Zielona trawa. 130 na 80 metrów. 15 mężczyzn po jednej stronie i 15 po drugiej. O’Neil podaje do przodu jednak oto Marcus przejmuje i podaje do napastnika swojej drużyny. Górą Marcus! Biegnijcie wy tam! Ruszajcie tymi nogami jakby jutro miało nie nadejść! Gdybym mogła sama bym grała, i nie koniecznie w wersję kobiecą.
Światło przesłoniętej brudem żarówki niewyraźnie oświetla “radosną” twórczość na drzwiach:
“
Obciągnę za magnuma, Ann - 409-655-273”
i pisane innym markerem choć podobnym, nerwowym charakterem pisma:
“
Potrzebuję naboi”.
Biedne dziewcze.
Możliwe, że to przez tę cholernie zieloną trawę.
Właściwie mogłabym do niej zadzwonić, by się nie poniżała więcej.
Splash.
Garść orzeszków.
Zamieszanie.
Czy to pan Ściana?
Mydło.
A ta laska?
Idziemy.
Skupienie jakim wykazywały się
Twinbells będąc oddzielnie przypominało to spotykane u dżdżownic. Lub jętek. Czy u czegoś żyjącego jeszcze krócej o ile to wogóle możliwe. Loinnir poczuła się znacznie pewniej wychodząc z łazienki, zostawiając za zapyziałymi drzwiami wszystkie troski związane z nieznaną Ann. Ciara z kolei wręcz przeciwnie - oto jej drużyna straciła kolejny punkt, a dziewczyna zorientowała się, że kibicowała nie tym koszulkom którym powinna. Szmać. Nie mniej, nie mogła długo rozpaczać nad tym faktem, gdyż oto Pan Ściana ruszył w stronę wyjścia zostawiając setkę (SETKĘ!) ku uciesze kelnerki.
Idziemy za tą dwójką. Póki co bez wtrącania się. I odzywania. Niepytanymi.