Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2012, 12:20   #121
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Ivor nie czekał długo z reackcją na to, co się działo. Uderzył tępym końcem włóczni, powalając opętanego na ziemię, bez przytomności i teraz zupełnie bezbronnego. I mocno krwawiącego z ran, które zdążyli mu zadać - groźme były zwłaszcza te na udzie i twarzy. Tyle tylko, że wcale niespieszno im było z pomocą mu, mając własnych rannych, którym także potrzebna była pomoc.
Strażnicy zachowywali się ostrożnie, nie próbując robić nic gwałtownego, ale trzymając się w pewnej odległości. Z budynku za nimi wyszedł ponownie starszy mężczyzna, równie zaskoczony i zdezorientowany jak i oni.


Miał już swoje lata, wiek go skurczył. Ale głos, mimo, że wyraźnie należący do starej osoby, wciąż miał silny.
- Tyle kłopotów, tyle kłopotów... nigdy magyi nie ufałem i patrzajcie.
Pokręcił głową z politowaniem, patrząc na ogłuszonego.
- We wszystko my wierzylim, tak nam we głowach pomieszał. Wybaczcie nieznajomi, dzieciaki tłumaczyć coś próbowały, ale my nie mogli posłuchać. Czy nie za późno szkody naprawić? Żyjecie, to dobrze, dobrze. Jam Jost, sołtys tutejszy. Do chaty zbierzcie rannych.
Tu zwrócił się do dwóch strażników, i nie mówił o opętanym. Dopiero gdy Rae i Sandro zostali przeniesieni do ciemnego, prostego, ale dużego budynku należącego do tutejszego przywódcy, coś trzeba było zrobić i z leżącym.
- Rany opatrzcie, zakneblujcie go i zwiążcie... i niech w tym dole teraz on sam posiedzi. Bo to magyia, trzeba uradzić co dalej. Chodźcie, moja córa się wami zajmie.

Wszystkich zaprosił do dużej izby, gdzie na stole pozostało trochę wina i jedzenia, zapewne po tym, jak opętany kazał je sobie podać. Rae i Sandro ułożono na niewielkich łóżkach niedaleko ognia, na którym ważyła się jakaś potrawka.
- Soe, potrzebować będziemy maści, medykamientów. Trzeba naszych gości opatrzeć, skorośmy sami tego piwa naważyli.
Jego córka nie przypominała go zbytnio.


Podobnie jak jeden ze strażników, którzy pozostali przy sołtysie, kobieta zachowywała się ostrożnie, nie wiedząc czego może się spodziewać. Ucierała jakąś maść, którą po chwili zaczęła smarować rany druida, wcześniej tylko na chwilę zerkając do Rae, której nie było nic prócz ogłuszenia, na co nie potrafiła nic poradzić.

Sołtys zaprosił natomiast Pascal i Ivora do stołu, siadając razem z nimi.
- O wytłumaczenie bym prosił, co tu się stało. Dzieciaki swoje gadają, ale to tylko przerażona bachornia, prawdziwości chcę. Ludzie mi stodołę gaszą, to też wasza sprawka? Konsekwencyj wyciągać nie będę, nasza wina. Ale gorzej, jak ktoś umrze, wiecie... sądy muszą być i coś, tylko nad kim nie wiem. Na magyi się nie wyznaję.
Rozłożył ręce w bezradnym geście. Przyniósł też gliniane kubki, do których nalał czegoś mocniejszego.
- Się nam przyda.

Kal obserwował, jak większość mieszkańców walczyła wciąż z ogniem. Tam w krzakach odnalazł go Alex.
- Nawet jak się ocknęli, to w końcu ja im spaliłem stodołę. Lepiej się ulotnię, poczekam trochę w lesie.
Zniknął tak szybko jak się pojawił, a sam kapłan nie miał się chyba czego obawiać. Wszyscy byli ostrożni, ale zdecydowanie dużo im brakowało do wrogości, którą okazywali jeszcze kilka chwil wcześniej. Spuścili opętanego do dołu, nie chcąc go uszkodzić bardziej czy zabić, ale i związany i zakneblowany został bardzo dokładnie. Kal mógł dołączyć do pozostałych w każdej chwili.

****

Bestia nie miała szans. Mimo, że wielka, a jej skóra była twarda niczym zbroja, to atak z wielu stron był dla rannego potwora ostatnim, który zapamiętał w swoim nędznym żywocie. Skonał z głośnym rykiem, spychany jednocześnie z przygniecionego Mruka, okrwawionego i osłabionego. Na szczęście większość krwi nie należała do niego, ale i tak otworzyła się rana na udzie. Mężczyzna nie dbając o to najpierw podszedł do Kornik, która wciaż żyła, podobnie jak Momo. Czarnowłosy nie zastanawiając się długo wyjął i wlał do jej ust miksturę, tę samą co pomogła Lenie. Tutaj efekt był słabszy, ale krew przestała się sączyć, a rudowłosa odetchnęła głębiej, nie odzyskując przytomności.

Prócz okrwawionej i zmęczonej Ishy, oraz zbierającej swoje pociski Leny, sprawnych było jeszcze dwóch strażników, choć jeden poruszał się z niejakim trudem. Kolejny był ciężko ranny i nieprzytomny - jego oraz Kornik wkładano już do powozu, a szlachcic podszedł do Mruka i dziewczyn, kłaniając im się lekko.
- Dziękuję za pomoc, nieznajomi. Jestem sir Lark Snitche, syn lorda Snitche, władcy tych ziem. A kim wy jesteście? Chociaż zaraz... kojarzę cię. Jesteś Lena, prawda?
Kobieta skinęła głową.
- Niestety jak widać nie udało mi się jeszcze rozwiązać problemu potworów.
Po wysłuchaniu krótkich wyjaśnień, sir Lark, wcale jak wielki lord się nie zachowując, porozmawiał na osobności z jednym ze strażników. Drugi zajmował się opatrywaniem ran, podobnie jak Isha. Kobieta poklepała Mruka po twarzy.
- Musisz zainwestować w większą broń. Albo szybszy refleks.

Snitche wyciągnał w międzyczasie sakwę z powozu, dzieląc się miksturami ze wszystkimi rannymi.
- Są za słabe, aby pomóc ciężej rannym, ale was powinny ożywić. Musimy wrócić do zamku, teraz moja wyprawa nie ma sensu, zwłaszcza, że wszystko możecie mi opowiedzieć. To tylko godzina stąd. Przyślę potem kogoś, aby zabrał ciała, musimy urzadzić im porządny pochówek.
Nie mieli co dyskutować. Woźnica wyszedł ze starcia bez ran, dlatego teraz powoził bez problemu. Wiózł już tylko rannych, bowiem wszyscy inni dostali wierzchowce po zabitych lub rannych, bowiem tylko jedno zwierzę zostało zabite. Isha musiała jechać razem z Mrukiem, ale jak tłumaczyła:
- Nie cierpię jeździć na zwierzętach. Ufam im, ale co własne nogi...
Może chodziło też o coś innego, bo mocno objęła mężczyznę.
Zamek dojrzeli faktycznie mniej więcej dzwon później, gdy słońce już chyliło się powoli ku zachodowi.


Sir Lark zatrzymał wszystkich. Wyglądał na zaniepokojonego.
- Ta mgła... nie powinno jej tu być.
Zerknął na Marka, jakby u niego szukając wytłumaczenia. Sam zamek był średniej wielkości, łatwo dostępny od tej strony, ale wszędzie wokół wznosiły się już szczyty górskie, a oni sami byli teraz w zalesionej przełęczy, której ów zamek właśnie bronił. Krata była podniesiona, ale nigdzie nie widać było ludzi.
Czyżby duchy dotarły tu pierwsze?
 
Lady jest offline