Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2012, 21:01   #392
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Noltan, Dempsey, Yoshinobu

Noltan stał i krwawił, widząc już ciemne mroczki przed oczami. Nikt z jego tymczasowych towarzyszy zdawał się nie zwracać na niego uwagi. Sakamae wydała Noltanowi polecenie... nie, nie polecenie. Rozkaz. Kazała mu pilnować jasczuroluda, tak aby nie stała mu się krzywda. Robert spojrzał na monstrum i wzdrygnął się dostrzegając zimną, okrutną inteligencję w gadzich ślepiach. Ślepiach, które już wydały wyrok na rannym marines.

Tymczasem Sakamae i przepoczwarzony Dempsey stanęli przy drzwiach nawołując Patryka i Annę.
Jedyne, co usłyszeli to okrzyk „Fire in the hole1” a potem potężny wybuch, który szarpnął drzwiami, wstrząsnął ścianami i spowodował, że leżący na podłodze jaszczur dosłownie zawył z bólu i cierpienia wpadając w drgawki.
Ostrzegawczy krzyk, jaki wydają wyszkoleni żołnierze, usłyszał również Noltan. Nawet, gdyby chciał, nie mógłby go pomylić z niczym innym.





Dean

Szarość.

Postąpiła pierwszy krok na ścieżkę z szarości. I wtedy zrozumiała. Nie chodziło o kolor. Chodziło o to, jak go postrzega. Czym jest dla niej. Jakie emocje budzi.

Słodko – gorzka mieszanka. Czuła ten smak w ustach. Słodko gorzki. Smak utraconego raju dzieciństwa. Oraz smak japońskiej niewoli i tego, co się z nią w niej działo.

Mgła wokół niej rozwiała się. I Dean ujrzała miasto. Skapane w popiołach. Szare od pyłu. Zrujnowane.

Widziała... rzeź. Tylko tak mogła nazwać to, co działo się w tym mieście.
Widziała oprawców w japońskich mundurach strzelających do ludzi, gwałcących kobiety, nabijających niemowlęta, skapanych we krwi, jak demony mordu. Nie jak ludzie. Jak ... bestie z piekieł.

I ujrzała coś jeszcze. Jakąś ... dziurę? Jakąś ... gardziel? Rozwartą ponad udręczonym miastem. Ponad tysiącem ofiar. Dziesiątkami jeśli nawet nie setkami tysięcy.

Ze zwłok pomordowanych ludzi unosiły się wstęgi dymu. Szare. Słodko – gorzkie.

I znikały w tej nienasyconej gardzieli.

Nagle Dean poczuła, że nie jest sama. Że za nią ktoś stoi. Poczuła dziwny zapach, niczym piżmo.

Odwróciła się instynktownie. I ujrzała coś, co nie miało prawa istnieć. Coś monstrualnego, mierzącego na pewno ponad trzy metry wzrostu, gąbczastego, skórzastego, pełnego odnóży. W jednym z nich kreatura trzymała ludzką czaszkę.

- Czy taki gatunek zasługuje na istnienie? Obrzydliwy? Pożerający się wzajemnie. Jak robactwo?

Istota przemówiła do niej. Słowa nie były dokładnym tłumaczeniem ale rozumiała ... ich intencję.




Harikawa

Harikawa zdecydował. Rzucił się pędem przez zniszczony, lekko pochyły pokład. Tylko niesamowita zręczność pozwalała mu utrzymać równowagę i tempo w takich warunkach. Wielu innych najpewniej przypłaciłoby swój wyczyn upadkiem.

Szybko zorientował się, że taki szaleńczy bieg nie jest najrozsądniejszym pomysłem na przerdzewiałym wraku. Tylko szczęście uchroniło go przed wdepnięciem na jakiś bardziej przeżarty fragment pokładu i upadek.
Potwory nie dały na siebie zbyt długo czekać. Widząc intruza zaskrzeczały przeraźliwie i zapikowały w jego kierunku.

Harikawa strzelił trafiając jedną z bestii w skrzydła, przeładował, poprawił.
Biegł jednak dalej. Przed nim pojawiła się przeszkoda.

Na pokład drugiego okrętu – tego otoczonego tajemniczą iluminacją - można było się dostać najszybciej przez złamany maszt. Niezbyt szeroką belką, biegnącą ku górze, pochyłą i niezbyt nadającą się do biegania.
Potwory były coraz bliżej – sześć sztuk, co zapewne wystarczyło, aby rozedrzeć Harikawę na strzępy.

A Kishler był tuż, tuż, już na kolejnym statku. W tej sytuacji jednak równie dobrze mógłby być na księżycu.




Summers

Ciesząc się z chwili spokoju Summers nie zasypywał jednak gruszek w popiele i nie tracąc czasu ruszył przez plątaninę przerdzewiałych korytarzy szukając drogi na górę.

Wrzaski skrzydlatych potworów pozostały za nim, nadal jednak buszowały po pokładzie szukając drogi na dół.

.Luke dość szybko trafił na drabinę. Zaczął się wspinać, czując, jak zranione ramię przeszywa ból. Ale zacisnął zęby i po chwili znalazł się na kolejnym korytarzu. Mocno przechylonym. Przebiegł nim i dotarł do drzwi. Po chwili był już w zdewastowanej sterówce na mostku wraku. Przez wybite szyby widział pokład, po którym biegł Harikawa.

Widział też pokład statku, który był ich celem.

I widział Kishlera.

Nazistowski oficer stał na pokładzie. W rękach trzymał jakiś przedmiot. Było zbyt daleko, by Summers mógł stwierdzić, co to takiego. Widział jednak, jak przedmiot pulsuje, jak wylewa się z niego fala blasku, zmieniająca co chwilę zabarwienie.

Nim zdążył podjąć jakieś działanie usłyszał, jak z boku, przez rozwalone okno gramoli się do środka jeden z nietoperzowych potworów. Skrzek, jaki wydobył się z gardła monstrum bez wątpienia zwrócił uwagę jego pobratymców.

Cokolwiek zamierzał zrobić Summers, musiał się pośpieszyć.




Boone

Wybuch w zamkniętym pomieszczeniu dosłownie ogłuszył Boone’a.

Spojrzał w bok, w stronę gdzie przywalił meblem poranioną hybrydę. Tak, jak się spodziewał, ujrzał jedynie posokę, kawałki ciała – rękę, fragment ogona, łeb! Łeb, który spoglądał na żołnierza z życiem i ... żądzą nieludzkiej zemsty.
Obok niego poruszyła się pozostała dwójka ludzi.

Kobieta jęczała coś boleśnie, a mężczyzna – mężczyzna poderwał się. W jego rękach Boone ujrzał kawałek zaostrzonego metalu. Najwyraźniej człowiek ten oszalał i zamierzał spróbować zaszlachtować tą zaimprowizowaną bronią Boona.

Kątem oka Boone ujrzał coś jeszcze. Jak fragmenty porozrywanego stwora, jakby przyciągane magnetyczną siłą, zbliżały się do siebie. Powoli. lecz z jasnym celem, by połączyć się na powrót w to nieludzkie, wypaczone coś.
 
Armiel jest offline