Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2012, 21:36   #23
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
SPRZĘGŁO


Babcia Elizy okazała się niemłodą, ale nadal urodziwą kobietą. Tylko jej oczy zdradzały znużenie życiem. Nie było w tym jednak nic dziwnego. Kto bowiem w tych wojennych czasach nie miał tego cienia w oczach?

Starsza kobieta siedziała na bujanym fotelu, szczelnie opatulona kraciastym kocem. Zmierzyła Alberta uważnym, taksującym spojrzeniem. Nic nie mówiła. To Wilga przywitał się pierwszy, jak międzywojenny gentleman.

To wywołało uśmiech na twarzy seniorki. Piękny uśmiech, który na chwilę rozweselił nawet jej ciemne, zachmurzone oczy.

- Zje pan z nami zupę.

To nie było pytanie i już po chwili całą trójką siedzieli przy zasłanym czystym obrusem stole w dużym pokoju.

Podczas posiłku, na który składała się zupa jarzynowa i chleb, rozmawiali niewiele, ale Sprzęgło dowiedział się, że babcia Elizy nazywała się Anna i przed wojną była bibliotekarką.

Za dużo informacji. Zbyt wiele danych. Ta wylewność kobiety poruszyła jakąś strunę niepokoju w umyśle żołnierza podziemia. Jakąś nutkę ... podejrzliwości. Sam nie wiedział, skąd budził się ten niepokój, bo obie kobiety zachowywały się uprzejmie, jak damy. Nie pytały o nic. Nie drążyły niczego. Ale ...

Właśnie. Ale. Ale coś było nie tak i jakiś pierwotny instynkt podpowiadał Albertowi Wildze, że coś jest nie tak.

Skończył swoją porcję, kiedy rozległo się niespodziewanie pukanie do drzwi.

Obie kobiety spojrzały na siebie zaniepokojone. Szczególnie wzburzona była Eliza.

- Niech pan się schowa – powiedziała. – Ja otworzę.

Pukanie powtórzyło się. Głośniej. Bardziej natarczywie.

- Już idę – zawołała dziewczyna i wstała od stołu wpatrując się w gościa z przestrachem i błaganiem w oczach. – Proszę chwilkę poczekać!


POETA


Dla Poety czas był najważniejszy. To wiedział.

Łowicki już pewnie trafił na Szucha. Pewnie zaczynali pierwsze przesłuchania. Ile czasu potrzeba, by starszy mężczyzna został złamany? Kiedy wyda swój kontakt.

Niemcy nie byli głupi. Jak tylko dowiedzą się o listonoszu, przyjdą na pocztę. Ustalą, kto bywał u Łowickiego. Prędzej czy później.

No chyba, że stary Łowicki okaże się twardy i nic, nikomu nie powie.
Ale na to Sebastian liczyć nie mógł.

Spakował się szybko.

Miał kilku znajomych, u których mógł zatrzymać się na jeden dzień. Więcej nie mógł ich narażać.

Do porannej mszy został jeszcze niemal cały dzień. To szmat czasu. Musiał jednak uzbroić się w cierpliwość.

Wybór padł na Mateusza Skalnika. Dobrego kolegę. Również listonosza. Z tego, co wiedział Poeta Mateusz też był a Armii Krajowej. Raz nawet pracowali razem.

Sebastian zebrała swoje skromne rzeczy i udał się na przystanek tramwaju. Przestało padać ale na ulicach zalegały kałuże.

Przed przystankiem ulicznik sprzedawał gazety oczekującym na tramwaj ludziom.

- Kuuurier Warszawski – krzyczał młodziak przeciągając pierwszy wyraz w zabawny, kojarzący się z kresami sposób. – Kuuurier Warszawski.

Niedaleko przejechał jakiś samochód.

I wtedy Sebastian ujrzał znajomą twarz. To był „Fryzjer”. Chłopak, który razem z nim składał przysięgę żołnierską.

Ujrzał kogoś jeszcze. Nie znał tej dziewczyny, ale musiała być łączniczką. Zapewne ustalonym gestem poprawiła apaszkę na szyi i ruszyła w stronę najbliższej bramy. Zza zakrętu wyjechał samochód osobowy. A „Fryzjer” zamrugał nerwowo chowając ręce pod długi płaszcz.

„Poeta” był pewien, że na ulicy jest więcej żołnierzy AK, nie tylko „Fryzjer” i że za chwilę ktoś w samochodzie osobowym będzie miał problemy.

A na ulicy rozpęta się piekło.


BENIAMINEK, STRYJ


Ruszyli wykonać swoje zadanie. Plan był dość ryzykowny. Wiedzieli o tym. Ale podjęli to ryzyko.

Stryj zagadał z Dudzińskim, który – dość niechętnie, – ale przekazał mu klucze, nakazując jednak wyrzucić z okna na podwórze gdyby coś poszło nie tak, lub oddać mu osobiście. Widać było, że mężczyzna się boi, lecz że jest dumny z tego, że może pomóc. Nie był głupcem. Domyślił się. Ale w tej chwili Konstanty był pewny stróża, jak samego siebie. Prawdziwy Polak. Patriota.

Najpierw szpicel.

Torba z narzędziami miała posłużyć jako kamuflaż. Tunia czekała niżej. Miała wejść do „spalonego mieszkania” dopiero wtedy, kiedy oni załatwią problem, który czaił się naprzeciwko.

Doktorek został „na czujce”.

Zapukali do drzwi. Wyczuli czyjąś obecność po drugiej stronie.

- Kto tam? – zapytał męski głos.

- Hydraulicy – powiedzieli prawie jednocześnie.

Starali się być opanowani i sprawiać wrażenie nie zainteresowanych robotą. Jak każdy szanujący się hydraulik.

- Jest jakiś problem – powiedział Beniaminek potrząsając torbą z narzędziami, aby uwiarygodnić ich rolę.

- Rurka gdzieś pierdykła, panie szanowny – dodał Stryj przywołując cały swój kunszt wyniesiony z teatru.

- Możliwe, że gdzieś u pana w domu – dodał młodzieniec, wyczuwając chwilę wahania po drugiej stronie.

Szczęknęły odsuwane rygle. Ale nie tylko one. To ostatnie usłyszał Beniaminek. Za drzwiami ktoś przeładował broń.

Nie miał czasu na wahanie. Kiedy tylko drzwi uchyliły się lekko stary wiarus naparł na nie już z bronią w ręku. Strzelił dwa razy przez szczelinę. Tłumik wyciszył strzały, ale nie wyciszył krzyku trafianego szpicla. Na szczęście ten nie wrzasnął głośno.

Beniaminek i Stryj wpadli do środka, szybko zatrzaskując za sobą drzwi. Trzeci strzał – prosto w głowę – uciszył agonię niemieckiego agenta. Z ręki szpicla wypadł niemiecki pistolet.

Znaleźli się w korytarzu.

Bezpieczni. Z trupem i ścianą zachlapaną krwią.

W ostatniej chwili, kątem oka Beniaminek zobaczył jakiś ruch na końcu korytarza. Szpicel nie był sam. Drugi mężczyzna unosił właśnie broń do strzału.

Beniaminek był szybszy. I celny, jak sama śmierć. Kula trafiła przeciwnika w gardło, rozrywając je na strzępy. Mężczyzna osunął się po ścianie korytarza, znacząc ją krwią i zrzucił na ziemię jakiś wazon stojący na małej komódce w korytarzu.


TUNIA


Tunia nie traciła czasu. Jak tylko drzwi zatrzasnęły się za jej towarzyszami broni popędziła po schodach w stronę „spalonego” lokalu.

Na drzwiach naklejono taśmy niemieckie, ale to nie miało teraz znaczenia.

Zerwała je szybko i korzystając ze zdobytego przez Stryja klucza, otworzyła drzwi i wparowała do środka.

Pierwsze, co poczuła, to dziwny zapach. Jakby zepsutego mleka lub sera. Ciężki. Duszący. Prawie zmuszający do wymiotów.

Powstrzymując odrazę ruszyła wprost do łazienki, po drodze jednak otwierając okno na ulicę, tak aby usłyszeć gwizdanie Doktorka.

Serce tłukło się w jej piersi jak szalone. Była wręcz pewna, że zaraz zemdleje.

Skrytka, według słów Tarczy, była w łazience. Ale gdzie dokładnie? Tego oficer im nie powiedział.

Już otwierając okno widziała, że naziści przeszukali lokal. Świadczyły o tym połamane meble i ogólny rozgardiasz, jaki panował w mieszkaniu. Czy jednak znaleźli to, czego szukali? Czy ona to znajdzie? Liczyła na swoją czujność i bystry umysł logistyka. Łącznie faktów było ważne w jej pracy.

Ile miała czasu? Nie wiedziała. Ale musiała się pośpieszyć.

Łazienka nie była duża. Betonowa podłoga. Wanna – solidna, żeliwna i niezbyt czysta, stojąca na nóżkach. Pod nią dziura odpływu. Toaleta, też niezbyt czysta, ze standardową, podwieszaną spłuczką. Dwie wiszące szafki z oderwanymi drzwiczkami, kosz na brudy – wywalony i przeszukany. Stłuczone lustro nad metalową umywalką, pod którą stało do połowy pełne wody wiadro. Małe, wąskie okienko zamalowane na biało, zapewne z wyjściem na oficynę, zabite gwoźdźmi. Rury biegnące przy ścianie, owinięte szmatami.

Typowa łazienka w warszawskich kamienicach. Gdzie w niej mógł ukryć cenne informacje sprytny członek podziemnej armii? Gdzie?!


DOKTOREK



Niektórzy mogliby by powiedzieć, że człowiek stojący na czujce ma najlepiej. Że się nie naraża. Że w razie czego może uciec. Zaszyć się gdzieś. Przeżyć.

Nie wiedzą jednak, jak wyczerpująca psychicznie jest ta funkcja. Ile nerwów ze sobą niesie.

Taki obserwator musi być czujny. Musi mieć oczy naokoło głowy. I musi być sprytny. By ktoś nie zawrócił za szybko uwagi na jego działania. Nie zawiadomił granatowych czy od razu Niemców. Na każdego uczciwego Polaka przypadało równie wielu takich, co zdradziliby własną matkę za marki, niemiecką protekcję czy ze zwyczajnego, ludzkiego skurczysyństwa.

Doktorek był dość dobrym obserwatorem. Przyjął rolę kochanka czekającego z niecierpliwością na swoją wybrankę.

Bez trudu zauważył, że w ich docelowym mieszkaniu otworzyło się okno. Serce zabiło mu szybciej, kiedy zrozumiał, jaki mogli popełnić błąd. Jeżeli Niemcy pozostawili jeszcze innych obserwatorów, poza tymi w lokalu naprzeciwko mogli mieć poważne kłopoty.

Teraz było jednak już za późno. Machina ruszyła w ruch.

Obok niego przejechał ciemny samochód, za nim – w bezpiecznej odległości – jechał motocykl z przyczepką prowadzony przez niemieckich żołnierzy. Wyglądał jak eskorta kogoś ważnego.

Pojazdy skręciły za róg, znikając za budynkami. Nic się nie działo. Nic, poza jednym mężczyzną, który właśnie opuścił bramę naprzeciwko i wyraźnie, szybkim tempem, kierował się w stronę ich bramy. Za nim, nie kryjąc się specjalnie, wybiegało dwóch kolejnych ludzi. Cała trójka nosiła długie, ciemne płaszcze. I zachowywała się, jak żołnierze w przebraniu.

Kocioł! To był kocioł!

Serce Doktora przez chwilę zdawało się przestać bić.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 06-10-2012 o 21:42.
Armiel jest offline