Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2012, 18:20   #10
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
To było... szybkie. Niewiele musieli się starać. Jak zawsze wszystko było mniej skomplikowane niż się wydawało. Daniel zabrał swój nóż, który jeden z delikwentów zachował w sobie i oddalił się z innymi, licząc że pieniążki wpłyną jak najszybciej. Brakowało mu fajek, które teraz były właściwie jedynym pobocznym wydatkiem na jaki mógł sobie pozwolić. Nie ma czasu na picie czy bicie ludzi w pobliskich barach. Spać, pracować. Wyścig szczurów. Odmówił spotkania towarzyskiego z innymi, zamykając się u siebie, szukając odpowiedniej kryjówki dla swojej najcenniejszej walizki, niekoniecznie w hotelu.

Później
Hotel

Swój własny pokoik... słodko. Jak dla Daniela było to za bardzo eleganckie. Tęsknił do starego pokoju w motelu w Polsce. Jeden pokój z łóżkiem, stołem i szafą plus łazienka. Żadnych świecących żyrandoli, wielkich łóżek z baldachimem czy foteli wypychanych i obijanych... mięciusim... czymś.
Ostatecznie spał na podłodze. Na dodatek przez ogrom pomieszczenia nie mógł znaleźć dobrej kryjówki dla najcenniejszej walizki. W starym pokoju nie było za bardzo gdzie wybierać. Na razie zostawił ją zagrzebaną za ubraniami w jednej z szaf.
Potem będzie czas na kreatywność.

8 września
11:00

Nie no... Gorzej być nie może. Najpierw Włochy, a teraz Francja. To wymagało od Daniela wielkiej siły woli i spokoju, by nie zarżnąć Jeana. Jak mógł ich wysyłać do Francji?
Francji...
Och kraju białej flagi, oto przybywam!

10 września godzina 19.00
Strasbourg, Francja

Wszystko to było... jakieś takie nijakie. Daniel miał już parę razy do czynienia z robotami związanymi z kamieniami szlachetnymi, ale zazwyczaj szef z Anglii traktował je jako ozdoby, czy prezenty dla którejś z kochanek, czy córek. Może i tutaj o to chodziło, władza i bogactwo nieźle potrafi namieszać.
Na parkingu lotniskowym z łatwością wypatrzyli ich przewodnika. Na litość! Jak go nie zauważyć?! Czerwona kurtka, francuskie lato, prawie pusty parking. Daleko mu było do takich umiejętności wtapiania się w otoczenie jakie miał Krzysiek. Pewnie też francuz...
- Dobra... spoko. - Mruknął Daniel zgniatając niedopałek papierosa. - Ja nie będę gadał z nikim kto w lato chodzi w czerwonej kurtce, z gazetą na parkingu lotniskowym. Niech ktoś zagada do pana “patrzcie jak podejrzanie wyglądam”. - Dwie fajki w paczce... oby to była w miarę szybka robota, która zresztą wydawała mu się idiotyczna z, co najmniej bazyliona względów. Ale co tam... płacili.

- Tak, tak, tak... - mruknął wyjmując telefon w odpowiedzi na polecenia Krzyśka, by dać znać Jeanowi. Och jak on nie cierpiał tych urządzeń.
Drogi będzie ten sms, więc niech chociaż jakoś wygląda...

"Drogi Panie szefie! Nie robimy nic podejrzanego i nielegalnego, ale właśnie spotkaliśmy się ze wskazaną nam osobą. Jest bardzo sympatycznie, pogoda dopisuje. Pozdrowienia i całusy z Francji.
Krzysztof Ciszyński (z telefonu przyjaciela)"
Hehehe. Niech ma.

Cichy w końcu wrócił, z garścią wspaniałych nowin.
- Dowiemy się co mamy zrobić? - Daniel wytrzeszczył oczy - piszę się na to!
- Zawsze to jakaś opcja
- zamruczał pod nosem Ismael.
Daniel ochoczo zajął miejsce kierowcy w francuskim wozie (których nienawidził) i czekał by jechać za przewodnikiem.


Każdy samochód, który miał poduszki powietrzne, poupychane gdzie się tylko da, trochę Daniela zniechęcały. Jak się po wypadku z tego wydostać szybko? A co jak będzie ogień? Wszyscy wiedzą, że samochody w pobliżu ognia, wybuchają po paru sekundach, albo jak tylko główny bohater się odwróci i zacznie odchodzić, by wyglądać jak porządny skurwiel.

Serafin w sumie też czasem odchodził od wybuchów nie patrząc na nie... Ale nic to.
Jechał za przewodnikiem i Krzysztofem, a droga była prawie, że pusta, co było dość dziwne. Pewnie wszyscy francuzi się poddali na egzaminie z prawa jazdy.

Starszy facet ze swoją wspaniałą, czerwoną kurtką, dopiero teraz przedstawił się jako Eryk. Zaprowadził wszystkich do środka małej chatki, na uboczu drogi, blisko miejsca, w którym miał być kamyki. Skierował się do kuchni gdzie wskazał krzesła.
- Jeden pokój to sypialnia, niestety są tylko materace, w drugim rozstawiliśmy sprzęt. Najlepiej gadać tutaj. Może coś zjeść lub napić się, dziś zrobiłem zakupy. Za moment przejdę do rzeczy.
Po tych słowach Eryk skierował się do lodówki skąd wyciągnął butelkę piwa. Chwile potem rzekł:
- Waszym zadaniem będzie przejęcie diamentów o ile tamtym uda się je odnalezc. Z tego co mówił Jean są trzy wytyczne. Nie możecie atakować, jeśli nie będziecie pewni, że znaleźli skarb. Po drugie nie możecie ich w żaden sposób spłoszyć zanim nie odnajdą kamieni. Po trzecie należy zminimalizować ryzyko, że do akcji włączy się francuska policja. Pewnym ułatwieniem będzie zapewne fakt, że w wytypowanych miejscach założyliśmy podsłuchy i zainstawaliśmy mikro kamery. Pomimo wszystko sugeruje, żeby wystawić obserwatora. Za chwile przyniosę mapy. Możecie się już naradzać.
Daniel zdjął kapelusz, spojrzał podejrzliwie na innych, nachylił się powoli, ale to bardzo powoli, spojrzał ponownie po wszystkich chytrym wzrokiem
- No... dalej... spoufalajmy się. Ja sądzę, że to straszny idiotyzm, ganianie za kamykami, które były czy są gdzieś zakopane, już przestałem słuchać go słuchać dość dawno temu, ale sądzę, że powinniśmy negocjować nasze wynagrodzenie, co wy na to? Oczywiście przyłożymy się do roboty... ale o tym po wykonaniu misji! - Wyprostował się potrząsając głową, w której kręciło mu się od garści wypalonych pod rząd petów. Jazda za tym żółwiem, tym durnym Renaultem była okropna. - Na dodatek angielski tego gościa jest okropny... - pokręcił łepetyną przymykając oczy - tyle błędów... nic to. Najlepiej jak postawimy w tej misji na snajperów, tłumiki dla policji, blablabla, mamy podsłuch i widok, ale zobaczmy mapki! - Powiedział drapiąc się nerwowo po karku.

Tanya zgodziła się z nim, co do zarobków, a Ismael powiedział to, co Daniel myślał, wspominając o tym, że nie ma w tej akcji nic do roboty. Chciał ubezpieczać z wozu.
- Ja też się na to piszę, bo zapowiada się na straszną nudę. - Seraf na potwierdzenie swoich słów - ziewnął.
Czy przed chwilą nie domagał się podwyżki? Hmmm.

W tym momencie do kuchni wszedł Eryk.
- Oto mapa. Macie jakieś pytania?
Daniel uradowany możliwością zaspokojenia ciekawości podniósł rękę niczym szkolny uczeń.
- U... Ja. Tak. Czy Bóg istnieje? Bo naprawdę chciałbym znać odpowiedź na to pytanie, zanim zmarnuję na tę misję więcej energii... A poza tym to mam pytanie zasadnicze. Skąd w ogóle pomysł, że po tylu latach, bo jednak trochę minęło... diamenty wciąż tam są? W końcu budowali w pobliżu drogę, parking, myślę, że jest spora możliwość, że... ich nie ma, co nie? Ogółem, czy jesteśmy pewni, że to nie jest na marne, albo... pułapka, podpucha i inne pierdoły? A moje pierwsze pytanie dalej jest aktualne. - Powiedział szukając papierosów po kieszeniach płaszcza. Trochę mu się zaczynało chcieć rzygać od nich.
Ismael był na tyle koleżeński, że zaproponował mu swojego własnego. Cóż za miły młodzieniec!

- W kwestii Boga nie wiem. Mnie uczono że religia to opium dla mas.Nie mamy 100% pewności. Istnieje jednak duża szansa, że wciąż tam są, nie takie rzeczy się zdarzały. Wiemy, że żołnierz porządnie zabezpieczył swoją kryjówke. Szacujemy, że kamienie są warte około 40 milionów euro. Zapewne szef, uznał że warto. To nie pułapka. Wszystko zostało wcześniej dokładnie skalkulowane.
Daniel nie omieszkał wziąć peta, szczególnie, że darmowe. Podziękował ładnie, ale jeszcze nie zapalał.
- Jak dla mnie możemy się brać, prawda, do roboty. W sensie... wiecie... możemy jechać ich zabić i okraść... ludzi których nigdy nie widzieliśmy i nie znamy... ludzi którzy mają swoje rodziny... Byle szybko, bo się rozmyślę. - Dokończył uśmiechając się.
- Albo dojdzie do nas, że to bez sensu... Więc my z Danielem czatujemy, reszta w akcji, tak?
- Brzmi uczciwie
. - Seraf w odpowiedzi wzruszył ramionami.
- W porządku, ja z Johnem sobie poradzimy. - Rzekła Tanya bardzo pewnym siebie głosem. - Tylko nie zastrzelcie mnie jak niespodziewanie wyjdę wam przed nosem. Ja wejdę w las, gdzie będę najbliżej celu, w końcu wciąż nie mam porządnej spluwy. Tłumik też mam.
- Ja tam słabo strzelam... - burknął Serafin

40 baniek. A im płacili dziesięć tysięcy za zdobycie kamieni wartych czterdzieści milionów? Dlaczego nie mieliby zabrać kamieni, uciec na Hawaje i tam zbudować Fort Knox, żeby w razie czego bronić się przed atakiem? Albo lepiej! Stację kosmiczną, albo w ogóle w kosmos polecieć.
Czterdzieści milionów - dziesięć tysięcy... nie fair! Na samo zorganizowanie akcji nie mogli wydać więcej niż sto tysięcy, a i to przy dużej rozrzutności. Skandal.

Tanya potem przyszła przebrana na roboczo, Daniel się nudził, inni chyba też, no bo co tu robić kiedy nie wiadomo jak prędko pokażą się poszukiwacze skarbów.
- Szałowo... - mruknął Daniel cichutko, odpowiadając rosjance na pytanie o jej wygląd. Znużony dalszym planowaniem, jak i pokazem mody, wyszedł za meksykańcem zapalić, niesamowite jak palenie mogło łączyć.

Po jednym wrócili znowu, zostali w innym pokoju niż reszta, bo po co się tam pchać, jak gadali chyba o jakichś pierdołach? Ciężko nie słyszeć w tak małym domku, ale niektóre słowa mu uciekały, co nie przeszkadzało w wyłapaniu ogólnego sensu banalnej gadki. Dopiero później zaczęli coś planować, gdy Aneta ich sprowadziła na ziemię.

W drugim pokoju siedzieli Ismael z Danielem, jednak tylko powierzchownie byli tam razem, gdyż każdy z osobna cieszył się swoją prywatnością i był pochłonięty przez własne myśli. Ismael szykował swoją ulubioną bluzę oraz spodnie, aby sprawnie rozlokować w nich noże i pistolety.

Daniel jak zawsze był przygotowany zanim wszystko się zaczęło. Co prawda nie miał już obrzyna, ani pistoleta z tłumikiem, ale poza tym wszystko jest... rzutki za pazuchą płaszcza na w pasie, nóż bojowy w pochwie przy pasie, kastet w kieszeni marynarki, czyli on był najcięższy do wyciągnięcia, ale raczej zawsze jak go wyciągał to miał czas, zanim podejdzie do przeciwnika, albo ofiary.

Tanya zakrzyknęła z drugiego pokoju pytając Daniela o opinię na temat Anety. W sensie tego czym ma się zajmować. W sensie podczas tej akcji...
- A ja tam wiem?! - Odkrzyknął w odpowiedzi. - Ja miastowy, na otwartych terenach to się znam tyle, co... co... - zamyślił się, myśląc nad jakąś błyskotliwą anegdotą, nic mu jednak do głowy nie przyszło. - Aneta sobie doskonale poradzi, to mam na myśli!

Zawsze sobie radzi. Zuch dziewczyna.

Ismael uśmiechnął się mimowolnie do swoich myśli. Tak ,z tym kolesiem szło się dogadać, po prostu niewiele gadał i to była spora zaleta...
- Tylko może zróbmy, co trzeba i wyjedźmy jak najszybciej, to się rozstawicie i jakieś tam pierdoły swoje porobicie... - krzyknął jeszcze, po czym dodał szeptem, tak by słyszany był tylko dla siebie i Ismaela - i również dlatego, że zaraz ocipieję na tym zadupiu...
Zajrzał do paczki papierosów - I po drodze moglibyśmy do sklepu zajechać, bo coś czuję, że to będzie dłuuuga noc... I mamy ją spędzić we dwóch w tym pieprzonym rodzinnym aucie...
- Nom... muszę zamontować fotelik dla dziecka w ogóle, bezpieczeństwa nie wolno ignorować. - westchnął w odpowiedzi.
- I trzeba jakiś zakaz palenia nakleić, od tak, żeby był. - Odpalił kolejnego papierosa. Za dużo ich, stanowczo za dużo...
- Ech... Ja ja nienawidzę Francji... i tego co z nią związane. W ogóle... jeśli ci goście to francuzi to po co trudzimy się ze snajperami? Przecież i tak się poddadzą. A ty skąd w ogóle jesteś? Tylko nie mów, że z Francji...
- Szczęście moje, że nie... Nie wyrobiłbym, jeżdżąc badziewnym Peugeotem. Ameryka Południowa, Wenezuela dokładnie... I coraz bardziej się zastanawiam, co tu robimy. Gdyby nie to, że szukają tego poważni ludzie, dawno bym to zostawił. A tak, można dorobić... A snajperzy? Niech sobie walą do kaczek, w końcu to ich ulubione zajęcie, bezpieczna odległość i heja do bezbronnych.
- Taa, wiem co masz na myśli. Sam nie mogę znieść czegoś takiego... jeśli nie mogę komuś spojrzeć w oczy... nie mogę mu nic zrobić. No i mało z tego radości... ale skoro są snajperzy w naszej kochanej rodzinie... nie mogą pozostać bezczynni... jak my teraz.
- Skrzywił się na samą myśl zostawiania roboty innym. Nie w jego stylu. Kaszlnął raz. Oho. Idzie. Rak płuc, choroby ciąży, powolna śmierć. Papierosy...
- Niech sobie zabijają tamtych poszukiwaczy. Ale owy woreczek z kamykami to ja pierwszy zamierzam przytulić. Poczuć 40 milionów nie każdy ma okazję.

Chętny na kasę był South. Jakby się dowiedział o milionie funtów w walizce Daniela, pewnie skończyłaby się przyjacielska atmosfera. Na szczęście nawet stara ekipa nie wiedziała o dodatkowych pieniążkach Daniela. Których ani razu jeszcze nie wydał... ani odrobiny, a które ostatnio przysporzyły mu masę kłopotów.
Ale ogółem Ismael wydawał się porządnym gościem. Była jeszcze dwójka snajperów, którzy mieli im zastąpić Dragunova. Tanya wydawała się... głównie miła, ciężko obiektywnie ją było ocenić, poprzez wzgląd na urodę, zawsze chętnie się takim przypisuje inteligencję, poczucie humoru, bycie interesującą, a Daniel chciał wiedzieć z kim ma do czynienia. Obiektywnie.
No i szkot. Ten był chyba zbyt pewny siebie. Cwaniaczek taki...

Teraz miał okazję popatrzeć jak ów dwójka, co do której nie był pewny sobie poradzi. Usiadł grzecznie na masce samochodu paląc papierosa i patrząc na niebo.
Ta chmura wyglądała jak żółw. Zupełnie jak żółw.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline