Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2012, 12:58   #16
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Sen Willama
na Czarnym Zamku

Złapał ją wreszcie i trzymał w ciasnych objęciach, choć wierzgała, zaśmiewając się do rozpuku i szarpała go mocno za brodę, choć ugryzła go w tej zabawie do krwi, trzymał ją mocno. Nawet wtedy, gdy znieruchomiała, stężała mu w ramionach i zawisła w nich zimnym, nieruchomym ciężarem śmierci. Nie poruszył się. Nie było po co. Dobrze pamiętał, jak to jest iść z tym nieruchomym ciężarem, pamiętał każdy krok i drganie włosków na wilczurze, w którą ją owinął, gdy przytulił ją ostatni raz i zasłonił jej twarz. Ciężar w jego ramionach zelżał i Willam zrozumiał, że trzyma już tylko pęk wilczych skór.

- Wy nie macie rodzin – powiedziało mu drzewo o twarzy staruchy.

Puste skóry opadły mu do stóp.

- Tak sądzisz? Zatem nie wiesz nic.

Willam Snow


Oczy Lorda Dowódcy były kawałkami lśniącego jak noc onyksu.
- Jeszcze raz – zapytał wolno – końska zaraza?
- Pewności nie ma... ale dziwne to to.
- I objawia się szaleństwem?
- Objawia się czymś, co Lars nazwał szaleństwem.
- To koń może zwariować? Nie jest aby na to... zbyt głupi?
- Konie nie są głupie – uniósł się William.
- Oczywiście, że nie są. Ale nie są ludźmi. Szaleństwo przynależy ludziom.
- Mówię, co wiem. A wiem, że koni mamy na styk. Jeśli zaczną chorować, to...
- Dobrze – Qorgyle przerwał mu wywód w połowie. - Nie sądzę, żebym zrozumiał. Pomimo dobrych chęci. Chcesz jechać – jedź. Obejrzysz szalonego konia na miejscu i wyślesz mi kruka. Nie będziemy ryzykować, nawet jeśli mamy dmuchać na zimne, prawda?
- Właśnie tak.
- Weź wszystko, czego potrzebujesz. I dobierz sobie kogoś do towarzystwa, nie chcę byś jechał obok Skagosów sam. I żadnych ekscesów na Długim Kurhanie, Septa, rozumiemy się? - dodał łagodnie.
- Ekscesy? Ja? To oni są barbarzyńcy, oni są od ekscesów! - oburzył się Septa, tym razem do żywego.
- Wiem, oczywiście – potwierdził poważnie Qorgyle. - Wspominam o tym tylko na wypadek, gdyby twój łagodny koń poczuł klaczkę i zaczął wierzgać. Uważaj, żebyś nie skopał szans na rozejm, Willamie, dobrze? Po prostu uważaj – Dornijczyk wstał i otworzył skrzynię za sobą, by podać mu zmurszałą butelkę. - Aby ci się lżej uważało. Dasz radę zebrać się rano?
- Dam, nie dam, pojadę i tak.

Willam przez parę godzin, które zostały do wieczerzy, nie robił niczego innego, jak dawał radę. Diagnoza, którą sam sobie postawił, okazała się słuszną. Wszystkie przypadłości biorą się z braku trunku. Zachodził więc często do tajnego schowka Ulmera, gdzie w beczkach bulgotały sobie cichutko przeróżne Ulmerowe lekarstwa. Szemrały sobie miło, a raz na jakiś czas zdarzało się, że jakaś flaszka lub beczka eksplodowała i było z tym sporo śmiechu. Zwiadowca pędził alkohol ze wszystkiego, nawet z sosnowych igieł, a wszystkie jego lekarstwa miały tę cudowną właściwość, że smutki, żale i zgryzoty zmieniały w pieroński ból głowy. W przypadku Willama skutek okazał się odwrotny – i pierońskie łupanie łba odmieniło się cudownie w zgryzoty. Co z tym Larsem? Co z tym koniem?

Przez moment – krótki bo krótki, ale jednak – naszła go refleksja, że Ulmer doliczy się braków. Rysiowa Morda mógł nie wiedzieć, ilu ma ludzi na stanie, ale poziom swoich lekarstw zawsze miał porachowany... Ale co – bratu by chyba nie odmówił?

Rozpierała go energia i zrobił przez tę parę godzin więcej niż przez ostatnie parę dni. Mógł jechać do Wschodniej Strażnicy spokojny. Nic się tu nie zawali przez jego nieobecność. Wyznaczył zastępcę i zszedł sobie jeszcze do stajni, siodła obejrzeć, na których zjechały do Czarnego Zamku dupy zwiadowców Jorana Lannistera. Eh, dobre to były siodła, nie zdążył ich obejrzeć dokładnie, zanim je posłał nad morze. Rzemieślnik życzył sobie za nie niemal Siedmiu Królestw i targarieńskiej księżniczki za żonę, ale od słowa do słowa przyszło, że jego wuj przywdział czerń i cena spadła, a chęć dawania na borg poszybowała pod niebiosa. Dobry rzemieślnik. I dobre siodła, latami posłużą, ho ho.

Kurwa.

Willam zamarł z jedną z kulbak na kolanach. Rozejrzał się w prawo i w lewo, ale końskie łby przewieszone przez krawędzie boksów nie mogły mu dać żadnej odpowiedzi. Popatrzył raz jeszcze. Popręg dalej był, kurwa, podcięty, i nijak nie chciał przestać. Do tego podcięty był kurewsko sprytnie, już pod siodłem, póki się nie oglądało dokładnie, łatwo można było przegapić. Można było na konia wsadzić tę kulbakę i się nie zorientować, dopóki popręg nie trzaśnie w galopie. Gładkie cięcie, i trochę zakrzepłej krwi.

I to trochę zakrzepłej krwi rozlało się przed oczami Willama w całe morze szkarłatnego gniewu. Ktoś ciął popręg, kiedy siodło było na koniu. Ktoś, kurwa, dziabnął do żywego jego konia. Ktoś, kurwa, śmiał. Ktoś tak dostanie w mordę, że nad Murem przeleci... Konia znalazł szybko, smukłą, gniadą klaczkę. Ranka była mała i zdążyła się już zabliźnić, ale Willama nijak to nie uspokoiło i wyleciał ze stajni z mordą.

Zwiadowców Jorana oczywiście nie było. Oczywiście wszyscy, jak jeden mąż, ramię przy ramieniu, popruli do Mole's Town ledwie się ściemniło. Oprócz jednego, na którym skupiło się całe wkurzenie Willama. Błotniak Wiotki, prawa ręka, a właściwie łapa Jorana, słynął wręcz z tego, że rozrywkę rozumie jako grę w kości i ryczenie sprośnych pieśni nad kielichem, a nie latanie za babami.
- Willam – krzyknął radośnie, i zamrugał wyłupiastymi żabimi oczami – Mam coś dla ciebie! - i wręczył mu woreczek z czymś szeleszczącym podejrzanie. - To to zielsko, co chciałeś... co mówiłeś, że na końskie wzdęcia.
Wściek Septy nie zelżał ani trochę.
- Też mam coś dla ciebie. Kto z was jechał na gniadej klaczce z gwiazdką na czole?
Błotniak zesępił się lekko.
- Ale kiedy? Znad morza na kurhan to ja. A potem się z Joranem zamieniliśmy, bo ona ma taki krok, jakby kapuchę udeptywała i żywot mi się wywracał.
- Z jej krokiem wszystko w porządku! - ryknął Septa. - Dopóki żeście jej nie zepsowali, psubraty!
- Nic żeśmy jej nie zrobili, poza tym, co zwykle – Wiotki uderzył się pięścią w dolinę swej zapadłej piersi. - A Jorana weź nie tykaj, dość ma zgryzot – zasugerował pojednawczo. - Przysięgam na wszystkich bogów – nic się z tym koniem nie działo niezwykłego.

Willam oklapł ze stołem. Przyciskanie Jorana zawsze było silną pokusą, w końcu to Lannister. I kto wie, czy jakby nie ścisnąć wystarczająco mocno, czy zwiadowca nie trysnąłby złotem ze wszystkich otworów ciała. Septa jednak wiedział nie od wczoraj, że Qorgyle regularnie śle kruki na Skałę, a Tywin Lannister regularnie pokazuje mu wała.

- Zatem nie wiem – wycedził – jakim cudem...

Przerwał, bo truchtem dobiegł do niego czerwony z wysiłku Hugo Flint.
- Septa, gibaj do bramy. Jacyś Skagosi tam stoją. Mają konie i mówią, że chcą gadać z Willamem Snowem, nikim innym, i teraz natychmiast.
- A po co nie mówili?
- Nie pytałem. Idź.
- Marbran wie?
- Zamknęli się z Aemonem i kilkoma ze starszyzny, kruk przyleciał ze Wschodniej Strażnicy i rozkazali, żeby nie zawracać im teraz dupy.
- A mnie to można?

Wiotki opróżnił kielich.
- Nie marudź, bracie. Pójdę z tobą i będę cię bronił, a?

Tysiące bloków lodu nad głową. Tunel pachniał śniegiem. Tunel pachniał lodem i smołą z pochodni, którą niósł Wiotki. I pachniał końmi, długą drogą i zmęczeniem. Konie tłoczyły się przy kracie zamykającej wylot na północną stronę, ocierały się o nią, przepychały się jedne przez drugie, w ciągłym ruchu, by zajrzeć mu w oczy.

Do krat przyciśnieta przez tę końską tłuszczę jazgotała brodata, wytatuowana i zakazana morda skagoska.
- Co tak długo? Praw gościny przepomnieliście? - jazgotała morda, przycichła nagle i wybuchnęła znowu.
- Kim ty jesteś?!
- Willam Snow.

Jestem spokojny. Jestem spokojny i łagodny jak septa.

- Kłamiesz! - wybuchnęła morda. - Łżesz jak pies, wrono! Willam Snow ma niebieskie oczy! Dobrze to wiemy! Ty masz szare, wywłoko, kłamco! Dawajcie Willama Snowa, z nim chcemy gadać!
- To jest Willam Snow – poświadczył Wiotki nieproszony tożsamość Septy, a skutek to przyniosło tylko taki, że morda wybuchła krzykiem tym razem po skagosku.
- Poszedł, poszedł... - przebiło się przez te wrzaski, i przez konie przepchnęła się do krat smukła Skagijka o ciemnych, gęstych włosach splecionych w gruby warkocz, czarnych oczach i zadartym figlarnie, małym nosku. Obrzuciła Septę badawczym spojrzeniem, ściągnęła zębami rękawiczki i przesunęła ręce przez pręty.
- Ciemno, wrono, choć oko wykol. Podejdź no bliżej, obaczym. Przez kraty cię przecież nie pogryzę...
- Końmi handlujesz, dziewko, i z koniem mnie omyliłaś? - parsknął Willam. - W zęby zaglądać mi chcesz? A gdzie indziej nie chcesz?
Zaśmiała się perliście, wcale nie obrażona.
- Przy zapoznawaniu najpierw zaglądam w oczy, a potem jak się ułoży.
Podszedł więc. Spoważaniała i ujęła go dłonią pod brodę, długo studiowała jego twarz i wreszcie puściła.
- Niebieskie. Jak zmrożone niebo nad Murem. Tak, jak mówiła. To on – rzuciła do zakazanej mordy. - Wybacz memu krzykliwemu druhowi – wyszeptała do Willama, przymrużając oczy. - Tyr z klanu Rork jest wielkim wojownikiem, ale w kolorach to on się nigdy za dobrze nie rozeznawał. Jestem Erin z klanu Crowl.
- A ja jestem Willam Snow – zajadowicił jej Septa. - Jesteście już pewni, naprawdę pewni, że ja to ja? Czy może „ona”, kimkolwiek jest, kazała mi okazać wam jeszcze jakąś część ciała przez kraty? Bo mogę!
Usta Erin rozciągały się pomału w coraz szerszym uśmiechu.
- Ona – zaczęła poważnym tonem, zdradzającym, że walczy z wybuchem wesołości – Moruad Magnar. Moruad Magnar powiedziała nam, że Willam Snow ma oczy niebieskie jak zamrożone niebo nad Murem. Powiedziała też, że Willam Snow... ma... dobre serce.

Roddard Worsworn

Trzymał konia swojego i konia Morta, i czekał cierpliwie. Mort rzygał pod drzewem.
- Dobrze się czujesz? - głupie pytanie. Rzyga, czyli źle się czuje. Roddard zawsze miał wrażenie, że większość rozmów jest głupia i bezcelowa. Mort jednak był jego podopiecznym, więc Roddard toczył z nim bezcelowe dysputy, odpowiadał na najgłupsze pytania i sam takie zadawał, by uzyskać równie durne odpowiedzi.
- Chyba widzę ser ze śniadania...

Dzięki ci. Dzięki ci, bracie. Nie mógłbym żyć bez tej wiedzy. Ta odpowiedź zmieniła losy świata.

- Jak skończysz, obejrzymy ciała – poinformował chłopaka, a Mort w odpowiedzi zgiął się gwałtownie i zaczął pluć żółcią.

Roddard w sumie nie dziwił mu się ani trochę. I jemu żywot się wywracał, choć przeżył i widział już niemało. Jednak nigdy – takiego okrucieństwa.

Na pierwszego Skagosa dosłownie wjechali. Wojownik wisiał na drzewie i w gęstniejącym mroku Mort po prostu przejechał pod nogami trupa, a roślejszy od niego Roddard zawadził o nie głową. To był dla niego widomy znak, że powinni zwolnić. Zbyt było ciemno, a oni zbyt byli zmęczeni. Zbyt łatwo mogli przeoczyć... nawet oczywistości. Ich szczęście, że Skagos był martwy.

Obejrzeli go sobie dokładniej o świcie i mogli wyrobić sobie opinię, że powieszenie było raczej ostatnim, i zapewne radośnie przywitanym przez Skagosa elementem długiego ciągu tortur. Trzech pozostałych znaleźli na sąsiedniej polanie, i wtedy też Mort zaczął rzygać, czym zajmował się, kiedy Roddard uwiązał konie, kiedy poszedł się odlać i kiedy obszedł całą okolicę. Kiedy Worsworn wrócił, zielony na twarzy chłopak stał w pewnej odległości od trzech skagoskich ciał i tak się na nie patrzył, jakby były co najmniej siejącymi ciągle mór ofiarami zarazy.

- Mort – zagaił Roddard łagodnie kolejną głupią dyskusję. - Jesteś zwiadowcą. Od tego jesteś, żeby patrzeć i zapamiętać szczegóły. Wyrzygałeś się, trudno. Teraz chodź. No chodź, całego dnia nie mamy.

Ten, któremu upiekli stopy w ognisku do gołych kości pewnie mógł się uważać za szczęściarza. Ten, któremu obdarli ręce ze skóry również. Tym zakończono męki sztychem w serce. Trzeciemu wypruli wnętrzności i przybili je do drzewa. Musieli go zmusić, by biegał dookoła. Ten też zapewne umierał najdłużej, i musiał skończyć całkiem niedawno, może i w południe poprzedniego dnia.

Było ich ponad dziesięciu, i wiedli wiele koni, cała polana była zryta kopytami, a sąsiednie krzaki obżarte doszczętnie z liści. Musieli świetnie się bawić i popasać tu całkiem długo, ślad po ognisku był całkiem spory, a dookoła walało się dużo zwierzęcych kości. Nie bali się nakrycia. Z jednego z krzewów Roddard ściągnął splątane, ciemne, miękkie włosy, obok mech był wygnieciony od długiego siedzenia. Zatem była i kobieta. Napatrzyła się na tortury, może i w nich uczestniczyła, a potem uznała za stosowne się uczesać.

- Odeszli dwa dni temu, nie więcej – powiedział Mortowi, a chłopak pokiwał głową.

Śledzenie takiej masy koni było zadaniem dla dziecka, nie dla zwiadowcy. Kimkolwiek byli, ciągnęli prosto na Czarny Zamek.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 15-10-2012 o 13:55.
Asenat jest offline