Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2012, 08:18   #37
Rebirth
 
Rebirth's Avatar
 
Reputacja: 1 Rebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputację
Nakamura:

Chwila uczucia odzyskania sił napełniła cię nadzieją na ocalenie siebie i towarzyszy. Uśmiechem losu czułeś, że mogłeś tego dokonać. W ułamkach sekund jeszcze zaplanowałeś kilka kolejnych ruchów. Zebrałeś się w sobie z zamiarem ruszenia pełną parą przed siebie. Wykonałeś pierwszy ruch... I szybko ten sam los sprowadził cię na ziemię, pokazując że uśmiech ten był wyjątkowo ironiczny. Mięśnie odmówiły ci posłuszeństwa, a na dodatek próba sprintu rozpoczęła ponowne narastanie bólu w skroniach. Cały plan ratunku legł w gruzach, ale nie było czasu na wymyślanie nowego. Sunąc pod prąd w stronę Sancheza przypomniałeś sobie jeden z egzaminów końcowych w pewnej firmie wojskowej, podczas której w symulatorze ekstremalnych warunków musiałeś z grupką wybrańców wypłynąć ciężkim pontonem na mocno faliste morze. Ledwo go zdałeś, a zakwasy nie ustawały przez kolejne trzy dni. Tyle, że tu nie było pontonu, ani morza. Były za to fale, równie zdradliwe i śmiertelnie groźne, co te morskie. Nim się zorientowałeś, czubkiem stopy zawadziłeś o coś miękkiego. Spojrzałeś w dół i ujrzałeś leżącego nieruchomo medyka. Na szczęście jego sygnalizator mienił się na zielono, a więc żył. Z wielkim trudem podniosłeś jego ciało, i oparłeś go o ramię. Ważył bardzo dużo, a jego proteza niemalże wżynała ci się w obojczyk. Zerknąłeś na drzwi. Były już prawie w połowie domknięte. Teraz pozostawało tylko zdążyć. Tylko... i aż. Walcząc z cierpieniem, wysiłkiem i ciężarem sunąłeś powoli w stronę wyjścia. Miałeś ochotę zrzucić broń, która ważyła teraz z dwa razy więcej. Ścieżka zdrowia i cierpienia którą przechodziłeś była najtrudniejsza w twoim życiu. Krok po kroku, musiałeś jednocześnie zachować ogromną ostrożność. Nawet delikatne potknięcie kosztowałoby was wszystkich życie. Dramatycznie dążące do zamknięcia was wewnątrz drzwi, były już w trzech czwartych od tego sukcesu. Twa dłoń ledwo zdołała sięgnąć do kieszeni po klucz. Niemalże w ostatniej chwili włożyłeś go w pozostającą szparę, i momentalnie wywołałeś serię wściekłych zgrzytów i szumów dobywających się z siłownika. Tak jakbyś włożył właśnie belkę w paszczę bestii, z której wyskoczyły dwie ledwo żywe, niedoszłe jej ofiary. Wypadłeś z Sanchezem na zewnątrz hali i położyłeś go na podłodze. Chciałeś odetchnąć. Tyle, że delikatnie ukłucie z tyłu głowy przypomniało, że to dopiero połowa sukcesu. Z lekkim niedowierzaniem spojrzałeś na drogę którą musiałeś pokonać by uratować jeszcze jednego towarzysza. Raven leżał znacznie dalej niż wtedy Sanchez. Wziąłeś głęboki oddech i poderwałeś się raz jeszcze, gotów skoczyć w szalejący wir fal i neutrin. Już przekroczyłeś próg hali, gdy wszystko zgasło... Stanąłeś instynktownie jak wryty. Ciemność trwała tylko moment, lecz została rozświetlona już tylko pulsacyjnym, czerwonym światłem. Zawyły syreny i zawołał też kobiecy głos: "Aktywacja generatora. Uwaga, zachować ostrożność. Aktywacja generatora. Uwaga, zachować... ". Słowa te zabrzmiały jak beznamiętnie wygłaszany przez arbitra wyrok. Nie mogłeś się ruszyć z miejsca. Wiedziałeś bowiem że to koniec. Nie pozostawało więc nic innego jak zabrać klucz spomiędzy drzwi. Zrobiłeś to. Trzask zamykających się bezwzględnie drzwi hali, był jednocześnie niczym dźwięk zamykających się wrót grobowca. Raven został w nim, już bez szans na przeżycie. Zdecydował priorytet kolejności. Choć bardzo chciałeś, to uratowałeś tylko jednego członka załogi. Chyba postąpiłeś dobrze. Nawet jeśli Raven mógł zostać jeszcze odratowany, to i tak nie miałby kto tego dokonać. Wybór Sancheza wydawał ci się jedynym racjonalnym wyborem. Choć z dala od morderczego promieniowania twe ciało odzyskiwało powoli sprawność, to byłeś wycieńczony. Nie miałeś ochoty na nic innego, jak tylko legnąć na ziemi i przeleżeć tak kilka godzin. Zresztą zmęczenie spowodowało senność, i tylko dziwne, złe przeczucie nie pozwalało ci zapaść się w podświadomości.

Sanchez:

Leżąc tak bezbronnie, mogłeś już tylko przyglądać się działaniom Nakamury. Nie było z nim najlepiej, ale wydawał się wciąż mieć siły na działanie. Widziałeś jak patrzy wpierw na ciebie, a potem na Ravena. W jego głowie zapewne dokonywał się teraz wybór kogo powinien uratować. A może wybierze tylko siebie? Najemnicy przecież najpierw martwili się o własną skórę, a w drugiej kolejności o stan ich zarobku i może gdzieś daleko na liście znajdowała się kategoria "towarzysze". Czułeś się jak na loterii bogów śmierci. Ponoć w chwilach silnego zagrożenia życia, człowieka nachodzą czasami najmniej spodziewane myśli i wspomnienia. Z pewną przekorą i dystansem czytałeś o tym w e-publikacjach psychologii klasycznej, ale nigdy byś nie przypuszczał że kiedyś może to przydarzyć i tobie. Takimi wspomnieniami były na pewno teraz monologi Abrahama Hoeptmanna, na temat tego co się dzieje z duszą po śmierci. Z niebywałą dokładnością przewijały się one w twojej głowie, jakby ktoś je puścił z odtwarzacza. Przez moment nawet zdawało ci się, że odnalazłeś w tym jakiś sens. Być może za chwilę zresztą sam się o tym miałeś przekonać. Niemalże pogodzony z tą sekciarską ideologią, poczułeś lekkie uderzenie pod żebrem. I dopiero gdy twoje ciało zaczęło się wolno podnosić, zrozumiałeś że los wybrał młodego potomka Azjatów na twojego wybawiciela. Nie mogłeś mu w niczym pomóc, ale ten nie zważał na nic i sukcesywnie z wielkim wysiłkiem niósł cię w stronę wyjścia. Czułeś jego ciężki oddech i drżenie mięśni po każdym kroku. Widziałeś jak walczy ze zmęczeniem i koncentracją. Jeśli uda mu się cię uratować, będziesz miał u niego dozgonny dług. Ciekawa sytuacja, kiedy rutynowy kredytodawca życia sam nagle staje się czyimś dłużnikiem. Wciąż trwał wyścig z czasem, a drzwi bezlitośnie chciały się domknąć. Jednak Nakamura zachował widocznie zimną krew, gdyż w ostatniej chwili wyciągnął z kieszeni stary rodzaj jakiegoś klucza, i włożył go między drzwi a ramę. Dało wam to czas by przecisnąć się przez pozostałą szczelinę. Nakamura wypadł z tobą na zewnątrz i położył na podłodze. Ból w skroniach wygasał, ale daleko było ci od odzyskania sprawności w mięśniach. Nakamura wyglądał jeszcze gorzej, ale wciąż jakimś niewyjaśnionym zjawiskiem trzymał się na nogach. Co on kombinował? Gdy zrobił kolejne kroki w stronę hali, zrozumiałeś. Chciał jeszcze uratować Ravena! Z medyczno-logicznego punktu widzenia było to samobójstwo. Nie miałeś jednak sił go powstrzymać, a hałas zagłuszyłby ciche wołanie. Oczami wyobraźni widziałeś jak wbiega do środka i od razu pada pod wpływem kolejnej dawki fal. Tyle, że Nakamura niespodziewanie zatrzymał się i znieruchomiał. Czyżby się przestraszył? Może zdrowy rozsądek wziął górę? Gdy czerwony blask odbił się w kącie twojej soczewki oka, zrozumiałeś. Generator najwyraźniej postanowił się właśnie aktywować. To oznaczało ewidentnie koniec marzeń o ratunku technika. Shin widocznie też to pojął, gdyż zrezygnowanym ruchem zabrał klucz spomiędzy drzwi. Zapadła nieznośna cisza. Życie Ravena Screwdrivera zostało definitywnie przekreślone. Jeśli w ogóle dożył tej chwili, to właśnie jego działo zostanie poddane eksplozji wolnych neutrin i promieniowania deterministycznego. Spowoduje to całkowite zniszczenie komórek, a zatem i nieodwracalne uszkodzenia organów wewnętrzny, a także liczne oparzenia tkanki i krwotoki wewnętrzne. Dojdzie do tego niedobór białych i czerwonych krwinek, zmiana biochemii i arytmia serca... Mogłeś tak jeszcze wymieniać kolejne efekty, ale po co? Efekt byłby wspólny. Tym razem to Raven przekona się czy stary Abraham miał rację...
Zorientowałeś się, że żywa ręka odzyskała już większość swojej sprawności. Ruch nadal powodował ból i dreszcze, ale chyba mogłeś już nią poruszać. Zorientowałeś się, że wciąż została ci w dłoni niezużyta strzykawka ze specyfikiem. Mogłeś go zaaplikować sobie, lub Nakamurze. Ponadto zorientowałeś się, że kapitan i pilot próbowali się z tobą skontaktować.

Thompson, Malachius, Hargreaves:

Thompsonowi wyjątkowo trudno byłoby odpowiedzieć teraz zdenerwowanemu Malachiusowi. Generator wszak zachowywał się niespotykanie, wręcz kuriozalnie. Niby się aktywował, ale wiele się nie zgadzało - dwie niezidentyfikowane awarie, dziwne dane automatycznie przerabiane przez system, inne czasy procedur. Głupio było przyznać, ale Jamie nie miał w zasadzie nad tym kontroli. By stwierdzić stan takiej rzeczy, jak nikt potrzebny był teraz technik. Tyle, że wedle modułu nadzoru funkcji życiowych załogi, Raven Screwdriver pozostawał wciąż martwy. To by oznaczało, że prawdopodobnie Sanchezowi nie udało się go uratować. Na dodatek trzeba było wysłać kolejną wiadomość tym natrętom z WFK. Nie było pewności czy kolejny fortel kapitana się powiedzie. Gdyby "Egzekutorem" dowodził kapitan Briggs z WFK "Barcelony" właśnie w tym momencie traciłby cierpliwość. Tyle, że oficjele z WFK mieli wysokie karty na ręce w tej sytuacji. Mogli pozwolić sobie na przekomarzanie, uznając że ostateczne rozwiązanie i tak będzie po ich myśli. To wszystko jednak musiało pięknie wyglądać też w raportach. "Dzielna i heroiczna armia WFK dawała wielokrotnie szansę na pokojową kapitulację przemytników, jednak przebiegli terroryści nie wykorzystali jej, myśląc że uda się wymknąć. Armia WFK starła ich w proch, po raz kolejny zażegnując niebezpieczeństwo i czyniąc kosmos spokojniejszym". Tak pewnie miało to wyglądać. Tyle, że nie doceniali Axela Malachiusa. Ten miał wiele asów w rękawie. Jeśli Jamie Thompson miał być jednym z nich, to musiał trzymać rękę na pulsie, póki WFK trzymało ich na muszce. Trzeba było też przynajmniej stworzyć pozory gotowości do spotkania. Jamie już miał pisać odpowiedź w sprawie negocjatora gdy rozległ się zbawczy głos: "Procedura gotowa. Aktywacja generatora, przygotować się do hiperportingu". Tak nagły i niespodziewany komunikat systemu pokładowego "Bumeranga" wywołał wpierw zdumienie, które ustąpiło ogromnemu poczuciu satysfakcji i ulgi. Udało się! Już tylko sekundy dzieliły załogę od wyplucia ścieżki do wolności. Nim się , a będą lata świetlne gdzieś w Orionie, z dala od WFK i wizji dożywotniej hibernacji, lub spędzenia życia w koloni karnej. O ile wcześniej nie zostaną zniszczeni. Detektory wojska pewnie już krzyczały o tym co się święci. Jamie wyobrażał sobie jak wściekli oficerowie wydają właśnie rozkaz ładowania laserów. Trzeba było się przygotować na ostateczny unik. Jeśli im się uda, dotrą cali do Oriona. Jeśli nie - u celu pojawią się co najwyżej ich szczątki. Tymczasem reszta na pokładzie poczuła to charakterystyczne drżenie całego statku, tuż przed lotem. Głęboki wdech. Odliczanie ostatnich sekund... Dłonie pilota na przyciskach steru... Komunikat o rozpoczęciu ładowaniu wrogich laserów... 3...2...1... Cisza. Cisza, którą przerwał dopiero nowy komunikat: "Nieznana awaria generatora. Błąd krytyczny. Anuluję procedurę... Uwaga, anulacja niemożliwa. Błąd krytyczny... ". To musiało wprawić wszystkich w osłupienie. Koszmar trwał nadal. Wciąż byli w układzie Vegi. Wciąż otoczeni przez armię WFK. Wciąż byli po uszy w bagnie, teraz głębszym niż kiedykolwiek. Gdy już nic gorszego nie mogło się wydarzyć, Jamie spostrzegł na radarze jak zaczęły pojawiać się zewsząd kolejne, małe punkty. Wyglądało to wręcz jakby radar dostał ataku ospy. Szybki podgląd z kamer górnych dział i rufy, a skierowanym na centralny HUD oczom ukazał się:

[MEDIA]http://66.90.118.45/ost/metroid-prime-2-echoes/ppmurljrpa/039-vs-amorbis-long-.mp3[/MEDIA]
Solisiański krążownik "Pętacz"

Wasz generator aktywował się, ale zamiast wysłać was w siną dal, przywoływał kolejne statki obcej floty. Jeden po drugim pojawiały się jakby znikąd, i były niczym gang szaleńców gotowy od razu do siania rozróby. "Pętacze" to nie jedyne rodzaje które się ukazały. Nawiasem mówiąc nazwy mogły się różnić w zależności jak wśród różnych społeczeństw zostały nazwane, ale Malachius rozpoznał m. in. "Karakany" i "Brzuchacze", zaś wrogość w oczach Hargreaves wzbudziły dobrze znane jej "Bawoły", które nie raz swoimi taranami napsuły krwi oddziałom w których służyła. Innymi słowy mieli tuż obok całą śmietankę obcej myśli technicznej. Niezbyt zaawansowanej, ale liczebnej w tej chwili na tyle, że z miejsca armia WFK przestała się liczyć. Ich położenie było nieco żałosne, ale w tym wszystkim paradoksalnie mogli w ogóle zostać przeoczeni. I tak się chyba właśnie stało. Solisianie nie zwrócili na nich najmniejszej uwagi, od razu skupiając się na atrakcyjniejszych celach. Tymi niewątpliwie były statki WFK, których dowódcy zresztą też zmienili priorytety. System "Bumeranga" nie alarmował bowiem już o byciu namierzonym. Nie trzeba było długo czekać, a między armią a obcymi rozgorzała wielka bitwa kosmiczna. "Egzekutorzy" nie szczędzili tym razem energii, a promienie potężnych laserów niszczyły przeciwników jeden po drugim. Do kanonady dołączyły się momentalnie krążowniki, zasypując obcych rakietami i plazmą z miotaczy. Kosmiczna próżnia w mig zapełniła się różnorakimi pociskami, wybuchami, promieniami - a wewnątrz tego kotła byliście wy. W takiej sytuacji nietrudno było przypadkowo oberwać, stąd trzeba było działać. Najgorsze, że generator dopiero się chłodził. Ponowne jego użycie spowodowałoby nieodwracalne szkody. Trzeba było jednak działać szybko. Zwłaszcza, że chyba właśnie jakiś statek obcych zwrócił na was uwagę...
 
__________________
Something is coming...

Ostatnio edytowane przez Rebirth : 10-10-2012 o 19:13.
Rebirth jest offline