Gark nie protestował. Nie miał też zamiaru specjalnie trzymać się planu - nie bardziej niż będzie mu to wygodne. Ostatecznie nie odezwał się ani słowem, zajęty przepakowywaniem ekwipunku do plecaka i pozostawieniem konia w takim miejscu, by jednocześnie miał tam cień, dostęp do pożywienia i wody, i co najważniejsze, wciąż znajdował się w tym samym miejscu gdy po niego wróci.
Pierwszym dźwiękiem, jaki z siebie wydał, było niecierpliwe warknięcie gdy powoli człapali poprzez
zalaną grotę, przechodząc w końcu w nienaturalnie prosty tunel - miejscami wciąż jeszcze widać było ślady obróbki, choć wilgoć i czas niemal całkiem je zatarły.
Nie szli zbyt długo, gdy korytarz zaczął się podnosić - by w końcu przejść w stromą rampę, na której znów na chwilę zwolnili, a która otwierała się na kolejną, tym razem pozbawioną wody grotę. Światło pochodni wydobyło z ciemności zarysy ściany naprzeciw, zaś grota ciągnęła się dalej w dwóch różnych kierunkach Oświetlona z bliska
ściana okazała się murem z kamiennych bloków których linie łączeń zatarł czas.
Uwalniali się właśnie z lin, gdy Gark położył dłoń na ramieniu Shana i rzucił:
- Złodziej... Obejrzyj tą ścianę, co? - - Co to, chciałbyś zabrać sobie kamień na pamiątkę? Nie martw się, znajdziemy jeszcze tyle złota, że szybko zapomnisz... - Ściana - powtórzył, wyszczerzywszy się do człowieka i ścisnąwszy nieco jego ramię. Leciusieńko, tak żeby mu przypadkiem kości nie trzasły.
- Psiakrew, dobra, już idę, puszczaj. - półork poluzował uścisk, a złodziej wyrwawszy ramię i rozcierając je ruszył we wskazanym kierunku, tylko po to by zaraz ponownie się zatrzymać o jakieś trzy kroki od celu.
- Zaraz, zaraz... Jeśli mi się dobrze zdaje, to... - nie skończył, za to ostrożnie postąpił o następny krok, stopniując nacisk na podłogę. Z tej ostatniej nagle dało się usłyszeć głośne kliknięcie i zgrzyt, po czym spore jej fragmenty zapadła się, odsłaniając głębokie wilcze doły.
Elai-m odskoczywszy zawczasu przyglądał się resztkom wypełniających niegdyś pułapkę drewnianych pali, zaś gdy się odwrócił, ponownie napotkał orczy wyszczerz, tym razem jeszcze szerszy, o ile to było jeszcze możliwe.
- Przydasz się - powiedział mieszaniec, zapaliwszy kolejną pochodnię - pójdziesz przodem.
Rozdzieliwszy się z Fassirem i jego grupą, Gark, Shan i Thraim ruszyli w prawo, rozglądając się za jakimś sposobem przekroczenia ogradzającego miasto muru i od czasu do czasu pozostawiając za sobą zapalone pochodnie.