Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2012, 09:56   #36
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Marco stał w szeregu wraz z pozostałymi indywiduami, których dopuszczono do prób na zakonnika. Rozglądanie się dookoła mogło być źle odebrane, tak więc tylko co jakiś czas wodził wzrokiem to po Wielkim Inkwizytorze, to po stojących najbliżej niego kandydatach. Ten, warto dodać, nie robił wrażenia oczekiwanego od kogoś tak wysokiej rangi. Będąc dzieckiem, Marco wyobrażał go sobie jako wysokiego, przystojnego mężczyznę w lśniącej zbroi, otoczonego kręgiem światła zesłanego przez Najjaśniejszego. Po zderzeniu z rzeczywistością okazało się, że mowa o brzydkim, zachrypniętym, zbliżającym się coraz bardziej do pięćdziesiątki człowieku. Samo jego spojrzenie owocowało dziwnym dreszczem w okolicach dolnych partii kręgosłupa. Po krótkiej przemowie o dostąpionym zaszczycie (gwoli ścisłości, Marco faktycznie tak traktował przyjęcie do akademii, w końcu ubiegał się o to kilkakrotnie), zaczął przydzielać zadania testowe, próbę przed pasowaniem.

Marco Eleadora, syn jednego z lokalnych Lordów Inkwizytorów, stał wyprostowany dumnie wypinając pierś. Jego aparycja nie wskazywała jednoznacznie powołania do wojaczki. Jego lico, gładkie niczym niemowlęce, przywodziło bardziej na myśl istoty niebiańskie, niż jeden z trybików wiecznie zastraszonego miasta Atlas. Starannie ułożone blond włosy spotkały się już z kilkoma krytycznymi spojrzeniami (i to dnia dzisiejszego), najpierw strażników przy wejściu do akademii, później dwóch albo trzech inkwizytorów, teraz praktycznie każdego, z pozostałych dziewiętnastu adeptów do stopnia rycerskiego. Każdy z zebranych już dawno wyrobił sobie o nim zdanie, laluś, wygłaskany, rozpieszczony dzieciak z dobrego, szlacheckiego domu chciał spełnić zachcianki tatusia i przynieść działkę sławy nazwisku. Nic bardziej mylnego! Zimne, pozbawione emocji spojrzenie błękitnych oczu zdawało się pochodzić z innej twarzy. Nie tej z wartą kilka sztuk złota fryzurą, starannie dogolonym zarostem, a raczej należącej do któregoś z okrutnych, wyrachowanych barbarzyńców z północy. Prawda była taka, że Marco od zawsze był inny. Ci znający powód jego dumy, a utrapienia ojca, nie żyli co prawda dostatecznie długo by się tym pochwalić, jednak zgodni byli co do jednego. Najjaśniejszy dotknął swym błogosławieństwem jedynego syna rodu Eleadora. Potwierdzenie tej tezy znajdowało się nie tylko w nieziemskim wyglądzie młodzieńca, najbardziej widoczne było to w reakcji zwierząt na jego osobę. Te ostatnie, według chłopskich bajdurzeń, wyczuwały takie sprawy jak magia i nadnaturalne pochodzenie. Marco zaś cieszył się ich niemal bezgranicznym zaufaniem bez względu na to, czy dopiero je spotkał, czy znał od dziecka. Wyjątkiem były koty, stworzenia podobno wybitnie wyczulone na magię. Ojciec twierdził, że spiczastouche omijały jego syna szerokim łukiem przez przeklęte, czarnoksięskie praktyki jego nie żyjącej już żony. Sam zainteresowany w ostatnich latach coraz bardziej zaczynał wątpić w teorie ojca.

Teraz jednak stał dumnie, czekając na to, co do powiedzenia ma Wielki Inkwizytor. Połowa jego sprzętu została w specjalnie przydzielonej komnacie, która standardowo bliżej miała do celi. Plecak, koce, liny i inne, podróżnicze duperele leżały pod drewnianą pryczą czekając na lepsze czasy. Również bogate, zdobione ubrania szyte na miarę z jedwabiu musiały pójść w odstawkę do drewnianej belki z haczykami, na której oprócz pięknej tuniki wisiał komplet jednakowych szat przyznawanych adeptom. W takiej też stał Marco teraz. Szara, materiałem przypominająca bardziej worek niż ubranie, rękawem sięgała do połowy bicepsa, odsłaniając muskularne ręce. Dół składał się z luźnych spodni tego samego koloru, związanych w połowie łydki sznurkami od lekkich butów na miękkiej podeszwie. Jedyne, co wyróżniało potomka Eleadora od pozostałych to grube, skórzane owijki na dłonie, kilka niewielkich sakiewek przy pasie oraz srebrny symbol Pana Światła. Ten ostatni nie był co prawda wyjątkiem, symbole wiary były dopuszczalne, w większości przypadków jednak wykonane były z drewna, nie jak u rozpieszczonych dzieciaków z dobrych domu, ze srebra.

W końcu wyczytano jego nazwisko i polecono udać się do zbrojowni. Nie potrzebował sprzętu, dużo lepiej radził sobie z walką wręcz, większość broni żołnierskiej na dobrą sprawę przysparzała mu problemów w obsłudze. Jego partnerem miał być Rudolf Kane, nie robił dobrego wrażenia i zapewne nie poprawi on swego wizerunku w trakcie sprawdzianu. Marco skinął jedynie mięśniakowi głową, wiedząc że ten zapewne w swoim przekonaniu wyższości masy nad wysportowaniem, zignoruje wyciągniętą dłoń. Bez słowa więc dwójka udała się w kierunku zbrojowni, mężczyzna zastanawiał się tylko jak wyjaśnić inkwizytorowi, że nie potrafi biegle posługiwać się bronią standardową i woli polegać tylko i wyłącznie na swoim ciele…
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline