Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2012, 20:43   #31
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jean westchnął w duchu na jego widok.
Chal-Chenet... Na Olidammarę, czemu to musiał być właśnie wściekły pies?! Przecież koty i psy rzadko kiedy dobrze się dogadują. A gnomowi ciężko patrzeć z góry na podwładnego, gdy sięgał mu twarzą do pasa.
- Witaj Chennet, jest finezyjna robota do wykonania. Dowodzenie powierzono mi, bo to moja misja.- rzekł gnom starając się brzmieć... choć trochę charyzmatycznie.
Jean bowiem nie znał jego imienia. Wszyscy zwali go Chal-Chennet lub Chennet. Niektórzy mogli zwać Ogarem. Ale za użycie takiej ksywki “Kot w Butach” mógłby zbierać własne zęby z podłogi, optymistycznie zakładając.
W odpowiedzi na słowa gnoma Chal-Chennet wzruszył tylko ramionami, wkładając kciuk prawej dłoni za pasm. Wisiał przy nim rapier, lewak, pistolet skałkowy i pewnie jeszcze mnóstwo innych ostrych przedmiotów ukrytych pod płaszczem mężczyzny.

-Tak, wiem, Leonard już nas poinstruował. To Roberth De Sahre, a to Asheron Aubrey.- dodał, wskazując najpierw jegomościa w szlacheckich szatach a potem zakapturzonego mężczyznę.- Mamy ci towarzyszyć w czasie tej robótki jako wsparcie taktyczne. Normalnie wysłano by z tobą pewnie Straż Miejską, ale ze względu na okoliczności szef nie chciał ich w to mieszać...

Asheron spojrzał na gnoma. Miał wąską twarz ozdobioną wąsami i bródką.
-To jak dokładnie ma to wyglądać?
Jean pocierając dłonią swoją równie krótką bródkę zaczął mówić.
- W porcie jest gang złodziejaszków, robiący konkurencję miejscowej gildii. Normalnie wystarczyłby najazd straży, ale...- tu przerwał swą wypowiedź by zbudować napięcie.- ... ci kradną dla kogoś z Dzielnicy Królewskiej. Cech pomoże nam odnaleźć zleceniodawcę i być może pomoże też go zwinąć. Robota ma cicha i bez świadków. I bezkrwawa. Weźmiemy sznury, jakieś worki by upozorować porwanie dla okupu. Robotę kogoś spoza miasta.
Chennet spojrzał po towarzyszach.
-Cóż, plan wydaje się w porządku... Prowadź więc do tych złodziejaszków, panie kolego.- płaszcz zarzucił na ramię, ukrywając pod nim swoje uzbrojenie.
-No to ruszamy.- rzekł w odpowiedzi Jean i ruszył przodem, przynajmniej z początku. Bowiem potem Sargas się wysforował. I wyglądało, jakby to właśnie kot prowadził całą grupkę przeciskającą się przez przechodniów. Bowiem pierwszym celem Jeana nie było miejsce spotkania z Jacoppo, a sklepy.
Najpierw flirtował ze krasnoludzką sprzedawczynią apaszek i chust by wytargować niską cenę z kilka czarnych chust pozbawionych. Potem Jean udał się do kolejnego sklepiku po worki “na zboże”.
Przy okazji wdał się ze starym sprzedawcą w narzekania na obecne ceny zboża i ich powody, pogodę i paskarskie cła na granicy. Jean przytakiwał sklepikarzowi, gdy ten wieszczył koniec świata, bo “ponoć w Esomii ichni bóg zstąpił w świątyni z niebios. Choć pewnikiem to jakieś demoniszcze było, bo to plugawe skurwiele som”.
I znosił ze spokojem ironiczne docinki ludzi Chal-Chenneta na temat tajemnej misji, która okazała się “eskortowaniem jego wspaniałości hrabiego Le Courbeu na zakupach”.
Choć trochę go ta sytuacja irytowała. On przecież miał tu rządzić, a odwalał całą robotę i jeszcze z niego pokpiwano! Nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
Ostatnim przystankiem przed główną misją była wizyta u powroźnika. Co jak co, ale liny musiały być porządne. Dlatego też Jean Battiste skierował swe kroki do jednego z najlepszych powroźników w porcie.


Robota trwała mimo, że już powoli zmierzch zaczął otulać miasto ciemnością. Czeladnicy splatali włókna w kolejne liny o różnej grubości, długości i przeznaczeniu. A przyglądał się temu siedzący z boku maester Rimmaldo, uciekinier z Wolnych Wysp. Nie wiadomo co przygnało go na kontynet, bo niespecjalnie lubił mówić o swej przeszłości. W każdym razie, na tyle dobrze znał się na swojej robocie, że bez problemu wcisnął się do cechu powroźników. Co prawda spore łapówki dla różnych członków tej gildii też pomogły.
Rimmaldo robił dobre liny i nie rozmawiał o swych klientach. Le Courbeu był pewien, że Rimmaldo jest członkiem jeszcz innej... już mniej legalnej gildii. Ale nie dociekał jakiej nie mając żadnych dowodów poza swoją intuicją. Oraz żadnych powodów, by wtrącać nos w sprawy Rimmaldo.
Kilka chwil rozmowy i liny zostały zakupione. Po czym całe towarzystwo ruszyło w kierunku głównego celu.
Karczmy która stała się nieformalnym miejscem spotkań Jacoppo i Jean’a Battiste’a.

Niziołek czekał już pod karczmą, siedząc na beczce. Na widok Jeana uśmiechnął się lekko i zeskoczył z niej, poprawiając tunikę. Uniósł lekko brew na widok zbrojnej eskorty gnoma.
-Zakładam że twój szef wyraził zgodę, albo ta trójką idąca za tobą to przykład najgorszej grupy śledzącej jaką widziały moje oczy.- uśmiechnął się lekko, mimo chłodnego spojrzenia ze strony nowo przybyłych.
-Za to potrafią posprzątać po sprawie. Od śledzenia to ty chyba masz ludzi, nieprawdaż ?- spytał z ironicznym uśmieszkiem le Courbou.

-Tak, tak. Moi chłopcy zaczaili się już przy składziku, czekam tylko na ich sygnał aż nasz cel opuści norę ze swoją przesyłką.-Spokojnie wskazał głową na pobliski dach. Dopiero po dłuższej chwili Le Courbeu dostrzegł szczupła postać przyczajoną pod kominem. Sposób komunikacji był prosty. Jeden widzi cel, to puszcza sygnał lusterkiem do najbliższej czujki. Tamta do następnej, i do następnej, i do następnej, aż w końcu informację otrzymywał odbiorca, czyli w tym wypadku Jacoppo.

- To ruszymy za tobą.- stwierdził krótko Jean, bo i co innego mógł stwierdzić.- Będzie ktoś potrzebny od ciebie, do otwierania drzwi.
Chal-Chennet spojrzał krótko na swojego tymczasowego przełożonego i westchnął. Słynął ze swojej maniery otwierania drzwi kopniakiem, nawet jeśli były otwarte. A te szczególnie uporczywe elementy wyposażenia domów często wysadzał lub przestrzeliwał zamki z pistoletu.
Jacoppo uśmiechnął się lekko, obserwując swoich ludzi na dachach.
-To oczywiste. Dlatego idę z wami, upewnić się że dostaniemy co się nam należy.- raźnym krokiem ruszył po chodniku obok ruchliwej ulicy. Wozy i dorożki mijały przechodniów z pełną szybkością, co w deszczowe dni wiązało się z opryskiwaniem ludzi poruszających się pieszo wodą z kałuż.

Niziołek obejrzał się jeszcze raz na towarzyszących Jeanowi mężczyzn.
-Niech ten w płaszcz przejdzie na drugą stronę. Dziwnie z nami wygląda. A ten ze zbrojownią pod peleryną niech zwolni i pilnuje nam pleców.
-Słyszeliście pana fachowca.-
rzekł z uśmiechem Jean do swych ludzi.
Asheron westchnął, poprawił swój płaszcz, zarzucił na głowę kaptur i przebiegł przez drogę, wykorzystując lukę pomiędzy pędzącymi powozami. Chennet zaś rzucił gnomowi mordercze spojrzenie i zwolnił, zlewając się częściowo z resztą przechodniów.

Jacoppo zaś cały czas lustrował wzrokiem dachy. Błyski światła odbijającego się od lusterek złodziei układały się w swego rodzaju szyfr.
-Wygląda na to że miałem rację. Kurier ruszył i kieruje się do Dzielnicy Królewskiej.- równocześnie przyśpieszył kroku. Sektor domów bogaczy znajdował się co prawda nie daleko, ale lepiej było pojawić się na miejscu wcześniej i dokładnie rozejrzeć się po okolicy.

De Sahre zaś przejechał dłonią po gładko ogolonej szczęce.
-Mamy jakiś wstępny plan?
-Nie. Bo i jak ? Nie wiemy jeszcze do jakiej posiadłości jadą.-
rzekł Jean przyspieszając również kroku.- Nie wiemy jak jest chroniona, ani do kogo należy. A bez tego ciężko coś planować.
Potarł podbródek i spojrzała na kota.- Sargas uda się najpierw na zwiad. A potem zobaczymy.
Mordercze niemalże spojrzenie kota i lekkie ukłucie irytacji w potylicy gnoma świadczyło o tym, co kot sądził o "planie" swego pana.
Mimo wszystko Sargas ruszył przodem, i kiedy grupa z gnomem na czele stanęła pod bramą Dzielnicy Królewskiej, wrócił z ogonem postawionym na sztorc niczym szczotka od butelek. Według kota wszystko było w porządku. Nie za dużo dwunogów, brak większego poruszenia i bez charakterystycznego smrodu ludzkiego strachu.

Jacoppo zaś wyjrzał przez murowany portal, obserwując błyski na dachu jednego z tych wystawnych sklepów.-Kurier zwolnił. Straż Miejska kręci się przy jednym z domów na centrum ulicy...
Jean też widział kilku mężczyzn w szarych uniformach, kręcących się pod furtką jednej z kilkupiętrowych rezydencji. Pech chciał że wspomniana rezydencja stała na skrzyżowaniu drug, droga była niezbyt bezpieczna dla każdego podejrzanie wyglądającego typa próbującego przejść obok nich.
Olidammara nie była dzisiaj po stronie Le Courbeu. Niewątpliwie mściła się za brak modlitw i ofiar.
Strażników należało odciągnąć od tego miejsca. Najlepiej bezkrwawo. Trupy bowiem bywają kłopotliwe.

-Odciągnę ich.- stwierdził gnom sięgając po chustę z niedawnych zakupów. Miał już bowiem plan, szalony i zawadiacki i … miał nadzieję, że skuteczny.
Zakrywszy twarz świeżo zakupioną chustą oddalił się, by ruszyć w kierunku strażników miejskich. Szedł powoli w ich stronę, ponieważ co jakiś czas sięgał do tajemnych mocy otulając się oparami zielonkawej mgiełki.
Bramy rezydencji pilnowało trzech. Dwóch ludzi i ktoś przy dobrym oświetleniu mogący uchodzić na półelfa. Jeden zauważył Jeana, trącił łokciem kolegę i wskazał głową na gnoma. Następnie po porozumieniu się wzrokiem z towarzyszami ruszył w jego kierunku z miną znaną wszystkim tym, którzy ze strażą mieli regularne kontakty. Mina ta nazywała się "Jeszcze nic na ciebie nie mam, ale postaram się by to zmienić".
Na co zresztą gnom liczył. Na to i na duszące opary mgiełki wyczerpujące szybko siły strażników. Wszak cały czas korzystał z okazji by zwiększać jej gęstość, a przez to być cieniem we mgle. Osobą którą nie dało się rozpoznać, osobą wielce podejrzaną. A gdy tylko weszli w jego pułapkę..., zrobił to, co taka osoba powinna zrobić na jego miejscu, zaczął uciekać w boczną uliczkę. Nieprzypadkowo tą będącą z dala od jego ludzi.

Wielu złośliwych mówiło że strażnicy i teriery mają ze sobą wiele wspólnego. Za równo te małe, zajadłe psy jak i funkcjonariusze straży, rzucali się odruchowo w pogoń za wszystkim co zaczynało uciekać.
I tak też stało się w tym przypadku. Trzech mundurowych rzuciło się w pogoń z Jeanem, zagłębiając się w boczne alejki Dzielnicy Królewskiej. Pierwszy odpadł już po kilku metrach, sapiąc głośno i zataczając się. Drugi przebiegł prawie trzydzieści metrów zanim mgła zaczęła działać także i na niego, pozbawiając go powoli sił.
A trzeci... Cóż, trzeci niestety był lekki, zwinny i chyba w lepszej kondycji od kolegów, bo wydawało się że nie odczuwa efektów czarów rzuconych przez gnoma. I co gorsza, miał od niego zdecydowanie dłuższe nogi.

To jednak Jeana nie martwiło aż tak bardzo. Mieli wszak go ścigać... długo i bezowocnie. Jean skręcił gwałtownie w najbliższą wąską uliczkę, by sięgnąć po kolejny chwyt swoim arsenale. Kilka gwałtownych ruchów dłonią, parę tajemnych słów i w miejscu gdzie stał gnom, pojawił się stary wózek, pod którym nikt nie mógł by się schować. Bowiem Kot chował się w samym środku owej iluzji wózka.
Strażnik pojawił się po kilku sekundach, rozglądając się i mrużąc oczy. Przebiegł kilka kroków, rzucił okiem czy ktoś nie chowa się za wózkiem i zawrócił, klnąc pod nosem. Zaprawdę, terier. Sam nie wiedział czemu kogoś goni, ale nie zmieniało to faktu że zniknięcie celu tak czy inaczej wywoływało nie do końca uzasadnioną złość.

Po kilkunastu sekundach Jean opuścił kryjówkę, rozejrzał się i biegiem ruszył w stronę głównej ulicy. Mniej więcej w połowie drogi prawie wpadł na Robertha. Ubrany jak szlachcic nie wzbudził większego zainteresowania ze strony strażników.
-Niziołek kazał mi cię ściągnąć.- wydyszał.- Kurier znów jest w ruchu.
-No to ruszajmy do niego.
- rzekł w odpowiedzi Jean z triumfalnym uśmieszkiem. Lubił jak plan idzie...ten tego, zgodnie z planem.
Jacoppo czekał już na nich kilka przecznic dalej, wraz z Chal-Chennetem i Asheronem stojąc w zaułku pod jedną karczmą. Kiedy gnom zbliżył się do nich, sięgnął ręką i wciągnął go w cień. Tak samo względem Robertha postąpił Ogar.

Nie czekając nawet na uwagi o swoim grubiańskim zachowaniu, niziołek wychylił się zza beczki i palcem wskazał na idącego obok ulicy niewysokiego mężczyznę.

-To nasz cel...

Cóż, Jean musiał przyznać że na pierwszy rzut oka kurier nie wyróżniał się z tłumu absolutnie niczym. Zwykły ubiór, nieszczególnie charakterystyczna twarz i lekki krok. Ot, zwykły mieszczanin idący ze swoimi sprawami przez miasto.
Jedyną interesującą rzeczą była duża, stosunkowo płaska paczka owinięta materiałem i przewiązana sznurkiem. Na pierwszy rzut oka widać było że to książka.

Pozostało za nim podążyć, a potem... Tego jeszcze gnom nie wiedział. Przypuszczał jednak że “potem” będzie się wiązało z przemocą i krzykami. I kłopotami, których jeszcze nie przewidział.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-10-2012 o 20:57.
abishai jest offline