Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2012, 22:58   #4
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Zeruel zawsze miała nadzieję, iż Dzień Ostateczny nigdy nie nastąpi.

Byłaby jednak głupia, gdyby sądziła, iż świat działa zgodnie z jej marzeniami i oczekiwaniami. Z wszystkim istot Sedeos, ona najlepiej wiedziała, jak los potrafi być przewrotny, jakie kłody rzucać pod nogi i jak ciężko przewidzieć, co przyniesie następny dzień. Nie chciała popełnić żadnego z błędów swoich stwórców. W przeciwieństwie do nich, wiedziała doskonale, jak kruche i cenne jest życie. Cały Zakon Miecza powstał tylko i wyłącznie po to, by je chronić, jako najwyższą z wartości.

Bojąc się tego, iż Jahwe pewnego dnia przybędzie, przygotowała swych kapłanów na najgorsze. Choć specjalizowali się głównie w walce na miecze, nie obce były im sztuki walki wręcz, strzelania z łuku i kuszy, przede wszystkim zaś każdy zakonnik był co najmniej dobrym pielęgniarzem i wybitnym zielarzem. Stefani wierzyła, iż umiejętności walki i wiedza medyczna, które opanowywali jej podopieczni, okażą się niezbędne w obliczu Apokalipsy.

Jedyne, co jej przychodziło do głowy, gdy myślała o tym potencjalnym dniu, to armia Elohim, zrodzonych na nowo z cielska Ostatniego. Wyobrażała sobie, iż po jednej stronie pola bitwy staną nowi bogowie, po drugiej zaś ona i jej kapłani, walczący do ostatniej kropli krwi o świat, w którym to człowiek byłby najważniejszy, a nie jego patologiczni rodzice.

Tego, jak naprawdę wyglądała Apokalipsa, nie przewidziała nawet w swych najgorszych koszmarach. Rzeki wypełnione krwią, deszcz toksycznych, oślizgłych ropuch, chmury gorzkiego, morowego powietrza, wyciskającego życie z płuc... wiele widziała w swym długim życiu, ale takich okrucieństw nie popełniała nawet ona, mordując kolejnych Elohim.

Gdy Dzień Ostateczny się zaczął, zleciała z swego łoża, przebudzona krzykami potrzebujących i pofrunęła czym prędzej do głównej sali świątyni. Przywitali ją tu rozgorączkowani, przerażeni i niezdyscyplinowani kapłani. Nie miała do nich pretensji, sama nie wiedziała, co powinna zrobić w chwili zagłady. W przypływie empatii, uniosła jedną z zakrwawionych łap, drugą kładąc sobie na piersi.

Kapłani w czerwonych szatach padli na kolana, zmawiając modlitwy. Zeruel nigdy żadnej ich nie nauczyła, sami wymyślili wszystkie. Tylko wyższe warstwy kleru w pełni rozumiały, jak bardzo jest podobna do innych ludzi.

W odpowiedzi, uniosła także drugą z łap. Zapach wilgotnego, skłębionego futra uderzył ją w nozdrza, razem z silną wonią żelaza. Wykonała parę gestów, pozwalając jej szkarłatnym włosom zafalować, gdy tkała moc swojej duszy w ochronną barierę, która...

Miała pozostać w jej wnętrzu, nigdy nie obejmując sobie kleru i świątyni.

Rzuciła przepraszające, litościwe spojrzenie na swoich wyznawców. Przygryzła dolną wargę, wzlatując i opuszczając świątynię przez otwór w suficie, przygotowany specjalnie do tego celu. Usłyszała za sobą okrzyki żalu, strachu i gniewu.

Nie myślała wtedy jasno. Może powinna była zostać z nimi, przemówić do nich, przytulić ten ostatni raz? Poprosić, by chwycili się za ręce i zginęli razem z nią piękną, romantyczną śmiercią, jakiej niewątpliwie wielu z nich pragnęło? Udzielić ostatniego błogosławieństwa zanim zginie razem z nimi w męczarniach?

Nie mogła. Cały świat walił się u jej stóp, wszystkie zwierzęta, rośliny i istoty ludzkie cierpiały niewyobrażalne katusze. Czuła ich ból w wietrze, który muskał jej pióra, pocie, który spływał po jej skórze. Przede wszystkim, czuła go w gęstej posoce, oblepiającej jej palce.

Ten ból domagał się odpowiedzi, ważniejszej niż odpowiedź na pytanie, co działo się dokładnie ze światem i z jej własnymi mocami. A w czasach, kiedy Ziemia chyliła się ku upadkowi, jedyną odpowiedź mogła znaleźć w Niebie.

Ludzie lubili myśleć o nim jako o miejscu, do którego trafią po śmierci, innym wymiarze egzystencji, w którym trwać mogą tylko najpiękniejsze i najszlachetniejsze dusze. Zeruel uśmiechała się litościwie za każdym razem, gdy o tym słyszała. Z pełną stanowczością zaprzeczała, by istniał Hades, ale nie potrafiła odmówić nikomu nieszkodliwej wiary w lepsze miejsce po śmierci, jeśli czyniła ona życie znośniejszym.

Problem w tym, iż Niebo nie było nienamacalnym, uduchowionym miejscem. Niebo było...


… pałacem przepychu, hedonizmu i egoistycznych dzieł Elohim, zbudowanym ze złota, srebra i marmuru, wysoko ponad wszelkimi chmurami.

Dotarcie do Nieba nie zajęło Zeruel zbyt wiele czasu. Wznosiła się coraz wyżej i wyżej, aż śmiercionośne burze były pod nią, migocząc jedynie złowrogo w miarę, jak kolejne pioruny uderzały w ziemię. Wznosiła się, aż blask Słońca wypełnił całą przestrzeń wokół, a ona sama stanęła przed złocistą, kolosalną bramą i nieobalonym, doskonale białym murem.

- Jahwe!- krzyknęła, wyważając gniewnie wrota- Jestem tutaj, ja, Zeruel, morderczyni twego rodu! Chodź do mnie, chodź i walcz, jak nigdy nie potrafiłeś w swej szkaradnej egzystencji! Wyrwij mi skrzydła, zmiażdż szpony, połam mi wszystkie kości w mym ciele! Dalej, zrób to!

Tylko proszę, miej litość dla ludzi.

Odpowiedziała jej głucha pustka.

Zamachała skrzydłami, wściekła z bezsilności. Miała nadzieję, że Jawhe będzie niszczył Sedeos z Niebios, obserwując ludzkie cierpienie z bezpiecznej odległości. Jeśli jednak nie było go w tym miejscu, to nie miała pomysłu, gdzie mógłby być. Możliwe nawet, że to nie on stał za torturami, których doświadczała ludzkość.

Fruwała między lśniącymi budynkami, przypominając sobie na nowo z dawna zapomniane aleje, ogrody i monumenty, ciche pomniki potęg, które starła z tego świata. W końcu, dotarła do największego budynku, gigantycznego coloseum zbudowanego ze złota.

W środku, na srebrnym stole, wokół jedwabnych poduszek, znalazła dwie ostatnie rzeczy, które mogłyby zbawić ludzi – pergamin i maleńki flakonik wypełniony złotym, gęstym płynem.

Pergamin był mapą całego Sedeos, zmieniającą się w zależności od wydarzeń politycznych, geologicznych i militarnych. Pamiętała doskonale, jak Elohim stosowali ją jako planszę, po której przesuwali pionki symbolizujące pojedynczych ludzi, oddziały wojskowe, świątynie i całe nacje, a następnie turlali kośćmi z kości słoniowej, ważąc losy ludzkości.

Kości starła na proch, ale pionków nigdy nie ośmieliła się zniszczyć. Stały obok mapy, ułożone w rządku, niemi świadkowie przemian, które zaszły w ciągu stuleci.

Flakonik był niemniej ważny. Bogowie zawsze popijali ambrozję, słodką, gęstą i złocistą, miód nieśmiertelnych, który podobno potrafił uzdrowić każdą chorobę, zesłać wizjonerski sen i potęgę do zmiany świata. Stefani zniszczyła wszystkie poza tym jednym, podobnie jak własnoręcznie wyrwała wszelkie drzewa, rodzące brzoskwinie, z których ambrozja powstawała. Bała się tego, iż pokusa będzie zbyt silna i kiedyś sięgnie po zakazany owoc, stając się równa swym bogom w mocy i okrucieństwie.

Teraz jednak, obydwa przedmioty mogły zadecydować o losach Sedeos. Skryła troskliwie flakonik w fałdach swej sukni, po czym chwyciła mapę, rozwijając ją. Na zmiennej powierzchni, ukazującej świat w dowolnej perspektywie i przybliżeniu, szukała gorączkowo czegoś, co wskazywałoby na źródło wszystkich nieszczęść.
 
Kaworu jest offline