Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2012, 13:53   #169
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Gaudimedeus milczał, przez cały prawie ten czas tylko raz odwrócił spojrzenie od Hamilkara, przenosząc je na chwilę na Giordano. Teraz rozpamiętywał coś, któreś ze słów młodego Zeloty skłoniły go do zadumy. Drgnął, dopiero gdy padł niespodziewany apel Giordano.

...są istotniejsze rzeczy na świecie niż zemsta!


Astrolog dał dwa kroki naprzód. Właściwie przepłynął, niemal bezgłośnie, jakby poruszał się bez udziału stóp niewidocznych pod długą szatą. Stał teraz obok Graziany, wychwyciła jego skupione wejrzenie - choć obrócił twarz ledwie, ledwie.

- Piękne słowa. Zgadzamy się z naszym drogim gościem, Graziano? - mimo, że głos Manuela niewiele wynosił się ponad szept, była w nim siła i pewność. Dźwięczały w nim też dwuznaczność i powaga.

- Nie jesteś moim synem! - warknął Hamilkar do Giordana. - Nie moja ty krew, ale podrzutek, pies na smyczy Patrycjuszy i Uzurpatorów!
- W tym akurat się zgadzamy. Nie jestem i nigdy nie zamierzałem być. Nie jestem twoim synem, twoim psem którego mógłbyś szczuć na kogo chcesz. Mam swój rozum. Liczyłem na to, że ty też... Ale z wielkiego i podstępnego Hamilkara, którym mnie straszono, pozostał tylko naiwny ślepiec.- odparł wprost Giordano nie przejmując się jego słowami.
- My? - odszepnęła astrologowi Graziana. - My się zgadzamy, Manuelu... Jednak z Hamilkarem ani gość nasz, ani my do zgody nie dojdziemy.
- Moje pytanie...- astrolog prawie nie poruszał ustami, ale słowa dobiegały do tych tylko uszu, do których powinny. Tak, w tym Tremere zawsze byli biegli. - Jako portugał dwie strony ma. Masz więcej niż jeden powód, by Hamilkar...

Urwał, bo i wymiana grzeczności między Hamilkarem a jego potomkiem chwilowo ścichła, a Manuel dbał by jego słowa za zasłoną innych, głośniejszych się kryły. Ale powiedział wystarczająco wiele, intencja została określona.

- Jako klecha jesteś odziany, uzurpatorski psie... ale nikim jesteś i z moich myśli czy czynów tobie spowiadać się nie będę.
- Nie tacy jak ty się przed Domem Tremere spowiadali. - odpowiedział z iście lodowatym spokojem Gaudimedeus - Ale ja akurat twych myśli żem nie ciekaw. Nie masz w nim tajemnic, które byłyby mi nieznane.
- Doskonale - wysyczał stary Zelota. - Skoro już do tego wniosku żeśmy doszli, możecie mnie ubić bez żalu.

Coś niezwykłego było w tych słowach, może na pozór jeno podyktowanych zajadłą, lecz bezsilną wściekłością jeńca, coś, co w oczach Hamilkara dostrzegli i Manuel, i Giordano. Wiekowy Brujah istotnie pragnął śmierci.
Doszli do pata w tej rozmowie. Ale to nie były szachy. Tutaj nie poda się ręki przeciwnikowi, nie uśmiechnie i nie rozpocznie nowej partii.

- Po prostu powiedz co wiesz o planach Mehmeda, o okręcie, o Malafrenie... Tylko to mnie teraz obchodzi.- rzekł równie zmęczonym co sfrustrowanym głosem Giordano, mając serdecznie dosyć tej pozbawionej głębszego sensu wymianie poglądów.
- Malafrena chciał wpłynąć do portu, spalić statki stojące na kotwicy, spalić co się da na nabrzeżu i odpłynąć. Ale Mehmed wolał niszczyć was krok po kroku, byście srali ze strachu i czołgali się w pyle, błagając o litość, której nie będzie. I na tym stanęło - rozgadał się nieoczekiwanie Hamilkar.
-Odpłynąć? Gdzie odpłynąć? Nie przybyli tu zniszczyć Ferrolu i odzyskać dawną władzę tą dziedziną?- zdziwił się Giordano, pocierając podbródek.-Nie przybyli przywrócić dawna chore porządki?
- Ależ skąd. Im w głowie nowy świat. Dziewicze, nieskalane tereny. Tutaj? Tylko zemsta - wzruszył ramionami Hamilkar, na tyle, na ile pozwalały mu łańcuchy.
-A na kim się będą mścić ? Na Księciu? Na Cykadzie? Na kim jeszcze?- spytał Giordano uznając, że tak najłatwiej namierzyć onych nieśmiertelnych wampirów.
- “Miasto upadnie wraz z władcą, który nim rządził żelazną ręką. A w dniach tych jedynym prawem będzie zemsta.” - rozległ się z nagła dziwny dość głos, tak niezbyt zwyczajny ton Manuela przypominający, że zgromadzeni z niejakim opóźnieniem dostrzegli że to on właśnie się odezwał, nie poruszywszy się zresztą nawet.
- Doskonale - odezwała się nagle Graziana Mendoza. Jej twarz rozjaśnił uśmiech, a w czarnych oczach zatańczyły cienie. Poprawiła rękawiczki na smukłych dłoniach. - Bądź tak miły, Manuelu, i zamknij drzwi, gdy z nim skończycie.

I wyszła, szeleszcząc sukniami.
-I co to ma niby znaczyć? - rzekł z lekką irytacją Giordano słysząc słowa Manuela. Zelota bowiem nie cenił mętnych słów i przepowiedni. Po czym znów skupił się na swym “ojcu w ciemności”.- Na kim chcą się mścić? Chyba już nie bardzo jest na kim.
- Na księciu. Na wszystkich, którzy Labrerę poparli. Na wszystkich, którzy pokłonili mu się potem. Na ich potomkach. Na tym polega zemsta - żeby się mścić, aż ogień spłynie ci w żyły i ockniesz się na polu pełnym trupów. Jeszcze się tego nie nauczyłeś?

Astrolog tylko wolno pokiwał głową, nie wiadomo, czy do słów jeńca czy też własnych myśli.

Giordano spoglądał na związanego Hamilkara w milczeniu. -“Jeszcze się tego nie nauczyłeś ?”-odbijało się echem w jego martwym sercu. Zemsta go wszak tu przywiodła, a teraz spoglądał na ów obiekt zemsty podany mu tacy. Jak łatwo byłoby go zabić i jak wiele radości...? Czemu nie czuł ekscytacji na ten widok, czemu... nic poza ulgą nie odczuwał.

“-...ockniesz się na polu pełnym trupów...”- i co dalej?

Zemsta była łańcuchem. To ona trzymała Mehmeda i resztę przy Ferrolu, to ona miała być smyczą Ekkeharda na szyję Giordano.
Wszak wystarczyło tak niewiele. Wystarczyło się w niej zatracić. Włoch miał wiele pytań, ale na żadne z nich Hamilkar nie potrafiłby udzielić odpowiedzi. Część z nich były jednak znane Uzurpatorom. I musiał pogadać na osobności z Astrologiem i z Grazianą.
Nic nie mówiąc spojrzał na Manuela, czekając na jego pytanie do Hamilkara. On sam bowiem nie miał już żadnych. Gaudimedeus też jednak tylko, jakby ze smutkiem, wpatrywał się w wiszącą na łańcuchach postać ale milczenie przeciągało się. Wkrótce stało się jasne, że nikt tu nie ma zamiaru już o nic pytać.

Giordano spoglądał na swego ojca i zastanawiał się jak może go ostatecznie zabić. Szybko i bezboleśnie, litując się nad jego losem. Ale teraz nie mógł, teraz Tremere byli jemu potrzebni. Ci tutaj Tremere, nie Ekkehard bawiący się w rodzinne rozgrywki.

Hamilkar musiał poczekać. Poza tym, kto wie ? Może go drugi syn uwolni?
Na spotkanie z Iblisem nie miał czasu ni ochoty, najpierw musiał pomówić z Grazianą i Gaudimedeusem, może odnaleźć primogenke Ravnosów. I Cykadę.
Trzeba zwierać szeregi. Teraz trzeba zbierać siły na atak odwetowy, a nie radzić nad zniknięciem Księcia. Tron poczeka...

- Chodźmy. - powiedział okręcając się na pięcie astrolog, głosem który ledwie różnił się od szelestu jego powłóczystej szaty. Drzwi szczęknęły za nimi, pokonali korytarz i kilkanaście stopni, wtedy Tremere odwrócił się nagle do Giordano.

- Jeśli będziesz miał życzenie rozmawiać jeszcze ze mną...- powiedział cicho - ...jeszcze przed odjazdem wyjdę na ulicę przed zborem. Teraz jednak muszę natychmiast stawić się przed obliczem mojej przełożonej.

Manuel ruszył po wyszczerbionych, starych piwnicznych stopniach tak nagle, jak się zatrzymał - ale w połowie drugiego kroku zastygł i spojrzał jeszcze z góry na Zelotę.

- Gdybyś miał mnie jednakoż nie oglądać...Przyjmij ostrzeżenie, jako znak że nie jestem ci wrogiem. Jeśli do Iblisa się wybierasz...Wiedz, że niebezpieczna to będzie wycieczka. Nie wróci z niej pewnie tylu, ilu wyruszy. Bywaj, primogenie.

Słowa jego w ciszy lochów rozpłynęły się nawet później, niż cień astrologa w ciemności.




* * *



Manuel zadał pytanie, a potem słuchał niewzruszony słów Graziany. Aż do słów ostatnich.

- Wygrywa ten kto przetrwa. - powtórzył, jakby to ona poruszała jego ustami - Powinienem się zgodzić z tymi słowami. A jednak dziś płoną one we mnie ogniem, litery które spalają się razem ze światem. Napis, który płonie niczym drewniany kadłub ogromnego statku, widzę go przed moimi oczyma. Zapewne jednak masz rację. Zresztą, przy Tobie jest komenda i oby decyzje Twe słusznymi się dla nas okazały.

Dla nas.

Nowy napis zapłonął. Astrolog zdusił ten ogień, na pozór dalej nieporuszony, tylko dłoń drgnęła w niedokończonej próbie sięgnięcia do obrączki na palcu.

- Obawiam się o Twoje bezpieczeństwo, Graziano. - zmienił temat - Na spotkaniu. Gdyby to ode mnie zależało, nie chciałbym by głowa zboru ryzykowała. Iblis nie jest już tylko tym, na kogo wygląda. Może nigdy nie był.

Przeszedł parę kroków i zaczął bezwiednie gładzić materię kosztownej kotary.

- Jest jeszcze coś. - powiedział, odwracając głowę ku swej przełożonej - Znalazłem pewne rzeczy. Rzeczy, kreślone Twą ręką. Wiem już, że nie możemy mówić sobie wszystkiego. Ale jeśli mamy przetrwać, opowiedz mi o Twojej roli w tym wszystkim, Graziano.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline