Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2012, 18:35   #10
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Część I

Wyszedł z karczmy nieco później niż pozostali. Zakupił gorzałkę i ugadał się z Tomaszem, co by oddał mu miecz w zamian za złoty pierścień cechu katowskiego z wyrytą czaszką w sporej wielkości rubinie i tymczasowo go wziął w zastaw. Otrzymał też kilka srebrniaków, co by mógł zjeść jakiś posiłek, w końcu ten pierścień był wart co najmniej dwadzieścia złociszy. Z grymasem na twarzy po ciężkiej wymianie zdań z gospodarzem wyszedł z przybytku przeklinając wczorajszą noc i tutejszych wieśniaków, którzy znów wlepiali się w niego tym samym nieludzkim wzrokiem. Oni splunęli, on splunął. Zobaczywszy pędzącego zza rogu knura, którego goniło kilku młodzieniaszków, zaś zasapana kobieta bluzgała wszystko na około humor mu się nieco poprawił. W szczególności, że dzielny świniak rozgonił przy kilkunastu wpatrzonych w niego chłopów. Ruszając w stronę rzeki, by po przeprawieniu się nią skręcić w chaszcze prowadzące do chaty przypomniała mu się bardzo dawna historia.

***

Będąc jeszcze katowskim pachołkiem czasem łapał zbiegłe knury za opłatą paru miedziaków. A, że był młody i zwinny, no i jak na swój wiek nader rosły to przychodziło mu to z łatwością. Pewnego popołudnia poszedł na targ na zlecenie mistrza. Na lokalnym jarmarku miał odnaleźć przyjezdnego kowala i odebrać od niego nowy zestaw narzędzi upewniając się, że wszystko wygląda jak należy. Aż tu nagle krzyki, wrzaski, bo zbiegły wieprz urwał się z liny i począł taranować kramy. Co najmniej tuzin chłopa nieudolnie próbowało go uchwycić ześlizgując się z jego tłustego, wytarzanego w błocie cielska. Nagle zwierzak skręcił w jego stronę.

Łapać wieprza! - krzyknął ktoś z tłumu

Wyczekując odpowiedni moment ruszył ku świniakowi, by zapędzić go pod mury miejskie. Gdy ten zatrzymał się zdezorientowany brakiem możliwości ucieczki, wten skoczył ku knurowi zaciskając mu rękę pod pyskiem, tak, że ten zakwiczał dziko, zrobił kilka kroków i padł na ziemie razem z nim.Tłum gapiów zbiegł się szybko. On zaś wstał i złapał wieprza za racice uniemożliwiając mu ucieczkę. Wnet z tłumu wybiegła śliczna dziewoja o jedwabistych blond włosach. O uśmiechu tak szczerym i piersiach tak jędrnych, że był w stanie jedynie wykrzywić twarz w nieudolnym grymasie wiejskiego głupka, po czym szybko zaczął drapać się po potylicy tracąc głos.

- Jak Ci na imię mój wybawco?

- Joltyn żem – wybełkotał kompletnie zauroczony jej urodą.

W tejże chwili stało się coś, czego nie mógł wymarzyć sobie w najśmielszych snach. Białogłowa podeszła o krok bliżej, stanęła na palcach u zgrabnych stópek i pocałowała go w policzek. Poczuł jak rozpływa się pod wpływem rozchodzącego się ciepła po jego ciele.

- Dziękuję – odparła słodko sprawiając, że znalazł się gdzieś w krainie niebios.

Gdy już wrócił na ziemie świniaka zabrano, a on wciąż stał w tym samym miejscu nader szczęśliwy. Pachniało wtedy lawendą, którą zbierano po rozróbie jaką wyrządził wieprz. Rozmarzony ruszył w stronę kowala nie przejmując się niczym.

***

Ta historia wywołała niemal niezauważalny uśmiech na pokiereszowanej twarzy Joltyna. Bardzo dawno nikt nie nazywał go po imieniu. Zbliżał się właśnie do kamiennego mostku, gdy gdzieś w oddali zobaczył zmierzający ku niemu wóz, jedyny znak życia, jaki widział od dłuższego czasu. Nienawiść zawsze zataczała kręgi, w ten czy w inny sposób pomyślał kat wpatrując się w koło z wolna toczącego się wozu. Skrzypiąc i trzęsąc się jakby zaraz miał się rozpaść na strzępy powoli pokonywał kolejne kocie łby. W znajdującej się na nim metalowej klatce leżał unieruchomiony chłopiec, który przyglądał mu się wielkimi niebieskimi ślepiami. Jego posiniaczona, a miejscami oczerniona, przypalona skóra wskazywała na przebyte już tortury. Zakuty był w drewniane skrzypce, proste, aczkolwiek w dłuższym okresie czasu bardzo bolesne i irytujące urządzenie. Ponoć potrafiły wyssać z czarowników moc diabelską, jak twierdzili zasrani kapłani.



Witaj mistrzu – odrzekł zachrypłym głosem woźnica uniżenie skinając głową, gdy dostrzegł jego medalion – Na chłostę i tortury do Sieradzowa jadym.

Dobry dzień grabarzu – bez trudu domyślił się cechu woźnicy. Licha, niedożywiona kobyła oraz długi na co najmniej siedem stóp, lecz wąski wóz stawiały sprawę jasno. Na dodatek wyglądał jakby wczorajszego dnia wypełzł z grobu, łachy nosił ciemne, poszarpane, zaś za paznokciami znajdowała się gruba warstwa czarnej gleby. Nie dawał chłopcu zbyt dużych nadzieji, zadaniem katów było zmuszenie ofiary do przyznania się do winny wszelkimi możliwym sposobami. Niepowodzenie nie oznaczało niewinności, było raczej spowodowane nieudolnością oprawcy, co znacznie umniejszało ich reputacje. Najskuteczniejsi mistrzowie katowali ofiarę długimi miesiącami, które w przypadku nieugiętości biedacznika kończyły się chorobą i śmiercią. Dobrze pamiętał cele pełne pół martwych skazańców, których nieopatrzone rany ciekły ropą powodując szybko rozprzestrzeniające się zakażenia. Sprawę pogarszały zgłodniałe szczury, które często podgryzały ofiary, by sprawdzić czy mięso jest już zjadliwe. Spojrzenie dzieciaka przyprawiło go o zimny dreszcz, który rozszedł się po całym ciele rozpoczynając się tuż przy kręgosłupie. W jego oczach było coś prastarego, jakby potrafił przejrzeć człowieka na wylot. Grabarz jedynie splunął, Joltyn poczuł, zaś, ogromne zimno, usłyszał w głowie krzyki i piski, a przez jego umysł przebrnęły obrazy z krwawych rzezi podczas tortur i egzekucji w stolicy. Nagle zrobiło mu się gorąco, a chłopiec padł nieprzytomny w dybach. Wpatrując się malujący się na horyzoncie krajobraz zrozumiał, że w swoim życiu dokonał o wiele bardziej bestialskich tortur i okrucieństw, niż to co może dosięgnąć tego chłopca. Czasem dziwiło go, że jeszcze potrafi z nimi żyć. A może już nie żył, był jedynie kostuchą chodzącą od domu do domu, od wsi, do wsi, zataczał koła. Zagryzłszy wargi przyśpieszył tempa, robota czekała. Chciał jak najszybciej odzyskać swój pierścień i wrócić do zapijania dzisiejszego kaca, który w padających promieniach wyjątkowo dawał się we znaki. Meandrując przy brzegu rzeki i machając kijem by przedrzeć się przez chwasty przypomniały mu się dalsze wydarzenia po tamtej historii...
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 10-10-2012 o 18:48.
Libertine jest offline