~Odpoczynek? Na co to komu?~
Na konia z okrzykiem "uraaa!"
Shiba uważnie przyglądał się balandze. W końcu spojrzał na mapę i nieco się zdziwił.
-
Dziękujemy za informacje. - powiedział schodząc a może raczej zeskakując z konia.
-
Zgaduję, że jedzenie jest podgniłe i niesmaczne bez pomocy trunku? - spytał spokojnym tonem. -
Jesteście kupcami więc przejedzenie własnego zarobku nie jest dla was aż tak rozsądne. Gdyby pożywienie było dobre moglibyście je zakonserwować na te półtora tygodnia drogi do Witlover... - tutaj lekko się zastanowił. -
Chyba że o Witlover czegoś nam nie wiadomo? Stoi coś na drodze, a może samo miasto spotkał jakiś problem?
Owszem zawsze mogło się okazać, że handlowcy po prostu mieli ochotę walnąć to wszystko w diabły z irytacji, więc rozpalili ogniska. Pytać chyba jednak nie zaszkodzi?
Niebieskoskórego nie bardzo przejęła informacja o namiocie w opuszczonej wsi. Najpewniej jakiś strażnik zwariował, wyciął wszystkich w pień i zaczął robić ołtarz z czaszek swoim bogom. Najrozsądniej było po prostu wbić w drogę tabliczkę z ostrzeżeniem i kontynuować podróż.
-
Po prostu większość z naszych towarów to były żywe tusze...a nie mamy już dla nich żywności na powrót. -odparł z rozbawieniem bard. -
Witlover to miasto jak miasto, aktualnie można powiedzieć że wyznacza granicę szaleństwa.
-
Elfie... powiedz mi... więcej o tym... namiocie...- Wypalił nagle rycerz, stawiając kilka kroków w stronę barda. Jakby cała ta libacja przestała mieć znaczenie, jeżeli było tam coś co krzywdziło niewinnych, a zapewne było, to Calamity na pewno się tam wybierze, choćby miał iść sam.
-
Z chęcią coś zjemy, skoro los daje. Możliwe nawet że spędzimy z wami noc, jeżeli to nikomu nie przeszkadza? - spytał -
Dopiero co wpadliśmy na bandycką blokadę drogi więc jesteśmy nieco zmęczeni.
Po tych słowach spojrzał też spokojnie na Calamity.
-
Jeżeli będziemy latać za każdym szaleńcem wyprawa zmieni się w krucjatę - stwierdził. -
Trzeba oznakować drogę jako zagrożenie i ją pominąć. Ta wieś co około dwóch dni drogi stąd.
-
Kolorowy namiot, wyglądał jak ten w którym występują cyrkowcy. -rzekł spokojnie trubadur po czym przeniósł zaciekawione spojrzenie na Shibę. -
O jakiej to misji mówisz Paniczu?
-
Wyprawie - poprawił elfa. -
Chcemy udokumentować zniszczenia jakie czyni szaleństwo. - skłamał spokojnie. -
Pracujemy w archiwach. - Zszedł krok na bok aby pokazać elfu Johna, jako swoisty sugestywny argument.
“Cyrkowy namiot” Powtórzył w myślach zbrojny. W jego bestiariuszu brakowało właśnie krwiożerczych klaunów. Ale jak to Shiba powiedział, wioska jest dwa dni drogi. A to mogłoby zająć zbyt dużo czasu. Chyba, że byłoby to jakoś po drodze.
-
Czy ta.. wioska jest... po drodze do... Witlover... - zapytał więc.
-
Nie.-odparł krótko grajek. -
Wioska jest na uboczu, ot mała mieścina w lesie, spokojne miejsce, a raczej było spokojne póki wszyscy mieszkańcy nie wyparowali. Teraz jest diabelnie spokojne. -zaśmiał się długouchy.
-
Czyli nie wiadomo czy coś jest w środku? - zapytała a jej oczy błysnęły. Najwyraźniej zainteresowało ją to bardziej niż możliwość uczestniczenia w biesiadzie.
-
Jak mówiłem nikt z nas nie miał odwagi zajrzeć do środka. -odparł bard spokojnie.
-
Dajcie spokój, nadłożymy drogi i znajdziemy pusty namiot z jakimiś palnymi zwłokami albo innym bezużytecznym obrazem. Nawet nie wiadomo czy to miejsce będzie szalone. Nie mówimy o namiocie z złota albo zamieszkanym przez szamana. Mówimy o przypadkowym namiocie w przypadkowym pustym mieście.
Oparł rękę na biodrze patrząc na rycerza oraz Hanę.
-
Chce tam jechać. Moge wyruszyć choćby i teraz. - stwierdziła twardo Hana, wbijając wzrok w osobnika o niebieskiej skórze. Jej fiołkowe oczy jasno pokazywały, że odpuścić zamiaru nie ma. Bo kto by odpuścił możliwość niewidzenia Fausta jeszcze dłużej? Właśnie.
-
Powiedzcie mi jedynie w jaką stronę jechać. - dodała po chwili.
-
Tak jest, rozważymy wyprawę! - zmienił nagle zdanie Shiba. Po chwili jednak dodał. -
Ale proponowałbym poczekać do jutra. Dużo czasu straciliśmy przez bandytów, niedługo zacznie zachodzić słońce. Nie ma sensu iść w nieznane, jeżeli na miejscu bylibyśmy w środku nocy. Natrafiliśmy na festyn, korzystajmy z przychylności losu. - jego propozycja była dosyć racjonalna i miał szczerą nadzieję że bez obrazy Hana zgodzi się na jego propozycje...Albo jutro będzie miała kaca i w ogóle zrezygnuje z opuszczania traktu.
-
Ciesze się... - wypowiedział smętnie rycerz, choć wcale to nie był sarkazm. Naprawdę chciał się tam udać, aby zbadać i wyeliminować przyczynę znikających mieszczan.
-
Wolałabym wyruszyć już teraz. Najwyżej mnie... - Hana zamilkła na chwilę. Cóż, nie jest łatwo dogonić konnego, samemu konia nie mając.
-
Cóż, jakoś sobie poradzicie, jestem pewna. - stwierdziła w końcu, uśmiechając się przy tym lekko, wręcz prosząco.
Zbrojny zastanawiał się co skłania Hanę, do udania się tam i to jak najprędzej. Niemniej podziwiał jej zapał.
-
Przegonie... konia... ale nie... na długo... - powiedział rycerz gładząc się po tyle hełmu. Może ktoś stąd pożyczyłby konia? Choć przy masie zbrojnego to może być mały problem.
-
Co nagle to po diable – wstrzymał ją Shiba –
Zostań chociaż i coś zjedz. Lepiej. Zjedzcie coś i wypijcie i wyruszcie razem – spojrzał na tutaj na Calamity. –
Konie i tak muszą odpocząć. Jak ruszycie przodem na piechotę będę mógł was dogonić z Johnem o ile wyruszymy z samego rana, a przy okazji wierzchowce będą wypoczęte. Jeżeli pójdziecie w parze to nic wam nie grozi
Niebieskoskóry miał nadzieję że przemówi do rozsądku Hanie. Ah, jakaż to była dla niego bitwa! Z jednej strony życzenie panienki o podróż z drugiej jego osobiste zmęczenie, nadchodząca noc i zmęczone zwierzęta. Czuł się źle że nie mógł porzucić swojej logiki do stopniu w którym całkowicie zignorowałby imprezę handlowców.
-
Chce jechać. - odparła twardo Hana, jak to kobieta, mając za nic wszystkie niepasujące jej argumenty.
-
Podziwiam... twój zapał... - Stwierdził krótko rycerz. Nadal rozmyślając nad tym jak niby miałby dotrzymać kroku Hanie i jej wierzchowca.
-
Nie będę cię zatrzymywał, nie jest to w mojej mocy. – stwierdził spokojnie Shiba widząc że Hany nie obchodzą zbytnio logiczne argumenty. Ciekawe w sumie co ją do tego kusi? Chce zrabować puste miasto czy co za cholera? –
Cóż, ja zostaję do rana. Mam za dużo powodów. – spojrzał na swojego wierzchowca po czym obejrzał się na jedzenie kupców.
-
Dbaj o siebie. Najprawdopodobniej wyruszę za tobą z rana. Jeżeli nie, to spotkamy się w Witlover. Niech każdy decyduje za siebie, jest nas za mało aby jedna osoba miała decydować za wszystkich. – po tych słowach westchnął kończąc wypowiedź.
W tej sytuacji John miał dylemat. Z jednej strony jako mężczyzna źle czułby się pozwalając Hanie jechać samej, zwłaszcza że nie tak dawno obiecywał jej że w razie kłopotów przyjdzie jej z pomocą. Jednak widząc jak szybko była w stanie poradzić sobie z bandytami wątpił by cokolwiek co stanie jej na drodze mogło stanowić dla dziewczyny zagrożenie - a jeśli tak się stanie to John raczej nie zda się na wiele. Zmiana celu więzi telepatycznej na dziewczynę rozwiałaby kontakt z Mardredem, przez co dwie grupy straciłyby kontakt. Nie pozostawało mu zatem nic innego jak osobiście wyruszyć z Haną, co oznaczało świadome wpakowanie się w kłopoty których ze wszystkich sił starał się unikać...
- Zaczekaj chwilę, pojadę z tobą tylko spróbuję wynająć lub odkupić od tych ludzi jakiegoś konia
-
Nie musisz mi mówić, abym dbała o siebie. Zawsze to robię. - stwierdziła Hana z lekkim, niemalże słodkim uśmieszkiem, który błyskawicznie wymalował się na jej twarzy.
Po deklaracji Johna, przeniosła wzrok na niego z lekkim zdziwieniem. Nie spodziewała się tego, że prawdopodobnie najmniej wartościowy członek drużyny pod względem wartości bojowych postanowi z nią jechać.
-
Myślę, że tyle mogę poczekać. - oznajmiła po chwili udawanego zastanowienia.
-
Ja też... popytam... - Dodał Calamity, mając na myśli jakiegoś bardzo silnego konia. Miał też nadzieję, że reszta pieniędzy jaka mu się ostała przyda się w tym momencie.