Szczęście Yametsu się kurczyło. Już tyle razy na tej przeklętej wyspie udało mu się wyjść z opresji. Ile jeszcze razy mógł liczyć na pomoc szczęśliwego zbiegu okoliczności? W takiej chwili Harikawa zwykle żałował, że jest buddystą, a nie chrześcijaninem lub muzułmaninem czy hinduistą. Nie miał bowiem komu obiecać ofiary w intencji swojego ocalenia.
Przed nim był maszt, za nim potwory.
Maszt nie wydawał się solidnym pomostem, ale innego nie było. A i sam Yametsu nie miał wyboru. Powolna wspinaczka to śmierć przy tylu goniących go potworach. Walka z nimi na otwartym polu to śmierć. Yametsu nie miał więc innej możliwości, tylko pobiec jak najszybciej, przedostać się na drugą stronę po złamanym maszcie.
I mieć nadzieję że jakaś dewa przychylnym okiem spojrzy na wysiłki zamerykanizowanego Japończyka.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |