z jego ojczystych ziem nie pozwalały mu nazwać tego czymś więcej niż lepiankami. Znów miał ochotę zanurzyć się we wspomnieniach, ale nie miał na to okazji. Drogę zastąpiło im kilka osób, jak sądził po ich wyglądzie, byli to mieszczanie. W rękach najrozmaitsze przedmioty.
-Wynoście się stąd, dzikie gady! Nie chcemy tu takich przybłęd jak wy! - Krzyknął ten, który najwyraźniej był przywódcą.
Zaciekawiony takim zachowaniem, lekko przechylił głowę w bok, przyglądając się im uważnie.
-Czemu się tak przyglądasz?! Coś do ciebie mówiłem!
Kroq Gar uśmiechnął się do siebie. Było coś zabawnego w ich zachowaniu, które mówiąc bardzo łagodnie, nie należało do najmądrzejszych. Postanowił delikatnie pokazać im ich błąd. Wyprostował się, napinając mięśnie i ruszył w ich stronę. Starając się ukazać jak najbardziej imponująco, nie zwalniał kroku. Wyraźnie zaskoczeni unieśli “broń”. Zatrzymał się o dwa kroki przed przywódcą, który miał teraz okazję udowodnić, że jednak ma trochę rozsądku. Drapiąc się po brodzie tak, aby jego pazury były dobrze widoczne, wyszczerzył kły w złośliwym uśmiechu.
-Widzę-myślę-sądzę, że byliście-będziecie-jesteście rozsądni i pozwolicie-zezwolicie wędrowcom na krótki pobyt w mieście, aby mogli-mieli okazję odpocząć-wypocząć przed dalszą podróżą. Oczywiście nikt wam nie przeszkadza-pozwala-zakazuje atakować-walczyć, ale raczej nie wyszlibyście-zostalibyście-bylibyście już w tak dobrym stanie jak teraz - uśmiech na jego twarzy stał się mniej przyjemny.
Większość chyba przyznała mu rację, bo dość szybko rozeszła się ze strachem w oczach, ale niektórzy dalej nie pozwalali przejść jaszczuroludziom. Przywódca mieszczan najwidoczniej postanowił nie marnować już więcej czasu na “przeklęte gady” i wziął szeroki zamach “bronią”. Ten moment odsłonięcia kosztował go wiele. Kroq Gar wykorzystał to, doskakując do przeciwnika. Jedno szybkie uderzenie głową. Jedna krótka chwila. Człowiek wylądował na ziemi, trzymając się za głowę. Nieliczni, którzy zostali przy pokonanym ruszyli, najwidoczniej, na pomoc, trzymając wysoko to co mieli w ręku. Jednak nawet oni odpuścili, gdy towarzysze kupca postanowili pomóc mu w “negocjacjach”. Wystarczył moment, żeby na “placu boju” zostali dzicy przybysze i ich “nowy przyjaciel”.
Kupiec postanowił nie dawać ludziom nowych powodów do nienawiści, to mogło zaszkodzić ewentualnym interesom. Ta myśl nie cieszyła. Nie zwlekając odciągnął leżącego na bok ulicy. Nie obyło się bez małych problemów. Człowiek rzucał się, klnąc na kupca, ale niewiele mu to dało.
Gdy było już po wszystkim, Jaszczuroczłek rozejrzał się po okolicy. Gawiedź, która miała przyjemność oglądać widowisko wyrażała mieszane uczucia. Jedni cofali się ostrożnie, aby nie podzielić losu “obrońcy ludzkości”, inni zaś mieli wymalowane na twarzach zadowolenie z, najwidoczniej, rzadkiego widowiska. A może to tylko złudzenie? To nie było istotne, mieli ważniejsze sprawy na głowie. Gestem i zniecierpliwionym sykiem nakazał dalszą podróż.
Tylko co zrobić dalej? Opuścić miasto jak najszybciej, żeby dotrzeć do celu? Kolejny sen pod gołym niebem nie należała do najmilszych z wizji spędzenia nocy. Ale zostanie w mieście na noc wiązało się z kosztami, a to też go nie cieszyło. Ciężka decyzja, którą trzeba było podjąć.
Po chwili zastanowienia wpadł na pomysł. Zatrzymają się gospodzie, która będzie najbliżej bramy, żeby wyruszyć jak najwcześniej. Teraz pozostawało tylko znaleźć odpowiedni przybytek. Czuł się zmęczony.
 
__________________
"Acta est fabula"
Sivilar jest offline