Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2012, 14:05   #41
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Gregor Eversor


Poranek powitał leżącego w łóżku Gregora tupotem wielu stóp, krzykami, przekleństwami i ogólnym rumorem związanym ze studentami, którzy wciąż musieli uczęszczać na zajęcia. W gruncie rzeczy Eversor samemu mógłby już ubiegać się o możliwość wykładania podstaw magii bojowej lub czego by nie uznał za słuszne, ale jego ambicje sięgały wyżej niż bycie szeregowym wykładowcom na Wysokim Uniwersytecie.

Ale z drugiej strony, czemu do jasnej cholery miałby zrywać się bladym świtem, wbrew swojej woli, budzony tych cholernym rumorem. Nawet, jeśli członkowie katedr zostali zmuszeni przez Redmana by nie robili Gregorowi problemów ze zdaniem, to chyba uznali, że mały psikus taki jak brak strefy ciszy w godzinach porannych dookoła jego komnaty będzie odpowiednio złośliwy i niedostatecznie poważny by wywołać gniew nadrektora. Dlatego też Gregor westchnął, przewrócił się na drugi bok, naciągnął kołdrę na głowę i próbował spać dalej.


***


Śniadania na Wysokim Uniwersytecie serwowane były nieprzerwanie od szóstej rano do lunchu. Lunch zaś do obiadu, obiad do podwieczorków, podwieczorek do kolacji, a kolację do północy. W sumie, tylko przez sześć godzin na dobę w wielkiej stołówce nie można znaleźć było nic do jedzenia, chociaż pewnie nie raz zdarzało się, że głodni studenci żebrami pod drzwiami kuchni o drugiej w nocy, prosząc o zimne mięsiwo, chleb i piwo. I zwykle je dostawali.

Nie mniej jednak, najedzony po spożyciu śniadania Gregor mógł w pełni sił witalnych udać się na spotkanie z tajemniczym mistrzem Horacym Flickiem, piastunek nowo powstałej katedry Komunikacji Post Mortem. Drzwi od jego pracowni nie różniły się pod żadnym względem od innych na korytarzu, przy którym przydzielono mu lokum. Co więcej, Gregor spodziewał się raczej, że nekromanta będzie urzędował w podziemiach uczelni, a nie w pracowni z widokiem na park. Nim zdążył jednak zapukać, w środku rozległ się męski głos.

-Wchodzić, wchodzić!

Eversor ostrożnie nacisnął klamkę i pchnął drzwi. Zamarł, widząc wielkie okno zalane światłem słonecznym, wychodzące na taras, półki z różnorakimi książkami, gruby dywan z Amirackim splotem i zieloną winorośl pnącą się po kolumnach zdobiących boki okna. Dopiero po chwili dostrzegł także wielkie biurko, stojące nieco z boku pomieszczenia oraz ubranego w luźną, czarną tunikę mężczyznę siedzącego za nim. Na blacie stał talerz z resztkami śniadania, a sam Horacy Flick wydawał się zaskoczony gościem o tak wczesnej godzinie.




-Witam…- powiedział powoli, odkładając kieliszek wina na biurko i splatając ręce.- W czym mogę pomóc? Przyznam, że niewielu mam tutaj gości, a o studentach nie wspominając… Mogę wiedzieć czemu zawdzięczam pańską wizytę? Mam dość napięty harmonogram i właśnie zamierzałem zająć się badaniami

-Badaniami?- Gregor uniósł lekko brew, idealnie grając mięśniami twarzy.- Sam co prawda nie param się nekroman

-Ciii!- mistrz uniósł dłoń, przerywając magowi.- Tutaj nie mówi się nekromancja. To dalej straszy ludzi.

-Doprawdy?

-Tak. Sam podsunąłem nadrektorowi nazwę „Komunikacja Post Mortem”, a on miał dość duże jaja żeby przedstawić to na dworze.


Eversor pokiwał ze zrozumieniem głową.

-Rozumiem… A te badania?

Starzec nie ruszając się z miejsca wskazał na pulpit ustawiony pomiędzy regałami na książki. Leżało na nim wielkie, opasłe tomiszcze z czarnej skóry. Gregor prawdopodobnie zobaczywszy je w bibliotece przeszedłby obok obojętnie, gdyby nie adamantowe łańcuchy oplatające księgę, glify ochronne dookoła panelu oraz purpurowa aura unosząca się nad okładką niczym dym. Obok, na stojaku, wisiały gogle obłożone zaklęciami ochronnymi, fartuch oraz rękawice z czarnej skóry.

-Kopia Necrotominiconu. Umiarkowanie udana. Zawiera w sobie ledwo trzy rozdziały. Ale uznałem, że lepiej się z nimi zapoznać nim księga trafi do krypty albo i tam nie trafi...- Gregor słyszał o słynnej, podziemnej krypcie uniwersyteckiej, kryjącej wszystkie przedmioty zbyt potężne, by ryzykować ich trafienie w niepowołane ręce.

Flick zaś odchrząknął.

- To w czym mogę panu pomóc?


Buttal


Wagonik ani nie był wygodny, ani nie oferował możliwości drzemki w czasie podróży i w ogóle pod żadnym względem nie oferował takiej przyjemności jazdy jak dyliżans. Był jednak tańszy, mniej więcej równie szybki i co najważniejsze, bezpieczniejszy. Mało kiedy zdarzało się przecież spotkać wendoli czy też orków pod ziemią. Dlatego też wciśnięty pomiędzy worki z solą kurier mógł cieszyć się nie tyle podróżą komfortową, co pewną i stabilną. Wraz z nim, praktycznie w każdym wagoniku, siedzieli inni podróżni. Ulokowani pomiędzy transportowanymi paczkami wracali do domów po kilkudniowej zmianie w kopalni, jechali w interesach lub też zwyczajnie mieli ochotę odwiedzić stolicę. Podróż nie była droga, więc nawet biedniejsi obywatele i podróżnicy mogli ją opłacić.

Buttal zaś naciągnął kaptur na głowę, chroniąc uszy przed zimnym wiatrem wiążącym się z pędem całej kolejki i rzucił okiem na siedzących obok podróżników. Cztery krasnoludy siedziały w okręgu, rzucając kośćmi, układając karty na stole i co jakiś czas zbierając monety z leżącego na środku stosu, będącego główną pulą. Posłaniec znał tą grę, będącą połączeniem pokera, kościanego durnia i zabawy w licytację. W zależności od góry, gra ta nazywana była Górnikami, Szybem, Sztolnią lub Rębaką. Uniwersalną nazwą była jednak Kampania. Zasady zaś były dziecinnie proste. Rzucało się kościom żeby określić ilość pobieranych z talii kart. Z wyciągniętych kart wybierało się od jednej do czterech, których to używało się jako Grupy Wyjścia, nasyłanej na Grupy innych graczy. Na podstawie wartości kart określano, która Grupa jest silniejsza a zwycięzca mógł zabrać monetę ze stosu. Gra była zwykle dość żmudna, bo grało się aż do wyczerpania puli głównej.

Młody krasnolud z nudów obserwował grę. Trudno było w niej oszukiwać, stawki były nie warte bijatyk a i czas przy niej szybciej leciał. Nic dziwnego że jeśli jakiś krasnal nie miał nic do roboty i w pobliżu widział kumpla do towarzystwa, to obaj zaczynali rżnąć w Kamapnie.

Buttal ocknął się z zamyślenia dopiero po trzech godzinach jazdy. Każdy z wagoników zaczął wyć zaciągniętymi hamulcami, gdy cała kolejka zatrzymała się na postój w posterunku górniczym, mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Kazak-Nar a Górą Morr. Buttal jako jeden z pierwszych opuścił swój wagonik, chcąc możliwie szybko rozprostować nogi przed dalszą jazdą.

-Hmmm…- główny operator kolejki stanął kilka kroków dalej, rozglądając się. Ustawione w stosach paczki stały w półmroku, oświetlane płomieniami lamp górniczych zwieszonych na wagonikach. Sędziwy brodacz poprawił czapkę na głowię i podrapał się po czole.- A gdzie załoga… ?

Kurier zamrugał szybko oczami i rozejrzał się, gdyż samemu także przeoczył ten oczywisty fakt. Na posterunku nikogo nie było. Nie paliły się światła, nikt nie pilnował towarów do przesłania w górę torów. Dwudziestu krasnoludów podróżujących kolejką jednocześnie dobyła różnego rodzaju broni. Głównie młotów, toporów, nadziaków i kusz. Główny operator odbezpieczył kurek noszonego na plecach garłaczu.

-Nie podoba mi się to…- zamarł, widząc poświatę, która pojawiła się w jednym z bocznych tuneli. Oprócz światła, słychać było też tupot ciężkich butów. Nie było ich jednak wiele. Buttal wyciągnął szyję, kiedy do umiejscowionego w grocie posterunku wkroczyła w końcu grupa pięciu górników.




Jeden z nich uniósł latarnie i mrużąc oczy spojrzał na przybyła grupę.

-Ej?! Co wyście za jedni?!

Operator kolejki nieco uspokojony poprawił pas, wieszając garłacz na ramieniu.

-Fungi Loudgren! Miałem odebrać towar i wolałbym się nie spóźnić do Morr!

Jeden z górników skinął głową i zbliżył się z ponurą miną. Spojrzeniem zmęczonych oczu ocenił całą grupę, wodząc wzrokiem nie tyle po poszczególnych osobach, co po dzierżonych przez nie orężu. W końcu odezwał się, zagryzając ustnik fajki.

-Wybacz, panie Fungi, ale my tu mamy większe problemy niż pańskie terminy.- mówiąc to, rzucił na kamienną podłogę górniczy hełm. Kilku stojących najbliżej krasnoludów cofnęło się, kiedy dookoła bryzgnęła jucha którą był pokryty.


Loudgren pobladł.

-Na brodę Moradina… Powiedzcie mi, że po prostu mieliście zawał

Górnik ponuro pokręcił głową.


Garkthakk


-No ale czemu ja idę pierwszy… ?

-Bo, jak zauważył nasz drogi wielkolud, znasz się na pułapkach i potrafisz je całkiem nieźle znaleźć.

-Wiem, ale to już chyba jest przesada, co?!


Idący prawie piętnaście metrów przed krasnolud i półorkiem Shan obrócił się, jednocześnie ciągnąc linę, którą był przepasany w pasie. W gruncie rzeczy plan był całkiem klarowny. Lekkostopy złodziej rozbił zwiad, rekonesans a w razie gdyby jednak jakaś starożytna pułapka wypaliła, nie narażał na szwank życia towarzyszy. Z drugiej jednak strony główny wykonawca tych założeń wydawał się mieć pewne obiekcje względem swojej roli robaka na haczyku.

Gark uśmiechnął się tylko, unosząc wyżej pochodnie.

-Idź a nie marudzisz. Im szybciej przejdziemy przez to cholerne podmurze, tym szybciej przestaniesz się gibać na tym sznurze jak węgorz.

Ela-I spojrzał ciężko na dwóch kamratów, obwiązał linę dookoła dłoni i mamrocząc pod nosem ruszył wzdłuż ściany, co jakiś czas klękając przy ziemi i badając frakturę piasku. Thrain spojrzał oceniająco na Garka, uśmiechając się pod wąsem.

-Skuteczny z ciebie drań…- rzucił, powoli idąc w ślad za złodziejem. Półork nie wiedział czy to pochlebstwo czy kpina.


***


-Ej, matołki, jest!

Thrain i Garkthakk ożywili się wyraźnie, kiedy po półgodzinnym marszu wzdłuż pełnego dołów i pułapek podgrodzia Shan pomachał pochodnią w ustalony sposób, informując towarzyszy, że znalazł w końcu wejście. I to nie byle jakie! Jedna z głównych bram miasta była już co prawda nagryziona zębem czasu, częściowo zawalona i zdewastowana, a płaskorzeźby na jej sklepieniu były już praktycznie nieczytelne, ale nadal był to jeden z największych i najwspanialszych portali jakie w swoim życiu widział Gark. Nawet brama Merranti wydawała się biedną furtką w porównaniu do starożytnej budowli.

Shan uśmiechnął się z zadowoleniem, pozbywając się liny i oddając ją krasnoludowi.

-A nie mówiłem? Jestem dobry w tej robocie.

Thrain niechętnie pokiwał mu głową, przewieszając powróz przez baryłkowatą pierś. Nieufnie spojrzał w głąb bramy, na spowite w mroku miasto.

-Ech… Nekropolis…- wymamrotał, używając starego określenia na wszelakie zdewastowane miasta, obumarłe od dziesiątek lat.- Nie wiem czy ta robota jest współmierna do zapłaty…

Shan wykonał gest jakby chciał klepnąć krasnoluda po ramieniu, ale nagle przerwał go, z cichym krzykiem podskakując i cofając się o dwa kroki. Gark również cofnął się i spojrzał w dół, na wystającą spośród piasków trupią dłoń, zaciśniętą na bucie Thraina. Sam krasnolud zaś zmarszczył brwi i z zainteresowaniem obejrzał zjawisko. Kiedy piasek pomiędzy jego nogami eksplodował, gdy ukryty pod nim nieboszczyk zaczął wykopywać się na powierzchnię, brodacz był już gotowy. Trzymany w jednej ręce młot opadł na dół, z głośnym trzaskiem miażdżąc kości.

Ela-I uśmiechnął się nerwowo, rozglądając się. Dookoła poszukiwaczy klejnotu poruszał się piasek.

-Chyba mamy towarzystwo

Garkthakk uśmiechnął się tylko i splunął, dobywając miecza. Z ziemi dookoła nich, w chmurach opadającego pyłu, podnosili się nieumarli. Przeklęci przez swoich władców niewolnicy oraz wrogowie miasta, pogrzebani pod jego murami. Trudno było stwierdzić, czy ich mumie podchodziły bardziej pod kategorie chodzącego trupa, czy ożywionego szkieletu.


 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline