Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2012, 21:10   #49
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Hana I John

John szybko zdołał namówić jednego z kupców by ten całkowicie za darmo oddał mu konia. Wszak przyrodniemu bratu ciotki się nie odmawia, ponadto gdy ten jedzie na pogrzeb rzeczonej starowinki, to było by nieludzkie!
Tak więc w szybkim tempie dwuosobowa drużyna opuściła kupiecki obóz i zawracając ruszyła szlakiem w stronę Cichej mgły. Konie były wypoczęte i najedzone więc wieczorem powinni być już w wiosce, aczkolwiek mężczyzny to nie pocieszało. Bowiem czy może być gorsza pora na dotarcie do opuszczonego miasta niżeli noc? Przedstawiciel handlowy miał też czas by dowiedzieć się od Madreda iż wzmocnili oni swoją grupę o czterech uwolnionych niewolników i ruszają w stronę Czarnej wody, by przeklętym traktem przedrzeć się do Witlover. Widać drużyna składała się z wariatów którzy uwielbiali ryzykować… ale może dla tego król wybrał właśnie ich? Może myślał że ich wrodzona odwaga i codzienne patrzenie wyzwaniom w ślepia ochroni ich przed szaleństwem… a John miał po prostu ich pilnować by nie nabroili więcej przy szukaniu lekarstwa niż sama zaraza?
Gdy Hana dowiedziała się od mężczyzny, że Faust i reszta ruszają przez przeklęty trakt jej humor… trochę się poprawił. Nie życzyła oczywiście blondynowi źle! Ale przecież wypadki się zdarzają, prawda?

Trakt doprowadził ich do miasteczka bez żadnych problemów. Zatrzymali się tylko kilka razy by coś zjeść oraz zrobić to co każdy podróżnik na trakcie musi – czyli użyźnić lasy naturalnymi środkami.


Niebo już robiło się ciemne gdy dwójka wędrowców wjechała na malutki placyk wioski. Miejsce było przeraźliwie ciche, nie było słychać żadnych głosów czy zwierząt, jedynym wyjątkiem były kruki siadające na dachach domostw i kraczące głośno. Zły znak, według wielu wszak były to ptaki symbolizujące śmierć.
Samo miasto nie zachwycało, była to malutka mieścina widać, że żył tu prostu lud. Kilka domów na krzyż, parę opustoszałych zagród, jedna karczma, malutka kuźnia w której pewnie wykuwano podkowy i narzędzia.
Ciekawym faktem okazało się to, że wszystkie domostwa, zakłady były zamknięte. Jak gdyby ludzie po prostu stwierdzili że wszyscy naraz gdzieś wyjdą, nic nie wskazywało na paniczną ucieczkę czy na rzeź niewiniątek.

Jak mówił bard, na środku miasta stał wielki kolorowy okrągły namiot.


Dało się zlokalizować wejście stworzone z rozciętego materiału, ze środka jednak nie dobiegały żadne dźwięki , tylko absolutna cisza która wisiała w powietrzu w całym miasteczku, przerywana jedynie krakaniem kruków. Chmury leniwie płynęły po niebie które stawało się coraz ciemniejsze, było trzeba podjąć jakieś kroki by mieć szansę by nadgonić resztę.

Calamity i Shiba


Impreza trwała w najlepsze, alkohol lał się strumieniami a jedzenia wręcz nie ubywało. Shiba z każdym kuflem miał coraz większe trudności z odparowywaniem pytań wścibskiego barda, dzierżyciel rozpaczy zauważył zaś że ich elfi towarzyszy zabawy prawie w ogóle nie tyka alkoholu. W ogóle bard średnio podobał się rycerzowi, nie lubił takich osób jak on. Grajek traktował rycerza niczym powietrze, niemal wszystkie pytania ignorował, sam nie zaczynał rozmowy z miecznikiem, nawet nie odpowiadał na prośby podania kufla. Zaś ciągle męczył Shibe pytaniami o ich wyprawę, o królestwo z którego jednoręki pochodził dbając o to by kufel chłopaka wciąż był pełny.
A nie tylko Taribu odpływał w krainę alkoholowego upojenia, niektórzy kupcy zabawiali się już z kobiecymi członkami karawany wcale się z tym nie kryjąc, robiąc to gdzie popadnie. Śpiewy powoli zastępowały jęki rozkoszy oraz krzyki uniesienia, a popijawa powoli zmieniała się w festyn ku czci starym bogom płodności.
- Widzę, że ktoś po z mną tez postanowił nie brać udział w tym zezwierzęceniu. –kobiecy silny głos zwrócił się do siedzącego samotnie dzierżyciela rozpaczy. Należał on zaś do…



…kobiety ubranej w pełną zbroje płytową. Widać było jedynie jej zimne niebieskie oczy, a na jej płeć wskazywał jedynie głos jak i kształt napierśnika.
- Jestem Sashi, ochraniałam karawanę w drodze do Cichej mgły, teraz mój kontrakt z nimi wygasł więc póki co tylko im towarzysze. A ty rycerzu? –zapytała siadając na pniaku obok Calamitego.

Shiba zaś męczony przez barda, walczył też z tym by nie puścić zaraz pawia. Bard znalazł niebiesoskróego gdy ten drzemał gdzieś na uboczu i szybko go obudził wlewając mu niemal na siłę kolejne piwo do ust. Grajek jednak nie pozwalał mu się wyrwać a tym bardziej zasnąć, jednak mimo alkoholowego zmęczenia umysł Shiby wychwycił ze słów barda bardzo ciekawe pytanie, coś co mogło by przydać się drużynie w podróży do Witlover.
- Słyszałeś o starych tunelach pod Czarną wodą? –zagadnął elfi bard strojąc swoją gitarę. – Kiedyś podobno naukowcy z Witlover postanowili stworzyć podziemny środek szybkiego transportu z ich miasta w okolice stolicy, jednak klątwa która spadła na jezioro wypłoszyła ich, a projekt został porzucony. Chociaż to mogą być tylko stare legendy. – westchnął bard.
Czy była to użyteczna informacja a jeżeli tak to czy otumaniony alkoholem mózg poradzi sobie z wydobyciem innych ciekawych historyjek o tym terenie z barda?

Grupa z obozu blizny

Wzmocniona nowymi zapasami jak i członkami grupa opuściła obóz pokonanego blizny i leśną ścieżkom ruszyła w stronę Czarnej Wody, przeklętego miejsca które było ponoć skrótem do Witlover. Z tego co opowiedział im jeden z oprychów wynikało, iż przed zmrokiem powinni dotrzeć do zajazdu Madam Roset gdzie mogliby spędzić bezpiecznie noc, najeść się jak i zapewnić sobie damskie towarzystwo.
Droga minęła naprawdę spokojnie, nikt nie gonił ich by pomścić honor Blizny nie napotkali też żadnych potworów czy dzikich zwierząt, ot zwykły relaksujący spacerek po lesie. Madred dowiedział się o tym że druga grupa podzieliła się jeszcze bardziej co nie rokowało dobrze jeżeli chodzi o cel wyprawy.
Nowi członkowie Gortowej załogi (Fateus nie licząc) wykazywali zaś duży entuzjazm, odziani w proste skórznie z mieczami przy pasach i łukami na plecach kroczyli dziarsko przed siebie, a w czasie postojów na posiłek zgłaszali się na ochotników do przeczesywania terenu. Widać chcieli dobrze wypaść w oczach nowego kapitana, no i trzeba przyznać, że szło im to całkiem nieźle.
Im dalej prowadziła droga tym bardziej dzika się robiła, szlak pokryty był wywróconymi drzewami, oraz co jakiś czas można było natknąć się na stare zniszczone wozy na poboczach, porośnięte już mchem i grzybami, oraz tabliczki informujące o niebezpieczeństwie.

Gdy gwiazdy świeciły już jasno na niebie grupa dotarła w końcu do zajazdu, który trzeba było przyznać był spory, jak na przydrożną karczmę.



Były to dwa połączone ze sobą budynki, wykonane z ciemnego drewna. W niektórych oknach paliło się przyćmione światło, a zza ciężkich drzwi słychać było odgłosy przytłumionych rozmów. Było tu miejsce na konie jak i beczka z deszczówką z której leśne zwierzaki mogły pić dowoli. Karczma nie miała szyldu, nie był jej potrzebny, Ci którzy wiedzieli o jej istnieniu nie potrzebowali drogowskazów.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=G4125S2SOCw&feature=relmfu[/MEDIA]

Gdy grupa wkroczyła do karczmy wszyscy nagle ucichli zerkając w ich stronę. Było to miejsce gdzie większość gości znała swoje twarze, pojawienie się nowej tak licznej bandy wzbudziło pewne zainteresowanie. Jednak ponownie przydała się sylwetka Gorta, która dość szybko zniechęciła stałych zakapiorów do wszczynanie bójek i wszyscy wrócili do swych cichych rozmów.
Karczma była miejscem do którego normalny człowiek nie chciałby drugi raz wrócić. Większość stolików była pusta, niektóre zaś okupowane przez typowych typków z półświatka. Dominowały tu kaptury, blizny i zakazane zapite mordy, każdy zapewne miał tutaj sztylet w bucie.
Pachniało tu kiepskiej jakości tytoniem, oraz piwem, jedyną zaś niepasującą do tego klimatu rzeczą była obsługa. Kelnerkami były piękne młode dziewczyny, różnych ras – elfki, ludzie, Faust zauważył chyba nawet jedną dziewoje z lisim ogonem. Kuso ubrane i prezentujące zuchwale swoje wdzięki.
O dziwo żaden klient nawet nie myślał o tym by je podszczypywać czy zaczepiać, ale jeżeli wierzyć oprychom Blizny co do znajdującego się tu burdelu nie było to dziwne. Właścicielka na pewno dbała o to by nikt nie dotykał jej dziewczynek… bez stosownej opłaty rzecz jasna.
Właścicielka zas szybko się znalazła, bowiem gdy tylko grupa zamknęła za sobą drzwi, kobieta schodziła już po schodach z wyższego piętra prowadzona przez młodą dziewczynę ludzkiej rasy.

Madam Roset okazała się być elfką, o czarnych włosach ubraną głownie w przezroczyste szale jak i spora ilość biżuterii. Była szczupłą kobietą a jej przysłonięte tylko odrobiną materiału piersi pobudzały wyobraźnię, tak samo zresztą jak reszta ciała kobiety.



- Witajcie podróżni jestem Madam Roset, witajcie w moim skromnym przybytku. –przywitała się dźwięcznym słodkim dla uszu głosem i przyjrzała się wam uważnie. – Nie często mamy tu nowych gości, skąd przybywacie i czego szukacie? Jadła, towarzystwa czy może schronienia? –zapytała uprzejmie wskazując wam wolny duży stół.

Kiedy kobieta prowadziła przybyłych do stolika, Fateusowi w oczy szybko rzucił się pewien czarnowłosy mężczyzna z dwoma przecinającymi się na brodzie bliznami. Ubrany w lekką zbroję i podróżny płaszcz, uśmiechał się wesoło i popijał z kufla zgarniając kupę monet ze stołu przy którym siedział.


Przed nim jak i trzema jego towarzyszami leżały wyłożone karty, wprawne oko szybko oceniło grę- poker. Zaś facet z bliznami wydawało się ogrywał wszystkich bez problemu. Czyżby to była osoba o której mówił opryszek w obozie, to on wie jak zarobić w tym przybytku? Czyżby po za burdelem kryła się tu też jakaś większa jaskinia hazardu?
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 07-10-2012 o 22:42.
Ajas jest offline