Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2012, 01:06   #79
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Bracie... bracie... Tyle czekałem... Tak długo..

Konrad rozejrzał się nerwowo dookoła po ścianach korytarza szukając źródła dźwięku. Wyrysowany na nich gwiezdne konstelacja raz jeszcze i trochę jakby mocniej przyprawiły go o zawrót głowy... Jakby ktoś zawodził gdzieś z tej okropnej pustki. Im bardziej jednak się rozglądał tym bardzie był pewien, że dałby sobie uciąć, że głos nie dochodził z żadnego konkretnego kierunku. Po prostu tu był. Tu w tym lochu... albo w jego głowie.

Bracie... Wrogowie twego domu są moimi wrogami... Gorze larwim synom, pomiotom chaosu!

Grzechot i skrzypienie zastałej od stuleci stali, wbijał się zarówno w uszy Konrada jak i Gomrunda, ale to krasnolud obeznany w rzemiośle bitewnym domyślał się co obaj za chwilę ujrzą. Postać, która wyszła z rdzenia wewnętrznego korytarza, swoim wzrostem nie przewyższała rosłego mężczyzny. Na pierwszy rzut oka widać było tylko pełną zbroję w jaką była odziana. Stalowe płyty były zaśniedziałe, a i nawet w tak marnym świetle widać było też rdzę, która zaczęła zżerać rynsztunek. O tym kogo pancerz skrywał i Gomrund i Konrad przekonali się dopiero gdy zobaczyli rękę dzierżącą korbacz rycerski. Zaciśnięte na trzonku szare paliczki kości wyzierając zza przeżartej starością rękawicy, zdawały się wydawać chrupiący odgłos przy każdym ruchu. Lewica nieumarłego dzierżyła tarczę z herbem, który Konrad już gdzieś widział. Choć ten widoczny na tarczy był o tyle inny, że dodatkowo zdobił go czarny kwiat na żółtym tle.
Ciemność ziejąca zza przyłbicy wpierw zwróciła się w kierunku Konrada, a następnie Gomrunda. Norsmen zmróżył oczy. Bił się wystarczająco dużo razy by wiedzieć co teraz nastąpi.
Zbroja zachrzęściła niemiłosiernie, a nieumarły ruszył na brodacz z wzniesionym korbaczem...

***

Konrad nie poruszył się. Ściskając nadal w garści przestawioną wajchę tak mocno, że aż mu knykcie zbielały. Nie był w stanie jej puścić. Nie był nawet w stanie zrobić kroku przytłoczony widokiem martwego rycerza. Jego głosu więcej nie słyszał, ale on nadal odbijał się w jego pamięci. Okrutnie bolesny, a jednocześnie tak bezwględny i bezlitosny, że przewoźnik gdzieś pod skórą czuł. Nie pokonają go. Nie uciekną mu. Zaraz umrze Gomrund, a po chwili także on.
Czuł walenie swojego serca i jedyne co śmiał robić to słuchał. Jak gdzieś po drugiej stronie nieumarły rycerz idzie na krasnoluda. I jak klapa wiodąca do pomieszczenia semafora zatrzaskuje się zamykając ich w tym lochu...

***

Żyrafa stała na dwóch nogach. Dwóch nogach! Kiwała obłą głową na lewo i prawo gdy podchodziła do Ericha. Ktoś jej musiał wcześniej różki obciąć. A tego było już za wiele dla wozaka. Chłopak jakby skrawkiem świadomości słuchając swojego instynktu, uniósł miecz. Nie utrzymał go jednak długo. Kolejne spazmy śmiechu były coraz silniejsze. Żyrafa zamiast rąk, miała długie łapska i szła prosto na niego. A może Konrad coś palnął i zamiast shalyitek, narozrabiał w jakimś ogrodzie zoologicznym? I jakaś rządna zemsty żyrafa przyszła tu po niego?
Zgiął się w pół nie mogąc wytrzymać kłucia w brzuchu.
- Ju.... ju... - czuł już jak mu łzy napływają do oczu gdy żyrafa stanęła przed nim. Śmierdziała wyjątkowo obrzydliwie. Jakby zdechła, albo jakby była... nieumarłą żyrafą!
Upadł na kolana po czym bezsilnie legł na ziemi zanosząc się histerycznym niemal śmiechem. Był złoczyńcą poszukiwanym za zabicie mszczącej się na nim martwej żyrafy. Chichocząc patrzył jak żyrafa wyciąga po niego swoje szpony...

***

Nigdy nie wierzyła w to, że przynosi pecha łodziom. A jak już coś starało się jej zbyt nachalnie wmówić taką możliwość, miała na taką okazję przygotowane lekarstwo w swoim przytroczonym do ręki bukłaczku. Niestety Konrad sprawiał wrażenie jakby postawił sobie za punkt honoru wychowanie jej w trzeźwości. Jej. A wcale nie dałaby mu ni jednej wiosny więcej niż sobie. Przez tę gładką buzię, to nawet byłaby w stanie się założyć, że dwudziestego krzyżyka jeszcze nie miał na karku. No ale tyle jej co mogła sobie pomarudzić. Dobrze, że poza Konradem byli jeszcze Gomrund i Dietrich, którzy choć wieczorami łagodzili wprowadzoną przez kapitana prohibicję. Teraz jednak gdy w momencie gdy robiła klar na łodzi spod pokładu dobiegło ją wołanie tego obudzonego o jakiejś pieprzonej żyrafie, gotowa była uwierzyć we wszystko. A to co zobaczyła gdy stanęła w zejściu tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu.
Wielki podobny do człowieka stwór właśnie podchodził do tarzającego się ze śmiechu po podłodze Ericha, który nic sobie z tego jednak nie robił. Tylko śmiał jak jakiś szaleniec, którym najwyraźniej był. A stwór... był najokropniejszym potworem jakiego kiedykolwiek widziała. Wyglądał trochę jak ghul, choć trochę wyższy. Zwykłego zdarzyło się jej widzieć i ten na pewno nie był zwykły... Jego twarz nie była wynaturzoną ludzką. Nie miała z ludzką nic wspólnego. To nie mogło być wcześniej człowiekiem... Patrzyła jak stwór schyla się po bezbronnego Ericha. Strach nie sparaliżował jej jednak całkiem. Nie na tyle by nie zrobić czegoś. Uderzenie długim pagajem w łeb wystarczyło by potwór zwrócił gwałtownie na nią swoje oblicze. Chciała poprawić raz jeszcze w twarz, ale teraz gdy spojrzała w te oczy, jedyne co zdołała uczynić to cofnąć się na pokład.
Upadła tyłkiem na deski gdy potwór wyskoczył za nią na światło dzienne zostawiając Ericha swoim napadom śmiechu. Stąpał ciężko. Teraz w lepszym świetle było to dobrze widoczne. Był ranny. Szarawa skóra nosiła znamiona otrzymanych bardzo niedawno cięć, które jednak wyraźnie miały się ku zasklepieniu. Krok za krokiem zbliżał się do niej. Słyszała coraz cichszy śmiech Ericha i oddech tego potwora. Chciała wstać, ale wstanie oznaczało zbliżenie się do potwora. Leżąc więc i podpierając się rękoma cofała aż dotarła do burty. Nawet nie zauważyła kiedy upuściła pagaj. W ostatnim rozpaczliwym geście zasłoniła tylko twarz by nie widzieć tego co się za chwilę stanie.
Cokolwiek miałoby to jednak być, musiało poczekać, bo gdy ghul schylał się by złapać dziewczynę za nogę, na pokład wbiegł Dietrich. Brzeszczot ochroniarza sięgnął celu za pierwszym razem, ale było w tym sporo zasługi zaskoczenia jakie sprawił potworowi. Ostrze cięło przez przykryty zakrwawionymi łachmanami tors ghula, który spóźnił się z unikiem. Drugi cios nie sięgnął już celu. Za to sprawił, że ochroniarz za bardzo się wychylił. Trenowana ostatnio sztuka uników nie uratowała go przed uderzeniem szponów. Prawe udo zapiekło go boleśnie. Potwór nie ruszył jednak do dalszego ataku, którego taki stary wyga jak Dietrich się spodziewał z przygotowanym mieczem. Raniwszy ochroniarza zaczął krążyć wokół niego jak wilk wokół ofiary. Spieler szybko się zorientował w tej strategii. Nogi zachwiały się pod nim gdy jad z pazurów wniknął do krwi ochroniarza.

***

Pierwszy cios przyjął na tarczę. Drugi tak samo. Trzeci szczęśliwie go nie sięgnął, bo już by chyba nie zdążył się zastawić. Co nie zmieniało oczywiście faktu, że nim jeszcze cała walka się zaczęła, został zepchnięty do intensywnej defensywy. Jego przeciwnik nie szczędził siły. Był też na tyle doświadczony by umiejętnie wywijać korbaczem w niezbyt szerokim korytarzu. Gdyby był żywy Gomrund uznałby, że po kilku chwilach będzie ciężko sapać. Tego chyba jednak nie można było powiedzieć o zakutym w zbroję szkielecie jakiegoś rycerza.
Wyglądając zza tarczy krasnolud nie był w stanie doszukać się jakiegoś szybkiego sposobu na zakończenie walki. Co gorsza nie mógł doszukać się też najbliższej okazji do wyprowadzenia jakiegoś własnego ataku.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline