Tym, co pod słońcem….
Zaraz po hałaśliwych krzykach Duergara Khael błyskawicznie wyciągnął jakiś zwój z torby na ramieniu odczytując cicho inkantacje i wykonując drobne ruchy rękami. Kilku przechodzących obok kupców zrobiło wielce zdziwione miny, po czym szybko oddaliło się od karawany. Crothar i Velamshin spojrzeli po sobie. Ork widział przed sobą zwykłego elfa, zaś Drow zwykłego szaro-skórego Półorka – obaj zaniemówili ze zdziwienia. - Dobrze Radsvinie niechaj będzie podwójna stawka- Hadrogh Prohl przypomniał sobie swe niedawne słowa, gdy strażnicy miejscy ruszyli w stronę karawany, przyglądając się kwaśno Orkowi. Kupiec szybkim krokiem odbił od towarzyszy, a na jego Twarzy wykwitł szczery, przyjazny uśmiech skierowany do strażników. Wyciągnąwszy jakiś pergamin z podręcznej torby, Prohl rozwinął go i cicho zaczął coś tłumaczyć dowódcy żołdaków, którzy przed sekundą dosłownie skierowali lekkie kusze w stronę Orka. Myszor pisnąwszy cienko, skulił uszy i przydreptał do swego pana kuląc się i próbując ukryć za jego nogą, – na co jednak nie pozwalały mu jego gabaryty.
Po dłuższej chwili rozmowy Kupiec ukłonił się strażnikom, odwrócił na pięcie i powrócił do swoich towarzyszy chowając pergamin. Następnie spojrzał na Orka i Elfa, po czym powiedział lekko zdziwiony zerkając na Maga:
- Moi drodzy, proszę Was nie wychylajcie się nadto, co prawda to miasto kupieckie – tygiel rasowo-kulturowy, ale na Półorki patrzy się tu trochę krzywo nie mówiąc już o Mrocznych Elfach, które w przeszłości robiły w okolicy krwawe nocne rajdy. Póki, co nie oddalacie się od karawany, narażacie się tylko na krzywe spojrzenia. Velamshina jednak może w innym wypadku napotkać parę bełtów, gdyż moje układy nie obejmują całości straży i paru tępych głupców może nie pamiętać o pewnej mojej umowie z Lordami Waterdeep No zresztą ruszajmy, co prędzej póki Wasz prawdziwy wygląd został utajony przed wzrokiem-. Karawana ruszyła żwawiej w stronę bramy miasta.
Tuż przed wyjściem Kupiec przywołał, Radsvina, twierdząc, że lepiej będzie o ile teraz będą trzymać się blisko.
Razem dotarli już do regularnej łukowatej kamiennej bramy, z tymczasowo uniesioną ciężką żelazną kratą. Wysoki strażnik o smagłej cerze podszedł do nich z tabliczką, na której począł zapisywać przyglądając się drużynie: - Karawana kupiecka - Tuzin objuczonych mułów – 5 ludzi, PółOrk, Elf i jeden krasnolud kropka. Proszę przewodnika karawany o wpis- wyciągnął w stronę Kupca tabliczkę, podając równocześnie rysik. Prohl szybko coś wpisawszy oddał tabliczkę i kłaniając się strażnikowi ruszył na przód – popędzone zwierzęta podreptały w ślad za nim. Mieli przed sobą sześć spokojnych godzin podróży do pierwszego popasu. Ptaki śpiewały wijąc gniazda w okolicznych drzewach, a słońce delikatnie grzało ich skórę… Aszerg
Cisza bywa równie ważna jak muzyka, przebrzmiewało w myśli Drowa, gdy w skupieniu przekradał się ponad głowami mlaskających i gulgoczących rybio-ludzi. Ich fetor drażnił nozdrza Elfa, a bełkotliwa mowa napawała obrzydzeniem uszy nie przywykłe do takiej kakofonii.
Każdy metr podestu zdawał się ciągnąć w nieskończoność, Asze był już w połowie drogi, gdy nagle w jaskini zapadła kompletna cisza. Ilythiiri momentalnie przypadł brzuchem do płaskiej, zimnej kamienistej powierzchni nasłuchując. Na szczęście po chwili usłyszał kolejne bulgoczące głosy – rozgorzałą dyskusja, która z sekundy na sekundę stawała się bardziej ożywiona i głośna. Ochłonąwszy, Drow uniósł się powoli i ruszył dalej. Usłyszał jeszcze znajomy głos starego Kuo-Toa uspokajający młodszych, gdy docierał do stromego zejścia w dół, wiodącego wprost do stalagnatu.
Upewniwszy się, iż śmierdzący rybio-ludzie wciąż zajęci są sobą Aszerg ruszył powoli ostatnim odcinkiem skalnego tarasu i powoli zaczął schodzić w dół. Będąc już kilkanaście kroków od wlotu do tunelu ukrytego za naturalną kolumną skalną Elf stracił na chwilę równowagę, a kilka kamieni z cichym łoskotem osunęło się z pod jego stóp wprost na dno jaskini. Kuo-Toa podskoczyli jak oparzeni odwracając się w stronę, Drowa i z rozdziawionymi pyskami stanęli na swych pokracznych łapach, mierząc włóczniami w stronę Aszego niepewni, co czynić. Siedzący starszy zabulgotał wciąż siedząc za nimi i patrząc na nieznajomego: -Ilythiiri Menzoberranzan
Dreaghloth ruszając w stronę rogatki miasta odezwał się do „kuzyna”
-Nie zmierzamy wprost do Mantol-Derith – najpierw musimy dotrzeć do karawany, pewnego Kupca Mroku, która za ok. dziesięć dni zejdzie dopiero do Podmroku. Do miejsca spotkania z nimi jednak drogę znam dokładnie tym nie masz się co martwić !- Spojrzał na człowieka - Imie Iblitha już padło choć nie z jego ust, faktycznie miło by było usłyszeć je od niego-. Stwór wykrzywił swój wilczy pysk w paskudny uśmiech.
Ruszyli na przód mijając strażników weszli do szerokiego tunelu stanowiącego wyjazd z miasta od strony dzielnicy Narbondelynnu, gdzie mieszkało pospólstwo…
__________________ Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure. |