Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2012, 00:19   #6
endnadus
 
Reputacja: 1 endnadus nie jest za bardzo znany
Varenius Ell


Pustynia ciągła się bez końca dla akolity. Bezkresne morze złotego piasku, błękitne niebo oraz upalne słońce wydawały się trwać bez końca. Później gdy gorące piaski ustąpiły miejsca zielonym trawom przyszedł czas na ulgę. Zielone równiny przywitały dwójkę wędrowców rześkim, chłodnym deszczem. Chłopiec chcąc przynieść ulgę zmęczonym nogą zdjął buty. Szedł boso, wsłuchany w mowę traw. Bezkresne równiny, zalane niezliczoną gamą barw zieleni przypominały mu dom. Jego dawny dom. Czasy kiedy on i jego rodzina żyli w dostatku. Na łąkach takich jak ta pasał kiedyś z bratem bydło - Jeśli odzyskam wolność... kiedyś tu zamieszkam... jeśli kiedykolwiek będę wolnym - pomyślał Geret.
Jednak jak to w życiu bywa wszystko ma kiedyś swój kres. Niczym jak po dotknięciu czarodziejską różdżką a raczej różdżką wiedźmy wszystko przeminęło. Matka zachorowała, by zdobyć pieniądze na leki, cały dobytek sprzedano. Cała rodzina zamieszkała w najbliższym mieście w slumsach. Potem było już tylko gorzej, stan zdrowia matki coraz bardziej się pogarszał, co za tym idzie wydatki na medykamenty wzrosły. Po wydaniu niemalże wszystkich oszczędności stało się to czego się spodziewano - matka umarła. Ojciec każdego dnia próbował bez skutku topić swoje smutki w karczmach. Geret i jego brat musieli radzić sobie jakoś razem. No i radzili sobie jak mogli: drobne kradzieże, pobicia, zatargi z prawem - tak wyglądał świat Gereta dopóki nie spotkał swojego obecnego pana - Vareniusa. Cóż to był za dzień kiedy spotkał go po raz pierwszy, nawet niebo zdawało się krzyczeć...
Młodszy brat leżał skulony w kącie. Przed nim wypięty w triumfalnej pozie, na tle szaro-czarnego nieba stał barczysty wysoki chłopak, niego załamujący głos sugerował, że stawał się mężczyzną.
- no i co gniocie, gdzie jest kurwo moja kasa! - zasyczał przez zęby, po każdym słowie pauzując kopnięciem w bezbronnego już oponenta. Nagle z za rogu, niczym niesiony na skrzydłach adrenaliny wyskoczył Geret.
- zostaw cholero mojego braaaaa... - nim zdążył dokończyć jego pięść dosięgnęła oprawcę. Dryblas zupełnie nie przygotowany na cios stracił równowagę. Jego głowa gruchnęła z impetem o ścianę. Uderzenie było tak nieferalne, że niemalże natychmiast uszło z niego życie. Nieopodal, w tym samym momencie, ubrany w długi czarny płaszcz półelf o posępnej twarzy wzdrygnął się. Jego ruchy nabrały krzepy. Niesiony niczym pies myśliwski tropem, zmierzał w jedynie jemu znanym kierunku.
- nic ci nie jest braciszku? Wstawaj szybko strażnicy już tu idą, jak zobaczą co zrobiłem to nas obydwojga powieszą. Wiesz, że nie mamy tu żadnych praw - brat Gereta nie odpowiadał, był w szoku.
Słychać było już kroki ale ku nim zbliżała się tylko jedna osoba. Półelf o kobiecych rysach twarzy przykucnął obok chłopców. Jego płaszcz rozłożył się kręgiem na bruku, oczy cały czas utkwione miał w zwłokach. Z ucha denata zaczęła wypływać leniwie bardzo jasna krew:
- widzę, że zbliża się wasza śmierć... czuję strażników którzy ją niosą, z każdym krokiem są coraz bliżej, z każdym krokiem Ona jest coraz bliżej... - jego marsowa twarz zdawała się nie pokazywać niczego poza mrokiem - Wybierz młodzieńcze, chcesz pociągnąć brata wraz ze sobą ku otchłani czy jednak stać cię na altruizm? Czy poświęcisz się by ratować swoich bliskich?
- Tak! z-z-zrobię co zechcesz panie! t-t-t... t-t-tylko ocal mojego b-b-brata! - wybełkotał
- Przekłuj tym sztyletem swój palec, zanim twoja krew dotknie mojej dłoni przysięgnij na głos, że będziesz mi służyć.
Chłopiec zrobił tak jak mu kazano. Nie wiedział, że zakłada swoisty pakt, geas któego zerwanie grozi śmiercią w bólu i cierpieniu... Chwilę później zobaczył jak denat wstaje z martwych. Jego ciało, na pierwszy rzut oka wydawało by się, że normalne miało w sobie coś tajemniczego, coś złego. Oczy... tak, oczy wyglądały jak zamglone, jak u martwego. Geret osłupiał, nie potrafił wydać z siebie żadnego dźwięku.
Gdy na miejsce przybyli strażnicy, nie mieli żadnych powodów do wymierzenia sprawiedliwości - nikogo nie zabito, nikt na nikogo się nie skarżył. Odeszli. Odszedł też Geret ze swoim mrocznym panem. Obiecał bratu, że kiedyś po niego wróci.

Uczeń i jego pan zatrzymali się na noc w jednej z tanich tawern. W nocy przed zaśnięciem czarnoksiężnik zbudził Gereta
-wstań, weź szpadel - odezwał się tubalnym głosem. Obaj ruszyli przez miasto z ukrytym pod płaszczem szpadlem. Celem ich podróży był cmentarz. Po przejściu przez skrzypiącą furtkę czarnoksiężnik szedł niczym prowadzony przez czarcią melodię
- Kop tutaj - wskazał po krótkiej chwili kluczenia wśród nagrobków. Mogiła którą Geret miał wykopać była jeszcze świeża
- rób to najciszej jak potrafisz, mniemam, że nie chcesz by cię tu znaleziono - po czym zniknął w ciemności. Chłopiec przez cały czas kopał z zaciśniętymi aż do bólu zębami. Po pewnym czasie usłyszał głos
-jesteś już blisko, prawie ją słyszę - i w tym momencie szpadel uderzył w wieko trumny. Jego pan był już obok
- wyjdź z dołu, moja kolej - Varenius zręcznie otworzył wieko trumny. W środku leżała piękna ludzka kobieta. Czarnoksiężnik wyciągnął swój sztylet, przesuwając nim wolno po ciele denatki
- z zewnątrz byłaś tak piękna... a serce miałaś czarne niczym smoła - rozciął rozkładające się ciało, wyjmując z precyzją chirurga serce
-tak... będzie bardziej przydatne niż się spodziewałem.
Po powrocie do tawerny Geret całą noc nie mógł już zasnąć. Co chwilę budziły go koszmary. Z niewiadomych przyczyn jego mistrz także.
Na zajutrz uczeń odebrał wierzchowce i obydwoje ruszyli w dalszą podróż.
 

Ostatnio edytowane przez endnadus : 06-10-2012 o 17:09.
endnadus jest offline