Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2012, 22:27   #182
Grytek1
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
palona przez najeźdźców wieś wraz z nabitymi na zaostrzone pale łbami orków dobitnie świadczyła o tym jak niespokojne czasy nastały. Klejnot Północy zwany Silverymoon sowicie wynagradzał zasłużonych toteż pozyskanie usług wojownika nie było wyjątkowo trudne. Obecnie umazany w posoce i nieco zdyszany po krótkim starciu Wulfram Savage - były najemnik oraz były karczmarz dokładnie zastanawiał się nad kolejnymi krokami które powinna podjąć grupa pościgowa. Wiedział że uzyskanie informacji od orczych jeńców, nawet tak mało znaczących może ukazać całą sytuację w nowym świetle, dając kolejne poszlaki i informacje o, i tak pogmatwanej już sytuacji. Po latach pokoju trwałego na mocy traktatu z Wąwozu Garumna (1372 KD) coś się zmieniło, i to na gorsze choć nie dla Wulframa osobiście. Przez dwa lata ludzie jego pokroju nie mieli czego szukać na mroźniej północy. Żyli z wojny, nie zaś z roli... Wciągnął obydwóch orków za sobą do mniejszego budynku, tak by ich towarzystwo nie było uciążliwe dla pozostałych po czym z przerażającą powolnością dyktowaną przez wpojoną przez lata systematyczność i dyscyplinę wziął się do pracy. Nie blokował drzwi, nie miał zamiaru się kryć z tym co zamierzał zrobić. Zdjął hełm odkładając go na zakurzony i nieco zabrudzony stół. Stal odbiła promienie słońca którego światło wciąż było obecne na zewnątrz. Po chwili do hełmu dołączył jego potężny miecz. Nie cieszyło go to co miał robić, lecz również nie sprawiało jakiejkolwiek przykrości. Po prostu ktoś to musiał zrobić. Przerzucił przez belkę stropową solidną linę, wzbudzając tym obłoczki kurzu. Pogwizdując pod nosem, przywiązał ową linę do skrępowanych za plecami nadgarstków nieco większej z swych ofiar. Zapierając się mocno obcasami o drewnianą podłogę podciągnął orka w górę boleśnie wyłamując mu ramiona w stawach. Linę związał o wystający z ściany stalowy element młyna zabezpieczając wiszącą pozycję obiektu przesłuchania.
Przez chwilę przyglądał się jak humanoid miota się bezsilnie wisząc solidną stopę nad ziemią targany bólem promieniejącym z kończyn. Rozważnymi ruchami, tak by nie uszkodzić orka, porozcinał jego odzież pozbawiając go nawet tej - iluzorycznej - osłony. Z swojego doświadczenia wiedział że nawet najtwardsi wojacy kiedyś złamią się pod naporem tortur i bólu wykraczającego poza wszelkie rozumowanie i pojęcie. Nie śpieszył się - czekał aż wola kiełgęba stopnieje niczym śnieg w pełnym słońcu. W międzyczasie rozpalił ogień wciąż mając na oku obydwóch potencjalnych informatorów.


Daritos - którego z jakiegoś powodu powołano odpowiedzialnym za jeńców - przyglądał się działaniom Wulframa, jednak ostentacyjnie odwrócił się plecami do orków, kiedy najemnik zabrał się za rozcinanie im ubrań. Czarownik nie miał zamiaru ani na to patrzeć, ani brać w tym udziału. Szturchnął Wulframa lekko w ramię i powiedział:
- Rób co musisz, ale pozbądź się ich później. Albo zawołaj mnie i sam to zrobie, tylko pierw przykryj ich... czymkolwiek. - odszedł, by dołączyć do grupki Raertara.
- Powienieneś zostać, one nie znajdą dla nas litości jeśli role się odwrócą... - rzekł Wulfram, jednak zaklinacz albo go nie słyszał, albo nie chciał słyszeć.
Pozostawiony sam sobie Wulfram wziął się do roboty, narazie nie zadając pytań tylko ból. Sztylet złowieszczo zabłysnął w słabo oświetlonym pomieszczeniu. Płytkie i nie zagrażające życiu nacięcia obficie krwawiły wywołując u większego z orków ledwie drobne grymasy bólu. Dopiero gdy do ran zasypana została sól ból stał się bardziej namacalny. Wszystko to było ledwie preludium do prawdziwej kaźni. Błyskający wesoło ogień oraz inne potencjalne źródła cierpień były w zasięgu ręki. Miał dużo czasu i nie zamierzał się śpieszyć. Powolnymi cięciami, pełnymi namaszczenia odcinał drobne kawałki ciała - najpierw ucho potem część świńskiego nosa okaleczając ciało i zadając ból. Nadal jednak nie zadawał pytań, wyłącznie się przyglądał efektom preludium swojej pracy. Pozwalał by do świadomości orków dotarł fakt beznadziejności ich położenia. Dbał o to by nie pozbawić swych ofiar życia...przedwcześnie. Robił to co musiał i nie miał zamiaru zawieść pokładanego w nim zaufania.
Torturowany Ork, początkowo jedynie warczący i syczący z bólu, zaczął w końcu i wrzeszczeć, namolnie się szarpiąc, zwłaszcza gdy stracił ucho czy nos. Wśród owych wrzasków wylewał zaś i z siebie potok niezrozumiałych dla Wulframa słów... drugi jeniec z kolei, widząc co się dzieje, również zaczął się rzucać i z warkotem o czymś mówić. W jakimkolwiek porozumieniu się przeszkadzała jednak bariera językowa. Nie obchodziło to Wulframa. Gdy pękną wszystkie bariery miał zamiar skorzystać z magicznego dekoktu i uzyskać wszelkie informacje, nawet takie o których posiadanie orki się nie podjejrzewały. Rozpalony do czerwoności porzucony przez poprzednich właścicieli pręt posłużył za kolejne narzędzie zadawania bólu. Przy zetknięciu się z zieloną skórą wydawał nieprzyjemne syczenie i wywoływał niekontorlowane krzyki cierpienia. Rany zadane sztyletem, teraz zapieczone rozpalonym żelaztwem przestały krwawić. Przerażony i obolały ork, nie potrafił utrzymać moczu, toteż zalał deski żółtym strumieniem o cal od stopy jednookiego wojownika. Powietrze przesiąknięte było odorem strachu i bólu. Odcięty i przypieczony nos ofiary pokrył się dziwną mazią. Oszpecony nieszczęśnik dyszał ciężko. W kącie drugi z orków przerażony spektaklem szeptał coś cicho, być może modlił się do swojego patrona. Ogień z prowizorycznego ogniska przygasał. Wulfram dorzucił do ognia walających się po pomieszczeniu resztek mebli. Światło ukazało w pełni zmaltretowanego orka który mimo poważnych ran wciąż był żywy. Jednooki kat oparł się o ścianę stawiając na stoliku flaszkę. Przez chwilę zastanawiał się, po czym odkorkował ją i opróżnił. Dopiero teraz zaczął zadawać pytania, i lepiej dla wszystkich by uzyskał zadowalające odpowiedzi.


Zmaltretowany, ledwie dyszący Ork zaczął sypać. Mówił wiele, i często nie na temat, leczy wystarczyło jedno złowrogie spojrzenie Wulframa, by go przywołać do porządku. Zielonoskóry był zwyczajowym rębajłem, nie mającym zbyt wiele wspólnegego z planami inwazji na Silverymoon, lecz co wiedział, to powiedział...


Orcza siedziba znajdowała się wysoko między licznymi, często spowitymi mgłą szczytami Grzbietu Świata, lecz on zapewniał, że sam poprowadzi aż pod samą bramę. Że szlak trudny i zawiły, i map nie ma, wytłumaczyć nie umie dokładnie, ale poprowadzi aż do końca, poprowadzi, poprowadzi... dowódców jest wielu, Orki i nie-Orki, ludzie, jakieś splugawione Elfy, nie widział wszystkich, a pana w Twierdzy to tym bardziej, i że on naprawdę prawdę mówi i że boli...
W samym Silverymoon ponoć szpiegów mają, ale on z żadnym nigdy nie gadał, i oni tam cały czas byli przed atakiem i w trakcie i pewnie nadal tam siedzą, a o powrocie nie miało być mowy, szli po zwycięstwo, w końcu są ich tysiące tysięcy i zmiotą Silverymoon z powierzchni ziemi, nie zostawiając kamienia na kamieniu.


Wulfram złowieszczo spuścił wzrok z wiszącego bezradnie jeńca na drugiego, teraz skulonego w rogu pomieszczenia. Przerażona istota zakwiliła cicho pod wzrokiem oprawcy, świadoma okropieństw które mogły mieć miejsce z jej udziałem. W tym momencie nie była orkiem, nie była krwiożerczym samcem lecz kłębkiem nerwów.
- A ty co wiesz ? - zapytał choć nie spodziewał się wielkich rewelacji, po szczerych wyznaniach poprzednika. Wiele razy widzał ludzi doprowadzonych do takiego stanu. Złamani bólem nie do zniesienia byli gotowi wyznać wszystko, nawet najmniejsze poszlaki i domysły aby zadowolić przesłuchującego. Czyste przerażenie na twarzy orka z prędkością wyścigowego konia powtarzającego wersję towarzysza tylko utwierdziło go w przekonaniu że nie kłamie. Nikt nie potrafił tak szybko kłamać, kłamcę zawsze zdradzały pewne objawy które Wulfram potrafił bezbłędnie wychwycić niczym gończy ogar rannego tura.
Orki wydawały się niczym nie różnić, od pozostałych ras. Ranne krwawiły, dręczone jęczały zaś przebite mieczem zdychały tak jak i jego własna rasa. Wszystko co chodziło po powierzchni tego świata można było zabić. Ktoś mógłby uznać Wulframa Savage za okrutnika. Jednak by go osądzać powinien najpierw przeżyć całe lata na ulicy bezlitosnego miasta, sypiając gdzie popadnie, jedząc często to czego nie chciały psy i walcząc o to z istną powodzią szczórów. Potem patrzeć na śmierć przyjaciół którzy nie byli tak wytrzymali. Był stworzony ze stali i zahartowany w ogniach bitew całego Faerunu. Robił to co było konieczne żeby przeżyć i często nie był z tego dumny. Był pragmatykiem z dużym bagażem doświadczenia. Teraz wiedział co powinni zrobić. Postanowił wykonać swoje zadanie bez względu na cenę.
 
Grytek1 jest offline