Virdth na krótki moment wyszczerzył zęby z niepochamowanej wściekłości i poczucia bezsilności. Ishil musiał znaleźć kartkę – inaczej nie udawałby tak ostentacyjnie, że nie zauważył jego wzroku. Poczuł, jak dreszcze przechodzą przez jego plecy, a mięśnie napięły mu się niepostrzeżenie. Był całkowicie pewny, że jego oczy są teraz niemal całkiem czerwone i za chwilę rzuci się na mieszańca, który ma go w garści. Czuł już smak krwi, a dreszcze stały się niemal nieustanne. Zaczął szybciej oddychać. „Zerwij się z łańcucha, piesku” – usłyszał znów dziecięcy głos, zupełnie jak wcześniej – „On cię wyda, rozgryź mu tętnicę i wymorduj pozostałych, zaraz wydostaniesz się na powierzchnię”.
Rozchylił wargi, a jego zęby ponownie znalazły się na widoku. Gdyby ktoś przyjrzał mu się w tym momencie, domyśliłby się wszystkiego. To sprawiało, że emocje stawały się jeszcze intensywniejsze. Mało brakowało, a dopadłby półdrowa i zagryzł na miejscu, a wyobraźnia podsunęła mu przed oczy wizję rozrywanego gardła i strumieni buchających prosto na jego twarz. Niemal je poczuł.
I to go uratowało. Lata uciekania przed pochopnymi decyzjami w krwawe wizje przyniosły skutek i wizji udało się powstrzymać głupie posunięcie w chwili najmniej do tego odpowiedniej.
Udało mu się dojść do siebie, ale nie oznaczało to końca kłopotów, bo z racji zniknięcia więźnia, to Virdth stał pierwszy w kolejce do wyładowania frustracji znienawidzonej kapłanki pajęczycy. I na domiar złego wraz z Ishilem, którego mógł podejrzewać o cokolwiek poza bezinteresownością, musiał rozbić obóz. Cały czas czuł napięcie i powstrzymywać się musiał przed czymś, czego na pewno później by żałował.
W końcu znalazł się sam na sam z pozostałymi mężczyznami. Nie był już w stanie dłużej udawać. Tym bardziej, że jeden z nich wiedział już o jego planach. Skronie pulsowały mu, jakby setka krasnoludów biła w nie młotami, na czoło wystąpił pot, oczy zdradzały ewidentną żądzę krwi, a jego ręce drżały, gdy podszedł do Ishila – zerkającego co chwilę badawczo na kapłana – i powiedział cicho – tak, żeby tylko półdrow go usłyszał – ale zdecydowanie, jakby był pewny poparcia: - Zabijmy je. |