Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2012, 11:01   #170
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Gaudimedeus


Oto jest noc, podobna wszystkim poprzednim, jakie zaistniały od zarania świata. W ciemnościach ludzie rozpalają ognie, by odsunąć poza krąg światła to, co nienazwane i potworne. W ciemnościach ludzie tulą się do siebie i do myśli własnych, w cieple innych i w żarze swych idei szukając ratunku. W ciemnościach ponad ich głowami gwiazdy suną niepowstrzymanie po swych szlakach, piękne i zimne, i odległe.

- Rzekłam ci - mówi Graziana, a w jej głosie znać niezwykłą niecierpliwość. Może zresztą zawsze tam była, lecz zbyt dobrze ukryta... lub ukryta płytko, lecz Manuel nie chciał patrzeć i widzieć. - Ali szukał u mnie porady, jak odegnać demony, jak je nazywał, które odsuwały go od jego Boga. Zapłacił. Więc dałam mu to, o co prosił. Nie ma w tym wielkiej magii, nie ma druzgoczącej siły, która mogłaby się równać choćby z siłą magii krwi, którą włada jego klan i którą władał sam Ali. To sztuczka, drgający na ścianie cień. Jest, a za chwilę go nie ma, jednak póki trwa, rwący potok krwi w żyłach wstrzymuje swój bieg, bo obracasz pierścień i patrzysz wokół siebie, czekając na cud, i zdarzeniom wokół ciebie nadajesz własne sensy. Żaden cud prawdziwy się nie zdarzy. Bóg ani Szatan nie zstąpi, by naprostować ścieżki twego losu... tak jakbyś chciał. To tylko chwila, w której wyzwalasz się od krwi. Wszystko, co zobaczysz, wypłynie i tak z ciebie. To w oku patrzącego jest prawda... jakaś prawda, twoja. Pragnący ocalenia będzie ocalony, pragnący zatracenia zanurzy się na powrót w krwiste głębiny. Jesteśmy, kim jesteśmy. Łańcuchów, które nas skuwają, nie możemy zrzucić, nie możemy wstać i spojrzeć w światło, źródło naszych cieni i naszych prawd urojonych, krew pęta nas zbyt mocno. Jedyne, co możemy zrobić, jedyne, co mogłam dać Alemu - to chwila poluzowania kajdan. Moment, w którym wolni prawdziwie nie jesteśmy, a jednak bardziej wolni niż przed chwilą... więcej miejsca mając, możemy poczuć się... wolni. Decydować. To jednak również ułuda, Manuelu. Żyjemy w świecie kłamstw.

Oto jest noc, podobna wszystkim poprzednim, a jednak inna. Światło i krew - czy nie to mówiła mu Mewa, gdy prowadziła go tunelami w trzewiach miasta, a na wilgotnych ścianach drgały ich cienie i drgało światło niesionej przez Gangrelką pochodni. Krew zrównuje nas wszystkich i takimi samymi nas czyni. Jeśli nie zrzucimy kajdanów i nie spojrzymy w światło, zgodzimy się na to zrównanie, na jedność pod znakiem żądzy krwi. Ali to wiedział i wyrwał się z okowów. Zginął, lecz czy to nie on był prawdziwie wygranym?

Oto jest noc, podobna wszystkim poprzednim, a jednak inna. Ruch, prawda jest w ruchu, świat jest ruchem i życie jest ruchem pod wędrującymi cierpliwie gwiazdami, tylko na pozór przyszpilonymi trwale do firmamentu nieba. Graziana zaś chciała zatrzymać klan Tremere w miejscu, zamrozić w konkretnym, obecnym kształcie, w tym upatrywała ocalenia. Może i zawsze miała w sobie to ograniczenie, dobrze ukryte, lub ukryte płytko, lecz Manuel nie chciał patrzeć i widzieć. A jednak przeczuwał tę smutną prawdę, widząc, jak badania jego nauczycielki dochodzą zawsze do ściany, której Graziana nie chce ani przeskoczyć, ani obejść, ani zburzyć.

Giordano


Oto jest noc, podobna wszystkim poprzednim. Z ciemności, ośmielone odejściem dnia, wypełzają bezkształtne potwory, zmory gniewu, szaleństwa i żądzy krwi, by dusić i tłamsić serca.
- Ty! - wysyczała Dolores, kiedy wyszli z ciemnicy i stanęli na dziedzińcu zboru Tremere. - Ty... ty... ty zdrajco!
Trzasnęła go w policzek, zabrzęczały bransolety, zaszeleściły jej czerwone jak zemsta suknie. Nie dbała o to, że nie są sami, że służba Uzurpatorów patrzy i widzi.
- Zdaje ci się, że kim jesteś?! - złapała go za przód kaftana i pluła mu niemal w twarz. - Zdaje ci się, że możesz okraść mnie z zemsty, bo ci się zechciało upozować na kryształ? Obiecałeś nam krew za krew! Obiecałeś nam pomstę za śmierć Sabana! Nie dotrzymasz słowa, a odejdę, wszyscy odejdziemy. Poczekamy, aż wszyscy uwierzą, żeś zaiste kryształowy... Wtedy wrócimy, by umazać cię łajnem i krwią, bo to jest prawda o tobie!

Odepchnęła go i zakryła twarz rękoma.
- Szlachetny primogenie... - zagaił za jego plecami sługa tremerski, należycie usłużny, należycie i fałszywie pełen szacunku. - Pod bramą stoi dziecko, twierdzi, że zowią ją Catalina. Twierdzi, że chcesz z nią mówić, i służka twa Dolores takoż chce.

Cyganka kiwa głową i patrzy w niebo nad dziedzińcem. Nie odzywa się. Nie patrzy mu w oczy.

Oto jest noc, podobna wszystkim poprzednim. Można zyskać wszystko. Można stracić wszystko. I to właśnie się dzieje.

Dziewczynka ma złe oczy staruchy i usta czerwone od krwi. Nie, nie od krwi. To sok jakiegoś owocu. Tak, na pewno.

- Szacuneczek, primogenie. Podobno jesteśmy w jednej bandzie. Mam dobrą wiadomość i złą wiadomość. Dobra jest taka, że dona de Todos wyręczyła zbyt opieszałego primogena w jednej z naszych małych wrednych zemst. I zabiła inkwizytora. Sara będzie szczęśliwa, choć szczęśliwsza by była, gdyby odzyskała swój dom i dziewki.

- A zła wiadomość? - zapytała Dolores.
Dziecko oblizało karminowe usteczka.
- Jest taka sama. Patrycjuszka chyba się z Szaleńca opiła, jak to niektórzy tutaj mają w zwyczaju. I zabiła inkwizytora. Będzie w Ferrolu bal, na którym zatańczą czarne suknie, a przyświecać im do tańca będą ognie stosów. Skoro już jesteśmy w jednej bandzie, to zbierajmy swoich, znajdźmy Sarę i wiejmy. Nie ma, kurwa, naprawdę nie ma na co czekać... Tym bardziej, że jedzie tutaj, nasza inicjatorka balów. Razem z osobą, która ma w zwyczaju doić krew z Szaleńców. Ale się dobrały, co?

Luisa


Oto jest noc, podobna wszystkim poprzednim, jakie zaistniały od zarania świata. W jej ciemnościach Dzieci Kaina ścigają i dopadają swe ofiary, by się pożywić i przedłużyć ułudę swego życia. W jej ciemnościach w nieustannym korowodzie powstają i rozpadają się sojusze.

- Mały Damaso zawiódł wszystkie nadzieje, jakie w nim pokładałam - zagaiła Cykada do doni de Todos, gdy zasiadły obok siebie w powozie. Luisa przesunęła się kawałek. Pani na Oku Zachodu rozparła się na siedzisku szeroko jakby zasiadła na ławie w tawernie i dotyk jej twardego, kształtnego uda drażnił. Sugerował, że można tak żyć - twardo, całą gębą, nie pytając nikogo o zdanie i mając gdzieś wszystko, co inni sobie pomyślą - można tak żyć i zwyciężać. Luisa odsunęła się, jakby tymi myślami, tym gangrelskim rozpasaniem mogła się zainfekować jak zarazą.
- W czym?
- W panowaniu. Zaiste... sądziłam, że on będzie rządził, a ja będę mieć spokój i nie będę musiała się szarpać. Daj nam tego, daj nam tamtego, czy aby na pewno przestrzega się u was Camarilli... To nie dla mnie.
- Może coś planuje? Dlatego o nim nie słyszymy?
- Labrera? Chyba ucieczkę!
Dona de Todos wygładziła fałdy sukni.
- Żyłaś obok brata mego pół wieku... a nie znasz go wcale. Uwierz mi zatem, pani na Oku Zachodu: cokolwiek się stanie, brat mój nie ucieknie.
- Kamień spadł mi z serca! Jak ucieknie, to cię poprę. Ale mam, kurwa, wybór. Albo ty, albo Graziana, albo księżna Coruny.
- Czyż nie z Coruny pochodzi Uzurpator, zwany Ekkehardem?
- Ano.
- Co o nim wiesz?

Cykada poprawiła się na krześle. Zapatrzyła się przez okienko na dogorywające w drgawkach, toczone zarazą miasto.
- W sumie - niewiele. Ale dość, by się uprzedzić - powiedziała wolno, ważąc słowa, jakby z pewnym wahaniem. - Bardzo się swego czasu interesował Niebla del Valle. I... coś mi się majaczy... że odwiedzał Rabię - dodała niepewnie. - Nie pamiętam dobrze, dawno to było, a nigdy mnie to nie interesowało. Liczyłam naiwnie, że Labrera wie o tym i trzyma rękę na pulsie.
- Nadzieja matką... - wymsknęło się Luisie.
- Taaaa. Wiesz, co sobie myślę, Patrycjuszko? Musimy pognać batem Uzurpatorów do roboty. W tej chwili tylko moi ludzie polują jeszcze na Rabię, o ironio, Labrera zniknął, a tylko ja wykonuję jego rozkaz. Mam takie przeczucie, że powinniśmy Rabię znaleźć. Ją... i Ekkeharda też. Ciekawe, co Uzurpatorzy powiedzą... i jak tam ich wierność książęcym rozkazom.

Iblis


Oto jest noc, podobna tej sprzed lat. Wówczas Leokadiusz ocalił miasto, choć legło ono w ruinach, mogło powstać na nowo, tak jak powstaje z kolan zmuszony do klęczek jeniec. Nie ocalił jednak samego siebie, i nie ocalił innych miast.

Pamiętam, jak to wszystko się już stało. Pamiętam zmartwychwstałych, i ręce tego człowieka, którym byłem, dzierżące nóż. Pamiętam, że zabici - powrócili na nowo, Kruk cisnął mi te słowa w oczy. Pamiętam, że może kłamał, by mocniej zranić. Albo mówił prawdę, bo to prawda rani najsilniej.

Drzwi oto zawarto, i rzecz już się dzieje. Leokadiusz umarł, zmartwychwstał Ischyrion, umarł Ischyrion, niech żyje książę Iblis. Ewa umarła, zmartwychwstała Anastazja, i oto ją też wyrwał mu z ramion czarny nurt, opadła w głębiny, gdzie ryby obeżrą do kości słodkie, smukłe ciało.

Pamiętam, że to już się stało. Pamiętam przeświadczenie, że nigdy się nie skończy. Nigdy nie będę wolny. Padać będę i powstawać, i padać na powrót, po raz kolejny i kolejny kochać i posiadać, by zaraz stracić.


Twarze kobiet przesuwały mu się pod przymkniętymi, drgającymi powiekami, nazywał każdą z nich jej imieniem, aż zlały się w jedno. Miano jest ważne? Nie! Ważne jest to, co określa, prawda pod tysiącem słów i o tysiącu twarzach zawsze u swych korzeni jest jedna.

Przegram znowu, bo przegrać muszę?

Oto jest noc, i wydarzy się w niej coś strasznego. Sara dotyka wierzchu jego dłoni, jakby jakimś cudem zyskała wgląd w jego myśli. Siedzą za stołem, pochodnie rzucają cienie na ich twarze. Cienie skaczą i tańczą.

Armand, pies martwego księcia. Dwójka Zwierząt obok siebie, jeden o brodatej twarzy morskiego wilka, drugi jasnowłosy i młody. Rzemieślnik o gładkiej twarzy i gładkich dłoniach. Sara. Aureliusz. I on.

Oto jest noc, i choć noc ta jest niezwykła, niektórzy nie zmieniają się wcale. Miło wiedzieć, iż coś pośród tańca cieni jest stałe i twarde jak skała.
- Przestań pierdolić! - warczy Armand i powstaje ze swego miejsca. - Co za szopki odczyniasz? Papieżem się chcesz zrobić? Nie jesteś przy władzy! Gdzie jest mój ojciec!

Jasnowłosy Gangrel ujął go za ramię delikatnym ruchem, ale hrabia Delacroix odrzucił jego rękę.
- Cykadę na pewno zainteresuje, co jej wyczyniasz pod bokiem - wtrąca w nastałej ciszy brodaty Gangrel, mówi spokojnie i wyważenie - Tym bardziej, że rości sobie do ciebie prawa, Iblisie. Choć mogła sobie znaleźć nowego gacha, nie licz, że o tobie zapomni.

Rzemieślnik o gładkiej twarzy i gładkich dłoniach wyglądał na zagubionego, czemu też dał wyraz w nie do końca gładkich słowach:
- Ekhm, wybaczcie, szlachetni towarzysze... ale w jakim celu żeśmy się tu zebrali?
 
Asenat jest offline